Nawiedzona Część 5
Wpadłam do domu z ogromnym hukiem. Pobiegłam prosto do pokoju mijając szybko moją rodzicielkę. Weszła do pokoju, zamknęłam drzwi na klucz a okna pozasłaniałam zasłonami. Usiadłam pod oknem kiwając się w tył i przód. Byłam zmęczona, bałam się, moje serce waliło jak oszalałe a oddech nie chciał się uspokoić. To wszystko moja wina- powtarzałam w głowie. To prze ze mnie Anabel nie żyje. Kastaniel mnie znienawidzi! Nagle rozległo się pukanie do drzwi:
-Ayra co jest? - usłyszałam tatę
-Nic. Naprawdę. Możesz iść.
-Nie. Otwórz drzwi.
-Nie mogę, bo idę się kąpać-skłamałam.
-Dobrze. Przyjdź na dół to porozmawiamy.-odpowiedział odchodząc od drzwi.
Zaczęłam beczeć jak małe dziecko dławiąc się. Nie mam ochoty żyć, bo co to za życie w którym widzisz duchy, które Cię nachodzą i nie pozwalają Ci powiedzieć o tym komuś innemu?... To jest CHORE!... Wstałam chwiejnie z ziemi kierując się do łazienki, by obmyć twarz z tuszu do rzęs. Otworzyłam drzwi, weszłam do środka podchodząc do umywalki. Puściłam wodę chlapiąc nią swoją bladą i zmęczoną twarz. Nagle rozległ się dźwięk odkręcanego kurka od wanny.
-Nie...- szepnęłam bezgłośnie. Nie odwróciłam się, nie miałam już tej odwagi co kiedyś.
-Pomóż Ayra... Pomóż...- jęczał głos jakiegoś chłopaka.
Oparłam się głową o lustro, było mi duszno. Nie mogłam złapać oddechu, nagle ręce... skrwawione dotknęły mnie...
Podbiegłam do sedesu wymiotując. Pełno krwi w mojej łazience cieknącej z wanny. Wymiotowałam jak kot. Zaczął mnie boleć brzuch. Nie miałam sił. Popatrzyłam na wannę, stał w niej chłopak na oko szesnaście lat, z przeciętymi nadgarstkami z których lała się krew. Miał smutny wzrok.
-Czego...chcesz?-szepnęłam bardziej do siebie niż niego.
Podszedł do mnie. Objął i szepnął:
-Wiem, że nie masz sił. Walcz, walcz. Bądź twarda, przetrwasz to..
Popatrzyłam na niego zaskoczona, lecz zaraz zwymiotowałam, ten zapach krwi i rozkłądu... Och
-Nie bój się mnie. Nie masz czego. Nie zrobię Ci krzywdy jak one,przybyłem tu by dodać Ci otuchy w tej walce.
-Kim jesteś?
-Nazywam się Alan. Przysłała mnie tu Anabel, mam Ci przekazać byś walczyła tak jak ona. I żebyś się nie obwiniała się za ją śmierć. To nie Twoja wina...
Otworzyłam usta. Nie wierzyłam w to co widzę i słyszę. Jakiś dobry duch? Nie... to sen...
Wstałam powoli z ziemi, otarłam usta i wróciłam do pokoju. Usiadłam na łóżku, odsunęłam szufladę. Wyciągnęłam z niej żyletkę. Ostrą, małą żyletkę. Dotknęłam nią skóry na nadgarstku, gdy usłyszałam znów tego chłopaka:
-Walcz dziewczyno. Musisz. Jesteś silna, musisz żyć. Widzisz co ze mną się stało? Ja nie potrafiłem walczyć, nie narzekam, ale nie chcę by Twoja rodzina i przyjaciel cierpieli z powodu Twojej śmierci. Daj sobie szansę.
Mimo jego głosu, przycisnęłam żyletkę do skóry gdy znów go usłyszałam:
-One tylko tego chcą. Nie daj im tej satysfakcji... A przynajmniej nie teraz.- te słowa uderzyły we mnie jak auta jadące 240km/h.
Odłożyłam przedmiot znów na miejsce i szepnęłam:
-Jeszcze nie teraz. Zaczekam...
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania