Poprzednie częściCud - Wstęp i rozdział pierwszy

Cud - Rozdział osiemnasty

Nigdy się na to nie zgodzę

 

Mijały godziny, zdążyłam zawiadomić wszystkich o tym, co się stało. Lekarze szybko przenieśli małą na oddział kardiologii.

- Ona przeżyje, prawda? Przeżyje? – pytałam ciągle, jednak nikt nie był mi w stanie udzielić konkretnej odpowiedzi.

Zaczęłam się modlić, czując, że to jest jedyne, co mogę robić w tej chwili. Karolina leżała pod respiratorem, podali jej odpowiednie leki. Kiedy w końcu pozwolono mi wejść, ledwo ją rozpoznałam. Wyglądała jak cyborg, nie jak dziewczynka.

- Kochanie, proszę, walcz. – Ujęłam ją delikatnie za rękę. – Nie możemy cię stracić. Wszyscy bardzo cię potrzebujemy. Proszę cię, słoneczko, walcz.

Powtarzałam to, chociaż wiedziałam, że mała mnie nie słyszy. Siedząc, wpatrywałam się w jej bladą twarz. To przez nią tu leżała. Przez swoją biologiczną matkę, która chciała ją zabić. Chciała ją zabić, bo jej nienawidziła. To było okropne, nie mogłam tego pojąć.

„Boże, nie odbieraj nam jej, proszę. My nie możemy jej stracić – modliłam się w myślach. – Ta dziewczynka jest naszym skarbem, naszą nadzieją. Nasza kochana Karolinka. Ona nie może umrzeć”.

Nagle dostrzegłam z przerażeniem, że jej serce się zatrzymało. Zaczęłam krzyczeć, na co do Sali wpadło dwóch lekarzy.

- Proszę się odsunąć. Proszę wyjść z Sali.

- Nie zrobię tego – odpowiedziałam, odsuwając się, jednak nie wychodząc z Sali.

Chciałam przy niej być do samego końca, chociaż w głębi serca nie wierzyłam, że mogłaby umrzeć. Nie dopuszczałam tej myśli do swojego umysłu. W końcu po kilku minutach lekarz odwrócił się w moją stronę.

- Proszę wezwać księdza. Jej serce jest bardzo słabe. Mówiąc krótko... Radziłbym pani się z nią żegnać.

Kiwnęłam głową, po czym wyszłam, by zadzwonić po znajomego księdza. Mogłam poprosić o to Krystiana, jednak wiedziałam, że byłoby mu bardzo ciężko udzielać ostatniego namaszczenia własnej siostrze. Pół godziny później kapłan się pojawił.

- Szczęść Boże – odezwałam się na jego widok.

Głos mi drżał, jednak mimo to starałam się być dzielna. Weszliśmy do Sali.

- Pani też może uczestniczyć, jeśli chce – rzekł ksiądz.

Skinęłam głową, kapłan natomiast pochylił się nad Karoliną.

- Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha Świętego. Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i łaskawie podźwignie. AMEN.

Wypowiadając te słowa, dokonywał namaszczenia na czole i dłoniach.

- Amen – powtórzyłam łamiącym się głosem.

- Proszę wierzyć, że dziewczynka przeżyje – powiedział kapłan łagodnie, ujmując moją dłoń. – Wszystko w rękach Boga.

- Wiem o tym – szepnęłam. – Bóg zapłać.

Kiedy zostałam sama, spojrzałam na Karolinkę. Dziewczynka była tak słaba, że nawet nie miała siły ścisnąć mnie za rękę.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie – powiedziałam z mocą. – Musi tak być.

Mijały dni, jednak nic się nie zmieniło. W końcu pewnego dnia zawołano mnie do gabinetu. Kiedy tam weszłam, lekarz rzekł:

- Nie ma sensu, żeby tak cierpiała. Proszę podpisać zgodę na eutanazję.

Zabrzmiało jak wyrok.

- Nie zgadzam się – powiedziałam stanowczo. – Ona nie umarła, lecz... żyje.

O mało nie powiedziałam: „Lecz śpi”. Ugryzłam się jednak w język.

- Oznacza to, że skazuje pani swoje dziecko na cierpienie – rzekł lekarz. – Nie powinna pani tak robić.

- Nie, proszę pana – odezwałam się. – To pan nie powinien zabijać mojego dziecka. Nigdy się na to nie zgodzę.

- Proszę to przemyśleć – poprosił. – To uwolni ją od cierpienia.

Skinęłam głową, chociaż wiedziałam swoje. Wróciłam do Sali. Kiedy usiadłam przy małej, poczułam słaby, nerwowy uścisk.

- Wszystko jest dobrze – szepnęłam. Cii, spokojnie. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Nie pozwolę cię zabić.

Dziewczynka ścisnęła mocniej moją dłoń. Pogładziłam ją po twarzy.

- Nie bój się, kochanie. Nie bój się.

Ona żyła, byłam tego pewna. Byłam tego tak pewna, jak tego, że za oknem świeci słońce. Nie pamiętałam, kiedy spałam po raz ostatni, jednak to nie miało znaczenia. Najważniejsze dla mnie było życie mojej córeczki. Mijały godziny, a ja wciąż nie ruszałam się z miejsca, chociaż Julia z Rafałem i Krystianem uparcie chcieli mnie zmienić.

- Nie ruszę się stąd – powiedziałam. – Nie zostawię jej.

Nie odczuwałam zmęczenia. Trzymała mnie adrenalina, myślami byłam wciąż z Karolinką. Nagle do Sali wszedł lekarz.

- Skoro pani się nie zgadza, jestem zmuszony zgłosić to do sądu.

- Pan mi grozi? – zapytałam.

- Nie, nie grożę. Oznajmiam – odparł lekarz.

- Panie doktorze, moje dziecko żyje – powiedziałam stanowczo. – Jeśli pan mi ni wierzy, proszę podejść i samemu to sprawdzić.

Po tych słowach pochyliłam się nad małą.

- Skarbie, Karolin, daj im znać, że żyjesz, proszę. Chociaż słabym gestem.

Nie chciałam jej stracić i wiedziałam, że nigdy na to nie pozwolę.

- Niestety, ale dziewczynka nie reaguje – rzekł lekarz, odwracając się w moją stronę.

- Czyli uważa pan, że mam halucynacje, tak? – zapytałam, czując nerwowy uścisk małej.

Dostrzegłam, że z jej oczu spływają bezgłośnie łzy. Prawda, przecież nie mogła krzyczeć ani płakać przez rurkę, którą miała w gardle.

- Tak, tak właśnie uważam – odparł doktor spokojnie, następnie wyszedł.

- Karolinko, tylko spokojnie – szepnęłam błagalnie. – Nie pozwolę na to, słyszysz? Nie pozwolę.

Nikt z mojej rodziny nie zgadzał się na eutanazję. Nawet Rafał, który nie był aż tak religijny. Tak ich wychowałam.

- Boże, daj nam siłę do walki – szepnęłam, patrząc w górę.

* * *

Kilka dni później do Sali weszła wysoka kobieta, o długich i kręconych włosach. Była blondynką.

- Nazywam się Joanna Marciniak, jestem z sądu rodzinnego. Dotarły do nas wieści, że pani nie zgadza się na eutanazję ciężko chorego dziecka.

- Owszem – potwierdziłam, wstając. – Moje dziecko jest roślinką, wiem o tym, ale wiem też, że żyję. Oni chcą ją zabić.

- To jest jedyna szansa, by jej ulżyć, pani Magdo. Proszę to zrozumieć.

- Nigdy tego nie zrozumiem. – Byłam nieugięta. – Widzę, że pani też nie wierzy w to, że ona żyje, że oddycha, że... że reaguje. Proszę do niej podejść i chwycić jej rękę.

Pani Joanna bez słowa podeszła do dziewczynki, pochyliła się.

- Karolinko, słyszysz mnie?

Po chwili odwróciła się w moją stronę z uśmiechem.

- Ma pani rację. Ona naprawdę żyje. Jest pani wspaniałą matką.

Po tych słowach wyszła. Wygrałam walkę. Moje dziecko nie zostało zabite. Odetchnęłam z ulgą.

„Dzięki Bogu” – pomyślałam, obserwując małą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 18.02.2016
    Znowu się poryczałam. Ty to potrafisz zagrać na emocjach czytelnika. Ciesze się, że pani Joanna okazała się odpowiedzialnym człowiekiem i nie zbyła Magdy jakąś regułką. Coraz częściej myślę, że dobrałaś idealny tytuł do swojego opowiadania :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania