Poprzednie częściOpiekun Rozdział 1: Powrót

Opiekun - Zanim Glenn poznał Alice

[Będzie to bardzo krótka opowieść, mająca na celu przedstawić wam losy głównego bohatera mojej pierwszej skończonej serii pt. "Opiekun" zanim rozpoczęła się fabuła oryginalnej historii. Osoby, które jeszcze pamiętają historię "Opiekuna" odnajdą pewne nawiązania :) Postanowiłem, by był to ONESHOT, z tego powodu akcja została widocznie pośpieszona. Z dedykacją dla Shoguna i TheRebelliousOne.]

 

***

Nazywam się Glenn Throne i mając zaledwie dwadzieścia cztery lata, podjąłem jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu.

– Jesteś pewien, że właśnie tego chcesz? – spytał ojciec. – Wprawdzie nie jesteś już młody, ale boję się, że to wszystko może cię przerosnąć...

– Przeprowadzam się tylko o dwadzieścia mili. – Uśmiechnąłem się krzywo. – Poza tym, Statesboro wygląda naprawdę nieziemsko o tej porze roku!

Ojciec, widocznie nie do końca przekonany, skinął powoli głową i rzucił mi kluczyki do starej hondy civic. Odpaliłem samochód. Nieużywany od dawna pojazd z trudem wydał charakterystyczne warknięcie. Po zapięciu pasów i wielu próbach poprawnego ustawienia lusterek wrzuciłem bieg pierwszy i naciskając stopą na pedał gazu, delikatnie zwolniłem sprzęgło; wprawiając auto w powolny ruch.

– Powodzenia w twojej nowej pracy! – pomachał na pożegnanie ojciec. – Tylko nie wydaj pierwszej pensji na głupoty!

– Nie zamierzam! A ty się nie martw i pożegnaj ode mnie Mary.

Minęła godzina od opuszczenia przeze mnie rodzinnego miasta. Przyznaję, że perspektywa rzeczywistego rozpoczęcia własnego, a zarazem niezależnego życia była czymś tak stresującym, iż co chwilę ból mojego brzuch dawał się we znaki. Właściwie to zdecydowana większość mojej podróży odbywała się przez sam środek lasu, więc dla zabicia dłużącej się nudy postanowiłem gwizdać do pop'u i katować do oporu stare utwory rock'owe. Pomagało...trochę. Przecież nie ma to, jak stary dobry "Jailhouse Rock" Elvisa Presleya, czy "Evil Ways" Willie Bobo. W tych starych utworach było to "coś", co potrafiło rozwiać nawet najgłębsze zmartwienie.

– Wybiła właśnie druga w radiu Południe! – zawołał spiker w radiu. – Na zachodzie stanu Virginia godzinę wybuchł pożar i straż pożarna znalazła w domu ciała dwójki nastolatków i rodziców. Więcej informacji o czwartej, a teraz Paul powie parę słów o pogodzie.

– Dzień dobry. Pod koniec tego tygodnia na wschodzie kraju temperatury sięgnął nawet dwudziestu stopni, więc zalecam...

– Co za nudy...– zawołałem, zmieniając stację. – W sumie i tak jestem już niedaleko miasta.

Po opuszczeniu lasu jechałem jeszcze dwadzieścia minut wzdłuż wąskiej droki i w końcu zauważyłem niewielkich rozmiarów znak z dumnie pogrubionym napisem: "Welcome to Statesborro". Następne parę godzin spędziłem na rozpakowaniu swoich rzeczy w wynajmowanym mieszkaniu, a następnie udałem się do pobliskiej restauracji na obiad po krótkiej, za to wyczerpującej przejażdżce (należy mi się). Naleśniki z syropem-podobnie jak rock-są lekarstwem na niemalże wszystko. Po zjedzeniu dopiłem filiżankę kawy i wróciłem do mieszkania, by zająć się paroma rzeczami. Musiałem przykładowo poskładać niedawno zakupiony komputer oraz poukładać zakupy (które zrobiłem po drodze do domu) w lodówce. Czynsz wynosił zaledwie czterysta dziewięćdziesiąt parę dolarów, a łącząc to z dostępem do wielu sklepów, mogłem bez grama przesady powiedzieć, że spałem na złocie.

– Ale co ja mam właściwie teraz robić? – zapytałem samego siebie.

No właśnie, co? Pracę miałem rozpocząć pojutrze i czekać do następnego miesiąca na wypłatę. Czy to właśnie tak ma to wszystko teraz wyglądać...?

 

***

[3 LATA PÓŹNIEJ]

– Glenn? Halo? Ziemia do Glenna. – wołał Hawkins, jeden z moich starszych współpracowników. – Mam tu listę nietrafnie zamówionych prezentów świątecznych, zajmiesz się ich zwrotem?

Praca zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Ktokolwiek wymyślił osiem godzin codziennej pracy, powinien zostać rozstrzelany w trybie natychmiastowym. Mój zakres obowiązków wprawdzie nie obejmował niczego skomplikowanego, jednak opierał się o pewien schemat. Ja nigdy nie lubiłem schematów. O siódmej nad ranem musiałem wstawać i pędzić prosto do pracy, gdzie czekało na mnie jedynie biurko oraz sterta papieru. Pracę kończyłem o trzeciej i szybko udawałem się do restauracji obok na omlet i filiżankę ciepłej herbaty malinowej. Zauważyłem także, iż ostatnio mam mniej czasu na cokolwiek.

– Chrzanić tę całą robotę!

 

***

[3 LATA PÓŹNIEJ]

– Mówi więc pan, że nie ma dla mnie żadnej szansy? – spoglądam na trzęsące mi się dłonie.

– Niestety. – odpowiada doktor. – Zostaje panu... rok.

 

***

– Tato, k-kim jest ta dziewczyna?

Westchnął głośno.

– Krótko po tym, jak nas opuściłeś, twoja siostra zaszła w ciążę...jej facet, ten żałosny skurwysyn, uciekł gdzieś na zachód, a słuch o nim zaginął – minęło w końcu parę lat, odkąd odszedłem od rodziny.

– Więc mówisz, że ta dziewczyna jest córką Mary?! – bliski byłem krzyku, ale go stłumiłem – Ile ona ma? Siedem lat? Wie o tym, co stało się z jej matką?

– Powiedziałem jej o tym tak, jak tylko mogłem... Oczekujesz, że pójdę i powiem „Twoja mama zginęła w wypadku samochodowym”? Powiedziałem, że zaznała spokoju...

Ponownie zapadła głucha cisza...

– Glenn...

– Tak?

– Chciałbym, abyś się zaopiekował Alice...– rzekł z opadniętą twarzą, miał teraz smutny wyraz twarzy, zapewne ten sam, który miał, gdy powiedział mi o śmierci Mary...

–Ja?! – krzyknąłem niechcący, wabiąc tym samym uwagę dziecka, tym razem ciszej, zwróciłem się do ojca – Tato, ja nawet nie wiem jak, niedawno straciłem pracę i ledwie wiążę koniec z końcem...

– Ja nie mogę się nią zająć, za jakiś czas pojadę na kurację, a dziewczyny samej zostawić nie mogę – przybliżył się do mnie – jeśli się nią nie zajmiesz, zabierze ją opieka społeczna, serce by mi się chyba rozpadło, gdyby tak się stało...

Zabrałem z niego wzrok i skierowałem go w stronę dziewczynki, która odpowiedziała mi promiennym uśmiechem...

Z jakiegoś powodu poczułem ciepło...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania