Poprzednie częściArtysta z blizną - rozdział 1

Artysta z blizną - rozdział 9

– Cześć – przywitał się, stanąwszy w drzwiach. Uśmiech Pauli był dla niego czymś bezcennym. Był nagrodą. Znakiem, że droga, której zamierzał się podjąć, jest jedyną odpowiednią na szlaku życia.

Nie odpowiedziała. Słowa nie miały odpowiedniej mocy, aby wyrazić uczucia towarzyszące Pauli w tamtym momencie. Magicznym momencie. Z łezką w oku od razu rzuciła mu się na szyję. Była z niego dumna. „Dał radę” – pomyślała. „Zrobił to dla nas. Uwierzył. Uwierzył, że jest wyjście. Uwierzył, że istnieje inna, lepsza droga”. Już sam fakt podjęcia się leczenia był dla Pauli czymś wystarczającym. Czymś na zasadzie dowodu. Dowodu miłości. Sebastian przekroczył próg mieszkania. Mieszkania, które miało stać się domem. Miało stać się oazą spokoju i bezpieczeństwa. Miało stać się najzwyczajniej w świecie ich.

Podczas kolacji Paula zdecydowała się poruszyć najmniej wygodny temat związany z Sebastianem. Nie chciała zwlekać. Prędzej czy później fakt ten i tak ujrzałby światło dzienne. Uznała, że odpowiedni moment nigdy nie nadejdzie. Prawda. Od tego momentu, właśnie ta cnota miała definiować ich życie. „W stu procentach albo wcale” – pomyślała.

– Sebuś...

– Tak, kochanie? – uśmiechnął się Sebastian.

– Jest jedna sprawa. Chciałam z nią poczekać, ale... ale może lepiej będzie, jak powiem ci o niej już teraz. Tylko nie denerwuj

się na zapas. Proszę, jakoś sobie poradzimy.

– Spokojnie, Paulinko. Mów śmiało. Nie takie rzeczy słyszałem w ostatnim czasie – odrzekł.

– A więc... – westchnęła głośno – Maciej zerwał z nami umowę. Tak po prostu. Zaprosił mnie do siebie, aby mi oznajmić ten

fakt. Tłumaczył to niewywiązaniem się z kilku terminów. Nie miałam argumentów. W świetle prawa miał rację. Nie mogę tylko zrozumieć, jak można być tak bezdusznym człowiekiem. Przecież wiedział. O wszystkim. – Do ostatnich zdań przez nią wypowiedzianych wkradły się wyraźne emocje. Sebastian jednak emanował spokojem.

– I tylko o to chodzi? – odparł z uśmiechem na twarzy.

– No, tak.

– Nie masz się czym przejmować. Sam o tym myślałem. Wiesz, cała ta branża, kulisy z nią związane, chyba już nie są dla mnie.

Przynajmniej nie w tym momencie. Muszę od tego odpocząć. Zająć się czymś innym, normalniejszym. Może dobrze się stało, że Maciej podjął tę decyzję za mnie. Nie mam do niego o to żalu. Sam pewnie bym nie potrafił.

– Ale...

– Żadne ale, Paulinko. Damy sobie radę. Istnieje coś takiego jak zwykła praca. Na dobre nam to wyjdzie. Ja coś znajdę, ty dalej będziesz się uczyć, nasze życie nie zmieni się aż tak bardzo.

– Ja też pracuję. Kiedy tylko Maciej zerwał z tobą współpracę, od razu zaczęłam szukać zarobkowego zajęcia. I znalazłam. Pracuję w Żabce. Wiesz, nie jest to dla mnie szczyt moich marzeń, jednak zawsze coś zarobię. Nie koliduje to też jakoś bardzo z nauką.

– Paulina... nie musisz. Poradzimy sobie bez tego. Naprawdę. Masz marzenia. Skup się na nich. Zajmij się naszą przyszłością, a ja ogarnę teraźniejszość.

– Sebuś, ale ja chcę. Chcę pomóc. To jest moja decyzja. Chciałabym, byś ją uszanował.

– No, dobrze, jeżeli tak mówisz. Masz wolną wolę. Zrobimy tak, jak zaplanowałaś. W końcu to ty jesteś mózgiem całej operacji. – Uśmiechnął się. – Ale na dziś to już tyle. Chcę się tobą trochę nacieszyć. Poważnych rozmów miałem w ostatnim czasie pod dostatkiem.

– W to akurat nie wątpię. Mówiłam już, że jestem z ciebie dumna? – Tak, coś takiego słyszałem.

– To usłyszysz jeszcze raz. Jestem z ciebie dumna. Naprawdę.

 

Resztę wieczoru, spędzili pochłonięci sobą nawzajem. Świat zewnętrzny się nie liczył. Mieli siebie. Wojna dopiero miała się zacząć. Teraz jednak obowiązywał czas pokoju. Ich czas. Czas szczerych uczuć. Czas codzienności czekał cierpliwie na swój moment. – Liczę na tego chłopaka – usłyszała żona Andrzeja, tego samego wieczoru. – Widzę w nim siebie. To znaczy, widzę siebie w każdym pacjencie. W nim jednak widzę bardziej. Jest moim odbiciem. Będzie miał ciężko. Kurewsko ciężko. Ale da radę. Zobaczysz. Jestem

tego pewny.

– Wiesz, co mówisz. Obyś miał rację. Taki młody chłopak...

– Wiesz, Basiu, to nie wybiera. On też nie miał lekko. Ten jego ojciec... kawał skurwiela. Że też takie ścierwa mogą się rozmnażać.

Wiem, wiem, przepraszam za język, taka natura – odparł, gdy tylko zobaczył wzrok żony. – Ja po prostu nie rozumiem. Bywałem w różnych stanach, sama wiesz, żałuję tego każdego dnia. Ale on niszczył go, będąc absolutnie trzeźwym. Świadomym. Nawet śmierć matki Sebastiana nie obudziła w nim żalu. Współczuję temu chłopakowi z całego serca. Dobrze, że trafił na tę dziewczynę. No... jak ona miała na imię...?

– Paulina.

– No, Paulina – Andrzej był pod ogromnym wrażeniem, jak uważnie żona go słuchała. Pamiętała wszystkie imiona z każdej ich rozmowy. „Dobrze, że chociaż ona” – uśmiechnął się w myślach. – Anioł, nie dziewczyna. To zadziwiające. W tak młodym wieku jest aż taka twarda. Jak to się dzieje, że ludzie tacy jak ja i on, trafiają na tak cudowne kobiety?

– Macie po prostu szczęście, kochanie. Inaczej tego nie wytłumaczę. Chciałabym poznać tę dziewczynę. Miałybyśmy o czym plotkować. – Uśmiechnęła się.

– A, to się akurat da zrobić. Jak minie trochę czasu, zamierzam zaprosić ich na grilla. Oczywiście, jeżeli nie będziesz miała nic przeciwko. Chciałbym jeszcze raz porozmawiać z tym chłopakiem.

– Świetnie. Będzie mi niezmiernie miło.

– Anioł, nie kobieta – odparł po raz drugi tego wieczoru Andrzej.

Pan budowlaniec. To określenie kryło się pod wspomnianą codziennością. Sebastian szybko znalazł sobie nowe zajęcie w życiu.

Zgoła inne od poprzedniego. Inne, niekoniecznie oznacza złe, powtarzał sobie często wieczorami. Oczywiście mógł wybrać inną ścieżkę, jednak chciał znaleźć miejsce, w którym poczuje wysiłek fizyczny. Miał dość świata artystycznego. Głowa otrzymała wolne. Męskie zajęcie miało na celu odsunięcie go od wszystkich nieprzyjemnych rozterek. Oczekiwał spokoju. Oczekiwał wysiłku i zasłużonego odpoczynku po nim. Postanowił wypisać się z wyścigu, stworzyć nową, własną metę. Rzeczywistość jednak szybko sprowadziła go na ziemię. Po pierwsze wysiłek fizyczny ma to do siebie, że najprzyjemniej się o nim mówi, o czym Seba szybko się przekonał. Po drugie jego nowi współpracownicy nie do końca rozumieli sens niepicia. Styl bycia ich nowego kolegi szybko stał się dla nich nowym powodem do żartów. Czymś nieludzkim jest przecież odmowa zimnego piwa po pracy.

– Młody, kurwa. Szybciej trochę. Za co ci płacę, do chuja?

– Staram się, panie kierowniku. Robię, co mogę.

– To staraj się bardziej. Moja własna żona zrobiłaby to szybciej. Już pedał lepiej by się spisał. Ja pierdolę. Niedorobiony pajac. – Przepraszam. Rozumiem pana. Zrobię wszystko, aby nie musiał się pan denerwować.

– No, ja, kurwa, myślę. Inaczej nie ręczę za siebie.

Przytoczona rozmowa może służyć jako przykład nowej codzienności Sebastiana. Chłopak jednak zawsze po takich incydentach

zagryzał zęby. „Nie odpuszczę” – powtarzał w myślach. Praca ta była dla niego czymś w rodzaju próby charakteru, nowym wyzwaniem. Nie wiązał z nią przyszłości. Był to jedynie przystanek, który w głowie Seby jawił się jako konieczny punkt do odhaczenia. Punkt mający mu zapewnić ukształtowanie charakteru, w kierunku twardości, której przez całe życie skutecznie unikał. Oczywiście nie zamierzał pozbyć się całkowicie wrażliwości. Chciał jedynie zdobyć odpowiednie proporcje. Proporcje mające mu pomóc w codziennym życiu. Zresztą wszystko co ważne i tak znajdowało się poza sferą zawodową. Dom. Jego i Pauli. Życie prywatne układało się tak, jak sobie to założył. „Mając takie wsparcie, mam już wszystko” często powtarzał Paulinie podczas ich codziennych rozmów. Od Andrzeja dostał odpowiednie narzędzia. Dzięki nim miał jak walczyć. Uczył się żyć ze strachem, z nałogiem. Nie

 

odpychał ich. Starał się je ugościć na własnych zasadach. Kluczowa różnica. Zanim jednak mógł ruszyć w kierunku własnego świata, codziennie czekała go ta sama rozmowa.

– Młodziutki, dawaj dzisiaj na piwo z nami.

– Nie piję – uprzejmie odpowiadał za każdym razem, skutecznie ukrywając irytację związaną z powtarzającym się cyklem zdarzeń.

– Do dupy go ciągnie. Pantofel jebany. Najlepiej wypiąć się na kolegów.

– Albo pedał z niego – wtrącał się zawsze głos któregoś z pracowników. – Wygląda jakoś dziwnie. Pić też nie pije. Co tam Sebastian? Lubisz chłopców?

– Coś za bardzo was to interesuje – odpowiadał zawsze tak samo, po czym ruszał w swoją stronę. Mocno irytowały go żarty posyłane w jego kierunku. Nie chodziło mu nawet o to, że był ich adresatem. Zastanawiał się, dlaczego ludzie tak łatwo żartują z czyiś uczuć, z czyjejś odmienności. A co, jeżeli faktycznie byłby innej orientacji? Gdzie podziała się empatia? Dlaczego żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że luźno rzucane słowa mogą stać się czymś w rodzaju sztyletu skierowanego prosto w serce drugiego człowieka? Dotykało go to o tyle mocno, że sam cierpiał właśnie przez na pozór nieważne słowa. Umiejętność wczucia się w emocje i perspektywę drugiego człowieka jest tak potrzebna i szlachetna. Nie jest jednak źródłem zysku, więc automatycznie staje się pomijana. Niestety.

– Jak było? – zapytała Paula, podając kolację.

– Jak zawsze.

– Nie rozumiem, dlaczego dalej się męczysz. Stać cię na coś lepszego. W sensie, nie traktuję twojej pracy jako gorszej, wręcz

przeciwnie, ale twoi współpracownicy to podli ludzie.

– Daj spokój. Nie jest tak źle. To nie ich wina. Tak ukształtowała ich rzeczywistość, w której przyszło im dorastać. Obrośli głupimi

poglądami, przez to, że ktoś, pewnie dla nich bliski, wcześniej żył właśnie w taki sposób.

– Nie usprawiedliwiaj ich na siłę. Każdy ma wybór. Nic nie usprawiedliwia takiego podejścia do drugiego człowieka. Nic. Sebastian, jedynie się uśmiechnął.

– Dobrze Paulinko. Oczywiście, że masz rację. Jednak praca to tylko praca. Mam propozycję. Wino, oczywiście dla ciebie, dobry

film, kanapa i nasza dwójka. Co ty na to?

– Dobrze, ale zaznaczam, do tej rozmowy jeszcze wrócimy. Nie możesz dać się gnoić.

– Wrócimy. Okej. – Uśmiechnął się, widząc Paulę w tym bardziej zdecydowanym wydaniu. Podobało mu się to. Swoje jednak

wiedział. Spędzi w tej firmie jeszcze trochę czasu.

Następnego dnia Paula miała wolne. Postanowiła wykorzystać ten czas i wybrać się razem z mamą na zakupy. W ostatnim czasie

tyle się działo, że relacja ta mocno podupadła. Teraz, gdy sytuacja lekko się unormowała, zamierzała powoli odbudować kontakt z mamą. Zakupy były idealnym pretekstem do wspólnej rozmowy.

– Cieszę się, że wszystko wraca powoli do normy – powiedziała mama Pauliny podczas wspólnej kawy w centrum handlowym.

– Ja również, mamo. Dużo mnie to kosztowało. Mnie, a co dopiero Sebastiana. Mam nadzieję, że los w końcu otworzy przed nami lepsze strony.

– To na pewno. Musicie być dobrej myśli. A jak tam twoja praca? Wiesz, jestem z ciebie dumna. Tato również. Ale nie musisz tego robić. Możesz skupić się tylko na nauce. My wam pomożemy finansowo.

– Dziękuję ci mamo. Jednak nie skorzystam. Dobrze działa na mnie ta praca. Jestem zadowolona. Naprawdę. Nie masz się czym przejmować. Nie zawalam nauki, mam czas dla Seby, wszystko jest w porządku.

– Skoro tak mówisz, to okej. Ważne jest dla mnie twoje dobro. A jak już przy radości jesteśmy... czekają nas dalsze zakupy. Co do tego chyba się zgadzamy?

– Zgadzamy – odpowiedziała Paulina z uśmiechem.

Brakowało jej tego. Plądrowanie sklepów wspólnie z mamą przyniosło jej dużo radości. Powoli wracała do normalności. Owszem, dalej istniała kwestia pracy Seby, jednak porównując ten problem z tymi, które jeszcze nie tak dawno nad nimi wisiały, nie miała na

 

co narzekać. Sebę zdoła przegadać. Tego była pewna. Dzisiaj jednak nie zamierzała o tym myśleć. Tego dnia oddała się specyficznej pasji, którą dzieliła z matką.

Sebastian nie odpuścił. Cierpliwie znosił wszystkie argumenty Pauli, obelgi współpracowników i trud związany z wyczerpaniem fizycznym. Pierwszy raz od dawna był z siebie dumny. Znosił próbę abstynencji, charakteru i co najważniejsze, próbę bycia partnerem. Dzisiaj, podczas powrotu z pracy, czekała na niego nagroda – telefon od Andrzeja. Upominek mały dla świata, lecz wielki dla niego.

– Kłaniam się, przyjacielu. Wiesz, kto dzwoni?

– Ten głos poznałbym wszędzie. Dzień dobry.

– No, dzień dobry, dzień dobry. Dzwonię z taką sprawą. Drobną w sumie. A może i nie. Nie wiem. Trudne pytanie. Znowu

zaczynam odbiegać od tematu. Taka tam przypadłość starych ludzi. Nieważne. Z ważnych rzeczy, lub nie, chciałem cię zaprosić na grilla. Znaczy, no, was, ma się rozumieć. I zaznaczam. Odmowa złamie mi serce, a jak wiesz już i tak jest w kurwę obolałe. Także, dobrze się zastanów, zanim odmówisz.

– Nie mam zamiaru odmawiać. Bardzo mi miło. Oczywiście, że przyjdziemy. – Piękna sprawa. A, no i bym zapomniał. Sobota o 16. Pasuje wam?

– Oczywiście.

– Czyli się widzimy?

– Ma się rozumieć. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

W taki właśnie sposób Sebastian musiał znieść jeszcze dwa dni wyzwisk, próśb wspólnego napicia się piwa i nakłaniania do

odejścia z pracy. W trzeci dzień czekał go zasłużony odpoczynek. I to nie byle jaki. Odpoczynek z Andrzejem wart był wszystkich prób dnia codziennego. Spotkanie z bohaterem nie należy przecież do oczywistości tego świata.

– Pięknie się smaży, nieprawdaż? – zapytał Andrzej w słoneczną sobotę.

– Pięknie. Wie pan, znaczy, wiesz Andrzej – szybko zreflektował się Sebastian – taki grill z tobą, z panią Basią naprawdę dużo dla mnie znaczy. Dopiero zaczynam uczyć się prostych chwil. Przez wcześniejszy brak kontaktu z nimi, stały się dla mnie obecnie czymś niezwykłym. Gapię się w nie jak małe dziecko. – Nie czuł się skrępowany. Nie przy Andrzeju. Takie spostrzeżenia w towarzystwie tego faceta wypływały z ust Sebastiana w sposób naturalny.

– Piękna sprawa, młody. Gdy twoje serce się raduje, twarz ma promienieje z nieopisaną siłą. Kurwa. Poeta ze mnie. Może to, a nie picie i ćpanie, było moim powołaniem. Głupi ja. – Seba uwielbiał to specyficzne poczucie humoru. Już zawsze taki sposób układania zdań będzie kojarzył właśnie z Andrzejem. – A, powiedz mi jeszcze... No, powiedz mi jak tam w pracy? Paula już zdążyła wspomnieć, że traktują cię tam jak lorda.

– Nie jest tak źle. Paulina trochę wyolbrzymia. Może nie doświadczam tam miłości, ale już się przyzwyczaiłem. Polubiłem ten specyficzny rodzaj zmęczenia. Da się żyć.

– Da się żyć. Spora zmiana od naszej ostatniej rozmowy. Budowlanka działa cuda. Że też mi tego nie powiedzieli na żadnej terapii. Może bym dzisiaj był szczęśliwym starcem, a nie zrzędliwym zgredem. Z całym szacunkiem, ale wy to chuj. Rzadko mnie widzicie. Tamta kobieta, która właśnie prowadzi uroczą konwersacją z tą młodą damą, musi mnie znosić na co dzień. A to, mój przyjacielu, jest poświęcenie warte największych laurów. Budowlanka. Być może to jest odpowiedź – zadumał się Andrzej.

Seba jedynie się uśmiechnął. „Uwielbiam go” – pomyślał.

– A, ten – Andrzej przerwał obserwację, grillowanej kiełbasy – ładna ta twoja pani. I niegłupia. Wnioskuję to po tym, że Basia jest zainteresowana rozmową z nią. A to, mój przyjacielu, jest dowód niepodważalny. Musisz mi zaufać.

– Ufam. Ma pan rację. W moich rękach znajduje się niewyobrażalne szczęście związane z jej obecnością w moim życiu. Jak to działa, że ktoś taki jak ja może mieć kogoś takiego jak ona?

– A, zabawna sprawa. Ostatnio dopadły mnie podobne refleksje. Moja żona ma na to swoją teorię. Mamy szczęście. Muszę przyznać – całkiem niegłupi wniosek.

– Chyba ma rację. Przynajmniej ja nie znalazłem lepszej odpowiedzi.

– I ja również. To tylko dowodzi, że posiadamy spore ubytki w mózgu. Bywa. Przynajmniej na tę jedną rzecz konsekwentnie pracowaliśmy.

– Zawsze coś – uśmiechnął się Seba.

– Dobra, przyjacielu. Kiełbaski prawie gotowe. Idź do naszych pięknych kobiet. Ja za chwilę dołączę z tymi jakże wartościowymi przekąskami.

– Tak jest, generale! – odrzekł Sebastian, po czym udał się w wyznaczone miejsce.

Andrzej, oprócz wrodzonej lub nabytej przez doświadczenia życiowe charyzmy, posiadał również talent do grillowania. Nawet ze zwykłej kiełbasy potrafił zrobić wyśmienitej klasy posiłek.

– Muszę panu coś przyznać, panie Andrzeju...

– Tylko nie pan, proszę – przerwał jej Andrzej. Paula spojrzała w stronę Seby z uśmiechem na twarzy.

– Dobrze, a więc muszę ci coś przyznać. Tylko zostaje to między nami. Ryzykuję głową. Masz większy talent do kuchni niż moja mama.

– Oj, to naprawdę poważne słowa. Sam bym się pewnie na coś takiego nie zdobył. Tym bardziej dziękuję.

– Mój mąż ma jeszcze wiele talentów, które skutecznie ukrywa. Nie wszystkie są pozytywne, ma się rozumieć.

– Zdecydowana większość – szybko wytłumaczył wypowiedź żony Andrzej.

– To twoja wersja. Paulinka już została poinformowana o wielu kwestiach. Prawda?

– Prawda – uśmiechnęła się dziewczyna.

– A więc koalicja. Mówiłem ci, przyjacielu. Mamy przejebane.

– Andrzej – krzyknęła Basia.

– Przepraszam. No, zawsze przegrywam. Taki ze mnie właśnie mężczyzna. Ale za to jaki wspaniały mąż.

– Jak śpi.

– Wtedy zwłaszcza – roześmiał się Andrzej.

Seba podczas wspólnego biesiadowania mało się odzywał. Cieszył się w duchu. „Być może wygrałem” – pomyślał. „Być może jestem tu, gdzie miałem być”. W tamtym momencie nie spodziewał się, że najpoważniejszy zakręt dopiero przed nim. Największy ból zadają nam najbliżsi. Nie zawsze z własnej woli...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania