Poprzednie częściChłopiec z Targu - 1 - Sprzedany

Chłopiec z Targu - 2 - Piwo u Małego

Zbliżyliśmy się do karczmy. Na starym szyldzie malutki człowieczek trzymał w ręku wielki kufel piwa, a w drugim różę. Tuż przed nami drzwi się otwarły i wielki jak niedźwiedź mężczyzna wyrzucił jakiegoś pokurcza na zewnątrz.

- Że się masz czelność tu pojawiać! – warknął. – Następnym razem giry ci połamię!

- Po zapłatę za piwo przyszedłem! – jęknął z błota knypek. – Kupiłeś od ojca cztery beczki! A ta karczma i tak będzie moja!

- Od ojca kupiłem, ojcu zapłacę – rzucił barman. – Albo niech któryś inny z synów przyjdzie, skoro ojciec nie może! Ty nie masz tu wstępu!

Trzasnął drzwiami.

Trochę się bałem tam wchodzić, ale Mistrz Run śmiało kierował się do drzwi.

- Co dziś podajecie? – zawołał od progu.

- Mamy na ogniu żur i kaszę ze śliwkami – odparł barman, chłop wielki jak niedźwiedź. – To prosty lokal, Mistrzu, dla prostych ludzi! Na coś wykwintnego to musicie pójść do Dzielnicy Magów, albo na Stare Miasto! - splunął na klepisko.

- Dawaj dwa piwa, dwie misy żuru i dwie kaszy, ino szybko – Mistrz Run nie przejął się sugestią opuszczenia lokalu i zajął miejsce na ławie pod oknem.

Barman ponownie splunął na ziemię, ale posłusznie wyjął dwa kufle i zaczął przygotowywać zamówienie.

- Zjemy trochę, potem na targ – szepnął mi półgłosem Mistrz Run. – Kupimy ci potrzebne ubranie i ruszamy, bo zlecenie na mnie czeka.

Nie słuchałem go za bardzo… Z ciekawością rozglądałem się po karczmie. Na grubej belce podtrzymującej strop wyryte było serce i napis w środku RÓŻA I MAŁY WIELKA NIESKOŃCZONA MIŁOŚĆ.

Niestety, przeczytałem to na głos. Barman błyskawicznie przyskoczył do mnie i zdzielił mnie w twarz.

- Wynoś się stąd, gnoju! – krzyknął, a mi głowa odskoczyła w tył. Zamierzył się drugi raz.

Mistrz Run trzasnął go po twarzy krótką nahajką. Krwista czerwona pręga zakwitła na policzku barmana. Złapał się za policzek i odskoczył od nas. Zaczął kwilić z bólu. Łzy mu ciekły. Zdziwiony patrzyłem to na Mistrza, to na barmana. Niemożliwe, żeby taki cios wywołał tak wielki ból! Może nie jestem wielkim znawcą, ale przez ostatnie trzy tygodnie nieraz dostałem w skórę od piratów i handlarzy niewolnikami. Spojrzałem na nahajkę. Na rękojeści był drobny napis BARDZO BOLI GDY JA BIJĘ.

- Mam nadzieję, że to cię oduczy dotykania mojej własności! – wycedził przez zęby Mistrz.

- To czemu on się ze mnie naśmiewał? – rzucił rozżalony barman.

- Co ty bredzisz, człowieku? – zdumiał się Mistrz.

- Róża mnie rzuciła, krótko po ślubie! Dla Małego! Niech mu kuśka nigdy nie stanie!

Zniknął za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Wrócił po chwili z trzema wielkimi kuflami piwa. Postawił na stole przed nami i przysiadł się na zydlu.

- Mistrzu, wybaczy Mistrz? Poniosło mnie. Muszę się napić i wygadać. Piwo na mój koszt – siorbnął łapczywie.

- Mały, jak pamiętam z zeszłych lat, to właściciel karczmy? – zapytał Mistrz, biorąc łyk piwa. – Nic to dziwnego, że kobieta zdradziła dla pieniędzy…

- No właśnie nie! – trzasnął w stół pięścią barman. – To mój lokal! To jedna ze starych karczm na Targowisku – zaczął wyjaśniać. – Od wieków chodziło się na piwo do Małego! Pierwszy Mały syna też nazwał Małym, ten swojego i tak dalej. Ostatni Mały z rodu zmarł coś z półtora roku temu, a syna nie zostawił. Wdowa niebrzydka, interes jest, wżeniłem się, wnosząc całkiem sporo koron. A ona mnie miesiąc po ślubie rzuciła dla młodszego syna piwowara! Rozumiałbym, że dla starszego syna, to by w przyszłości sobie interesy mogła połączyć, ale Mały nic nie odziedziczy!

- To on wyleciał przed chwilą z karczmy? – domyślił się Mistrz.

- Ten sam – dopił piwo barman, pocierając czerwoną pręgę na policzku. – Przyniosę jedzenie – wstał od stołu.

Zjawił się po chwili z misami z jakąś szarą polewką. Do tego kilka grubych pajd chleba. Nie znałem tutejszych potrwa, wszystko było dla mnie nowością. Handlarz karmił nas wieczorem suchym chlebem i surową cebulą. Rzuciłem się na jedzenie. Tu chyba był ten żur. Dobry, kwaskowaty. Nauczony, że suchy chleb da się zjeść, gdy namoknie w wodzie, chwyciłem jedną kromkę, aby zanurzyć w żurze.

- Ale on miękki – zdziwiłem się.

Kromka uginała mi się w palcach. Powąchałem. Jaki cudowny zapach! Taki chleb to mógłbym jeść i jeść…

- Co do tej pory jadłeś? – zapytał mnie Mistrz Runów.

- Dziś nic, Panie – przyznałem ze zwieszoną głową. – A ostatnio tylko twardy chleb i surowe cebule.

- I nie znałeś wcześniej miękkiego chleba?

- Nie, Panie… Na Wyspie nie jedliśmy niczego takiego. Poznałem to dopiero na statku handlarzy. To jakiś tutejszy owoc?

Buchnął śmiechem.

- Nic dziwnego, że nazywali cię Przygłupem. Muszę ci wybrać jakieś imię. Jak cię wołali na tej twojej wyspie?

- Nie jestem Ojcem – zarumieniłem się. – Nie dostałem Miana Ojca. A Miana Dziecinnego nie pamiętam – zaryzykowałem kłamstwo. – W Grupie Chłopców nie mamy mian, aż ktoś nie zostanie Ojcem.

- A ile lat trzeba mieć, aby zostać Ojcem na twojej wyspie?

- Nie mamy lat, Panie. Nawet nie wiem, co to jest. To jakieś zwierzęta, które chowacie?

- Aby zostać Ojcem, trzeba mieć dużo wychowanych kóz albo owiec tyle co palców u rąk i nóg i dla mnie, i dla Matki, i dla Matki Matki, i muszę oddać Ojcu te, które dostałem jako Chłopiec. I trzeba nałowić pereł. I zasadzone z pestki pomarańcze muszą dać owoce. A moje jeszcze nie zaczęły kwitnąć. Jeszcze wiele dni przede mną było do ceremonii Dopuszczenia Ojca.

- U was się pory roku nie zmieniają?

- Jak to zmieniają? Co się zmienia? Ja nie rozumiem, Panie.

- Tutaj jest wiele dni ciepłych, jak teraz, to jest lato. Potem nadchodzą dni chłodniejsze, to jest jesień. A potem zimne, i to jest zima. A potem znowu cieplejsze, i to jest wiosna. I robi się znowu gorąco, i mamy kolejne lato. I to jest zmiana pór roku, i tak liczymy lata.

- Jakie to skomplikowane – westchnąłem. – Panie! – dodałem szybko. – Na Wyspie wszystkie dni są takie same…

- No, kudłaty, żur na zimno dobry nie jest, mieszaj szybciej łyżką. Kaszę przyniosłem – barman postawił przed nami kolejne miski.

- Kudłaty, dobre imię – stwierdził Mistrz Run. – Będziesz miał na imię Kudłaty.

- To imię to jest to co miano? – zdziwiłem się. – Ale jako chłopiec nie mogę mieć Miana!

- To imię, nie miano. Tutaj każdy ma jakieś imię – stwierdził Mistrz Run. – Muszę cię jakoś wołać. Będziesz Kudłaty, jak twoje włosy. Do czasu, aż nie wymyślę czegoś nowego.

Wzruszyłem ramionami, bo co miałem zrobić? Żeby Miano brać od włosów! Dziwny ten kraj. Chociaż faktycznie, tutaj mało kto miał czarne włosy, a już kręcących się jak moje była bardzo mało.

- To imię można zmieniać? Panie?

- Zależy, kto w jakiego boga wierzy, różnie to bywa – westchnął Mistrz Runów. – Ale i tak ludzie czasem… - przerwał nagle, ze wzrokiem utkwionym w belce podtrzymującej sufit.

Wstał i szarpnął stół. Przesunął go pod belkę. Dostawił ławę i wlazł na blat. Ledwo złapałem miskę z kaszą. Trzymając na kolanach szybko łykałem łyżkę za łyżką, pewien, że zaraz nas wyrzucą. Mistrz Runów nie przejmując się niczym oglądał z zaciekawieniem wyryte serce na belce. Podrapał się po głowie. Wyjął niewielką księgę i przewracał kartki.

- No tak, no tak, zgadza się – mruczał coś pod nosem. – Tu tylko początkowe runy, tu cały glif. To jest to. A te dwa glify zawsze są różne, choć czasem zdarza się, że się powtarzają. Któryś musi być za męża, a któryś za żonę.

Wyjął pióro, flakonik z atramentem i coś narysował w swojej księdze, porównując z napisem na belce.

Zszedł na dół, dosunął stół pod ścianę i siadł, jakby nic się nie działo.

- Barman! – zawołał nagle. – Podejdź no z piwem. I weź jedno dla siebie. Pogadać muszę.

- Klienci się zaczynają schodzić, Mistrzu – mruknął, ale dosiadł się.

- Ten szyld, przed wejściem – zagadnął Mistrz barmana – to piwo u Małego, zgadza się?

- No tak, wszyscy od zawsze tak mówią – kiwnął głową barman.

- A ta róża?

- No, róża to Róża. Jakoś tak zawsze kolejny właściciel miał żonę Różę. Od zawsze.

- Od zawsze… - mruknął Mistrz Run. – Czy ta chałupa może pamiętać Ciemne Wieki?

- Oj, Mistrzu – westchnął barman. – Ona starsza jest. Tu, w tej części Targowiska, wszystko jest jak przed Wielką Wojną. Tak samo jak w Twierdzy i na Starym Mieście.

- I wszystko jasne – uśmiechnął się Mistrz Runów. – Masz tu starożytny glif miłosny, wielkiej mocy. Róża będzie kochać Małego.

- Nie ma dla mnie ratunku? – zapytał barman. – Nie można tego… wyrąbać, czy jak?

- Po tylu wiekach, to cała okolica pulsuje mocą glifu. Lata miną, zanim się Eter oczyści. Lepiej zmień imię na Mały – wzruszył ramionami Mistrz Runów. – Taki glif łatwo oszukać. No chyba, że stać cię na…

- Bakałarz Hiacynt? – rozległ się chłopięcy krzyk od drzwi.

Wbiegł chłopiec mojego wzrostu, rozejrzał się po Sali i podbiegł do Mistrza Run. Zadyszany stanął przy stole, usiłując złapać oddech. Pewnie długo biegł. Świadczyła też o tym szara koszula, teraz prawie cała przepocona, którą miał przewiązaną w pasie szarfą jaskrawożółtą.

- Przysyła mnie Dziekan Siemowit! – wydyszał. – Szuka Mistrza Run, który dziś w południe na targu kupił niewolnika, chłopca zwanego Przygłupem. Jeśli to ty, to masz pójść natychmiast z niewolnikiem do Starego Sądu Kupieckiego!

- Chyba musimy iść – Mistrz Run spojrzał na mnie. – Dziekanowi się nie odmawia. Trudno, ruszymy jutro. Sześć miedziaków? – rzucił kilka czerwonych kółeczek na stół.

- Mistrzu, dziś na mój koszt – odezwał się barman. – A jeśli twoja rada zadziała, to do końca życia masz tutaj darmowe jadło i napitek. Ty i Kudłaty, bo to on sprowokował naszą rozmowę.

Mistrz schował pieniądze i ruszył ku drzwiom.

- Idziemy, Kudłaty! Skoro posłaniec z Akademii tak pędził, to nie możemy pozwolić im czekać. Zwłaszcza, jeśli sprawa jest w Starym Sądzie Kupieckim.

- To jakaś różnica, Panie? – ośmieliłem się zapytać.

- Spraw jest tyle, że większość jest rozstrzygana w Nowym Sądzie, wielkim gmachu na prawo od Starego Portu. A w Starym pozostały tylko te gardłowe.

- Gardłowe, Panie?

- Kończące się wyrokiem śmierci. Módl się do swoich bogów, aby nie chodziło o ciebie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania