Poprzednie częściNawiedzona Prolog

Nawiedzona częśc 7

Otworzyłam powoli oczy, zobaczyłam białe ściany. Szpital. Chciałam się przekręcić na drugi bok, ale jakiś kabel w mojej dłoni mi to uniemożliwił:

-To kroplówka- Usłyszałam Kastaniela. Chłopak blady i zmęczony siedział na krześle przyglądając mi się

-Jak się tu znalazłam?

-Coś mi kazało iść sprawdzić czy dotarłaś do domu, niedaleko znalazłem cię krwawiącą na chodniku. Zadzwoniłem po karetkę i policję, z ich badań wychodzi na to, że ktoś Cie pobił. Ayra... Kto to był?

Nabrałam powietrza w usta i po chwili je wypuściłam. Zaraz po tem rzuciłam:

-Nie zrozumiesz.

Chłopak zdziwiony popatrzył na mnie wstając jednocześnie z krzesła.

-Ayra mów. Ktoś prawie Cię zabił a Ty mi mówisz, że nie zrozumiem? Może Cie ufoludki napadły?!-krzyknął wściekły. Jednak po chwili dodał- Przepraszam. Po prostu, Anabel zmarła i jutro jest jej pogrzeb i jeszcze ktoś Cię napadł prawie zabijając, a Ty jeszcze nie chcesz powiedzieć kto to był.

Popatrzyłam na niego prawie go nie widząc. Nagle zaczęłam mechanicznie:

-To prze ze mnie Anabel nie żyje, byłam u niej i powiedziałam jej coś czego nie powinnam była. Zabrały ją z tego świata. To MOJA WINA!-krzyknęłam siadajac na łózku- Moja i tylko moja!- krzyczałam jak niedorozwinięta. Znów zaczęłam się kiwać w przód i w tył, bladośc zalała moją twarz. Zaczęłam powtarzać jak nacpana "Moja wina". Kastaniel przerażony wybiegł sali. Poczułam ból w okolicy ramion. Rany zadane przez istoty zaczęły się rozdzierać. Żywy manekin- pomyślałam przelotnie. Do sali wpadł lekarz z moim przyjacielem i jakaś pielęgniarką. Próbowali mnie położyć, jednak nie chciałam. Z całej siły trzymałam się krawędzi metalowego łózka. Nagle lekarz wyciągnął strzykawkę i z całej siły wbił mi ją w ramie. Bolało... ale nie tak jak ból psychiczny, który mnie dusi od środka. Zobaczyłam, że sufit wiruje a ja w eufori przyglądam się wszystkiemu i wszystkim. Przerażeni ludzie patrzyli na mnie zza drzwi, zdawałam się słyszeć " Opętana!" "Diabeł w nią stąpił" . Aż tak źle wyglądam?- zapytałam pół szeptem, po czym znów zatopiłam się w ciemność.

 

Mijały sekundy, minuty, godziny. Nadal pogrążona we śnie błądziłam po ciemnym szpitalnym korytarzu. Wszystkie drzwi, były zamknięte na klucz. Jedynie małe światełko na końcu korytarzu świciło jasno żółtym kolorem. Nie wiedziałam co się za nim kryje dlatego ciekawa przyśpieszyłam kroku. Dopiero teraz zobaczyłam, że moje stopy są bose a ja mam na sobie jakąś szpitalną koszulę aż do kostek. idąc w pół ciemności rozglądałąm się za otwartymi drzwiamy, by sie czegoś napić. Było mi na prawdę gorąco, wręcz duszno. Przeszłam może około pięciu metrów, gdy dobiegł mnie słaby dźwięk kapiącej wody. Spragniona skierowaąłm się w tamtym kierunku. Kilka minut i doszłam do "skrzyżowania". Korytarz po lewej stronie był oświetlony kolorem czerwonym, ze wszystkich zamknietych drzwi dobiegało ogromne gorąco. Tak jakby sie paliło. Natomiast na wprost był korytarz z białym oświetleniem. Za wszystkich jego drzwi dobiegał mnie szum morza i lekki rzeźki wiatr. Korytarz po prawej najbardziej mnie zaciekawił, było w nim strasznie ciemno jedynie gdzieś w oddali migało czerwone światełko z napisem "EXIT". Dźwięk kapiącej wody nie dawał mi spokoju mimo, że już pragnienie minęło. Mimo oświtlenia nie potrafiłam odnaleźć miejsca skąd dobiega ten drażniący dźwięk. Nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk. Kobiecy krzyk. Z ostatnich drzwi korytarza czerwonego wybiegła młoda kobieta. Zaczęła biec w moją stronę, zamiast uciekać stałąm jak sparaliżowana. Kilka minut i kobieta prawie była na "skrzyżowaniu" gdzie stałam. nagle odbiła się od przeźroczytej ściany. Nie mogła uciec. Była uwięziona patrzyłąm na nią, ale ona zdawała sie mnie nie dostrzegać. Była zatopiona w ogromnym bólu i żalu z powodu tego gdzie się znalazła. Drzwi skąd wybiegła kobieta się otworzyły. Zza nich wyłoniła się wysoka postać. Była czarna miałą rogi, długi szpiczasty kij z którego skapywała krew. Osobnik był wysokiej postury, chudy jego wyglądzie można było powiedzieć anoreksyjnym. Jego oczy... o ile to były oczy, były czarne a wręcz puste. Chwycił kobietę za włosy i z całych sił wytargał ją za drzwi ska przyszedł. Wszelkie krzyki ucichły. Usłyszałąm szepty i szelest dobiegajacy za mną. Odwróciłąm się. Korytarzem skad przyszłam, szła ogromna gromada ludzi, młodych, starch dzieci, dorosłych. Wszyscy byli bladzi i szarzy. Ich twarze nie wyrażały żadnej emocji ni starchu ni radości. Przeszli prez ze mnie jak przez dym nie dostrzegając mnie. Jedni kierowali się do wprost, inni do czerwonego korytarza a inni do czarnego. Byłam zaskoczona. Wybraąłm korytarz najmilszy czyli biały. Zaczełam iśc w jego stronę, lecz przeźroczysta osłona mnie nie przepuściła. Nagle usłyszałam głos:

-To jeszcze nie Twoja pora dziecko...

Stanęłam jak wyrta. Znów zostałam sama. Korytarze, które wcześniej świciły zgasły, poczółam prąd w klastce piersiowej. nie wiedziałam co się dzieje. Chciałam sie ruszyć, lecz byłam zablokowana. Znów ten prąd. I kolejny raz. I znowu. W końcu opadłam bez sił na podłogę. Zamknełam oczy. Otworzyłam i znów zobaczyłam salę szpitalną i głos lekarza:

-Jest znów z nami....

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania