Poprzednie częściAwanwzgarda cz. I. (18+)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Awanwzgarda cz. X- przedost (18+)

— "Gdzie chleją — tam idę. Choćby na zatratę, na nieszczęście, na bidę..." —podśpiewuje tatuśkowaty brodacz w czarnym golfie. Za nim sunie drugi, podstarzały student-opozycjonista z lat 80., jakieś zblazowane matroniszcza, paru chłopów w zasadzie bez wyglądu, chudeusz w kraciastej koszuli, następni ni to ludzie, ni to odbitki, późni nastolatkowie niemal pozbawieni cech, karawana chorobliwie chudych Mulatów, jedna korpulentna baba, druga...

Na kuchennym blacie, tuż pod gałęziami rośliny — taniec światła, festiwal neonów, karnawał, dyskoteka w fontannie.

Dziwnorośl, odkąd ją ostatni raz widziałem, dwu- albo i trzykrotnie zwiększyła swoją objętość, powierzchnię, rozkrzaczyła się, rozkorzeniła, wybujała. Teraz to prawdziwe chlorofilowe bydlę, dziki i wręcz czający się do do skoku lamlew, botaniczna krzyżówka drapieżników. Na dodatek — świecąca.

Statycznie stroszy gałęzie, przysiągłbym, że przymierza się do skoku, cała jej postać, badylasto-łodygowa fizjonomia grozi, świadczy o tym, że...

— Co stoisz w drzwiach? W tę, albo we wtę — szturcha mnie jeden z zabiedzonych imprezowiczów, jak nic — ciężki narkoman.

Naprężona, chcąca się jednym porządnym susem wyrwać z doniczki bajkoroś, której owoce ociekają sokiem i aż płoną od światła, stoi dumnie obok szafek. Kapie.

Pod jednym ze zwisoidów tańczy, niby w majowym deszczyku, dziwoludek. Ten z danielowej nogi. Wyprowadził się, he, he, poza ustrój "nosiciela", przestał być pasożytem. Robi teraz za jednoosob... jednopostaciowy freak show. Tańczy jak nakręcony, giba się, podryguje w rytm sobie tylko słyszalnej muzyki. Zostaje otoczony wianuszkiem obserwatorów, tłoczą się, ciżbanci, wręcz obsiadają go jak muchy nie powiem, co.

Pani Iwona rzuca precz książkę o skutecznym mycia łap sposobie, przepycha się do przodu powarkując, że :"z drogi, won, to moje mieszkanie, moje mieszkanie, zejdź, moje!".

— Sorry — mówi półgębkiem Radek Missbrauch, potrącając jedną ze spasionych bab.

Zanim dociera do mnie, kogo właśnie zobaczyłem, nim zdążam otworzyć usta, że oto zamotał się pośród nas żywy trup, elo, ludzie — mamy między sobą autentycznego, kuźwa, zombiaka — kudłatoludek kończy tany, staje jak na baczność i zaczyna wodzić wzrokiem po zgromadzonych. Ciągle leje się na niego jak z prysznica, czy raczej gejzeru. Cała podłoga kuchni jest zaścielona dobrze już nasiąkniętymi szmatami. Sok nie przestaje się lać, roślina produkuje hurtowe ilości płyniska.

— Proszę o ciszę. Możemy zaczynać? — pyta dziwnie podniosłym tonem przemoczona, kudłata istotka.

Zabawne: scena przywodzi mi na myśl obrazy religijne, mistrza, guru, Jezusa, albo kogoś w ten deseń, przemawiającego do tłumów. Panie i panowie — mordy w kubeł, tyciuchny, ociekający prorok będzie nauczał!

— Wlej jeszcze szklankę. — mówi półgłosem cherlawy, niemal przezroczysty człowiek.

— Zhamknij mohdę! — strofuje go Daniel, wściekły za złamanie ciszy, naruszenie powagi chwili. Zepsuł całe misterium, niedopity lump! Zbrodnia to niesłychana — przerwać groteskowemu stworzonku rozpoczętą perorę.

Opierając się na ramieniu anorektycznej blondynki w płaszczu a'la Neo z Matrixa (a może to sutanna?), podkuśtykuje Daniel do sokodajnej, żywej fontanny. Nachyla się z kubkiem. Poharatana, jeszcze niezrośnięta łydka "kaleki" lśni, zasmarowana grubą warstwą maści.

— Masz! I stul pysk!

— Czy-te-raz-mo-że-my wreszcie zaczynać? — cedzi ludek. Nikt nawet nie waży się siorbnąć, siąknąć nosem, głębiej odetchnąć. — ...a zatem — zebraliście się tutaj, moi drodzy drugo- i trzecioplanowi bohaterowie, ściągnąłem was tu, kochane nieistniejuchy, postaci nawet nie epizodyczne, aby poznać odpowiedź na fundamentalne i nurtujące was wszystkich, szczególnie ciebie, narratoruś — tu kosmatulec zwraca mordkę w moją stronę — pytanie: czym, a może raczej kim jest roślina, kim — ja i przede wszystkim: po co to wszystko? Gdzie leży, o ile w ogóle istnieje sen historii pełnej bohaterów o ledwie zarysowanych cechach, płaskich i banalnych ludzi, dokąd zmierza durnobaśń, bo tak byś ją określił, co nie, Przemek?

Wszystkie głowy, jak na komendę odwracają się w moja stronę.

— Mhm — nie wiem, co powiedzieć, więc potakuję bez słowa.

— Nie będę trzymać dłużej w niepewności, robić półpauz, zawieszać głosu w teatrze, bo to, kurwa, nie sztuka Yeatsa czy Szekspira. Zatem pierwsza rzecz: światy obok nas, w środku i przede wszystkim — poza nami. Te niedostrzegalne rzeczywistości, inne, nieznacznie różniące się od naszego wymiary, gwiazdozbiory, alternatywne wersje naszych losów. A taki, moi drodze ciul! — tu przemoczony do suchej nitki, kosmaty skrzat demonstracyjnie robi gest Kozakiewicza. Co trzeźwiejsi chudeusze patrzą po sobie zdziwieni.

Daniel z mamuśką gapią się jak urzeczeni na futrzastego prelegenta/ celebransa.

— Otóż trzeba wam wiedzieć, że świat jest jeden, monolityczny, choć, nieco paradoksalnie — wieloetapowy. Wieloodłamkowy, he, he. Ta sama szklana kula, wewnątrz której widzisz, co było, jest i będzie, to samo lustro, w którym przeglądasz się co dzień przed wyjściem do pracy albo szkoły, pryzmat rozszczepiający światło na wiązki, kłoski, gałązki.

Dobra, streszczam się. Tak kochany przez nas wszystkich zielony przyjaciel, drogi gość, jest zesłańcem z innej czasoprzestrzeni. Nie turystą, badaczem, wymiaronautą, ale właśnie kimś, kto znalazł się na Ziemi przez przypadek. Nie odtrąciła go lokalna społeczność, nie napsocił na tyle, kochany kwiatek, by zostać ekspediowany tu za karę, w ramach pokuty. Nie złożono go w ofierze poprzez wysłanie w zupełnie inną rzeczywistość, lecz... wychylił się za bardzo, że tak powiem, Maciek, bo takie nosi imię, można by rzec, że popełnił małą, ale brzemienną w skutkach nieostrożność, podszedł za blisko krawędzi klifu, stracił równowagę, po czym runął w odmęty światów.

Gruchnął do nas, Maciula. Wierzcie lub nie, ale naprawdę nosi swojskie, polskobrzmiące imię Maciej. Nazwiska co prawda nie ma, ale inne rośliny wołały go "Zoleniz", co z kolei było skrótem od "Schizolenizant".

Kiedyś, jeszcze za młodorostka, opił się nieco autohedonistycznie własnym sokiem i twierdził uparcie, że skoro codzienie ma imię, nie zrzekł się, ani nie został go pozbawiony — de facto codziennie są jego imieniny. I nie było zmiłuj, upierał się, że ma rację, a wszyscy, co się z nim nie zgadzają, są w błędzie. Na drugi dzień wytrzeźwiał. Ksywka — przylgnęła, została do tej pory.

Maciek "Zoleniz", istota z niewystępującego w naszym świecie gatunku wzniośleum rozłożystoplenne. Zbawca, który, choć faktycznie zjawił się u nas przypadkowo i wbrew woli — czyni samo dobro, zsyła ekstazę, wiedzie ku gorącemu odrętwieniu, z którego płynie rozleniwiający...

— Nie pierdol! Tak się naciućkał własnych gałęzi, ochlał sokiem, że aż dostał rozgibu, po naszemu — czegoś na kształt padaczki alkoholowej! Nie próbuj zaprzeczać, przydupasie! Dygotał, do tego stopnia drżał, że aż go wyrzuciło poza ramy własnego wymiaru! Toksykoman, onanista pieprzony! — wybucha... moje Idżysko.

Ubrana w elżbietańsko-wiktoriańską mega suknię z bufiastymi rękawami, przepycha się pośród dragusów, sunąc karykaturalnie długim trenem po mokrych szmatach, lady Igalicja Redzik, bajkowa królewna.

Nie uśmiecham się, ani nie wytrzeszczam oczu na jej widok. Nawet tak niespodziewany obrazek, jak zmieniona w princzipesę, przebrana za arystokratkę sprzed wieków Iga nie wywołuje we mnie kompletnie żadnych uczuć. Zobojętniałem na wyskoki, wygłupy, purnonsensowe fantazmaty na jawie. Bo to chyba jawa. Trudno się zorientować w tym dymie. Tak nakopcone, że równie dobrze mógłby to być sen, duszny, ciężki i przedśmiertny, senne majaki alkoholika, który zmieszał kwiatowy soczek z czystym spirytusem, dolał denaturatu, borygo, i podświadomie wie, że się nie obudzi.

— Ani słowa! Milczeć! — aż podskakuje ze złości myszoludek, niedawny mieszkaniec danielowej giry. Dyszy z nerwów. Definitywnie przeszła mu ochota na tany.

— Co — prawda w owoce kole? — cedzi zjadliwie jej wysokość Iga.

— Nie. Po prostu bredzisz. Dwa łyki za dużo — i powoli odpływasz. Zebrało się na konfabulacje... Panowie — tej już wystarczy. Nie lejcie więcej, choćby nie wiem, jak się dopominała. Może nawet na kolanach błagać — nawet kropelki! Widzicie przecież — kompletna alkoholiczka. Pomówiła wzniośleum — a sama ledwie trzyma pion!

— Co — może nieprawda? Próbujesz ratować sytuację, gnoju? !

— Iga! Jak możesz? Zamknij gębę! — syczy pani Iwona.

— Co drugi krzewulec taki degenerat. Może łaskawie powiesz, ile wzniośleów do tego stopnia chleje, ze staje się mięsożerna, zaczyna się żywić myszami, chwytać do dziupli jaszczurki, miażdżyć gałęziami krety, ryjówki, myszy, szczury, a nawet koty, borsuki, łasice, psy?

— Iga!

— Dajesz, śmiało! Ilu z nich potrafi potem, dzięki trawionemu białku, wznosić się na parę centymetrów, podfruwać w górę, a ilu lata? Co — nieprzyjemnie słuchać prawdy? Miała nie wyjść na jaw? Ten cały Maciek — też potrafi wyczuwać na kilometr ludzkie, zwierzęce wnętrzności? Nie woń ciała, potu, temperaturę istot żywych, przyszłych ofiar, ale właśnie kiszek? Jego też ciągną, tfu, flaki orientacyjne, he, he, kompasowe? Czuje zapach jelit, żołądków osób, które ma zamiar pożreć?

— Łapcie ją! — komenderuje myszadło.

Dwóch muślinowych, ledwie widocznych narkomanów posłusznie wykonuje rozkaz, wręcz rzuca się na Igę-arystokratkę.

— Niech wszyscy dowiedzą się o Kabłychu! Ile będziecie ukrywać...? Organizmy wzniośleów nie mają mechanizmu obronnego przed działaniem soczku, ani tym bardziej — popadnięciem w nałóg! Co piąta albo i co trzecia roślina szybko uzależnia się od własnego płynu, zostaje autonarkomanem. Degeneracja szybko postępuje: tacy prawie nie wypuszczają z pysków gałęzi, ciućkają owoce dwadzieścia cztery na siedem, zagryzają lisy, świnie, a nawet cielaki! Całe hordy nałogowców telepią się w delirze, podfruwają bez kontroli i albo roztrzaskują się o ziemię, mają bardzo twarde lądowanie, albo rozgib przenosi ich do Kabłycha, rzeczywistości gromadzącej takich wyrzutków, na swego rodzaju wytrzeźwiałkę. Lub właśnie tu.

Przyznaj się, przecież wiesz, ilu na przestrzeni wieków, mileniów, trafiło na Ziemię.

— Zatkać jej usta! — wrzeszczy niczym Neron z Quo vadis, usłyszawszy "matkobójco", kosmaty krasnal.

— Prawda w oczy kole? Wolałbyś, aby inni się nie dowiedzieli, z jakim skurczysyństwem mają do czynienia, jak wielki procent zdegenerowanych mieszkańców, nie — więźniów Kabłycha, tej kurewskiej meliny dla potworów, ciemnicy, w której są trzymane dzikie zwierzęta, dygocze tam ciągle, tak bardzo je rzuca, że aż trafiają tutaj, jako istoty wyższe? Ilu na przestrzeni lat przybyło jako zwierzęchnicy, zmieniło się w roślinoidalne ssaki: wielowiórki, gazelewizory, kretyranów — i zostało ogłoszonych przez miejscowych bogami, rządziło, pomiatało pokoleniami Azteków, Wiślan?

Słuchajcie, kurwa! Nadszedł czas puenty! Spuento... rozpuentowania historii, rozwiaząnia akcji. Pęka wór Pandory i wysypuje się jeszcze więcej nonsensów, kadry i postaci, niestety — zaciemniające obraz. Aż rozłazi się, szkielet fabuły rozmięka, fundamenty podsiąkają mulistą... won z łapami, prymitywie! Nie zdajecie sobie sprawy, że dosłownie w każdej mitologii jest nie ziarno, ale całe wywrotki prawdy, bóstwa to tak naprawdę dawno zwiędłe, mięsożerne wznioślea rozłożystoplenne, badylaste ćpuny!

I Zeus, Apollin, Śiwa, Wisznu, Re, Ra, sra... mówiłam — łapy precz! ....to byli oni! Cpali w glorii i chwale, a potem usychali z zatrucia własną otumaniającą toksyną! I Majowie, Olmekowie zanosili się szlochem, że na ich oczach umarł stwórca świata, bóg się przechlał i kojfnął!

 

Dwóch chudeuszy bierze Igę pod ramiona, usiłuje wyprowadzić z kuchni. "Księżniczka" opiera się, szarpie, wyrywa.

Tymczasem, dotąd stojąca dumnie rozkrzaczlina bierze się do... tańca, albo coś w ten deseń. Florystyczny rabbi wyciąga "ręce" w kierunku wiernych, ci — padają na kolana. I na twarze.

Doniczka pęka z hukiem i wzniośleum, kiwając się na boki i chlapiąc sokiem, leci w tłumek. Pląsa, chłoszcze witkami po plecach swoich wyznawców.

Ćpuny przyginają do podłogi wrzeszczącą, jakby ją ze skóry obdzierano, Igalicję.

Następne częściAwanwzgarda cz. XI. OST. (18 +)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania