Poprzednie częściAcedia Klingi 1

Acedia Klingi 9

Ściskany w szyi wulwer wyrwał się w przód napinając łańcuch. Ni to krzyknął ni zaszczekał, zapienił odgięte na boki wargi, zgrzytnął zębami głośniej nawet niż swymi okowami. Trzymający go na uwięzi elf, dobył zza pasa obleczoną rzemykiem witkę. Strzelił wilczura po łbie, trafił wprost w wygolone czoło gdzie jątrzył się trójkątny stygmat.

- Leżeć! Spokój pchlarzu! - warknął na nieposłusznego zwierzora.

- Kaźń się jej należy! Dajcie dobrodzieju stopy odgryźć! Dajcie dajcie! - zaskamlał brązowy kundel.

Jego zawodzenia przerwał kusznik w szłomie. Kopnął nieposłusznego pod ogon i gniewnym tonem oznajmił:

- Morda w kubeł Szargarz. Nie widzisz że ten oto, bogobojny kaleka nie chce brać co cudze? Obejdzie się bez rąbaniny. Prawda bezuchy druhu?

Źwnurh bez słowa szarpnął za kajdany Etlda. Brutalniej niż przedtem pchnął go do łowców. Spojrzenie jakim przez ułamek czasu, obdarzył go chłopak było puste. Niczym wyschnięta studnia, oblepiona w swych czeluściach smołowatą czernią.

Bezuchy zwinnie odwrócił swój wzrok. Nie chciał oglądać jak Etld wraca w łapska łowców niewolników. Bardziej jednak nie chciał wspomnianej rąbaniny. Bał się o swoje zniszczone ciało.

Kusznik przywódca zwinnym ruchem owinął włosy chłopaka wokół dłoni. Powalił go na ziemię, uderzył kolbą kuszy w bark. Skrzywił się w grymasie gniewu. Odprężył zaraz swe oblicze znów celując w Źwnurha.

Tym razem zamienił ponacinany bełt rozpryskowy na dobyty z kołczanu hakowaty grot. Uśmiechnął się, wcale uprzejmie.

- No dobra kaleko. Możemy się rozejść. Idź sobie bardziej na wschód, trakt tam leci. Może jakiś podróżny jałmużną obdaruje...

- Lenhusz... - syknął nagle ten z bliznami.

- Czego..?

- Jak to będzie Bezuchy... no ślepi mi są... Źwnurh Bezuchy. Największy najemnik zachodnich ziem Cesarstwa...

Powstrzymany wpół słowotoku obleg Lenhusz gwizdnął. Absolutnie nie był to gwizd drwiny, pobrzmiewał w tym werbalnym geście żywy szacunek. Uszy kusznika przylgnęły do szłomu jeszcze bardziej. Zmarszczył brew w swoistym cieniu skruchy.

- Wybaczcie panie moje pierdolenie... wiadomo, nigdy nie wiadomo kogo się w pustelni takiej spotka. Ale to i tak moja wina! W końcu, jaki jeszcze mroczny elf nie wstydziłby się ściętych uszu. A podziwiam ja twoje wyczyny, naprawdę! Każdy kto żyw to pewnie słyszał o zniszczeniu Erdelisfu, że tedyś rażony strzałami zakończył żywoty stu chłopa.

- Albo w czas pacyfikacji rebelii nad Małobystrą. Prawda to, jak mówią... żeś położył wiwernę? Jednym strzałem z łuku? - wyrwał się drugi łowca.

Lenhusz od razu trzepnął towarzysza po łbie za takie wcinanie się.

- Jasne że prawda Źgobloin! Ty czerepie pusty. To Bezuchy jest! Jakby inaczej mój bełt zbił? No... nie... nie ma ręki, ale i tak, to legenda!

Źwnurh przysłuchiwał się bełkotom dwóch myśliwców z małym zainteresowaniem. Westchnął i przejechał wzrokiem wokoło, szerokim torem omijając leżącego na ziemi Etlda mimo iż jego twarz zasłaniały stargane włosy. Napotykając głupkowate spojrzenie wulwera przezwanego jak jakiś kat, Szargarzem, posłał mu zły wzrok. Wilczur skulił się i zapiszczał.

Czując narastające swędzenie fantomowej kończyny, odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem, nad rzeczkę pełną skrzeku. Nagle jego wysłużonych uszu dobiegł śliski brzęk. Wybijając ściółkę wysoko, wykręcił piruet i zatrzymując dłoń tuż przed twarzą, złapał mieszek.

Rozbrzmiały oklaski, podgryzione trudami życia twarze łowców, rozpromieniły uśmiechy podziwu. Źwnurh przymknął lekko oczy, znów westchnął, znów rozległy się bóle widmowe. Akurat w uszach.

Zagryzł język aż do krwi obserwując jak łowcy niewolników ociężale uchodzą w las. Brudząc sakiewkę juchą, rozsupłał ją zębem. Miast ciepłego blasku złotych monet, w oczu wpadły mu mieszane refleksy łaciatych krążków.

Taranzusańska Chwała, najlepsza waluta świata, według mieszkańców Cesarstwa. Awers zdobił jej mocno uproszczony wizerunek cesarzowej, rewers zaś symbol czysto umownej, efemerycznej wartości nabywczej i, w zależności od nominału, płomienne laury czy inne podniosłe symboliki.

Monety leżące w garści jednorękiego były łaciate od użytej w nich miedzi. Takimi zwichrowanymi bękartami płaciło się z reguły portowym piaskarzom, bazarowym wachtownikom czy psim kuśnierzom.

- Jałmużna, ta? Skurwysyny jedne... - zawarczał pod nosem najmita.

Zrzucił trzosek trefnych błyskotek. Sięgnął po flamberg, wygiął się i ruchem cisowego trebuszetu, posłał sztylet w swych względnych wielbicieli. Lekko kołyszący lot, zakończyło ostrze tworząc czerwoną fontanienkę w krtani łowcy zwanego Źgobloinem.

Elf zacharczał, zachwiał się usmarkując się i padł ciężko pod jedno z drzew. Lenhusz jak i Szargarz krzyknęli zastraszeni. Prowodyr trzęsąc się wściekle przystawił kusze do barku, nacelował i wrzasną ile sił w płucach:

- Zagryź go kundlu! Rozszarp kalece bebechy!

Wulwer nie musiał być dalej namawiany, zerwał się w galop na czworakach wraz z pchniętym cięciwom bełtem. Łańcuch wilczura zaklekotał złowrogo, brzechwa pocisku mignęła jadowitą żółcią.

Źwnurh nie padł, nie uskoczył. Rzucił się wprost na front. W chrzęście ścięgien swej lewicy, zbił pędzący zgon. O mało co, szpic bełtu utrafił jelca i powędrował między nogi Bezuchego. Nie zdążył opanować drżenia ręki, gdy naskoczył nań Szargarz.

Paskudnie silne łapska zacisnęły się na jego gardle. Padli oboje na glebę, miecz wypadł elfowi z garści. Wściekle wykrzywiona paszcza zakłapała tuż przed nosem najmity. Wbił łokieć w nasadę szyi napastnika niby w odwecie. Pazurzaste obcęgi jednak nie zelżały. Pociemniało Bezuchemu przed oczami.

Zacisnął zęby w bezsilności, z wolna jął meandrować myślami ku dalekim w czasie partiom swego życia. Mając przed oczami wulgarną paszczę wulwera, przypomniała mu się jedna z bardziej obrzydliwych opowiastek Junata.

W desperackim zrywie, zgiął kolano i szurając podeszwą po podbrzuszu wilczura, wyrżną go w napuchłą ekscytacją męskość. Coś wyraźnie chrupnęło mu pod butem, uścisk w moment zelżał. Zrzucił z siebie wijącego się, zapienionego konwulsyjnie zwierzora.

Zgramolił się na nogi podpierając kikutem. Zmełł klątwę pod wpływem impulsu bólu. Zarył palcami w ziemię chwytając rękojeść miecza. Szafir błysnął ochoczo kiedy to wbił ostrze między żebra wulwera. Brązowy niewolny znieruchomiał. Piana na pysku ino ciągle staczała się po wargach.

Wyrwał broń z trudem, odwrócił się zaniepokojony brakiem kolejnego lecącego bełtu. Przyczyną tego, był kamień. Spory całkiem, kanciasty ni to wapień ni skałka ożelaziona. Rytmicznie ten toporny obiekt rozmiażdżał głowę Lenhusza.

Zgarbiony nad ciałem Etld trząsł się nielicho za każdym zrzuceniem kamienia w pogiętą miazgę. Jego idealne wręcz włosy, jak żyły pasożytnicze opadały na trupa nasiąkając krwią. W końcu, po niewiadoma ilu ociekających gniewem ciosach, chłopak odrzucił narzędzie zemsty.

Uderzając w pień jednego z licznych zeimorów, wprawił drzewo w drgania. Niebieskie igły jak skry magiczne opadły na Etlda. Człek ten nagle jakby zrozumiał co uczynił, wgapił się w swe obtarte kamieniem dłonie, w martwego łowce niewolników.

Nagła torsja nim szarpnęła. Zgiął się zatykając usta dłońmi. Z oczu pociekły mu wielkie łzy.

- Rzygnij sobie. Lepiej ci będzie - powiedział przechodzący obok Źwnurh.

Zabrał z pierwszego tego dnia zmarłego, swój sztylet o płomiennej klindze. Nie zwracając uwagi na uparcie wstrzymującego wymioty Etlda, wrócił do swojego tobołu. Wytargał z niego płaszcz o pięknej spince w kształcie cesarskiego warana. Choć zimno nie było, opatulił się nim szczelnie. Ze szczególnym uwzględnieniem boków głowy.

Kiedy ponownie przechodził nad tkwiącym w szoku chłopakiem, zatrzymał się by zedrzeć z zatłuczonego kusze li kołczan.

- Swoje pierwsze zabójstwo zaliczyłem jak miałem jedenaście przeżytych zim. A okaleczałem znacznie wcześniej... jeszcze jedno Etld. Nie łaź już za mną, za bardzo przypominasz mi moją siostrę.

Oglądając kusze i ryte na jej kolbie kwiatki, odszedł pośpiesznym krokiem zostawiając Etlda samego z jego myślami.

 

Było już dobrze popołudniu, kiedy jął słyszeć zmęczone rzępolenie na lutni. Zarzynaniu zdecydowanie źle nastrojonego instrumentu, towarzyszyły śpiewy wieczornego koguta który ledwo co wlazł z kadzi na zacier.

Żywo skonfundowany raczej nietypowymi dla leśnej głuszy dźwiękami, przyśpieszył. Przechodził kolejnymi wykrotami mchu i roztrącał następujące jedne po drugich, witkowe krzaczki. Zbliżając się, coraz lepiej mógł zrozumieć śpiew towarzyszący jazgotowi strun.

 

Znad lodów wód północy, srogich ich zim,

Bez skarg, szemrania, jak burza chmur,

Gwardziści Cesarstwa idą w bój!

W rygorze jak dąb niezachwiani,

Zimnych mórz chowańcy,

Miażdżąca burza w berle Cesarstwa!

 

Kontynuację hymnu opiewającego gwardię cesarzowej jak i wcześniejszych cesarzy, przetrwało nagłe wyjście Źwnurha z zarośli. Jak niespodziewanego topielca z szuwar na plecy pijanego wędkarza.

Scena jaką ujrzał Bezuchy była typowa, jednak jeno na pierwszy rzut oka. Ot, wóz z połamanymi kołami, zaprzężonym przy nim ogierem pociętym li zagryzionym. Z kolasy wypadłe pakunki oraz baryłki. Wylewające się z tych drugich wina mieszały się na leśnej ścieżynie z krwią.

Ta wypływała, zapewne jeszcze ciepła, z kilku zmasakrowanych lekkozbrojnych w brygantynach z prostymi szabelkami przy pasach. Jeden nie miał głowy, drugi miał jej ino pół. Trzeci a czwarty zaś, poplątani byli własnymi wyciśniętymi wątpiami.

Bezsprzecznym sprawcą tego bestialskiego mordu na mrocznych elfach, był stojący przed wozem wolok. Sylwetka jak obła szafa oblepiona włochatymi szubami, blacha ze szpadla brunatnego od rdzy. Na dwóch palikach topornych to bydle ustawało. Balansować mogło również dwoma wydającymi się wiotkimi, kończynami zwieńczonymi potężnymi szczypcami.

Wgapiając się w nowoprzybyłego, sterczał na wozie mroczny elf w obcisłym dublecie jak i równie obcisłych spodniach, bufiastych na pokaz. Gorączkowy uścisk jakim obdarzał lutnię zelżał, na symetryczną, nieco zawadiacką twarz wpłynęła poświata nadziei.

Zwichrowana keratynowymi szczypcami głowa wypadła z tychże. Ostre jak skrytobójczy sztych, obcęgi woloka zaklekotały. Bydle uniosło górną szczękę w pion i zaszumiało z dezaprobatą. rozpłaszczona czasza jak u jaszczura kiego, zalśniła powbijanymi weń na oślep dziesiątkami oczu.

Na złowrogie ziewnięcie słuchacza, sterroryzowany bard w mig wrócił do zarzynania lutni. Ochrypły głos podjął pieśń ostatkami sił, tym razem fałszował nie tylko melodię, lecz i tekst.

- I na pobojowisko przybyli! I odratują od mocy paskudnych! Zetną tego stwora, la la la!

Źwnurh mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, ale postanowił wypełnić śpiewane polecenie.

Przyklęknął, oparł kusze o nogę. Załadował w nią bełt ze sporym szpikulcem. Uniósł nad wyraz ostrożnie, wepchnął zbawienną kolbę pod pachę i ją drobić stopami by nacelować jak najlepiej. Ignorując błagalne grymasy barda i jego zastraszone skrzeczenia, samemu doszedł do wniosku iż głupotę czyni.

Złożył broń z powrotem na ziemi, wyjął bełt, odłożył pocisk na bok. Sięgnął do torby ze swymi specjalnymi precjozami. Postukał chwilę, fiolki w środku zgrzytały o siebie żałobnie. A wycieńczony grajek przymuszał się do przełaju gardłowania kolejnych zwrotek o Gwardzistach.

 

Oślepią wrogów jak nadmorski śnieg,

Brak sił, groza przegranej im obca,

Bili rokosze, dzień i noc!

Słuchaj, poddany Cesarstwu,

Przysięgi gwardzistów, sług twego narodu,

Nasz miecz, pokój w stali utrwali!

 

Źwnurh skończył wreszcie alchemiczną preparację strzeleckiego narzędzia. Grot bełtu oblepiony był wpłyniętą z porzuconej w krzaki płaskiej fiolki mazią. Elf podniósł ostrożnie kusze, znów przytrzymał ją pod pachą. Tym razem jednak nie pajacował z celowaniem na czuja.

Substancja błyszcząca na bełcie mogła dostać się gdzie bądź, i tak zdolna była do zniszczeń tkanki li pożarów nerwów. Był to bowiem wyciąg z kolców jadowych hieny gadziej. Gorsząca żywot trutka z podlącej tenże, padlinożernej kreatury. Jedno ugryzienie hieny gadziej, przykładowo w łydkę, może porwać kolczugę, rozpołowić kość. A co najważniejsze, posłać śmiertelny jad aż pod serce.

Bezuchy nacisnął spust. Kusza odbiła posyłając bełt w plecy woloka. Stwór akurat szumiał rozwartą paszczą w niejakiej aprobacie szarpidructwa swego prywatnego błazna. Pocisk wlazł aż po brzechwę przysłoniętą brunatną wełną.

Cielskiem potwora szarpnęło, trzasnął paszczą jak zamykanym w pośpiechu kufrem. Coś zaburczał i osunął się w bok z hukiem. Przygniótł przy okazji bezgłowe ciało jakie w uderzeniu syknęło łamanymi żebrami.

Koncert życzeń przedśmiertnych dobiegł nareszcie końca. Bard zatoczył się jakby miał zaraz zemdleć, ale wziął się w garść. Zarzucił lutnię na plecy i zeskoczył z wozu. Źle postawiwszy nogę przy lądowaniu, wywalił się klnąc pod nosem.

Wspierając się o połamane szprychy w kołach, podniósł się uśmiechając niezręcznie. Źwnurh zdążył w międzyczasie przyczłapać do kolasy, poszturchać woloka czubem buta i przyjrzeć się nieznajomemu.

- Pamflet ma godność! - krzyknął z egzaltacją grajek.

Nacierając na najmitę z dłonią wystawioną jak lancą, nie mógł go utrafić. Elf mroczny od elfa mrocznego, sukcesywnie odsuwał się krokiem w tył. Po krótkiej takiej ganianinie paralityków, Pamflet poddał się.

- Nie tykam artystów - wyjaśnił Bezuchy.

- No co to za wieśniackie stereotypy! Pan wyglądasz jak... no... jak pan! Piękny, gustowny płaszcz masz. Skoro jednak nie chcesz mi dać ręki pod pseudonimem scenicznym, to zdradzę ci ja moje prawdziwe imię...

- Skończysz ty ględzić? Lepiej daj mi jakąś nagrodę za uratowanie dupy.

- Gbośnaż jestem, bard, minstrel, wagabundą zwany, skaldem ogłaszany. Jednak wolałby byś zwracał się do mnie pseudonimem. Szczególnie przy damach, one lubią takie tajemniczości. A tobie, szlachetny woju, jakie imię nadano? - ględził dalej Gbośnaż.

Najmita westchnął, zarzucił kuszę na ramię i szarpną za jej rzemyk. Przewrócił oczami jakby nie mógł się na coś zdecydować.

- Źwnurh jestem.

Pamflet skłonił się z szulerskim uśmiechem.

- Pomówmy może o mojej zapłacie za pozbycie się tego włochacza. W drodze jestem i monet potrzebuję, ino nie łaciatych.

- Jasne jasne! Za czyn rycerski należy się złoto!

Przyznawszy Bezuchemu rację, ruszył Pamflet do jednego z ciał. Przypadł doń i ruchami wprawionego kieszonkowca jął opracowywać wewnętrzną stronę brygantyny wypatroszonego trupa.

- Rabujemy zmarłych towarzyszy?

- Gdzie tam rabunek! Ten trep był mi winny cztery chwały. Uczciwie w karty wygrałem! Powiadam ci Źwnurhu, nie ma drugiego takiego karciarza jak ja! W żalnika rżnęliśmy, ja mu niżki pod wyżniki kładę a ten dzban karocę z tuzami wali i prawi że jest formacja kruka! Jak nic za dzieciaka rodziciele go cepem lali. Rozumiem nie znać kanonicznych zasad żalnika, ale wersja chłopska jest prosta jak budowa...

Zaspane szumienie uciszyło barda katarynkę. Obydwoje odwrócili się ze strachem w oczach ku pryzmie wełny. Ta wstawała na nogi, wyglądając na sznurowatych rękach jak podrywany wichrem namiot. Skrzyniowa paszczęka zadarła się w górę, mrowie oczów przeszyło dwóch mrocznych elfów gniewnym spojrzeniem.

- Spierdalamy - rozkazał Źwnurh.

Pamflet jednak jakby przewidział to polecenie, ponieważ już umykał między drzewa.

Następne częściAcedia Klingi 10

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania