Poprzednie częściAwanwzgarda cz. I. (18+)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Awanwzgarda cz. VII. (18+)

***

— Przemek... Co tam się stało? Ostatni raz pytam. Mnie w końcu możesz powiedzieć... — ton Igi jest tyleż łagodny, co rozkazujący. Kochana Igula słodko, lecz twardo prosi-nakazuje, wymaga, bym zdradził tajemnicę, o ile istnieje jakakolwiek w temacie Radka i jego katatonii, jak podejrzewają lekarze — wywołanej spożyciem nieustalonej dotąd substancji. We krwi, moczu, ślinie i włosach "dispodiarskiego" nie wykryto absolutnie żadnych używek. Normalnie jakby był ikoną ruchu straight edge, nasz poczciwy Radziu.

Tomografie komputerowe, rezonansy magnetyczne wykluczyły guza mózgu, alzheimera, czy jakikolwiek rodzaj demencji. Nagły atak ciężkiej, kompletnie odbierającej świadomość choroby psychicznej, gwałtowne załamanie stanu zdrowia — i to wcześniej nie zdradzającego objawów szaleństwa, manii, nie cierpiącego na zaburzenia osobowości, nie przejawiającego oznak zdziwaczenia, jak najnormalniejszego kolesia — też wykluczają.

Przyczyna utraty jasności umysłu musiała leżeć poza nim, przyjść z zewnątrz. Najpewniej jakiś świeżo zsyntetyzowany w czarnych laboratoriach, szalenie mocny narkotyk, o którym dopiero będzie głośno, spowodował załamanie psychiczne Radosława Missbraucha, wpędził go w śpiewne mantrowanie pięciu quasi-słów. Logika i doświadczenie życiowe nakazuję szukać źródła radkowej choroby u jego kolegów.

— No przecież mówię — nic takiego. Pogadaliśmy, takie tam... Daniel rozwalił o ścianę starą konsolę. Jeszcze z dzieciństwa.

Mam nie pieprzyć, mam wyśpiewać całą prawdę i tyko prawdę, bez ironizowana, prób zrobienia z niej kretynki. Albo powiem co i jak albo...

— Już powiedziałem, Iga.

Zaciskam zęby, cedzę, że jeśli mi nie wierzy, dała wiarę plotkom, że naćpałem z kolegami, w tym z jednym śmiertelnie chorym, Radka, sprzedałem, poczęstowałem, albo widziałem jak ktoś daje mu wypalającą rozum truciznę i nie zareagowałem — no sorry, ale nie mamy o czym mówić. To już nie związek... — bezczelnie biorę dziewczynę pod włos, stawiam wszystko na jedną kartę.

Szantaż emocjonalny się udaje: ukochana łyka jak pelikan, że nie strułem Radzia. Na ile jest to szczere, ile zaś w tym chciejstwa, zaklinania rzeczywistości — czort jeden wie. Bardzo chciałaby, żebym okazał się dosłownie — czysty niczym łza, nie był jak Piotr (średnio umiem trzymać język za zębami, odkąd zostałem narratorem parokrotnie opowiadałem/ żaliłem się, jakiego mam brata, zapewniałem, że jestem zupełnie inny, co złego to nie Przemuś, który diametralnie różni się od tego patusa i ćpuna). Ale czy do końca mi wierzy? Trudno zgadnąć. Pożyjemy, zobaczymy.

Rozłączam się udając święte oburzenie. Jak śmiała mnie posądzić o coś tak obrzydliwego, podejrzliwa, zaborcza kretynka. Komu jak komu, ale własnemu partnerowi — albo ufa się bezwarunkowo, albo — won.

Nie, żebym był samczyskiem alfa, dominującym i bezczelnym tyranem, co domaga się posłuchu, w którego partnerka ma być wpatrzona jak w obrazek, ale i nie pozwolę na tyranie, przeczołganie, a tym właśnie jest zarzucenie mi kłamstwa. Wystarczyłoby, że raz machnąłbym ręką, pozostawił tego typu tekst bez odpowiedzi — i musiałbym się pogodzić, że zamiast dziewczyny mam trzyipółgłową hydrę, Igalicję lernejską, która na każdym kroku węszy zdradę, roi sobie, że co drugi dzień albo i ciągle szlajam się diabli wiedzą z kim, łajdaczę po najgorszych melinach, moimi nowymi pasjami są chlanie, ćpanie, włamania, podpalenia, wymuszenia, haracze, napady na bezbronne staruszki i staruszków, dręczenie zwierząt, w ogóle: akty sadyzmu w najprzeróżniejszej postaci, wandalizmu, oszustwa na Allegro, wyłudzanie kredytów i gwałcenie. Również staruszków.

Ciul z tym, że akurat miała rację, wiem coś o mentalnym upadku, by nie powiedzieć — limeromalimmerskim rozpierdolu Radzia. Już sam fakt, że trafiła/ miała przeczucie, jest wkurzający. W końcu taki ze mnie spokojny misiu, co najmniejszej krzywdy nikomu nie zrobi, żadnych zakazanych substancji na oczy nie widział, z używek miał tylko kontakt z herbatą i kawą, jest miły, grzeczniusi, pocieszny, więc wypadałoby, do jasnej choroby, wierzyć mu na słowo, gdy twierdzi, że nie wpierniczył kumpla w mega syf, nie wepchnął go centralnie do szamba.

Igalicja Redzik — mała, słodka Baba Wanga, polska Pytia, Nostradamuska XXI wieku, posiadaczka wszechwiedzy — od najstarożytniejszej, jakby się mogło wydawać — na zawsze zatopionej w odmętach czasu, w mrokach niepamięci, przez współczesną, aż po tysiące lat naprzód. Moje Idżysko o świdrującym spojrzeniu, filujące trzecim okiem, jak rodzą się i upadają kolejne cywilizacje, ludzkość kolonizuje Marsa, nawet Merkurego i Wenus, choć tam gorąco jak jasny gwint, moja kochana wizjonerka o mało spotykanym imieniu, potrafiąca czytać teksty w niepowstałych jeszcze językach: cyrkawskim, almatydywskim, dystansyjskim. Iguś, co wie wszystko, bogini mentalizmu, której taki zwykły, mało rozumny chłopina jak ja nie jest w stanie zamydlić oczu. Bez znaczenia, jak długo będzie iść w zaparte — nie da rady oszukać Wiedzącej.

Iga konstruująca świadomierz, tylko po to, by podłączyć go sobie do głowy i patrzeć, jak moc jej umysłu wypierdala wskazówkę poza skalę.

Niecałe pół godziny po Idze dzwoni jej siostra, "Skoda". Waham się, czy odebrać. Znów będą leciały niemal joby, kolejnej zebrało się na wyczytywanie mi, Bogu ducha winnemu kumplowi Radka, litanii oskarżeń? Niech idzie się je...

— No, co tam? — mruczę beznamiętnie.

— ...pogorszyło mu się, Przemek. Dzisiaj!

— Danielowi? — znów rżnę głupa. Doskonale wiem, o kim mówi Oktawia.

— ...zapadł w jakiś rodzaj śpiączki-nie śpiączki, z kompulsywnego powtarzania tych swoich durnot przeszedł w głębszy... no nie wiem... Letarg? Katatonię?

— Raczej jak już — to drugie.

— Zaciemniło mu umysł, jak to pani Elżbieta nazwała — a teraz, no, góra dwie godziny temu — całkiem zakryło. Czarna chmara termitów obsiadła — i żre... już zeżarła... Gadałam z Marcinem, on i matka są kompletnie załamani, źle, bardzo źle to wygląda. Nie mogli złapać żadnego lekarza, akurat wszystkich powywiewało na urlopy, najbliższy obchód — pojutrze... Ale nawet pielęgniarki nie pozostawiają złudzeń — jeszcze głębiej się zapadł.... w odmęty...

— Te, poetka — come down. Akurat pielęgniary to se mogą stawiać diagnozy... Powoli. Już nie "porodiaruje", przestał pierdolić od rzeczy — znaczy, że się polepszyło. Zżarł i strawił, he, he, sałatę słowną, wypocił heroinowe toksyny, całą koka mu porami wylazła, wyrzygał zalegające w dwunastnicy złogi mefedronowe, wykaszlał amfę czy co tam brał — i zobaczycie — od teraz będzie tylko lepiej. Jak w tym filmie z Jaredem Leto, no wiesz, gdzie wszyscy ćpają jak ostatnie straceńce, szpryca za szprycą, aż im ręce, nogi odgniwają, a na koniec — grande finale: cała ekipa jak na zawołanie, w dodatku kompletnie bez powodu rzuca to gówno, przechodzi na ortodoksyjny weganizm, zapisuje się na jogę, ju-jitsu i żyje według zasad straight edge. Czekaj, jaki to miało tytuł..."Poszukiwacze zaginionej amfy"? Jakoś tak, ale lepiej sprawdź. Leciało ostatnio na HBO Classic. Koniecznie musisz obejrzeć, zajebiście życiowy film. Zobaczysz — jeszcze będziecie z Radziem, jak się trochę podleczy, pilatesa napierdalać, krav magę, wymieniać się przepisami na bakłażanowe latte, maseczkę przeciwzmarszczkową z szetlandzkiej persymony karłowatej.

— Nie rozumiesz, debilu...

— Taaa... Kładziecie, cholerni histerycy, gościa żywcem do trumny. Przekonasz się, ze będzie jak z Kaczmarskim, co napisał "Epitafium dla Boba Dylana", bo zobaczył go kiedyś porobionego na koncercie i pomyślał, że t już ostatnie podrygi, taki niewyraźny, blady, ledwie jest w stanie siedzieć, mamrotać piosenki, więc trzeba zawczasu kropnąć pogrzeb song, bo właśnie ma przed sobą półtrupa, kończy się na jego oczach wielki artysta. I napisał elegię dla idola, co miał być jedną nogą na tamtym świecie. A tu taki przypał: Dylan do tej pory żyje, gra, nawet Nobla dostał. A Kaczmarski — od tylu lat — wiadomo... Przekonasz się, że na moje wyjdzie. I będzie ci głupio., — zalewam dziewczynę potokiem słów, nie daję dojść do głosu. I kończę rozmowę, bez pożegnania, znów z udawanym oburzeniem. W głowie zderzają się betonowe sondy kosmiczne. Z nerwów i strachu zaraz rozerwie mi łeb!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania