Poprzednie częściArtysta z blizną - rozdział 1

Artysta z blizną - rozdział 6

Dni, które Sebastian był zmuszony przeżyć w nieszczęsnym oczekiwaniu na pogrzeb, zlały mu się w jedną całość. Stał się obserwatorem własnych ruchów, często nie mając bladego pojęcia o tym, co wokół niego się dzieje. Odpowiadał jak robot na pytania zadawane przez Paulinę, ignorował wszelkie próby kontaktu ze strony obcych, a jedyną czynnością, którą regularnie powtarzał, były wyprawy do kościoła. Jakiś wewnętrzny, niewytłumaczalny przymus raz za razem ciągnął go w to miejsce. Również dzisiaj, w dniu, w którym pochowana miała zostać jego matka, był nieobecny. Zmierzał z Pauliną w kierunku kościoła gdzie odbyć się miała pożegnalna ceremonia, całkowicie bez emocji. Do czasu. Przed bramą świątyni czekał już na niego człowiek, któremu zawdzięczał obecność wśród ludzi. Ojciec. Widok mężczyzny momentalnie przywrócił Sebastiana do żywych. Wszystkie tragiczne dla niego wydarzenia zaczęły wirować mu przed oczami. Paulina, domyślając się reakcji partnera, mocniej złapała go za rękę. Jakby tego było mało, żałoba po stracie żony nie była wystarczającym bodźcem do zmiany dla ojca Seby. Wręcz przeciwnie. Mężczyzna, gdy tylko zobaczył ich na swojej drodze, ruszył wściekły w ich kierunku.

– Ktoś cię zapraszał? – rzucił zdenerwowany.

– Może troszkę grzeczniej? – odpowiedziała mu Paulina najspokojniej jak umiała.

– Nie wtrącaj się, smarkulo. A ty... Ciebie nie chcę widzieć. Ona też by nie chciała.

– Jeszcze raz tak się do niej odezwij. Jeszcze raz, a pożałujesz, że kiedykolwiek przyszedłem na świat.

– O proszę, chłopczyk zmienił się w mężczyznę. Wielkie nieba. Myślałem, że tylko płakać potrafisz. Zresztą grozić każdy umie.

Nie słowa, a czyny przyjacielu – powiedział ironicznie.

– Szkoda że zmarła niewłaściwa osoba. Wielka szkoda. Nie chcę już na ciebie patrzeć. Puścisz mnie, czy mam się bić o wstęp na

pogrzeb własnej matki?

– Wchodź. Ale miej świadomość, że widzisz mnie ostatni raz w swoim życiu. Nie mam zamiaru spoglądać na takie zero jak ty. Nie skomentował tych słów. Przeszedł obok człowieka podającego się za jego ojca, ukłonił się pani Marii oglądającej ten marny

spektakl i ostatecznie dobił się również do świadomości, że oto właśnie w tym dniu będzie towarzyszył mamie w ostatniej podróży. Przynajmniej raz zrobią coś razem. Przynajmniej raz.

Podczas ceremonii nie uronił łzy. Obserwował. Obserwował wszystkich obcych ludzi, wymuszających własne łzy, byle się pokazać. Większość z nich życzyła jego matce samych przeszkód na drodze do szczęścia. Jej śmierć jednak w magiczny sposób całkowicie zmieniła ich podejście. Sam w tym wypadku nie był święty. Wielokrotnie przeklinał jej obecność w swoim życiu. Teraz tego żałował. Czymże jednak jest ten mistyczny żal? Niczego nie poprawia, nie daje możliwości zmiany postępowania, a jedynym co po sobie pozostawia są nieuleczalne blizny, które człowiek dźwiga za sobą, jako przymusowy bagaż. Właśnie te myśli, zamiast łez, towarzyszyły mu podczas całej żałobnej ceremonii. Na sam koniec, gdy wszyscy wspólnie stali nad grobem jego matki, on sam zaszył się w miejscu niewidocznym dla reszty. Czekał. Razem z Pauliną. Gdy nadszedł odpowiedni moment, poprosił dziewczynę o chwilę samotności. Ruszył w kierunku, gdzie na wieki pochowana została osoba, tak mu bliska, a tak od zawsze oddalona. Stanąwszy przed miejscem, w którym wszyscy spoczniemy, lecz którego nikt z nas nie chce doświadczyć, wypowiedział krótkie, lecz jedne z najszczerszych w jego życiu zdań.

– Przepraszam cię mamo. – Zaraz po tym po policzku spłynęła mu łza. Teraz mógł. Teraz był sam. Teraz mógł powtórzyć jej to wszystko, o czym myślał w trakcie pogrzebu. Mógł powiedzieć jej o całym tym nieszczęsnym bólu, który odczuwał, gdy była u jego boku. O tym, jak wyszedł z własnego ciała, kiedy naprawdę mu ją zabrali. Mówił na tyle głośno, że stojąca niedaleko Paula wszystko słyszała. Ona też płakała. Po monologu przeprowadzonym na cmentarzu do Seby dotarła jeszcze jedna, być może najgorsza prawda dzisiejszego dnia. Rozmowa, którą właśnie odbył z mamą, była ich najdłuższą w całym jego życiu.

 

– Paula... muszę pobyć chwilę sam – odezwał się jako pierwszy, podczas powolnej wędrówki w kierunku domu. – Zajdę do pracowni..., nie wiem, ciężko mi to wszystko wyrazić słowami. Po prostu skręcę w lewo, a ty, jak gdyby nigdy nic, pójdziesz prosto. Przepraszam, ale na nic innego mnie obecnie nie stać.

– Kochanie..., nie musisz uciekać, wiesz o tym – odparła kojącym głosem. – Przeszliśmy już razem przez tyle niespodziewanych zakrętów, trzymając się za ręce. Wspólnie jesteśmy w stanie odprawić nawet najstraszniejsze mary – powiedziała, starając się ukryć przed samą sobą zawarte w tym kłamstwo.

– Nie teraz... nie umiem, po prostu... Po prostu przepraszam. Najprostsze słowa mnie przerastają. Muszę być sam, teraz muszę być sam – odrzekł, po czym bez słowa odszedł od Pauliny.

Nie wiedziała co robić. Sytuacja, w której się znalazła, zaczęła ją przerastać. Oddałaby wszystko, aby pomóc ukochanemu, jednak równocześnie nie miała pojęcia jak to uczynić. Znalazła się w kropce. Każdy pomysł, który pojawiał się w jej głowie, miał zbyt wiele wadliwych stron, aby mógł przetrwać próbę czasu i urzeczywistnić się w odpowiednim momencie. Chciała biec w stronę światła, lecz nogi po raz pierwszy w życiu miały inne zamiary. Po raz pierwszy zamiast wiary zaczęła odczuwać niewyobrażalnie silny lęk. Lęk przed mrokiem, który z dnia na dzień coraz bardziej zbliżał się do niej z ledwo zauważalnym uśmiechem. Być może się myliła. Być może jedyną osobą, która zmieni się z upływem lat trwania ich związku, będzie ona sama. Być może słowa Seby o jej nieskażonym sercu powoli traciły na ważności...

Nie zamierzał malować. Stare instynkty wróciły, a sytuacje takie jak te jedynie dawały im pole do popisu. Nie skłamał jednak Pauli, jeżeli chodzi o cel podróży. Przynajmniej nie w stu procentach. Faktycznie zamierzał udać się do pracowni, jednak w innym celu, niż dziewczyna mogła przypuszczać. Lecz czy aby na pewno kłamał? Czy człowiek pozostawiony bez myśli i uczuć powinien być sądzony przez ogólnie przyjęte normy? Czy mógł nazywać siebie jeszcze człowiekiem, czy już jedynie jednostką? I wreszcie, czy aby nie przekroczył granicy, której przejścia tak się bał? Ze strachem stwierdził, że odpowiedź jest mu znana. Ogarnął go smutek. Nie był on jednak spowodowany jego osobą, a pewną dziewczyną, czekającą na niego samotnie w mieszkaniu. Wiedział, że wyrządzi jej w najbliższym czasie ogrom bólu, lecz nie potrafił jej zostawić. Jedyne na co było go stać, to magiczne odciąganie wyroku. Mógł pogodzić się z własną śmiercią i milcząc liczyć na to, że Paula go zostawi. Oczywiście nadzieja ta nie miała prawa się urzeczywistnić. Jak wielokrotnie przyznawał przed samym sobą – była aniołem. Prędzej sama utraci wszystko niż odda go na stracenie. Ta myśl właśnie była z tych najbardziej przerażających. Świadomość nie miała jednak szans z tym drugim, który z dnia na dzień zadomawiał się coraz bardziej w ciele Sebastiana. Z tym drugim, który właśnie dzisiaj odczuwał deficyt substancji niegdyś tak mu bliskiej...

Chwile później znajdował się już w miejscu, które jeszcze nie tak dawno było nadzieją. Teraz pełniło już tylko funkcję schronienia, w którym mógł chwilę pobyć sam. Schronienia, w którym mógł porozmawiać z dawnym sobą, oczywiście nie bez pomocy. Wiedział, gdzie Maciek trzyma biały proszek. Zdecydował się na drobną pożyczkę. Starannie rozdzielił sobie dzisiejszą porcję, po czym zrobił to, co w najgorszych chwilach uważał za swoje przeznaczenie. Podczas gdy narkotyki ponownie zaczęły się zadomawiać w sercu Sebastiana, ten upadł bezwładnie na ziemię. Przeklinał w myślach samego siebie. Gdyby tylko był normalny... Gdyby tylko potrafił funkcjonować w połowie tak stabilnie, jak reszta populacji. Gdyby jego pewność siebie była naładowana choć w dwudziestu procentach, pewnie umiałby znieść wiadomość o śmierci matki w normalny sposób. Jej odejście w jego głowie urosło do rangi symbolu. Symbolu kłamstwa, które przyjął jako zamiennik cholernego bólu wynikającego z niezrozumienia. Symbolu wejścia w świat idealny, mimo skażonej duszy i brudnego serca, które koniec końców musiało przecież skrzywdzić Paulinę. Co on sobie w ogóle myślał? Przecież znał siebie. Wiedział jak bardzo jest popierdolony. Kto dał mu prawo decydować o losie tej niewinnej osoby? Jeżeli Bóg istnieje, to dlaczego dopuścił go do niej? Dlaczego pozwolił, aby nieskazitelna biel wpadła do puszki po czarnej farbie? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Słowo to można uznać za podsumowanie końcówki dnia, w którym Sebastian jednocześnie pożegnał namacalną część dawnej rzeczywistości, tylko po to, by wpierdolić się do jej najciemniejszych zakątków. Gdy wrócił naćpany do domu, Paula już spała, a przynajmniej takie odniósł wrażenie. W rzeczywistości leżała samotnie w łóżku, roniąc łzy w poduszkę. Nie miała siły jednak, aby zadawać i tak przecież bezcelowe pytania, więc kamuflaż ze snu okazał się bardzo przydatny. Nie wiedziała, jak będą wyglądały następne dni. Nie chciała. Jedyne czego pragnęła, to chwilowe zaćmienie, wyłączające ją z tego świata i dające wszystkie potrzebne odpowiedzi. Marzenia jednak mają niestety to do siebie, że nie świata tyczą, ale serca...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania