Nawiedzona Część 4
Minęło dobre dwadzieścia minut nim przekroczyłam próg psychiatryku. Lecz gdy już to zrobiłam skierowałam się do recepcji. Za okienkiem siedział młody mężczyzna w okularach:
-W czym mogę pomóc?-zapytał nawet na mnie nie patrząc
-Szukam Anabel Hoccol.
-Proszę zaczekać-rzucił, po czym zaczął przeglądać strony z listą chorych. Rozglądałam się po korytarzu, jasno błękitne ściany, ciemno gdyż nie było tu zbyt wiele okien. Pacjenci różnego wieku przechodzący się po korytarzu jak opętani. Bladzi, ubrani w białe szlafroki z obłędnym wzrokiem. Nie wiem czy szukali wyjścia czy może tylko tak spacerowali. Wielu z nich mruczało coś pod nosem, jakieś niezrozumiałe teksty, jeden z mężczyzn nawet rozmawiał po łacinie!
-Czuj się jak wśród swoich-dobiegł mnie głos... głos jednej z istot.
Wzdrygnęłam się. Czułam się tu nijak, nie bałam się ani nie pałałam entuzjazmem. Było to naprawdę dziwne uczucie nagle z zamyśleń wyrwał mnie recepcjonista:
-Pani Anabel Hoccol znajduje się na piątym piętrze dla obłąkanych- powiedział pogardliwie.
Zdenerwowałam się na jego słowa, jak może tak na nich mówić? Tak pogardliwie? A może i on tu na starość trafi, bo mu odwali?
Skierowałam się do windy na wprost korytarza. Mijałam pacjentów, którzy patrzyli na mnie z pustymi oczami. Zdawali się być poza rzeczywistością, jakby byli wrakami, które z przymusu jeszcze są w tej placówce lub w tym świecie. Weszłam do windy, już drzwi się zamykały gdy do środka wpadła dziewczyna mojego wieku, czarnooka blondynka, blada z ogromnym miśkiem w ręku i psychopatycznym uśmiechu na twarzy. Włączyła guzik piatego piętra, po czym z ekscytacją czekała aż drzwi się zamkną. Przełknęłam głośno ślinę, gdyż nie wiedziałam czy to żywy człowiek, czy może jedna z "nich". Gdy winda powoli ze skrzypieniem ruszyła do góry odezwała się do mnie:
-Cześć jestem Victoria-powiedziała z uśmiechem podając mi szczupłą zimną dłoń
-Ayra.
-Ładne imię-rzuciła patrząc na mnie uważnie
-Dziękuję-odparłam.
-Wyglądasz jakbyś się mnie bała-powiedziała radośnie- naprawdę nie ma czego, jestem spokojna. I zupełnie normalna.
-Skoro tak to dlaczego tu jesteś?-zapytałam
-Bo zabiłam policjanta-powiedziała uśmiechając się, nagle dodała - ale nie sama rzecz jasna. Eli mi pomagała, wiesz moja niewidzialna przyjaciółka, Przychodzi do mnie codziennie o północy, ma tyle lat co ja. I jest bardzo szczuplutka, ma czarne włosy i piękne oczy. Tylko bardzo często robią się białe i bardzo często pachnie śmiercią.
Krzyknęłam. Dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona i powiedziała:
-Nie bój się. Jesteś taka jak ja.
-C---co?
-No tak, też ją widzisz, bo też do Ciebie przychodzi tylko rzadziej. Mówi, że jesteś jedną z nas.
Na chwi,e przestałam oddychać, byłam przerażona!... Jednak po chwili znów zapanowałam nad sobą. Niemożliwe bo przecież ona jest świrnięta i pieprzy głupoty-uspokajałam się.
-Masz pozdrowienia od Eli-powiedziała po cichu pod nosem.
Nagle winda stanęła drzwi się otworzyła a ja wolna biegeim ruszyłam w stronę pokoju Anabel.
Kilka minut i weszłam do zielonej sali pełnej stokrotek. Na bujanym krześle siedziała starsza kobieta o siwych włosach i bladej cerze. Jej oczy były takie jak Kastaniela. Jasno brązowe.
-Witam
-Dzień dobry dziecko. Czym zasłużyłam sobie na Twoją wizytę?-zapytała patrząc na mnie pustymi oczami
-Mam kilka pytań do Pani.
-Mów mi Anabel.
-Dobrze. A więc Anabel słyszałam od Twojego wnuka Kastaniela, że..-urwałam. Jak mam się o to zapytać?
-Że widzę duchy tak?
-Tak.
-To prawda. Widzę je odkąd skończyłam dwadzieścia parę lat, czyli dawno temu.
-Jak pani z tym żyje?-zapytałam siadając obok niej
-Ciężko a zwłaszcza dlatego, że nikt mi nie wierzy. Jest trudno gdy przychodzą te złe. Te co do Ciebie-powiedziała odwracając się do mnie.
-Skąd Pani to wie?!
-Powiedziały mi, te dobre.
-A czym się one różnią?-zapytałam wystraszona i zaciekawiona zarazem
-Te dobre chcą pomocy, odszukać rodzinę powiedzieć by się nie martwiły o nie a te złe chcą Cie wystraszyć, albo zabić.-rzuciła beznamiętnie
-Ska to wiesz?
-Żyje z tym prawie pięćdziesiąt lat. Byłabym teraz w domu gdyby nie to, że syn mnie przysłał tu niby na leczenie, i z tygodnia zrobił się rok.
-Rozumiem.
-Coś jeszcze?-zapytała
-Da się od nich uwolnić?
-Od nich? Nie. Może ksiądz pomoże, ale mało prawdopodobne.
-Dobrze. Dziękuję-rzuciłam. Już wychodziłam gdy usłyszałam jej słaby głos:
-Uważaj na siebie drogie dziecko, polują na Ciebie. Bądź silna, musisz to przetrwać.
-Ale jak skoro nie mogę o tym nikomu powiedzieć?
-MI powiedziałaś.
-Racja-odparłam cicho i wyszłam. Ruszyłam do windy gdy nagle usłyszałam krzyk Anabel, popatrzyłam w tamtą stronę. Leżała na ziemi, a nad nią stało kółko duchów krzyczących coś po łacinie. Krzyknęłam. Nagle ten syk w głowie i słowa:
-Nie żyje przez Ciebie. Gdybyś nic jej nie gadała...
Do sali kobiety wpadli lekarze, sprawdzili tętno, zrobili sztuczne oddychanie, lecz nie pomogło. Usłyszałam tylko:
-Wylew.
Przerażona weszłam do windy. Zjechałam na dół i czym prędzej wróciłam do domu mając nadzieję, że w końcu się to skończy.
Komentarze (3)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania