Poprzednie częściCud - Wstęp i rozdział pierwszy

Cud - Rozdział dziewiętnasty

Rozmowa z dziewczynką. To niemożliwe

 

Po kilkunastu dniach Karolinie pozwolono wrócić do domu. Mówić na szczęście mówiła normalnie, jednak z poruszaniem się miała kolosalne problemy. Dzięki koncertowi haretatywnemu, który się odbył, uzbieraliśmy pieniądze na rehabilitację, wielu ludzi także ofiarowało pomoc darmową. Jeździłam z nią na hipoterapię, rehabilitację, a chociaż czasami było ciężko, ćwiczenia były często trudne i bolesne, dziewczynka nie poddawała się. Była bardzo dzielna.

Pewnego poranka, kiedy przysnęłam zmęczona poprzednim dniem, poczułam nagle czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Powoli otworzyłam oczy. Na widok Karoliny o mało nie krzyknęłam.

- Karo! – zawołałam. – Jak ci się udało?

Byłam naprawdę zaskoczona.

- Na czworakach przyszłam – odpowiedziała, obejmując mnie za szyję.

Uśmiechnęłam się.

- Moja dzielna, mała dziewczynka – odezwałam się cicho.

Na moment obie zamilkłyśmy.

- Mamusiu, dlaczego ja muszę być chora? – zapytała nagle.

Takiego pytania się nie spodziewałam.

- Nie wiem, córeczko – odparłam. – Myślę, że... Pan Bóg chce nas w ten sposób czegoś nauczyć.

- Ale ja bym chciała być zdrowa – powiedziała. – Chciałabym tak jak inne dzieci biegać, chodzić i się bawić.

- Wiem, kochanie, wiem – przytuliłam ją. – Jeżeli będziesz dzielnie ćwiczyć, to na pewno tak będzie.

Wszyscy musieliśmy w to wierzyć.

* * *

- Karo, Karolinko, wstawaj, skarbie.

Pochylałam się nad nią, starając się ją obudzić na rehabilitację. Dziewczynka ani drgnęła. Dotknęłam jej dłoni. Była sztywna i zimna. Nie, to nie mogła być prawda. Poczułam się tak, jakby serce wpadło mi do żołądka. Nawet nie byłam w stanie płakać.

- Kochanie, co się stało? – usłyszałam nagle głos Rafała.

Odwróciłam się w jego stronę. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- Zadzwoń po pogotowie i do zakładu pogrzebowego – powiedziałam.

- Co? Pogotowie? Zakład pogrzebowy? Zwariowałaś?

Bez słowa wskazałam na Karolinę. Kiedy mężczyzna podszedł i jej dotknął, wszystko zrozumiał. Zbladł gwałtownie.

- Zmarła we śnie – powiedziałam cicho. – Nie czuła bólu.

Po kilkunastu minutach przyjechali z pogotowia i zakładu pogrzebowego. Okazało się, że zgon nastąpił około 02:30 nad ranem.

- O tej godzinie szedłem do toalety. – Rafał był blady. – Mogłem do niej zajrzeć... Mogłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. To moja wina... Moja wina, że umarła.

- Nie – powiedziałam. – To nie jest niczyja wina. Nikt się tego nie spodziewał.

Chcieli ją zabrać, jednak ja nie mogłam się na to zgodzić. Nie potrafiłam. Dopiero teraz, gdy patrzyłam na jej ciało owinięte kocem, na ludzi z zakładu pogrzebowego prawda do mnie dotarła. Pojęłam ją z podwójną siłą, z moich oczu zaczął płynąć strumień łez. Drżąc przytuliłam się do męża.

- Nie, nie, nieee – powtarzałam, szlochając. - Nie... Nie Karo... To niemożliwe... Nieprawda...

- Proszę nam ją oddać – poprosił cicho facet, który miał wściekle rude włosy.

W końcu się zgodziłam, uprzednio ją błogosławiąc. Kiedy odjechali, opadłam na łóżko. Wciąż płakałam, nucąc przez łzy:

- Nie ma słów, które zniszczą cię we mnie. Przenoszę się do miejsc, w których mam cię, na zawsze jesteś dla mnie. Twój obraz w mojej głowie nie zgaśnie, nie zgaśnie, nie wyblaknie. Zachowam cię w mym sercu na zawsze, na zawsze...

Tu głos załamał mi się silnie, ukryłam twarz w dłoniach. Rafał przytulił mnie, jednak ja tego nie rejestrowałam. Oboje byliśmy zdruzgotani. Kiedy powiadomiliśmy resztę rodziny i przyjaciół, zaczęły się sypać kondolencje, wyrazy współczucia. Julia wciąż płakała, a sam Krystian, chociaż się starał, także nie wyglądał najlepiej. W dzień pogrzebu płakali wszyscy.

- Tak mi przykro. - Laura przytuliła mnie. – Naprawdę mi przykro.

Nie miałam siły jej odpowiedzieć. Rafał chciał ze mną podejść do trumny, jednak uparłam się, że chcę iść tam sama.

- Karolinko... – zaczęłam łamiącym się głosem. – Wszyscy bardzo cię kochamy... Wiele nas nauczyłaś... Dziękujemy ci za to... Wierzę, że tam, na górze będziesz... szczęśliwa.

Nie mogłam dalej mówić, odwróciłam się, wpadając prosto w ramiona mojego syna.

- Chodź już, mamo – powiedział cicho. – Chodź.

Pozwoliłam mu się odciągnąć od trumny. Czułam się strasznie. Nie sądziłam, że stracimy ją tak wcześnie. Wiedziałam, że gdyby nie jej rodzona matka, Karolina być może teraz by żyła. Nagle Krystian odezwał się:

- Widziałem jej biologicznego ojca. Stoi tam.

Wskazał ręką, a ja wtedy go dostrzegłam. Stał z twarzą ukrytą w dłoniach. Podeszliśmy do niego.

- Przykro mi... – wyszeptał, spoglądając na mnie. – Bardzo mi przykro.

- Wiem o tym – odpowiedziałam cicho. – Żałuję, że nie poznał pan jej bliżej. Ona była... jest... prawdziwym cudem.

Uśmiechnęłam się przez łzy. Nie było mnie stać na nic więcej. Śmierć naszego cudu była zbyt wstrząsająca.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 18.02.2016
    Przeczuwałam, że tak się zakończy, ale nie pomyślałam, że się tak poryczę :(

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania