Poprzednie częściOpiekun Rozdział 1: Powrót

Opiekun Rozdział 5: Noc ciemna

[To naprawdę był trudny rozdział do napisania, więc mam nadzieję, że wypadł dobrze...]

 

- Naprawdę jest mi przykro, że muszę to mówić panie Throne, ale badania, na które się pan zgłosił, dały negatywny wynik...

- Co ma pan na myśli mówiąc "negatywny wynik" ? - Spytałem, choć domyślałem się odpowiedzi.

- Badania wykazały niestandardowe schorzenie w pana płucach, po konsultacji z grupą lekarzy specjalizujących się w chorobach płuc, i zdanie każdego było takie samo...Zostały panu dwa miesiące życia...

Wypowiedź lekarza spetryfikowała mnie do tego stopnia, że nawet oddychanie stało się trudne. Wodząc stopą po kafelkowej podłodze małego gabinetu, starałem się zatracić w myślach aby przeanalizować całą sytuację, ale nawet to nie przychodziło łatwo, no bo dlaczego niby miało być to takie proste? Właśnie dowiedziałem się, że za dwa miesiące umrę, umrę i nic już po mnie nie będzie, gdzie podzieją się moje plany? Marzenia?

- Alice... - Wymamrotałem pod nosem, patrząc z ukosa w dół.

- Przepraszam, nie usłyszałem co pan powiedział...

- Panie doktorze, czy wynik zawsze jest dokładny? Widziałem wiele przykładów, że pomimo złej diagnozy ludzie żyli dłużej niż powinni, czy coś takiego może mieć miejsce?

Mężczyzna zrobił jeden pełen wdech po czym z otwartymi szeroko ustami powiedział:

- Ja sam nie wykluczam takiego obrotu spraw, co nie świadczy, że wspomniany przez pana przypadek musi się sprawdzić. Na badania wchodzi wiele czynników, przykładowo badamy czy są to choroby dziedziczne, czy pacjent uległ czynnikom środowiskowym.... Nie polegamy jedynie na naszej intuicji...

Kurwa, nie jest dobrze, gdyby ktoś zupełnie ci obcy powiedział, że niedługo kopniesz w kalendarz, jak myślisz? Łatwo byłoby ci się siedzieć i bezczynnie się przysłuchiwać? Ja kipiałem złością.

- Rozumiem, czyli dwa miesiące to pozostały mi czas...

Lekarz ponuro skinął głową, na znak jakby naprawdę mi współczuł.

- Panie Throne, jeśli stan pana zdrowia się pogorszy to proszę mi dać znać, wtedy przepiszę panu leki, na chwilę obecną z przykrością informuję, że muszę zamknąć gabinet. Dochodzi godzina szesnasta, a to oznacza koniec mej pracy.

- Rozumiem i dziękuję...

Lekarz szykował się do wyjścia, ale jakby w odruchu podszedł i poklepał mnie po ramieniu, mówiąc:

- Musi być pan silny...

 

- Silny? - Powiedziałem, pozwalając zimnemu wiatrowi owiać moje pozostawione w nieładzie włosy. Minęła już godzina odkąd opuściłem gabinet lekarski, a to jedno słowo wciąż pobudza mnie do myślenia. Co miał przez to na myśli? Po głębszym zastanowieniu ruszyłem w nieznaną mi dotąd część miasta, starając się uporządkować myśli, które jak nic staczały w mojej głowie jakąś batalię. Pogoda na zewnątrz była nietypowa dla wczesnej jesieni; ciągle wiał wiatr, tu i ówdzie zlatywały liście, a mieniące się różem zachodzącego słońca, niebo, pokryte było milionem chmur o dziwnych kształtach...

- Zostały mi dwa miesiące...? Aby tyle? A potem? Było miło, do widzenia... - Sama perspektywa takiego obrotu spraw wystarczała aby wywołać we mnie odruch wymiotny, jednak dzielnie go powstrzymywałem, idąc wprost przez siebie.

Ta część miasta zdawała się być samotna, pomimo palących się w oknach promyków światła, na zewnątrz nie było nikogo. Wędrowałem, a raczej kroczyłem bez żadnej destynacji, spoglądając jedynie na sylwetki pojawiające się za oknami. W jednym domu znajdowała się cała rodzina; mężczyzna, kobieta oraz ktoś kto wyglądał na dziecko, które dopiero miało poznawać ten pełen tajemnic świat...

Moja wędrówka trwała jeszcze wiele godzin, co nie obeszło się bez dokuczającego bólu kolan oraz wyczerpania nóg, w płucach zaczęło brakować mi powietrza i poczułem jakby ktoś założył mi na szyję sznur i powoli go zaciskał. Nie pamiętam jakbym kiedykolwiek zmęczył się tak prosto...

" Badania wykazały niestandardowe schorzenie w pana płucach"

Teraz rozumiem, czyli badania były prawdziwe, przynajmniej pod tym względem. Złapałem się obiema rękoma aby przeciwdziałać kolejnemu podmuchowi wiatru, ten jednak rozmyślił się, a w jego miejsce nastąpiło przyjemne ciepło...

Telefon zabrzęczał mi w kieszeni. Szybko włożyłem dłoń do środka i wyciągnąłem drżące urządzenie, a następnie odebrałem połączenie przychodzące...

- Tato? Czy coś się stało?

- Co? Nie, chciałem się zapytać jak ci idzie...

Przełknąłem ślinę, starając się nie powiedzieć czego się dowiedziałem, załatwienie czegoś tak poważnego przez telefon wychodziło z rachuby...

- Prawdę mówiąc to nie najlepiej, pieniądze powoli zaczynają się kończyć, a pracy nie mogę znaleźć w okolicy...

- Glenn... - odparł ojciec beznamiętnie - musisz coś znaleźć, nie mogę cię wiecznie utrzymywać, samemu ledwo starcza mi na życie...

- Wiem, ale...

- Żadne "ale", przez jakiś czas będę cię jeszcze dofinansowywał, jednak powinieneś czegoś szukać. Za tydzień wracam do domu, więc wtedy porozmawiamy, a teraz, powiedz mi lepiej jak ma się nasza mała Alice?

Alice?!

Opuściłem dom wiele godzin temu, zostawiając ją tam samą, a jeśli coś jej się stało, a jeśli...

- Glenn? Słuchasz ty mnie?

- Muszę kończyć! - odparłem, kończąc połączenie i chowając telefon w odmęty kieszeni kurtki po czym zmusiłem obolałe od chodzenia nogi do biegu, a potem pobiegłem...

Nie myślałem o niczym innym, tylko o Alice... T-ta dziewczynka jest dla mnie wszystkim...

 

"- Ws-wsta-waj ! - odparła wskakując na łóżko, starając się mnie z niego zepchnąć, daremny wysiłek...

 

- He he, nie ma szans, że mnie zepchniesz, a teraz pozwól, że się pr----

 

BRZDĘK!

 

- AAAAAAaaaaaaaaaaaaaa!"

 

Sprawia, że potrafię się uśmiechnąć...

 

"- Lubisz pociągi?

- Pewka ! Pociągi są baaardzo szybkie, a do tego jazda nimi daje nam piękne widoki..."

 

Sprawia, że jestem sobą...

 

"- Wujku Glenn, proszę..."

 

Sprawia, że czuję się potrzebny...

 

Jak niby miałbym o niej zapomnieć ?

 

Wbiegłem po schodach, a następnie z impetem otworzyłem drzwi naszego mieszkania, starając się jak najszybciej do niej dostać...

- Alice!

Brak odpowiedzi.

- Alice?

Brak odpowiedzi.

Spojrzałem na łóżko i zauważyłem, że wtulona w kołdrę leży na nim Alice, kaszląca. Dotknąłem jej czoła. Lodowate...

- Alice, wstawaj !

Jednak ona nie odpowiadała...

Zadzwoniłem po karetkę...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Shogun 15.02.2020
    Dwa miesiące życia? Nie jest dobrze, ale mimo wszystko istnieje nadzieja. Dość nieodpowiedzialnie zachował się Glenn, ale z drugiej strony nie dziwię mu się. Mam nadzieję, że z Alice będzie wszystko w porządku, a wujek trochę "otrzeźwieje". Smutny, ale bardzo dobry rozdział. Czekam na następny.
    Pozdrawiam :).
  • DEMONul1234 15.02.2020
    Dzięki za miłe słowa. Robię spore przeskoki, ale nie chcę wprowadzać wielowątkowości i staram się przejść już do końca. Prawdę mówiąc to wiem, jak historia się skończy, ale nie wiem jak dojść do tego końca, a więc piszę bez większego namysłu, wtedy unikam czegoś typu "hmm, a może jednak pozmieniam coś tu czy tam" Co do Glenn'a to tak, zachował się nieodpowiedzialnie, ale właśnie, jak mu się dziwić. Chyba po prostu nie chcę aby był taki eterycznie "Dobry". Teoretycznie jesteśmy już w połowie fabuły...
  • Shogun 15.02.2020
    W pisaniu na świeżo też jest metodą. Tak myślałem, że nie określisz go ani
    jako całkowicie dobrego, ani złego. Wydaję mi się, że to dobra koncepcja. Hmm, w połowie. No nic, zobaczymy jak to potoczy się dalej :).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania