Poprzednie częściOpiekun Rozdział 1: Powrót

Opiekun Rozdział 3.5: Glenn spotyka diabła

[Kolejna "przygoda" poboczna. Czasami nawet dorośli ludzie potrzebują chwili relaksu...Pisanie "Opiekuna" jakoś mnie tak uspokaja, to jedna z tych historii, w których pisarz umieszcza część samego siebie.]

[Uwaga! Ten rozdział pokrywa wydarzenia po rozdziale nr.3 i po znaku "***" przeskakuje do końcówki rozdziału 4. Można więc uznać, że ten rozdział to takowe uzupełnienie czasu rozdziału 4 poprzez wydarzenia z perspektywy Glenna.]

 

Nie spotkał wprawdzie prawdziwego diabła, ale krótko po tym, jak odprowadził Alice do szkoły, ponownie zaczęła niemiłosiernie go boleć głowa. Za pierwszym razem obarczył winą dryfujące zdradziecko szarawe chmury, które jak nic zwiastowały nadejście ulewy, jednak stan, w którym się teraz znajdował, zdawał się nie mieć końca. Glenn o mało nie padł na brudny chodnik, ale uratowała go chłodna niczym lód poręcz oraz szorstkość podłoża. Szybko zauważył przylepioną do przedniej części jego buta flegmę(co niemalże wywołało u niego odruch wymiotny) i jednym pewnym machnięciem nogi pozbył się tej nieczystości.

– Ohyda... – podsumował, prostując się.

Gdy tylko wykonał tę prostą czynność, jego oczy spojrzały bezpośrednio na duże półki z zabawkami. Na jednej znajdowały się głównie zabawki małych rozmiarów, typu: gwizdki, klocki do układania, czy miniaturowe piłki bejsbolowe. Z kolei na drugiej były akcesoria do wyrządzania psikusów: sztuczne węże z gumy, poduszeczki do wydawania nieprzyjemnych dźwięków oraz bardzo małe atrapy pająków i innych robaków. Jednak to nie te dwie półki najbardziej przykuły uwagę gapia, tylko szklana gablota, stojąca skrycie na samym tyle. Oczywiście z zewnątrz nie mógł się dokładnie przyjrzeć, toteż przybrał z pozoru poważną minę, a następnie powoli wszedł do środka sklepu.

Wnętrze prezentowało się wyśmienicie, czego zasługą były porozwieszane wszędzie dekoracje świąteczne. Dodatkowo, aromat pieczonych pierniczków unosił się w powietrzu, tnąc je ostro jak nóż masło. Glenna nie opuszczało to ciekawe uczucie spełnienia i radości. Gdzieś tam pod mocną tarczą dorosłości kryło się dziecko. Może i nie było one widoczne, niemniej jednak istniało.

– Przepraszam, mogę w czymś pomóc? – spytała go pracująca w sklepie dziewczyna, podczas gdy spoglądał ze skupieniem w szklaną gablotę.

– Nie, nie trzeba. – Uśmiechnął się i nakreślił w powietrzu nieokreślony bliżej znak – Tylko się przyglądałem stojącej w gablocie lokomotywie, jeszcze nie widziałem czegoś tak wspaniałego.

Lokomotywa była w całości czarna, podpięte do niej wagony, wypchane materiałem imitującym węgiel, oraz kilka wagonów pasażerskich, sprawiały wrażenie zadbanych. Nawet długość położonych torów była na oko znacząca. Gdyby do całości dodać jeszcze parę elementów, zabawy starczyłoby na długie minuty, jeśli nie godziny. Glenn nie potrafiłby oddać w słowach majestatu tego pełnego detali ludzkiego tworu. Chyba słowo "diabeł" pasowałoby tu jak ulał.

– Więc nie jest pan jedynym, który tak twierdzi – odparła, poprawiając włosy – Właściciel tego sklepu, Charles, także podziwia tę lokomotywę, choć ma ją tutaj od blisko dziesięciu lat.

– Nikt nie chce jej kupić?

– Wręcz przeciwnie. – Zeszła z najniższego stopnia małej drabiny – Dużo osób chciało, ale właściciel powtarzał, że ma to dla niego wartość sentymentalną, prawdę mówiąc, to stoi tutaj tak dla ozdoby. – Spojrzała na niego badawczo – Wygląda pan, jakby chciał pan to dla siebie kupić, w sumie to nie ma co się dziwić, jak już mówiłam, każdy chce.

– Chciałbym to kupić. – Przytaknął – Ale niekoniecznie dla siebie. Widzi pani, mam u siebie w domu dziewczynkę, która miała już za sobą pierwszą podróż pociągiem, chciałbym jej kupić ten model, by mogła się nim beztrosko bawić.

Glenn nie kupił tego modelu, jednak sprzedawczyni dała mu inny, wprawdzie mniejszy, ale tani oraz różniący się niewiele od pierwotnego. Pomyślał, że lepsze to niż nic, a przez następne parę godzin zaczął szwendać się po ulicach, czekając do popołudnia, aż będzie mógł odebrać Alice ze szkoły, Ach, jak ten czas szybko mijał.

 

***

Po wielu godzinach nieproduktywnego chodzenia, nadszedł czas na odebranie Alice ze szkoły. Budynek był większy, niż gdy go odwiedził po raz pierwszy, co równie dobrze mogło być przez zmęczenie spowodowane chodzeniem, jak i generalny nieład w głowie. Nie mógł się też połapać, w której sali miała nań czekać dziewczynka, więc poszedł do pokoju nauczycielskiego, a tam już mu wszystko powiedzieli. W końcu otworzył drzwi i zobaczył małą klasopracownię.

–Wujek Glenn ! – powiedziała na powitanie...

Glenn ruszył jej na powitanie, przytulając ją tak mocno jak tylko mógł, a następnie ruszył w kierunku wychowawczyni.

– Dzień dobry panie Throne, przybył pan po córkę?

– Dzień dobry, jak się sprawowała Alice ?

– To bardzo dobra dziewczynka, podobnie jak reszta klasy potrzebowała będzie czasu na zapoznanie się z otoczeniem, ale myślę, że się uda. Początki bywają trudne.

– Coś o tym wiem...Dziękuję, Alice chodź, zajdziemy po drodze na jakieś lody?

– Lody? fajnie! – Alice odwróciła się do Caroline i posłała jej promienny uśmiech, po czym ruszyła, ale po chwili się odwróciła, wychowawczyni rozmawiała o czymś z jej wujkiem...

– Panie Throne... rodzice tamtej dziewczynki jeszcze nie przybyli, a placówkę zamykamy za parę minut, nie chcę pana tym obarczać, ale gdybym dała panu adres, dałby pan radę zabrać ją do domu?

– Wujku Glenn, proszę...

Glenn Throne spojrzał na swoją siostrzenicę, która z błagalnym spojrzeniem zaczęła ciągnąć go za kurtkę...

Krótko potem cała trójka opuściła szkołę...

Na lody było już za późno, bowiem wszystkie sklepy zaczynały się zamykać, więc postanowili odprowadzić Caroline do jej domu. Rudowłosa mieszkała w bloku, trochę przypominającym ten Glenna, z tym wyjątkiem, że wydawał się być nieco bardziej zaniedbany, a śmietniki z pobliża posyłały w ich strony niemiłosierny fetor.

Alice pomału schodziła schodami na dół, natomiast jej towarzysz pukał do drzwi.

– Caroline, mieliśmy po cie- – zawołała jej matka, jednak gdy zauważyła stojącego w progu mężczyznę, natychmiast zamilczała – A pan?

– Glenn Throne – przedstawił się – Odbierałem siostrzenicę ze szkoły i wychowawczyni poprosiła mnie o odprowadzenie pani córki do domu...

– Przecież ona nie miała prawa tak zrobić – zauważyła – Jest pan przecież obcym dla mej córki mężczyzną.

Podrapał się po szyi.

– Może i jestem, ale Caroline zaprzyjaźniła się z Alice.

– Mamo, mogę z tym panem porozmawiać chwilę sama? – wtrąciła się rudowłosa, a jej matka wróciła z powrotem do domu.

– Czy coś się stało? – spytał.

– Chciałam tylko podziękować – uśmiechnęła się – Wie pan, za odprowadzenie do domu. Chciałam wprawdzie pójść z mamą do sklepu z zabawkami, ale ilekroć wracała z pracy to sklepy były już pozamykane.

Glenn stał przez chwilę w ciszy, a następnie wyjął z torby kupioną wcześniej lokomotywę i wręczył ją dziewczynce.

– Proszę – Wręczył jej do dłoni.

– Nie mogłaby-

– To nic – Nie dał jej dokończyć – To w podzięce za to, że spędziłaś czas z Alice...

Chciała go zawołać i powiedzieć, że coś takiego nie zasługuje na podziękowanie, ale on już zbiegł na sam dół i podbiegł do jej koleżanki o blond włosach. Razem opuścili ciemne uliczki i kierowali się na chodnik, przy którym powoli zaczęły płonąć światła latarni.

 

[Ach, chciałem oddać piękno lokomotywy lepiej i nawet przeczesałem pokój, by poszukać własnej, ale skończyło się na bałaganie i niczym innym. Cóż, dziękuję za przeczytanie kolejnego rozdziału ^^]

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania