Poprzednie częściHistoria prawdziwa -I

Historia prawdziwa -IV

Marian pracownik budowlany wyjechał na kontrakt do pracy w Niemczech w 1992 roku. Zapoznawał się tam z technologią budowlaną i materiałami niedostępnymi jeszcze w Polsce. Zobaczył i instalował po raz pierwszy rusztowanie zewnętrzne wiszące wokół wznoszonego budynku. Służyło do zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim pracownikom zatrudnionym na wysokości.

Był to kolejny nowo wznoszony budynek, na jakim razem z innymi pracującymi Polakami, montował wcześniej rusztowanie. Podczas takich i podobnych prac dał się poznać, że nie posiada lęku wysokości. Roboty zostały zakończone, budynek zadaszono i to jemu i dwóm niemieckim robotnikom nakazano demontaż rusztowania. Wszedł pewnie na rusztowanie, zamocowane na wysokości trzeciego piętra, bez zabezpieczenia. Był młody, nie bał się wysokości. Zaczął zaczepiać, liną przymocowaną do haka dźwigu z początku deski. Spuszczane były na dół i przez trzeciego członka z zespołu od razu układane na samochodzie. Następny etap był bardziej niebezpieczny, polegał na usuwaniu metalowych elementów konstrukcji. Przymocowane one były specjalnymi kotwami do muru budynku w odstępie, co dwa metry. Jeden z takich elementów został przyczepiony, do liny opuszczonej z dźwigu. W przeciwieństwie od demontowanych wcześniej, ten nie chciał odłączyć się od ściany. Marian wychylił się zbyt daleko i silnie pociągnął, element wyskoczył z uchwytu. Zaczął szybko oddalać się od ściany, ciągnąc za sobą Mariana. Zbyt późno go puścił i poczuł jak przemieszcza się w ślad za konstrukcją. Niczego w zasięgu rąk nie było, co mogło posłużyć za uchwyt i uratowanie się od upadku. Nagle poczuł silne szarpniecie z tyłu, dzięki temu powrócił do równowagi. Stojąc już pewnie, popatrzył do tyłu, chcąc zobaczyć, komu zawdzięcza ocalenie. Tam była tylko pełna ściana i żadnej osoby. Jeszcze przed odwróceniem był pewny, ze ktoś tam stoi. Wtedy po raz pierwszy wystraszył się swojej brawury i głupoty. Dalej demontował rusztowanie tylko był mokry ze strachu i ze świadomości, że ktoś jest stale przy nim.

Od tego wydarzenia minęło kilka miesięcy, zbliżał się koniec roku. Miał to być ostatni miesiąc pracy na obczyźnie i wymarzony powrót do rodziny. Podczas pobytu nazbierał różnych „skarbów”, chciał je zabrać do domu. Żeby to zrealizować, potrzebował transportu, pożyczył w kraju osiemnastoletnią skodę. Wiek auta wymusił przejazd przez Czechosłowacje, bo tylko tam jeszcze można było kupić zapasowe części w przypadku awarii. Przejazd z Polski do miejsca zakwaterowania w Niemczech odbył się bez problemów. Pracował sobie spokojnie i dokupił jeszcze parę niezbędnych rzeczy do zabrania.

Doczekał się dnia powrotu, był to dwudziesty drugi grudnia. Rozliczył się w pracy, pożegnał z kolegami i około siedemnastej rozpoczął jazdę w kierunku domu. Miał zatankowany samochód, a w karnistrze dwudziesto litrowy zapas benzyny. Droga do strefy przygranicznej przebiegała bez problemów. Dwadzieścia kilometrów przed przejściem granicznym policja niemiecka skierowała, bez wyjaśnień wszystkie samochody w prawo na boczną drogę. Kolumna pojazdów kierowała się za lawetami, zwożącymi samochody do Polski. Część kierowców po krótkiej naradzie stwierdziła, że tamci znają najlepiej drogi lokalne. Sypał gesty śnieg, auta przemieszczały się powoli, kolumna dojechała na podwórko gospodarstwa. Kierujący lawetami postanowili zrobić sobie przerwę. Pozostałym tylko wypadało czekać w swoich pojazdach na mrozie, lub kontynuować przejazd indywidualnie. Marian pojechał dalej i zatrzymał się po kilku kilometrach na poboczu drogi w małej wiosce obok latarni. Wyszedł z samochodu, korzystając z przerwy w opadach śniegu, w ten sposób rozprostowywał nogi. Patrzył na mapę i ustalał dalszy kierunek jazdy, obok zatrzymał się samochód BMW. Wysiadł z niego Niemiecki Ukrainiec, poprosił po rosyjsku o mapę. Marian korzystając z okazji poprosił po niemiecku, choć znał rosyjski o pożyczenie lejka. Chciał wlać benzynę z karnistra do baku. Rozmawiali jeszcze chwilę, Ukrainiec po rosyjsku, Marian po niemiecku nad mapą o drogach prowadzących do przejścia. Każdy z nich widział dla siebie lepszy sposób podróżowania. Pożegnali się i pojechali własnymi drogami w kierunku przejścia. Śnieg padał bardzo intensywnie jak Marian dojechał do przejścia, służby graniczne i celne nie wychodziły z budynków. Tylko przez okienko obserwowali, kto jedzie i ręką pokazywali przejazd dalszy.

Zaraz za granicą w Czechosłowacji śnieg przestał padać, droga była bardzo mało oblodzona, tylko na poboczu leżało trochę śniegu. Niebo rozpogodziło się pięknie, księżyc świecił prawie w pełni, droga prosta. Samochodów wcześniej było bardzo dużo, lecz teraz droga była pusta. Marian jechał pomimo tak wspaniałych warunków drogowych tylko siedemdziesiątką, wjechał na wzniesienie. Zaraz za górką droga była całkowicie oblodzona, powoli zaczął zwalniać. Nagle zobaczył bardzo ostry zakręt w lewo jakieś sto dwadzieścia stopni, po prawej stronie nie widział pobocza. Nigdy wcześniej nie trenował poślizgów kontrolowanych i teraz wykonywał dokładnie czynności, jakie ktoś mu podpowiadał. Zatrzymał samochód w poprzek drogi, wysiadł z auta i podszedł do tyłu pojazdu. Trzymał się karoserii, było tak ślisko, popatrzył na koła, jedno z nich było nad przepaścią. Zastanawiające było to, że nie było żadnych barierek zabezpieczających skarpę, której dna nie widział. Pozostało mu tylko jedno wsiąść szybko do auta i spróbować wyjechać na drogę. Zdawał sobie sprawę, że silnik jest z tyłu, napęd tylny i nie wiadomo, które koło przejmie moc z silnika. Uruchomił samochód i z otwartymi drzwiami kierowcy, żeby w razie zsuwania pojazdu, wyskoczyć. Powoli po wrzuceniu biegu ruszał, auto wjechało wszystkimi kołami na drogę. Będąc już bezpiecznym zatrzymał się, zapinał pasy i zamykał drzwi. Z przeciwnego kierunku przejechał czarny samochód osobowy, z zapalonymi tylko światłami postojowymi. Marki auta nie rozpoznał, pokiwał głową nad nierozwagą kierowcy i rozpoczął dalszą drogę. Zajechał na stację paliw, tam zatankował i odjechał. Dojechał do przejścia granicznego, przez które wcześniej wjechał do Czechosłowacji. Tam dalej padał gęsty śnieg, wiał wiatr i było pełno pojazdów do odprawy. Przed samym przejściem od strony Czechosłowacji było pięknie. Zawrócił samochód i z powrotem kierował się na Pragę, był przekonany o swojej pomyłce przy wyjeździe ze stacji paliw. Właśnie tam podczas tankowania dopadł go stres i zdenerwowanie. Chwila odpoczynku i kilka głębokich oddechów miały pomóc w opanowaniu nerwów, widać jednak nie poskutkowało. Teraz przy zbliżaniu się do każdego wzniesienia, zwalniał do dwudziestu na godzinę, dalej księżyc świecił, było mało śniegu i nie było innych pojazdów na drodze. Kilometry mijały, lecz droga była dalej prosta. Minął stacje paliw, na której tankował, zaczęły pojawiać się inne samochody. Przejazd przez Czechosłowację jednak okazał się konieczny, ponieważ zaistniała potrzeba naprawy starej skody. Mechanicy podziwiali odwagę Mariana, który tak starym samochodem przejechał wiele kilometrów.

Wrócił do kraju i pojechał zwrócić samochód szwagrowi, opowiedział ze szczegółami swoją przygodę. Ten po wysłuchaniu opowieści podszedł do regału, wyciągnął najnowszy Atlas Samochodowy Czechosłowacji. Dostał go w prezencie od jednej z dwóch sióstr, mieszkających tam na stałe. Przeglądali go dokładnie i żadnej bocznej drogi nie znaleźli, podobnie było i w innych mapach.

Mijały lata, Marian zapomniał o tej historii, aż pewnego dnia planując przejazd przez Czechy. Zauważył przy głównej drodze skrzyżowanie z inną drogę bardzo Kretą. Była to ta droga, którą przejechał wiele lat wcześniej.

Zastanawiał się gdzie był tamtej nocy, nigdy wcześniej i później nie był uczestnikiem czegoś tak nie wytłumaczalnego jak tych w 1992 roku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • zaciekawiony 14.08.2015
    Momentami stosujesz bardzo dziwny szyk w zdaniu. Choćby tu:
    "Zaczął zaczepiać, liną przymocowaną do haka dźwigu z początku deski." - nie bardzo wiadomo jak to rozumieć w takiej formie. Może to znaczyć albo, że zaczął zaczepiać liną deski z początku rusztowania do haka dźwigu, albo że z początku roboty zaczął zaczepiać deski liną do haka, albo że zaczął zaczepiać coś liną do haka dźwigu przyczepionego na początku deski. W efekcie czytelnik nie wie co sobie tutaj wyobrazić. Ponadto często wstawiasz w zdania zupełnie niepotrzebne przecinki.
    Zamiast:
    "Jeden z takich elementów został przyczepiony, do liny opuszczonej z dźwigu."
    wystarczy:
    "Jeden z takich elementów został przyczepiony do liny opuszczonej z dźwigu."

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania