Poprzednie częściArtysta z blizną - rozdział 1

Artysta z blizną - koniec.

Po pogrzebie na Sebastiana czekały piękne dni. Piękne w swojej prostocie. Rutyna dorosłości wlała do jego serca szczyptę normalności, której tak bardzo pragnął. Pracował, był sumiennym narzeczonym i szczęśliwym przyszłym ojcem. Dodatkowo wrócił do malowania. Nie obchodziły go pieniądze, które mógłby zarobić na swoim powrocie. Wolał swoje obecne życie. Hobbistyczne malowanie było dla niego wystarczające. Nic nie zwiastowało burzy. Nic nie zwiastowało dewastacji rzeczywistości, która została mu podarowana. Nic. Sceneria zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa.

– Młody kurwa, wystarczy. Jeszcze dość się nanosisz tych pierdolonych pustaków. Na dzisiaj tyle – powiedział kierownik, którego dzisiejszego dnia niósł wyjątkowo dobry humor. – Piwa ci nie proponuję z wiadomych przyczyn, – uśmiechnął się do Sebastiana – więc pozostaje mi jedynie życzyć ci miłego wieczoru. Do jutra. Tylko mi się, kurwa, wyśpij, bo...

– Bo terminy gonią – dokończył za kierownika.

– Otóż to młodziutki. Otóż to. Dobra, zmykaj, bo jeszcze mi się odwidzi.

– Do widzenia.

– Do widzenia.

Tym właśnie sposobem ruszył w kierunku domowego azylu dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj. Szedł pewnym krokiem, z ciągłym

uśmiechem na twarzy. Uśmiech. Kolejna z rzeczy, która zagościła u niego na stałe w ostatnim czasie. Bajkowy sen, ubrany w szarą polską rzeczywistość. Szarą dla ogółu. Jego Polskę oświetlał róż w postaci Pauliny i pewnej małej osóbki w jej brzuchu. Świat, w którym obecnie stawiał kroki, był tym jedynym, wyśnionym. Wyczekanym. Dialog, który toczył w myślach, trwał prawie do końca drogi. Prawie. Z pozytywnych rozterek wyrwało go pewne niecodziennie zjawisko mające miejsce pod jego blokiem. Policja, karetka i tłum ludzi wokół nie zwiastował niczego dobrego. Sebastian poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Przyspieszył kroku, aby jak najszybciej dowiedzieć się co się stało. Gdyby wiedział już wtedy, ruszyłby zapewne w całkowicie innym kierunku...

– Panie Sebastianie – zaczepiła go załamana sąsiadka – Pani... pani Paulina...

– Dość, niech pani nie kończy – odepchnął od siebie sąsiadkę, po czym biegiem ruszył w kierunku policjantów.

– Co... co się tu stało? – zapytał drżącym głosem.

– A pan jest? – odpowiedział mu służbowym tonem policjant.

– Mieszkam tu. Z narzeczoną. Muszę wiedzieć. Muszę wiedzieć, czy jest bezpieczna.

Policjanci z niepokojem popatrzyli na chłopaka.

– Panie...

– Sebastian Augustyn.

– Panie Sebastianie. Spokojnie. Proszę powiedzieć, jak nazywa się narzeczona?

– Paulina Skrzypek – odpowiedział, prawie płacząc. Policjant ciężko westchnął.

– Przykro mi. Doszło do wypadku. Śmiertelnego. Pana narzeczona...

– Proszę, niech pan nie kończy – odpowiedział szeptem, po czym ruszył w przeciwnym kierunku. Nie zwracał uwagi na głosy

policjantów. Nie zwracał uwagi na nic. Świat wirował mu przed oczami. Świat... świat przestał istnieć. Tym razem na dobre. Chciała zrobić mu niespodziankę. Dzień wolny wykorzystała na domowe porządki. Wieczór z kolei przeznaczony miał być dla niej i dla Sebastiana. Zamierzała przygotować romantyczną kolację. Oczywiście, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, sprzątanie nieco się przeciągnęło. Paula, spóźniona dobrą godzinę sporządziła najszybszą w życiu listę zakupów, po czym w ekspresowym tempie zamierzała dostać się do sklepu. Nie zauważyła go. Ten jeden raz weszła nieuważnie na jezdnię. Dariusz, bo tak na imię miał człowiek prowadzący nieszczęsny samochód, nie zdążył wyhamować. Umarła bezboleśnie. Od razu. Widząc pędzący na nią

samochód, zdążyła jedynie uronić ostatnią w życiu łezkę...

 

– Dwie butelki whisky – oznajmił kasjerce, patrząc w ziemię.

– Tyle? – nie usłyszała odpowiedzi, co było dla niej równoznaczne z tak.

Ruszył przed siebie. Bez celu. Cel. Jakże śmieszne stało się dla niego to słowo. Nie mógł uwierzyć. – Dlaczego? Dlaczego, kurwa,

za każdym razem muszę przyjmować pierdolone bomby na twarz – wykrzyczał, nie zważając na mijających go ludzi – Dlaczego? Dlaczego, kurwa, ona? Dlaczego jedyna osoba, która mnie kochała... którą ja kochałem – dokończył szeptem. Postanowił udać się do domu. Nie chciał pić na podwórku. Potrzebna mu była już tylko cisza. Ktoś pewnie zadzwoni. Ktoś pewnie przyjdzie. „Chuj w to – pomyślał – chuj w to”.

Samotne picie w mieszkaniu szybko zamieniło się w samotne picie na dachu. Siedząc na krawędzi, dosłownie i w przenośni, częstował swój organizm kolejnym łykiem whisky. – Ciebie będę miał, kurwa, zawsze – powiedział na głos. – Jesteś lojalną kurwą. Lekarstwem, które zawsze jest obok. A ty? – skierował pytanie do ukazanej mu postaci Chrystusa – Jesteś zadowolony? Dalej twierdzisz, że mam wszystko na tacy? Że mam, kurwa, wszystko. Zabrałeś mi ją. Nienawidzę cię. Słyszysz, kurwa? Nienawidzę cię – zapadła chwila ciszy. – Milczysz. Też bym milczał. Po chuj marnować głos na chodzące ścierwa, na chodzące nieszczęście, na, kurwa, synonim porażki. Zginęła przeze mnie – pociągnął kolejny łyk. – Powinienem od niej uciekać, a ja jak ostatni debil biegłem w jej ramiona. Przecież to było oczywiste. Wszyscy są kurwa naznaczeni. Wszyscy, których dotknę. Wszyscy... – po tych słowach ogarnęła go niepowstrzymana chęć płaczu. Łzy, które uronił tamtego wieczoru, skruszyłyby najtwardsze głazy.

– Musisz to przetrwać. Słyszysz? Musisz to przetrwać mój drogi – pierwszy raz tego wieczoru odezwał się Bóg.

– Przetrwać, powiadasz. Już lepiej mogłeś milczeć do końca. Przetrwać – momentalnie płacz przeistoczył się w szaleńczy śmiech – przetrwać, kurwa. Mnie już nie ma, słyszysz? Nie ma mnie. Odszedłem wraz z nią. Rozmawiasz z trupem.

– To nieprawda. Jesteś tu. Walcz o swoją duszę. Taki już musi być was los. To egzamin. Egzamin, który musisz zdać. Egzamin, który ostatecznie ponownie zaprowadzi cię w jej ramiona.

– Zniszczyłeś wszystko. Wydarłeś mi serce. A teraz... a teraz jeszcze prawisz mi morały. To jest, kurwa, chore. Słyszysz? Spierdalaj stąd. Wracaj, skąd przyszedłeś. Wracaj nawracać ludzi – roześmiał się Seba – ja od zawsze byłem z innej gliny. Szkoda twojego czasu.

– Jeszcze tu jesteś, pamiętaj o tym – odpowiedziała zjawa w postaci Boga, po czym rozpłynęła się w powietrzu.

– I dobrze. Idź sobie, kurwa, jak wszyscy inni – powiedział, po czym ponownie jego twarz zalała się łzami.

Resztę nocy zastanawiał się nad skokiem. Nie chciał już żyć. „Tyle mi wystarczy” – powtarzał, krzycząc, jednak nie zdecydował

się na ostatni krok. Kompletnie pijany wrócił do mieszkania. Ponowna myśl o śmierci Pauli była ostatnią, jaka odwiedziła go przed runięciem na podłogę w salonie. Spał jak zabity. Serce nie obudziło się już nigdy. On jeszcze żył. Choć żył to za duże słowo. Pozostało już tylko ciało. Cała reszta odeszła razem z Pauliną. Tak musiało być.

– Wstawaj przyjacielu – obudził go następnego dnia Andrzej. – Sądząc po zapachu i wybranym miejscu na sen stwierdzam, że nie byłeś wczoraj sam.

– Jak pan wszedł? – odpowiedział mu zachrypniętym głosem Sebastian.

– Paulinka dała mi klucz. Miałem cię odwiedzać pod jej nieobecność po śmierci twojego taty.

Seba przemilczał odpowiedź.

– Dobra, Sebastian, wstajemy. Pakuj najważniejsze rzeczy. Zamieszkasz u nas – powiedział bez ogródek Andrzej – No już,

przyjacielu. Tym razem nie jest to pytanie. Potrafię być też stanowczy.

Sebastian nie miał siły na dyskusje. Nie miał siły na nic. Odczuwał już jedynie pustkę. Cholernie bolesną pustkę. Wykonywał

polecania Andrzeja jak robot. Starszy mężczyzna wolał nie spoglądać w oczy chłopaka. Śmierć. Tamtego dnia tylko ona się z nich wylewała. Droga do domu Andrzeja minęła im w ciszy. Cisza. Musiał ponownie nauczyć się z nią żyć...

– Śpi? – zapytała męża Basia wieczorem, tego samego dnia.

– Śpi. Wiesz Basiu, obawiam się, że to wszystko zniszczyło go ostatecznie. Bezpowrotnie. – Musi być jakieś wyjście – odpowiedziała ze szczerą troską w głosie.

 

– Nie ma Basiu. Niestety. Możemy tylko przedłużać wyrok – słowa, które padały z ust Andrzeja, brzmiały bezdusznie. Basia jednak nie protestowała. Wiedziała, że to prawda. Nie chciała tak myśleć, lecz była przekonana, że okłamywanie się w tym przypadku ma jeszcze mniej sensu.

– Byli taką szczęśliwą parą... Sebastian, Sebastian przeszedł tak długą drogę i po co to wszystko? Za co ta kara?

– Nie wiem Basiu. Naprawdę nie wiem. Serce mi się kraje. Ciężko mi powiedzieć cokolwiek. Chciałbym go po prostu przytulić. Gdyby tylko coś to, kurwa, dało. – Tego dnia Basia nie miała zamiaru poprawiać słownictwa męża. Sama najchętniej przeklęłaby rzeczywistość. Cholernie niesprawiedliwą rzeczywistość.

Resztę wieczoru spędzili w ciszy. Oboje próbowali przetrawić śmierć Pauli. Próbowali. Słowo to jest idealnym określeniem dla ich starań. Efekty bowiem w tym przypadku nie istniały.

Nie spał. Wpatrzony w sufit rozmyślał o ostatnich latach. Wszystko postawił na jedną kartę. Kartę z podobizną Pauliny. Teraz, gdy karta została spalona, stracił wszystkie swoje argumenty. Wszystkie atuty przemawiające za dobrym życiem. Za jakimkolwiek życiem. W głowie miał tylko jej uśmiech. Nie mógł i nie chciał się go pozbyć. Nie miał ochoty już nawet na picie. Każda z emocji postanowiła go opuścić, zostawiając pustą przestrzeń, co było chyba nawet gorsze od gniewu, żalu i smutku. Całą noc czekał. Czekał z nadzieją, że ujrzy zjawę Pauli, tak realną, jak postać Chrystusa, który czasami go odwiedzał. Niestety. Nie było mu dane ujrzeć jeszcze ten jeden raz ukochanej twarzy.

Następne dni zlały się w jedną rozciągniętą rzeczywistość. Sebastian milczał. Nie zamienił przez ten czas ani jednego zdania z innym człowiekiem. Kontaktu z nim szukali wszyscy. Rodzice Pauliny, Maciej, pani Maria, a nawet nauczyciele z dawnej szkoły. Dzwonił również Łukasz, do którego doszły wieści o wielkiej tragedii. Wszystkich ich zbył. Nie miał ochoty przeprowadzać w kółko tej samej rozmowy. Nie miał ochoty na żadne dyskusje. Jego życie z Andrzejem i Basią sprowadziło się do suchego „tak” lub „nie”. Oczywiście oboje próbowali dotrzeć do chłopaka, jednak z marnym skutkiem. Seba krążył. Krążył w samotności. Podczas spacerów, tak częstych w ostatnich dniach, potrafił zabijać wzrokiem przypadkowych przechodniów. Funkcjonował niczym duch. Bezmyślnie stawiane kroki dzień po dniu nie przeszkodziły mu jednak w podjęciu decyzji. Najważniejszej, a przynajmniej najbardziej znaczącej w życiu. Zamierzał poczekać do pogrzebu. Wtedy wszystko wróci na swoje miejsce.

– Nie wybierasz się z nami? – zapytał Andrzej w dniu ostatecznego pożegnania Pauliny.

– Pójdę sam.

– Nie musisz przyjacielu. Naprawdę. Wiesz, czasem łatwiej podzielić się z kimś swoim bólem.

– Dziękuję za troskę. Jednak podjąłem już decyzję. Idę sam. Uwierz, to będzie dla mnie najlepsze.

– Dobrze, jak chcesz. Nie będę naciskał – odpowiedział Andrzej ze smutnym wzrokiem. Każda rozmowa o podobnej tematyce

kończyła się w ten sam sposób. Za każdym razem Sebastian urywał temat. Za każdym razem odmawiał pomocy.

Nie okłamał ostatniego przyjaciela. Faktycznie, udał się w samotności na pogrzeb. Stał z boku, niezauważony przez resztę. Nie chciał przeszkadzać. Czuł się niepotrzebny. Nie pasował już tam. Wszyscy ci ludzie zaraz po pogrzebie wrócą na swoje miejsce. Nawet rodzice Pauliny z ogromnym bólem kroczyć będą dalej. On nie. On nie da rady. Obserwował. Miał wrażenie, że wszyscy obecni na pogrzebie odhaczają jedynie konieczny punkt na mapie zadań. „Jedno z kolejnych pożegnań – pomyślał – każdy z nich uroni łezkę, wspomni uśmiech Pauliny, po czym wróci do swoich obowiązków. Oczywiście najbliżsi przyjaciele przez tydzień, może dwa, będę wspominać Paulę. Później jednak nawet oni zapomną. Podzielą serce z inną osobą. Żyć przecież trzeba dalej” – uśmiechnął się gorzko. Ruszył w kierunku wyjścia, wcześniej niż inni. Nie odczuwał potrzeby pokornego odbycia mszy pożegnalnej. On nikogo

nie żegnał. Sam przecież już nie żył.

Wrócił do mieszkania. Swojego. To tu zamierzał wszystko zakończyć. Na trzeźwo. Chciał być w pełni świadomy. Postanowił nie

zostawiać żadnego listu. Przynajmniej nie w tradycyjnej formie. Zamierzał zostawić obrazek. Obrazek przedstawiający rodzinę mu odebraną. On, Paulina i ich nienarodzone dziecko. Tył kartki naznaczony został jednym zdaniem: „Przepraszam Andrzeju, ty wiesz, że musiałem tak postąpić”. Nikomu innemu nie miał nic do powiedzenia. Ostatni raz usiadł przy stole. Przy stole, który dał mu tyle radosnych chwil. Przypomniał sobie zaręczyny. Radość, którą wtedy czuł. To przy tym stole dowiedział się o dziecku. Tutaj Paulina uratowała mu życie, wysyłając go na odwyk. Tutaj przeżył najlepsze chwile w swoim życiu. Uronił łzę. Również jedną z ostatnich.

 

Wyciągnął pistolet. Dzień przed pogrzebem udało mu się go zdobyć od dawnego przyjaciela z czasów nałogowego ćpania. Szybki strzał w skroń. Tak zamierzał to zakończyć. Została mu jedna rzecz. Nie znał zasadności czynu, który podała mu jego głowa, lecz posłusznie wykonał zadanie. „Sebastian tu był – chyba”. Wyrył na to na stole, po czym nadszedł moment ostateczny. – Mam nadzieję, że się zobaczymy – wyszeptał. Później w mieszkaniu słychać już było tylko wystrzał.

Zostawił po sobie rysunek i napis. Więcej nie musiał. Obie te rzeczy wyrażały więcej niż tysiąc słów. Nigdy nie wiedział, tak w stu procentach, czy naprawdę tu jest. Zawsze, nawet w tych najlepszych momentach, w środku błądził jak małe dziecko. Pytał, nie słysząc odpowiedzi. Druga rzecz nie wymaga tłumaczeń. On, Paulina i dziecko. Wszystko, co miał. Wszystko, co definiowało jego życie. Ostatnie tygodnie dały mu złudną nadzieję. Nadzieję, że być może i on zazna szczęśliwego życia. Niestety. Los tylko czekał na odpowiedni moment. A gdy ten nadszedł, Sebastian nie był w stanie ustać przyjętych ciosów. Przegrał ostatecznie.

„Poznałem tego chłopaka w domu. Moim domu. To znaczy... to znaczy na odwyku. Nie owijając za bardzo. Dużo rozmawialiśmy. O sobie. Rozumieliśmy się bez słów. Trudno się dziwić. W pewnym sensie byliśmy tacy sami. On jednak miał w sobie dużo więcej siły niż ja. Imponował mi. Imponował mi każdego dnia podczas leczenia. Walczył jak lew. Chciał wyjść na powierzchnię, aby prowadzić normalne życie. I wiecie co? Udało mu się to. Wygrał. Każdego dnia przepełniała mnie ogromna duma. Sebastian nie był jedynym uzależnionym gościem, z jakim przyszło mi rozmawiać. Warto zaznaczyć. Jednak tylko w jego oczach dostrzegłem siebie. Może dlatego, aż tak bardzo się do niego przywiązałem. Później, już po terapii, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Śmieszna sprawa, wiem. Dziadziuś i jego młodociany przyjaciel. Nam to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Moja morda, jak i jego, momentalnie śmiała się na widok przyjaciela. Nawet teraz, gdy przypomnę sobie jego żarty, tylko przeze mnie rozumiane, wszystko w środku chce, abym się roześmiał. Teraz nie mogę, co zrozumiałe. Sebastian. Gdy dowiedziałem się o jego śmierci, samotnie usiadłem na tarasie, zastanawiając się jak to wszystko mogłoby się potoczyć. Paulina, jak pewnie niektórzy z was wiedzą, była w ciąży. Czekała na nich piękna przygoda. Na nich. Chciałbym to zaznaczyć. Wiecie, może to nie wypada, może powinienem zakończyć mowę w inny sposób, ale coś we mnie krzyczy, że ten jest jedynym odpowiednim. Liczę, że Sebastian postąpił słusznie, że gdzieś tam, gdziekolwiek się udał, spędza czas wspólnie z Pauliną. Chcę w to wierzyć. A jeśli..., a jeśli to prawda, to nie masz mnie za co przepraszać Sebastianie. Żegnaj przyjacielu”.

Koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania