Poprzednie częściAwanwzgarda cz. I. (18+)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Awanwzgarda cz. V. (18+)

V. Ćmarazm

 

Jeszcze więcej soczku, bo po co sobie żałować dobrego? Jak coś jest takie zawaliste, od razu robi robotę, wlewa w człowieka galaktyki ciepła, mięciuchne zorze polarne, całe konstelacje rozleniwiającej energii — to się to bierze. Bez dyskusji, zbędnego ociągania się.

Trzech laików, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z dragami, nawet z poczciwym alkoholem nie za bardzo, daje się porwać zbawiennej mocy soczku.

Zlizujemy nasiurdoloną kałużę, co do kropelki. Ciućkamy owoc.

— Czas wchodzenia w siec wzajemnych zniszczeń. Zadzierzganie pajęczyn, jak pętli — wygłupia się Paweł. Nie dajemy się nabrać, że i jemu narkosok zmiął mózg w kulkę, zwarzył synapsy.

Siedzimy w zasadzie w milczeniu, nie ma co tracić zbędnej energii na gadkę-szmatkę. Gorąco, które nas ogarnęło, należy celebrować w ciszy, wsłuchiwać się w nerwowy szum pulsu, obserwować spod lekko przymkniętych powiek, jak kontury danielowego pokoju łagodnieją, kolory stają się bardziej pastelowe.

Za ścianą odzywa się telewizor, pani Iwona obudziła się i pewnie dokańcza butelkę. Wody mineralnej.

Pomieszczenie mięknie, roślina łagodnie się kiwa. Macha do nas łodyżkami, wyciąga odnóża, jakby chciała się przywitać.

— Cześć. Duża z ciebie dziewczynka — kieruję dłoń.

— ...czytam pierwsze pytanie: Podaj dokładną datę wybuchu Powstania listopadowego.

— Wiecie — chciałem się kiedyś zgłosić do Milionerów. Co — myślicie, że nie przeszedłbym eliminacji? Jacy tam durnie trafiają... do telewizji...

— Tak, tak, chwal się, chwal.

— Mamo! Daj głośniej! — Daniel otwiera drzwi, pokrzykuje.

— Ciszej gadaj.

— Układacze też nieźli. Nawet pytania nie umieją poprawnie sformułować. Na przykład to: "podaj datę wybuchu". To przecież prośba, nie pytanie. Właściwie sformułowane pytanie powinno brzmieć: "Którego dnia, miesiąca i roku wybuchło...".

— Zerknij, co z Radkiem.

— Nico. Jak siedział — tak siedzi. — odpowiada z kuchni Paweł. Co parę minut kursuje do okna, sprawdza czy kolega, którego zostawiliśmy do wytrzeźwienia, poczuł się lepiej, przestał porodiarować.

— To i dobrze.

— Zmieńcie się. Teraz Daniel będzie filował.

— Toż mu ciężko chodzić.

— Niech ci pokaże, dlaczego — uśmiecham się ironicznie. Wzięło mnie na złośliwostki, postanowiłem zdradzić największy sekret Sędziurów. — No, nie wstydź się, wyciągnij swego małego przyjaciela — ironizuję. Zabrzmiało cholernie gejowsko.

Matko jedyna — chciałem dogryźć Przechownemu, ponabijać się z jego orientacji poliszynela, a tymczasem... tfu. Dobra, już nic nie będę mówić, bo zaraz wyjdzie, że lecę na Daniela.

— Od dziecka lubiłem teleturnieje. Właśnie Milionerów, Jeden z dziesięciu czy taki z kopertami, co prowadził Krzysztof Kipisz. Znaczy ten... Ibisz.

— Życiowa szansa?

— Tak! A wcześniej, albo równolegle, była Awantura o kasę. "Biorę po dwieście złotych od każdej z drużyn i słucham badawczo".

— Zgłoś się z mamą do Postaw na milion. Jeśli masz taką wiedzę, jak mówisz — zabierzecie całą stertę forsy, ani jedna paczka nie spadnie.

— Coś ty, z mamą? Obciach. Wyjdę na kompletnego no-lifa, przegrywa...

Zirytowany naskakuję na Daniela, że tylko szuka wymówek, w domciu przed telewizorkiem to każdy jest mądry, w co drugim mieszkaniu siedzi taki omnibus, co ma rozległą wiedzę ze wszystkich dziedzin i nie stara się o przyjęcie do Mensy, bo mu wrodzona skromność, kuźwa, nie pozwala, do teleturniejów się nie zgłasza, boby wszystkie od razu powygrywał, a po co mu tyle kasy, to przecież tylko kłopot, on spokojny zapierdzielek w garbarni czy MPO, zamiast się martwić, co zrobić z hajsem, w jakie akcje, nieruchomości, dzieła sztuki czy kruszce zainwestować.

— Auuua! — zaczyna nagle jęczeć geniusz-samozwaniec, wyciąga się na łóżku, podwija nogawkę. Ciało pęka z cichym trzaśnięciem.

Plamy krwi.

Dławiący się ze śmiechu Paweł, który najwyraźniej nie wierzy w to, co widzi.

— Nie przejmujcie sie mną, panowie. Ja tu tylko pasożytuję — niespeszony ludek wychodzi powoli z kończyny.

— No i skończył się soczek... — zauważam smutno.

— Ale faza. Wiesz, co mi się robi przed oczami?

— ...limeromalimmer, limerodispodiar... — wbijam wzrok w przeciwległy kąt pokoju i zaczynam się. kiwać. Cała trójka, włącznie z dorostem, patrzy ze zgrozą.

— Cha, cha, przecież żartowałem! Co — myśleliście, że mnie tak wzięło jak Radka? Spokojnie, nie ma tego złego — uśmiecham się od ucha do ucha.

Daniel i Paweł oddychają z wyraźną ulgą. Ludzik łapczywie chwyta powietrze, wentyluje się. Musi przeżywać prawdziwe katusze, tak siedząc w nodze. Czemu, wiedząc, że ma astmę, ciągle do niej wraca? Jakaś siła, imperatyw każe mu dobrowolnie zamykać się w swoistym więzieniu pod skórą "nosiciela, wieść nędzną bezegzystencję w organizmie obcego faceta. Oczekuje na wielkie, podniosłe nie wiadomo co, tąpnięcie eschatologicznie, po którym nic już nie będzie takie samo, zegarki zaczną chodzić do tyłu, nastąpi przebiegunowanie Ziemi, materie zastąpi antymateria i cały nasz glob skończy jako wielkie, hipergęste czarne dziurzydło.

Z biegiem czasu coraz wyraźniej dostrzegam, że ma rację. Do czegoś to zmierza, jest związane z kapiącą rośliną. Gdzieś nas wiedzie nieślepy, okrutny los. Będzie źle, potem — jeszcze gorzej. Aż wreszcie z każdego otworu ciała powychodzą nam stójczy, stróże bebechów. i umrzemy w punkcie kulminacyjnym surrealistycznej komedii, rozerwie nas finałowy gag.

Nikomu nie będzie do śmiechu.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania