Poprzednie częściArtysta z blizną - rozdział 1

Artysta z blizną - rozdział 10

– To naprawdę musi być aż takie stresujące? – zapytał Sebastian podczas wspólnej kawy z Andrzejem.

– No, wiesz. Mistrzem obserwacji nie jestem, lecz z własnego doświadczenia rzec mogę i to z pełną odpowiedzialnością, że innej drogi nie ma. Stres, mój drogi, zwłaszcza w takich chwilach, jest wpisany w ludzi równie mocno, jak strach i poczucie odrzucenia w DNA alkoholika. Pocieszę cię jednak. Radość, związana z prostym słówkiem: „Tak”, rekompensuje całe zawiłości wynikające z prowadzonych monologów z własną głową. Chyba. To tylko moje zdanie, a na nim, jak już wiesz, zdarzyło mi się przejechać.

– Obyś tym razem się nie mylił – odpowiedział Sebastian ze szczerą wiarą w głosie.

– Naprawdę, podziwiam cię za wiarę we mnie. Wiara. Piękna cnota, lecz często tak odrębna od rozumu. – Zadumał się Andrzej, czym wywołał lekki uśmieszek na twarzy młodszego towarzysza.

Oświadczyny. Seba cieszył się szczerze z podjętej decyzji. Wierzył w Paulę i w jej miłość jak w nic innego. Owszem, tak jak i Andrzejowi, zdarzyło mu się przejechać na własnych decyzjach i to niejednokrotnie, jednak w tym przypadku towarzyszyła mu stuprocentowa pewność. Spotkania z Andrzejem, względnie normalne życie i funkcjonowanie w trzeźwości sprawiały, że również w siebie i w swą lojalność wierzył coraz mocniej. Andrzej. Anioł, który wskazał mu nową, jedyną słuszną drogę. Drogę ku miłości i życiu w zgodzie z samym sobą. Drogę ku prawdzie. Jednak pomimo spokoju, który towarzyszył mu w ostatnich tygodniach i przeświadczeniu o miłości unoszącej się nad nim i Pauliną, stresował się odpowiedzią ukochanej ja mały chłopiec. Taki już los mężczyzny w takich chwilach. Mężczyzny. Nim postanowił się stać, a co za tym idzie, zamierzał dumnie znieść oczekiwanie na wieczór jak z baśni.

Następnego dnia Paula odbyła bardzo podobną rozmowę. Zamierzała podzielić się z mamą informacją, która miała zmienić jej życie na zawsze, która miała wprowadzić blask nieporównywalny do żadnego innego.

– Mamo... mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.

– Zamieniam się w słuch córeczko – odrzekła mama Pauli, nie starając się nawet ukryć ciekawości. Już przez telefon wyczuła, że córka ma jej coś ważnego do przekazania. Ten specyficzny rodzaj ekscytacji w głosie znała już na pamięć. „Co tym razem?” – pomyślała wpatrzona w córkę.

– No bo... wiesz, tobie chcę powiedzieć najpierw. Jakoś tak... jakoś tak mi najłatwiej. Oj, nie patrz tak na mnie. To nic strasznego. Obiecuję. Po prostu... no dobrze, nie będę dłużej cię niecierpliwić – powiedziała, zerkając na zniecierpliwioną twarz mamy. – No, po prostu będziesz babcią – wyrzuciła z siebie Paula, po czym spojrzała na kobietę tak bliską jej sercu z niemałym uśmiechem na twarzy.

– No, przyznaję, tym razem zaskoczyłaś mnie chyba najbardziej – odparła nagle rozpromieniona matka. – To cudownie! Naprawdę. Nawet... nawet nie wiem co powiedzieć. Będę babcią. Będę babcią – powtórzyła głośniej z nieskrywaną radością w głosie.

– Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło z powodu takiej reakcji.

– A jakiej się spodziewałaś? Reakcja mogła być tylko jedna. Od razu zaznaczam – reakcja Seby będzie taka sama. Jestem tego pewna. Nie masz się czym martwić.

– Tak myślisz?

– Ja to wiem, kochanie. Musisz mu o tym powiedzieć i to jak najszybciej.

– Wiem o tym. Tylko tak jakoś, wiesz... jakoś to odwlekałam...

– Całkowicie niepotrzebnie. No cóż. Jako twoja mama podejmę tę decyzję za ciebie – powiedziała dumnie – przygotujemy dzisiaj

uroczystą kolację. Ze wszystkim ci pomogę. Moja wnuczka lub wnuczek nie mogą dłużej żyć w ukryciu – uśmiechnęła się do córki. – Chyba masz rację.

– Jestem twoją mamą, a mamy, jak wiesz, zawsze mają rację. No, ale koniec gadania. Mamy dzisiaj bardzo dużo pracy, Paulinko.

 

Paula nie zdążyła nawet odpowiedzieć. Nie spodziewała się aż takiej reakcji. W mamę nagle wstąpiła nowa energia. Zaczęła działać jak zaprogramowana. Nie przeszkadzało jej to jednak. W głowie układała różne scenariusze dotyczące odpowiedzi, jakich może się spodziewać. Ta należała do grupy tych zdecydowanie najlepszych. „Może reakcją Seby też nie muszę się aż tak przejmować?” – pomyślała, po czym mimowolnie na jej twarzy zagościł lekki uśmiech.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, że wieczór ten zamieni się w magiczny splot tak pięknych, a zarazem tak ludzkich wydarzeń.

Sebastian, wracając z pracy, rozmyślał nad odpowiednim scenariuszem zaręczyn. Chciał, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ograniczony budżet dodatkowo zmusił jego wyobraźnię do wytężonej pracy. Paula zasługiwała na romantyczną scenerię. Zasługiwała na krótki moment magii. Zasługiwała na wszystko to, co dostrzec można w romantycznych filmach. Miał jeszcze trzy dni – przynajmniej w teorii. Zwieńczenie ich partnerstwa, bez udziału pierścionka, zaplanował na sobotę. Życie jednak w tym przypadku miało swoje własne zdanie. Zdanie, które swą treścią znacznie różniło się od tego, napisanego przez chłopaka.

– Wow – wydusił z siebie zaskoczony, wchodząc do salonu. – Czym sobie zasłużyłem na tak piękny widok? – zapytał, po czym przytulił Paulinę.

– A to musi być jakaś okazja? – zapytała, mrużąc oczy. – Chciałam ci zrobić niespodziankę. No i naturalnie przy okazji spędzić z tobą miło czas.

– Czuję się zaszczycony. Pozwól, że doprowadzę się do porządku i zaraz do ciebie wrócę. Biorąc pod uwagę zapach dobiegający z kuchni, obiecuję, że nie potrwa to długo.

– Trzymam za słowo – uśmiechnęła się Paulina.

Starała się opanować towarzyszący jej stres. Jednocześnie czuła ekscytację, wynikającą z faktu, że już za chwilę Seba będzie wiedział. Będzie wiedział o małej osóbce, która wprowadzi ich na całkowicie nowe szlaki życia. Która połączy ich już na zawsze...

Wieczór mijał w miłej atmosferze. Dobry humor Seby dodatkowo rozluźnił Paulinę. Słuchała jego opowieści, w głowie ciągle powtarzając kwestię, która miała dzisiaj wypłynąć z jej ust. Gdy nadszedł odpowiedni moment, zdecydowała: „Teraz albo nigdy” – pomyślała.

– Sebuś...

– Tak, kochanie?

– Miałeś rację. Coś jednak kryło się za dzisiejszą kolacją. Coś o małych rozmiarach i wielkim znaczeniu.

– Przyznam, zaciekawiłaś mnie. Zamieniam się w słuch.

Paula wstała, po czym podeszła do Seby, usiadła mu na kolanach i wtuliła się w niego tak samo mocno, jak za pierwszym razem,

tak samo, jak za każdym kolejnym.

– Kochanie – uśmiechnęła się dziewczyna – niedługo w naszym życiu pojawi się mała osóbka, która będzie miała tylko nas.

Jestem w ciąży, Sebuś.

– Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że będę tatą?

– Tak. Będziemy rodzicami – odpowiedziała z możliwie najszczerszym uśmiechem na twarzy.

– Kochanie... nawet... nawet nie wiem co powiedzieć. Nie istnieją słowa, w które mógłbym ubrać to, co teraz czuję. Będę tatą –

pomyślał na głos, po czym pocałował Paulinę. – Ja... ja też chciałbym ci coś powiedzieć. To wszystko miało inaczej wyglądać, ale pieprzyć to.

– Sebuś?

– Kocham cię, Paula. Kocham cię nad życie. A teraz jeszcze... a teraz jeszcze będziemy rodzicami. To najpiękniejszy dzień w moim życiu. Miałem to zrobić w sobotę, ale nie mam na co czekać – powiedział, po czym wstał i pełen nieopisanej energii uklęknął przed Pauliną – Paula, wyjdziesz za mnie? – zapytał łamiącym się głosem.

Oczy Pauli momentalnie zalały się łzami. Nie mogła uwierzyć. To wszystko... to wszystko było jak z bajki. Jeszcze przed chwilą stresowała się informacją, którą miała przekazać Sebastianowi, a teraz sama została obdarowana równie piękną wiadomością. Wiadomością w postaci pytania, na które odpowiedź mogła być tylko jedna.

– Kocham cię, Sebuś. Oczywiście, że tak.

 

Tym właśnie sposobem Sebastian usłyszał najpiękniejsze tak, jakie usłyszeć może mężczyzna. Los ponownie z niego zadrwił. Tym razem jednak odkupił przy okazji wszystkie winy. Utkał za niego scenariusz z nici nieosiągalnych dla jego wyobraźni. Scenariusz jak z baśni. Dwie piękne informacje splotły się w całość, tworząc nieopisaną aurę unoszącą się nad zakochanymi. Resztę wieczoru spędzili na dachu bloku, z którego jeszcze nie tak dawno Sebastian chciał skakać. Teraz wspólnie z miłością swojego życia i dzieckiem jeszcze nienarodzonym, lecz całym sercem wyczekiwanym przez niego od momentu, w którym usłyszał o jego istnieniu, leżał wpatrzony w gwiazdy. W gwiazdy, które w końcu zaczęły grać jego wymarzony repertuar.

– Musimy otwierać? – zareagował Sebastian na dźwięk dzwonka do drzwi, który wybrzmiał następnego dnia rano.

– To pewnie nic ważnego. Tylko zerknę dla świętego spokoju – odpowiedziała mu Paulina, zarzucając szlafrok.

Widok osoby stojącej z drugiej strony drzwi momentalnie wprawił Paulinę w osłupienie. Zimny dreszcz przeszył jej ciało, co nie

zwiastowało niczego dobrego. Wróciła do sypialni, aby powiadomić Sebę o niespodziewanym gościu, po czym z powrotem ruszyła w kierunku drzwi.

„To dla mnie za dużo” – pomyślała Maria Kołek, stojąc przed drzwiami młodych zakochanych. – „Drugi raz stoję w tym samym miejscu. Drugi raz z tą samą wiadomością. To przecież, to przecież takie nieludzkie” – z letargu wyrwał ją dźwięk otwierających się drzwi. – „Weź się w garść!” – krzyknęła do siebie w myślach. – „To nie ty jesteś w tej sytuacji ofiarą...”

– Dzień dobry Paulinko – przywitała się, przybierając maskę pogodnej staruszki. Umiejętności aktorskie jednak tym razem postanowiły wybrać się w drugą stronę.

– Dzień dobry. Proszę, niech pani wejdzie. – Ton głosu Pani Marii sprawił, że Paula była już praktycznie pewna, z jaką wiadomością przychodzi dawna sąsiadka Seby.

– Proszę, niech pani usiądzie.

– Dziękuję.

– Uprzedzając pytanie – tak, jest Sebastian, zaraz do pani przyjdzie. – Paula uśmiechnęła się grzecznie.

– Dobrze.

– Zaparzyć pani kawy?

– Poproszę.

Paula już raz to przeżyła. Poprzednia wizyta pani Marii również odbyła się zaraz po pięknym wieczorze z Sebastianem. Wszystko

to było strasznie dziwnie. Miała wrażenie, że ta wizyta jej się tylko śni. Nie mogła uwierzyć, że tamta sytuacja znowu się powtarza. – Powtarza z dokładnością co do słowa – powiedziała cicho, po czym westchnęła.

Gdy wróciła do salonu z kawą dla pani Marii, Sebastian już siedział przy stole.

– Siadaj Paulinko. Dobrze jak usłyszycie to razem – powiedziała starsza kobieta, po czym cicho westchnęła. Zanim zebrała się do dalszej odpowiedzi, przerwał jej Sebastian.

– Oszczędzę tego Pani – uśmiechnął się do niej. – Strasznie niewdzięczna rola pani przypadła. Przykro mi. Tata, tak? – popatrzył w oczy Marii z rozbrajającą szczerością.

– Tak, Sebastianku – odpowiedziała ze smutkiem w głosie. – Popełnił samobójstwo dzisiaj w nocy.

Po tych słowach zapadła dłuższa chwila ciszy. Pani Maria dopiła kawę, wymieniła kilka uprzejmościowych zdań z Sebastianem i Pauliną, po czym udała się do wyjścia. Nikt w jej obecności nie poruszył już tematu ojca Sebastiana.

– Żałuję, że nie zdążyłem się z nim pogodzić – powiedział Sebastian po wyjściu kobiety.

– Nie przejmuj się kochanie. Dużo się działo. Nie możesz się za to winić.

– I wcale tego nie robię. Nie zamierzam go wybielać. Jednak był moim ojcem. Wolałbym żegnać się z rodzicami w lepszych

stosunkach.

– Rozumiem cię. Nic na to jednak już nie poradzimy.

– Wiem o tym. Niestety, wiem. Szkoda mi też pani Marii. Obie te sytuacje musiały być dla niej trudne.

– To na pewno. Widać, że była z wami bardzo zżyta. W jej oczach dało się wyczytać smutek związany z waszą rodziną.

 

– Była poniekąd jej częścią. Wychowywała mnie zanim poszedłem do szkoły. Odegrała dużą rolę w moim życiu. Zawsze chciała, żeby to wszystko inaczej wyglądało. Nigdy jednak nie miała wystarczającej siły przebicia. Moi rodzice mieli własne poglądy na temat funkcjonowania rodziny i nigdy nie pozwalali naruszyć swoich granic.

– A powinni – westchnęła Paulina.

– Masz rację. Powinni. Stało się jednak inaczej...

– Niesamowite jest to, w jakich chwilach dowiadujemy się o tym wszystkim. Twoja mama, twój tata, jakby wisiało nad nami

jakieś fatum... – powiedziała z wyczuwalną troską i smutkiem w głosie.

– Paulinko, wszystko jest w porządku. Dzisiejsza wiadomość w żadnym stopniu nie przykryła wczorajszej. Spokojnie. Jestem

innym człowiekiem. To wy jesteście moją rodziną. Ty i to maleństwo. Tylko wy się dla mnie liczycie. Póki mam was, mam wystarczającą siłę, aby znosić podobne przypadki. Razem przejdziemy i przez to – uśmiechnął się.

– Cieszę się, że to słyszę – powiedziała, po czym złapała Sebastiana za rękę. – I tak, masz rację. Razem przejdziemy i przez to – powtórzyła jego słowa.

Dlaczego? To pytanie towarzyszyło jej tego dnia. Wpatrzona w zdjęcie przedstawiające małego Sebastiana, wyobrażała sobie niezliczoną ilość alternatywnych rozwiązań. Będąc jego opiekunką, dostrzegała, jak wiele błędów wychowawczych popełniali rodzice chłopca. Odczuwała żal związany z unoszącym się nad ich domem brakiem empatii. Nie mogła jednak niczego zrobić. Ojciec Sebastiana był upartym i zakorzenionym we własnych poglądach człowiekiem. Gdy tylko próbowała nawiązać z nim dialog dotyczący syna, od razu zbywał ją jak osobę gorszego sortu. Matka z kolei nie miała siły przebicia. Była nieporównywalnie lepsza od męża, lecz należała do grupy kobiet o słabym charakterze. Mimo świadomości tych wszystkich faktów, Marię ogarniały silne wyrzuty sumienia. Czuła się współwinna. Współwinna wielkiej tragedii tej rodziny. Na szczęście pokrzepiała ją myśl, związana z obecnością Pauliny w życiu Sebastiana. „Przynajmniej tyle” – myślała, siedząc samotnie w salonie. „Przynajmniej tyle...”

Pogrzeb – smutny jak każdy, przerażający jak żaden. Podczas uroczystości pożegnalnej Sebastiana dopadło niesłychane poczucie samotności. Człowieka, który dał mu życie, żegnały trzy osoby, nie licząc księdza i kościelnego. On, Paulina i pani Maria. „Nigdy nie byłeś aniołem – pomyślał Sebastian – jednak nawet ty zasługujesz na godne pożegnanie”. – Nawet ty – wyszeptał w sposób słyszalny tylko dla siebie, po czym całą uwagę skierował w stronę słów płynących z ust księdza. Słów pustych. Pozbawionych emocji i żalu, nacechowanych automatyzmem i obojętnością. „Szkoda – pomyślał – gdzieś w głębi liczyłem, że przynajmniej obca osoba, oddana swym sercem temu najwyższemu (podobno), pożegna tatę w sposób ludzki. W sposób odarty z niewypowiedzianych słów, skrytych pretensji i wspomnień wiercących dziurę w sercu. Cóż. Widocznie ktoś – być może sam Bóg, wyszeptał swemu słudze, że nie warto” – cicho westchnął. Chwilowa cisza, która zapukała do głowy Seby, pozwoliła mu rozejrzeć się dookoła. Mimo poczucia braku przynależności do miejsca o nazwie kościół, poczuł lekkie ukłucie. Ukłucie zazdrości. W powietrzu unosił się wyraz wspólnota, tak obcy, a tak przez niego pożądany. Kościół był domem. Domem dla zbłąkanych dusz szukających wsparcia, szukających pomocy wiary. Nie zagłębiał się w kwestie ideologiczne i w aspekty moralne ludzi w czarnych szatach. Nie teraz. Jego myśli biegły w zupełnie inną stronę. W stronę ludzi, którzy poznali Boga, którzy dostali dom dostępny dla każdego. „A co, gdyby tata choć raz uwierzył we mnie, tak jak ci wszyscy ludzie w Jezusa? – pomyślał – Czy również doświadczyłbym wspólnoty o nazwie dom? Czy byłbym tu, gdzie teraz? Lub inaczej. Czy byłbym skazany na drogę przez piekło w mej głowie? Czy miałbym dzisiaj posklejane serce? I wreszcie, czy kochałbym go za rolę taty, a nie tylko za ojca? Dlaczego zabrakło nam miłości? Dlaczego byłeś dla mnie obcy?” – zapytał w myślach, po czym zerknął ukradkiem w górę – „Dlaczego? Dlaczego nie daliśmy sobie szansy...” Pytanie to stało się ostatnim czytelnym gestem w kierunku ojca podczas mszy świętej. Pozostało również bez odpowiedzi. Pytania, które padają za późno, często zostają z nami na zawsze. Kroczą za nami jak cień przypominający o domniemanej odpowiedzi. Nigdy jednak odpowiedź ta nie wyjdzie ze sfery domniemanej. Jej rolą jest igranie z osobą niosącą brzemię. Podsycanie bólu, odejście w cień, podsycanie bólu, odejście w cień. Powtarzający się cykl, wypełniony samotnymi refleksjami i łzami w butelkach alkoholu. – Marność – powiedział po cichu. Słowo to okraszone zostało malutką łezką, która oczywiście nie uszła uwadze Pauliny. Widząc ciężko wzdychającego partnera, szybko złapała go za rękę. „To już drugi raz” – smutno pomyślała.

 

– Tata. Ciężkie to słowo. Na pozór łatwe w wymowie, szybko przyswajalne przez najmłodszych, kradnące ich myśli i uśmiechy. Wtedy, gdy jesteśmy mali, wiąże się tylko z pozytywnymi emocjami. Z nadzieją, wiarą, zachwytem, bezpieczeństwem. Później waga rośnie. Rośnie proporcjonalnie z nami, z naszym rozumowaniem świata. Wystawia się na konfrontacje. Konfrontacje z racjonalizmem i poglądami do nas lgnącymi. Staje się ciężkie. Trudne w wymowie. Nabiera podwójnego, potrójnego, a czasami poczwórnego dna. Niesie za sobą pretensje – czasami słuszne, a czasami nie. Te pierwsze są zdecydowanie gorsze. Drugie tracą na ważności w sposób naturalny. Ot, tak. Z wiekiem nabieramy szerszej perspektywy, zaczynamy rozumieć, że zachowanie mężczyzny tak nam bliskiego wynikało z troski, a nie z nienawiści. Prosta sprawa dotykająca większości. Pierwszy przypadek... określiłbym go jednym słowem. Smutek. Smutek wiercący dziurę w sercu, wysysający teraźniejszość, kroczący za człowiekiem jak cień, niszczący szlachetność, czarną farbą malującą wnętrze. Oczywiście i wtedy istnieje opcja przebaczenia. Nie nazwałbym jej jednak procesem naturalnym. Bardziej bitwą. Bitwą, podczas której zabijamy elementy naszego ja, by nabyć nowe, dotychczas niechciane. Nieprzekazane nam. Nabywamy umiejętności miłości, przebaczenia, okazywania uczuć. Piękne cechy. Cechy, których dany tata nie potrafił wpisać w naszą postać. Nie potrafił, ponieważ sam ich nie posiadał. I tu dochodzimy do pytania ostatecznego. Czy pierwsza opcja w ogóle istnieje? Czy możemy mieć pretensje do osoby, która krzywdziła nas przez to, że sama dotknięta została naszym skrzywieniem? Przez to, że nie miała w sobie wystarczającej siły, by wyzbyć się bólu? Przez to, że kochała nas, na swój specyficznie zły sposób? Nie mam wątpliwości, że zdecydowana większość ojców kocha. Czytać jednak nie uczymy się wraz z przyjściem na świat. Miłości też nie. To znaczy, miłość jest przy nas od początku, tam gdzieś głęboko w sercu, lecz aby przekazać ją dalej, potrzebujemy wskazówek. Wskazówek, a nie błędnego koła prowadzącego do krzywdy, pretensji i nienawiści. Za każdym złem kryje się autor, którego ktoś kiedyś prowadził. Czy jest to wystarczający argument do obrony człowieka, którego nieprzypadkowo nazwałem dziś tatą? Nie wiem. Wiem jednak jedno. Wybaczam ci, tato.

Dużo kosztowała go mowa końcowa. Mowa, która zwieńczyła los człowieka tak mu bliskiego, a jednocześnie tak oddalonego. Potrzebne mu było zdanie: „Wybaczam ci, tato”. Zrzucił z siebie ciężar. Pozwolił sobie wrzucić różę gdzieś w głęboką otchłań. Pozwolił ruszyć dalej. „Kiedyś jeszcze porozmawiamy, tato, dam ci szansę” – pomyślał.

– Jestem z ciebie dumna – powiedziała Paulina, gdy wracali do domu.

– Mówiłem prosto z serca. Nie wyzbyłem się pytań. Wyzbyłem się żalu. Zamierzam iść dalej. Z wami. Nie chcę zapominać. Chcę zrozumieć. Zrozumieć, co nim kierowało. Tak jak ci wspomniałem, nie zamierzam go wybielać. Zamierzam dostrzec drugie dno. Gdzieś tam głęboko w sercu wiem, że mnie kochał.

– Dojrzałeś, Sebastian. Doszedłeś do tego własną drogą. To naprawdę piękne.

– Drogą, którą ty mi wskazałaś. Złap mnie za rękę i pomilczmy sobie razem. Złapmy chwilę. Podobno jest to możliwe.

– Podobno tak – odpowiedziała i uśmiechnęła się do niego.

Następne częściArtysta z blizną - koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania