Poprzednie częściAwanwzgarda cz. I. (18+)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Awanwzgarda cz. IX. (18 +)

VIII. Ucieleśnienie, unicestwienie

 

Nie idę, a wręcz frunę na spotkanie nieznanemu. Trzepoczą połamane skrzydła, chrzęszczą kości szkieletu kolibra, któremu znudziło się bycie martwym — i leci, patrzcie: leci w ciemność, noc, w bezkresnotę. Zasuwa, mały opowiadaczyk, człowieczek-helikopterek, po złe, tragiczne, niewyobrażalnie paskudne cuś, jakie zafundzieli mu danielowe kwiacisko.

Wiem, że w zasadzie idę dać się zabić albo doznać ciężkich obrażeń, ale mam to kompletnie gdzieś. Ta historyjka powinna nosić tytuł "Bohaterowie są dręczeni". I tak właśnie ma być! Bez łez, krwi, potu nie ma porządnej fabuły, świat przedstawiony jest jedną wielką, mdłą, przesłodzoną do porzygu sielanką. A więc... a, opowieść może zrobić ze mną to samo, co z Radziem. Oby tylko coś się działo! — pierniczę srogie kocopoły.

Daję się ponieść siakiejś toksycznej magii, jestem podekscytowany niedawną śmiercią przyjaciela, faktem, że wykończyła go tajemnicza roślina z innej planety, wymiaru, czy może spoza możliwego objęcia rozumem wszechświata. Jednocześnie bawi mnie to, fascynuje i sprawia nieopisaną frajdę. Zostałem wkręcony w międzygwiezdną, poligalaktyczną gonitwę dusz, awanturę reinkarnacyjną i coś mi mówi, że nie skończę w ludzkiej formie, nie na długo pozostanę Przemkiem Gojawiczukiem, Brzelitkowianinem, Polakiem, homo sapiensem.

Zmienię się, czy raczej zostanę przemieniony w…a, niech to jak najdłużej będzie niespodzianką. Pozostawiam wolną rękę (zresztą — co mam do gadania w tej materii?), zdaję się na inwencję twórczą stójczych, czy kto mnie tam ma zamiar wziąć i mutować. Pragnę przemierzać niedokrainy, okołoświaty, chcę przestrzeni; leżących wzdłuż, na ukos i pomiędzy, wyprostowanych zakrętów, pomylonych dróg, rozstajów, chaszczy, ostępów, w których będzie czekać złe, fatalne, tragiczne, jeszcze gorsze!

Buzują we mnie przekleństwa do wygardłowania, tęgie wyzwiska szukają ujścia, wręcz domagają się, bym, z łaski swojej, wykrzyczał je, wyrzucił, cisnął z ust pomiędzy gwiazdy albo zdarł nimi styropian z elewacji mijanych właśnie, pasteowo-ponurych bloków.

Czuję harcujące wewnątrz ciała, wyjątkowo szkaradne istoty stojące na straży kałduna, hipokampa, szyszynki, nerek. Taplają się we mnie, bo jestem dla nich czymś w rodzaju babrzyska, kałużą pełną cuchnącej, ale przyjemnie chłodnej cieczy.

Ohyda, co tak radośnie, orgiastycznie sięga zenitu: ja — xylospongium (jak nie wiecie — sprawdźcie, drodzy czytelnicy, czym był i do czego służył ów przedmiot), ścierka, zmiotka, polerka.

Ja — przyprawa tronowa (spróbuj, posyp mną krzesło, fotel, albo nawet taboret — a zaraz wyrośnie na nim król w ceremonialnych szatach — już nie bredzę, ale pierdolę od rzeczy wchodząc na klatke schodową).

Nadal wybijam klina klinem, staram się zakrzyczeć myślami czającą się na dnie głowy, morderczą mantrę. Jeśli mam umrzeć — okej, ale na swoich zasadach, powtarzając idiotyzmy, które sam wymyślę. Jak się kłaść do trumny, czy być wsypanym do urny — to tylko takiej własnego projektu. Jechać na cmentarz stuningowanym przez siebie karawanem, spocząć pod psychonagrobkiem, którego projekt zatwierdziło się na minutę przed śmiercią. Albo dwie po.

— O, proszę: kolejny lizie na imprezę do burdelu! Najpierw tak ćpacie, że chłopakaście wykończyły, a teraz co — trza poświętować jego śmierć, pocieszyć się, że aż takie dobre, mocne były narkotyszcza? Czy że wam się udało nie zdechnąć?— z ciemnego kąta wyłania się orli profil Jugziukowej. Kamienieję. Wyrasta jak spod ziemi, istna Baba Jaga, szczerzy się sardonicznie, niemal dziabie mnie w policzek haczykowatym kinolem.

Wiadomo: złe wieści rozchodzą się nadspodziewanie szybko, więc lotem błyskawicy dotarło do heterzydła, jakie były rzekome konsekwencje ćpuńskiej balangi.

Zza drzwi Sędziurów dolatują odgłosy szampańskiej zabawy: fafląca smętnie-romantycznie Sanah, jej ostatni hit: "Biegnijmy przez osty", w jakimś mocno klubowym, dubstepowym miksie, basowo-elektrycznie-epileptyczny cover pościelówy, niesłuchalnego memłania wyrazów. I głosy, niesannahowe, podniesione i mało trzeźwe. Ktoś, urżnięty jak trzeba, wykrzykuje bliżej niesprecyzowany tekst prozatorski. Inni usiłują jej, bo to kobieta tak emfazuje, przerwać.

"Bum, bum, jeo, buuum, jeeej, osty, w nich każdy dzień jest prosty".

Nie odpowiadam na zaczepkę, początkowo nieco zbity z pantałyku wgapiam się w krogulczy pysk starej panny. Staram się włamać do jej umysłu, nawet w minimalnym stopniu zajrzeć w głąb podświadomości i znaleźć tam choć jedno kompromitujące zdanie, coś, co ukrywa przed światem, z czego nie zwierzyłaby się nawet spowiednikowi, klępisko. Grzebię w poszukiwaniu wyskoków z młodości, bo przecież nawet ona kiedyć musiała być nasto- czy dwudziestolatką, przerzucam pokryte kurzem szare teczki, wertuję szuflady zdewociałego mózgu, babrzę się w archiwaliach z nadzieją, że natrafię na coś, co mógłbym choćby tylko jeden raz wykorzystać przeciw babulcowi, co wyciągnąłbym na światło dzienne, by odparować krogulcogębej renacie, warknąć :"Taka pani święta? A zapomniała, jak w osiemdziesiątym czwartym nad morzem...".

Zero absolutne. Nie znajduję wspomnień orgietek, zabaw grupowych, swingerskich, w ogóle: żadnych dotyczących seksu. Zero kontaktów z żonatymi czy nie, chłopami, uwodzenia księży albo zakonnic, stosunków w parku, za wiejską remizą czy w klubowej toalecie, ani jednej, przynajmniej utrwalonej w pamięci formy masturbacji. Żadnych pobytów na plaży naturystów czy w sex shopie, kupowania gadżetów erotycznych, pigułek wczesnoporonnych, testów ciążowych, czy choćby głupich prezerwatyw.

Marszczę brwi nieźle zdziwiony, że nie natrafiłem na żadne zgliszcza-ostygliszcza, kadry, całe sytuacje, których babsko wolałoby nie pamiętać i których albo się wstydzi, alb które rozpamiętuje z rozrzewnieniem, więc albo pani Renata ma niesamowitą umiejętność porządkowania wspomnień i jest w stanie nie tyle wyprzeć, ile kompletnie wykasować te, których chciałaby się pozbyć, albo, co bardziej prawdopodobne... nigdy nie była aktywna seksualnie, cierpi na skrajną oziębłość i absolutnie nie jest zainteresowana tą sferą życia i wszystkim, co z nią związane.

Ale numer! Ona jest... dziewicą!

Kurczę, żebym nie był tylko "czytnikiem", miał większą władzę nad postaciami historii, jaką opowiadam — zaraz wgrałbym facetce kilka ugrzeszniających popędów albo przynajmniej gorszących wspomnień z zamierzchłej przeszłości.

Strawiłaby długie dni, godziny, jeśli nie lata na zastanawianiu się, jak na Boga miał na imię ten śniadoskóry pół-Włoch, którego poznała na wczasach w Bułgarii, a jak zbudowany niczym młody Schwarzenegger Kongijczyk, co to przeleciał ją w Łazienkach, gdy urwała się ze szkolnej wycieczki w ósmej klasie. Oj, dumałaby nad późniejszymi losami córeńki, co to została oddana do adopcji, bliźniaków, jakich musiała, tuż po ich urodzeniu zostawić w szpitalu, bowiem rodzice kategorycznie oświadczyli, że nie pomogą w utrzymywaniu i wychowaniu bastruków (i tak pół biedy, że nie przepędzili na cztery wiatry, siedemnastolatki z przychówkiem, sprawa w zasadzie rozeszła się po kościach wścibskim wujkom, ciotkom i sąsiadom udało się wmówić, że dzieci przyszły na świat już martwe).

Płakałaby, przeterminowana cnotka, rozpamiętując niebyłe kolacje przy świecach, pocałunki, malinki, podwójną penetrację.

No, tu akurat przesadziłem. Ale, na wszystko, co mi drogie przysięgam: gdybym tylko miał taką możliwość — wykasowałbym z pamięci baby całe hektary modłów, mszy, pielgrzymek, filowania przez okno, podsłuchiwania przez ściany albo nadpisałbym te jej moherowe wspomnienia. Rują i porubstwem. Tak dla żartu, z czystej złośliwości, by utrzeć nosa ksantypie-zastarzałej niewydymce.

Choć z drugiej strony — przecież nie wiedziałaby, że jej nochal został tak bezczelnie utarty, a skoro nie miałaby wiadomości, że padła ofiarą mental-trollingu — mijałby się on z celem…

Nie odpowiadam na bezczelna zaczepkę, mijam bez słowa Jugziukową. Pukać do Sędziurów — bez sensu, domówa w pełni rozkwitu, melo jak skurczysyn, nikt nie usłyszałby nawet, gdybym z pół nocy barabanił kułakami w drzwi. Zresztą — otwarte.

U la, la — nieźle! Ledwie przekraczam próg — zostaję wciągnięty przez kompletnie cudaczny wir rozabsurdalnionych i rozognionych błaznów, karnawalistów, zdragowanych, bezgatunkowych istot.

Wchodzę do przedpokoju porywa mnie korowód narkomańskich dziwolągów. Ze zgrozą stwierdzam, że, odkąd przełknąłem pierwszą kroplę toksycznego nektaru, jestem jednym z nich.

— „Rozdział dwunasty: Higiena nóg. Systematyczne dbanie o właściwe odpowietrzenie, odwilgotnienie i umasowanie kończyn dolnych jest warunkiem niezbędnym do uzyskania…” — czyta z miną wykładającej uczniom tajniki najważniejszej z nauk, pani Iwona. Siedzi, śmiertelnie poważna, na stole, wgapia się w dosyć cienką książkę o pożółkłych stronicach i obwieszcza, co następuje: „Odwaronapar z liści akacji odziębnej wpływa istotnie na właściwe ukrwienie stóp. Stosowany codziennie może w znacznym stopniu zredukować żylaki, bolesne obrzęki łydek, a nawet przyczynić się do eliminacji płaskostopia…”.

Podchodzę bliżej, mrużę oczy, by złapać ostrość.

Maria Poszłowończyk „Tajniki codziennego hartu zdrowia” — czytam z okładki. Jaka? Kuźwa — Maria Podgórczyk! Cholerna siekiera w powietrzu, aż w gały szczypie. Ledwie co widać w tej zawiesinie. Coście tu napalili?

— Cześć, Przemo! No, wreszcie jesteś! Cho no! Poznajcie się — doktor Stanisław Przywódzki, taki nasz peerelowski Indiana Jones, poszukiwacz zaginionych artefaktów. W grze. Tak: wylazł z roztrzaskanej konsoli. Sam nie mogłem uwierzyć. Weź przywitaj się, kurwa! Pan z rozwalonego Ultra Super Systemu TVG-22 — z pokoju wytacza się Daniel. Prowadzi, a właściwie wlecze za połę beżowego prochowca gostka w bliżej nieokreślonym wieku, nieogolonego ni to archeologa, ni to kloszarda w fedorze, kozakach i krótkich, skórzanych spodenkach.

Zamiast witać się z wytworem zbiorowej halucynacji, bo czym innym może być zmaterializowany na chacie u Daniela groludek, wpadam jak burza do pokoju pani Iwony. Przez niedomknięte drzwi zobaczyłem migdaluchów grozy.

— Co robisz, do cholery, gnoju? Gnojówo? Takie numery odpierdalacie? Patusie żesz je... — łapie za ramiona Piotra i, ile tylko mam siły, odszarpuję od dziewczyny, z którą się migdali. W zasadzie — ściągam go z niej, bo już się kładł, łapa pchała się w spodnie, majtki Oktawii.

— Z moją, kurwo, przyszłą.... szwagierką? Przecież to, pojebie, rodzina... — wysapuję z wściekłością. Zaraz, nie — dyszę jedynie jak zardzewiały parowóz, fuczę kłębkami zestalonego powietrza, żużlem, płatkami krwi, lepikiem. Zaraz na chamskiej mordzie brata, choć kto go tam wie, nie byłbym taki pewny, czy w ogóle jestem spokrewniony z tą kreaturą, ląduje pięść. Nie umiem się bić, sprawnie wyprowadzać ciosów ale nic to — Piotr jest kompletnie porobiony, przelewa mi się przez ręce. Mógłbym go tak tłuc i tłuc, niemal katować — nie zrobiłoby większej różnicy. Nie poczułby, nie zauważył, gdyby oprawiała go drużyna Bokserskiego Odrodzenia Polski, czy inni naziolscy bojówkarze-pseudostrażnicy moralności, krzewiciele prawości i sprawiedliwości. Poprzez wpierdol.

Zaraz znajduje się jakiś sukurswysyn, wyszarpuje bratopodobną kukłę, wręcz mnie obezwładnia.

— Odpuść, dobra, jemu już wystarczy!

— A ty co, szmato jedna, puszczalska — Modę na sukces odpierdalasz, że każdy z każdym, w dowolnej konfiguracji, bez, kuźwa, znaczenia — z jcem, stryjem,, pradziadkiem, szwagrem, bo i... puszczaj, człowieku! ...zostanie w rodzinie? Jak w ogóle można pomyśleć o czymś TAKIM? Tfu, w ogóle flaki się wywracają, żołądek wywija podszewką na wierzch, dwunastnica podchodzi pod gardło, skrętu, cholera wasza mać, jelit człowiek dostaje... Brat z niemal szwagierką...

"Skoda" — w śmiech. Nieco bezczelny, ale w tej sytuacji każdy jest bezczelny.

— Wyluzuj, cha, cha, cha, narratorzynko. Brzydzi cię historia, którą musisz opowiadać? Daj się ponieść akcji. Próbujesz — i bez rezultatu, co? Zyskałeś chujowy dar, Daniel prawie nakazał ci mówienie. Razem z wiedzą przyszedł przymus bycia insajderem... Nie możesz teraz tak po prostu odpuścić, skleić mordy, bobyś się zatrzymał, ty i cały świat przedstawiony. Tego się boisz? Siadaj z nami, palancie, kubek w dłoń, czekaj! Dziś, zaraz coś się odpier... znaczy — nastąpi. Jeszcze nei finał, ale preludium. — Skąd wiesz o... A, oczywiście — soczek. Roślinkowy. Łykniesz parę kropli — i widzisz, czujesz, wiesz prawie wszystko. Bo nie sądzę, żeby Daniel ci przekazał... — ogarnia mnie dziwne rozprężenie. W mieszkaniu jest tak nakopcone, że ledwie można oddychać. Nie marihuański, bardziej... Heh, trudne do określenia, unoszące się w powietrzu lepiszcze-gryziszcze, dzięki któremu przechodzi mi wściekłość na parę niemal kazirodców, zdragowanych i wykolejonych, ślepych i wiedzionych na manowce...

— Żeby tylko sok. Ogólnie rzecz biorąc: klimat zbliżającego się apogeum, końca fiksacji autotematycznej. Ta karuzela zwalnia, zobaczysz: zaraz zacznie się kołysać, aż pospadamy. Będzie nas z siebie wytrząsać. Ten Uroboros przeżarł się samym sobą, ma skurcze żołądka. Za moment nastąpi cofka, zacznie powoli i z gulgotem wyrzygiwać z trzewi własne gąbczaste ciało.

— Nie pieprz, Piter.

— Mam rację! Czekaj na lawinę. I skończy się niedoliczka, dowiemy się, co jest po drugiej stronie skorupki. Owoc rośnie, niedługo puści... pędy...

Piotr wali się ze stękiem na wersalkę. Ma minię obolałego stulatka, któremu właśnie przyszło stoczyć walkę w oktagonie. Zaczyna puchnąć. Niemal słychać, jak puls mu przyspiesza, ciśnienie rośnie. Chyba za mocno przypierniczyłem...

— "Szczególnie efektywne... ćwiczenia mięśni Kegla w pozycji 'klęk jednonóż'... przedstawione na rycinie czwartej... lewa warga wyprostowana, prawa — w półzwisie, wykładana energicznie aż za policzki... i przeciągnięcie się do pozycji 'siad skulny'" — czyta z namaszczeniem Sędziurowa. Przenosi się z przedpokoju do kuchni,. gdzie znajduje się epicentrum imprezy.

Hałas tam, tłok, jak w ulu. Jedni wtaczają się do dragowskiego skarbca, inni — wypełzają z niego na ćwierćrękach, nibynóżkach, niedoramionach. Paru — wysuwa się ruchem pełzakowatym, a jeden — to dopiero musi być niezły numerant! — skika w pozycji horyzontalnej, na samym tylko nosie, bez pomocy rąk, odbijając się nim od podłogi.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania