Cud - Rozdział piąty
Operacja
Od dnia, w którym Karolina pojawiła się w naszej rodzinie minęły dwa lata. Rafał wreszcie ją zaakceptował, co bardzo mnie ucieszyło, a i Julia, która na początku strasznie była zazdrosna się do niej przekonała. Nadszedł dzień wyjazdu na operację.
- Jechać z wami? - spytał Rafał. Wyglądał na naprawdę zmartwionego.
- Nie - odparłam.
Starałam się być dzielna. Wiedziałam, że przy małej muszę taka być.
- Kocham cię - rzekł Rafał, całując mnie. - Wszystko będzie dobrze. Na pewno.
- Jasne, że będzie - potwierdziłam.
Kiedy kilka godzin później znalazłyśmy się na oddziale, Karolina zapytała:
- Mamusiu, ale ja nie umlę, plawda?
- Nie, nie umrzesz, kochanie - odpowiedziałam. - Wszystko będzie dobrze. Kocham cię, wiesz?
- Ja ciebie też, mami - odparła, a ja poczułam, że moje oczy robią się mokre.
Szybko przetarłam je wierzchem dłoni. Po jakimś czasie do sali weszła pielęgniarka przebrana za Myszkę Miki.
- Cześć, maleństwo - zwróciła się do Karoliny.
- Ojeej! - zawołała dziewczynka w zachwycie. - Myszka Miikii!
- Tak. Daj rączkę, założę ci takiego ładnego motylka, dobrze?
To wystarczyło, by mała zaczęła płakać.
- Cii, Karo... - szepnęłam. - Wszystko jest dobrze. Jestem tu.
Mój głos ją uspokoił, co pozwoliło pielęgniarce założyć wkucie.
- Maamuusiuu, to bolaałoo... - poskarżyła się dziewczynka, gdy Myszka Miki wyszła.
- Wiem, kochanie. Ale teraz musisz tak leżeć, nie wolno ci ruszać rączką, wiesz? Opowiedzieć ci bajkę?
- taak. - Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczkami. - Lubię, gdy mama opowiada. Baldzio lubię.
- No dobrze - westchnęłam i przytuliwszy ją do siebie, zaczęłam opowiadać:
- Dawno, dawno temu, w krainie, gdzie nie było jeszcze żadnych roślinek żyła sobie dziewczynka o imieniu Karolinka. Pewnego dnia...
Tu urwałam swoją opowieść. Dostrzegłam, że dziewczynka zasnęła. Siedząc, obserwowałam jej uśpioną twarzyczkę. Nie chciałam jej odkładać. Była taka drobna, mała i zagubiona.
- Śpij... Śpij, moja mała dziecinko, moja córeczko. Śpij, skarbie. Kocham cię.
Po tych słowach delikatnie ją odłożyłam.
- Maamaa... - szepnęła przez sen.
- Cii, jestem, spokojnie - uspokoiłam ją. - Śpij, kochanie.
Westchnęła głęboko. Nie miałam serca jej zostawiać. Wyszłam więc przed salę, by zadzwonić.
- Co z nią? - To było pierwsze pytanie jakie usłyszałam.
- W tej chwili śpi - odpowiedziałam. - Ale... jest taka... bieedna i... taka...
Nie dokończyłam. Łzy wzięły nade mną przewagę.
- Tylko nie płacz - poprosił Rafał. - Kochanie, wszystko będzie dobrze.
- Nnnie możemy jej... straaciić... - wyksztusiłam przez łzy.
- Wiem o tym - odparł. - I nie stracimy jej. Na pewno.
Gdy skończyliśmy rozmawiać, zadzwoniłam do Krystiana. Był jedną z niewielu osób, która umiała zawsze podnieść mnie na duchu.
- Mamo, co się stało? - zapytał.
- Kaaroo - udało mi się wyksztusić.
- Jak ona się czuje?
- Teraz zasnęła - odpowiedziałam. - Kris, ja się boję. Że ona...
- Mamo, nie możesz tak myśleć, słyszysz? Nie możesz.
- Wiem o tym. Wiem. Ale... ale nie mogę... Boję się.
- Nie bój się. Zaufaj Bogu, mamo. Wszystko Jemu powierz, a będzie dobrze.
Westchnęłam. Zawsze wiedział, jak dać mi kopa, żebym się wzięła w garść. Tym razem też mu się udało.
- Dziękuję... - szepnęłam.
- Nie dziękuj, mamo - odpowiedział. - Pamiętaj, że cię kocham.
- Ja ciebie też, kochanie - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Nadszedł dzień operacji. Od rana miałam problem, żeby usiedzieć w miejscu.
- Mamusiu... - szepnęła Karolina w pewnym momencie.
- Tak, maleńka? - zapytałam.
- Nie zostawisz... mnie, plawda?
- Nie, kochanie - przyrzekłam. - Nigdy. Jesteś moją małą nadzieją. Małym promykiem, który nas oświeca.
- A wiesz, co ja bym chciała? - zapytała. - Jak będę taka duża jak ty, chciałabym zostać zakonnicą. Chciałabym służyć Panu Bogu.
- Kto wie, może tak będzie - powiedziałam z uśmiechem.
Nagle do sali wszedł lekarz przebrany za Kaczora Donalda.
- Za chwilę przyjdziemy po Karolinkę, dobrze? - zwrócił się do mnie. - Proszę ją jakoś przygotować.
Tylko skinęłam głową. Kiedy wyszedł, szepnęłam:
- Karo, będziesz dzielna... Obiecałaś...
- Będę, mamusiu - odpowiedziała. - Dla ciebie.
Uśmiechnęłam się. Nie było mnie stać na nic więcej. Gdy po jakimś czasie ją zabrali, postanowiłam pójść do kaplicy znajdującej się w szpitalu. Na myśl o tym, że mała mogłaby nie przeżyć operacji dostawałam dreszczy. Nie mogło to spotkać jej, naszej małej iskierki. Dość się wycierpiała, nie mogła umrzeć.
- Boże, nie odbieraj nam jej - prosiłam. - Proszę, ona jest dla nas wszystkich bardzo ważna... Dla mnie... Nie rób mi tego, proszę.
Nie potrafiłam się modlić inaczej. Nie wiem po jak długim czasie wyszłam z kaplicy, nie miało to znaczenia.
- Pani Magdo? - usłyszałam ciche pytanie.
Dopiero po chwili dostrzegłam lekarza idącego w moją stronę.
- Co z małą? - zapytałam.
- Operacja się udała - odparł, uśmiechając się. - W tej chwili dziewczynka przebywa na intensywnej terapii, ale jej życiu nic nie zagraża.
Odetchnęłam z ulgą. Nic tak nie sprawiło mi radości w ostatnich dniach jak właśnie ta informacja.
„Dziękuję, Przyjacielu” - pomyślałam, idąc na oddział.
Leżała, podłączona do różnych urządzeń, ledwo ją rozpoznałam.
- Moja mała, dzielna dziewczynka... - szepnęłam. - Kocham cię.
W odpowiedzi ścisnęła mnie za rękę. Reagowała, odetchnęłam. Dzięki tej sytuacji moja wiara pogłębiła się jeszcze bardziej.
„Tak. Cuda się zdarzają” - przeszło mi przez myśl.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania