Poprzednie częściOpiekunowie snów cz.1

Opiekunowie snów cz.7

Pomogłam mu wstać i poprowadziłam go tam, gdzie wskazał wcześniej. W niektórych lustrach, co jakiś czas pojawiał się Bogumił. Znikał za każdym razem, gdy odwracałam głowę w jego stronę chcąc się upewnić, czy nie mam przywidzeń. Za każdym razem słyszałam głos przyjaciela mówiący, żebym się nie rozpraszała i nie zatrzymywała.

Nie wierzyłam własnym oczom, gdy zobaczyłam zwykłą, białą ścianę a na jej środku drzwi. Ostrożnie dotknęłam klamki, była zimna. Wyszliśmy z pokoju na mroczny korytarz wydrążony w skale jak wcześniej. Jak daleko okiem sięgałam, rozciągał się czerwony dywan z wężowymi pasami po bokach. Jakieś 10 metrów obok naszych drzwi były drugie, z kilkucentymetrowej stali. Przed nimi stało coś, co z mojej perspektywy wyglądało jak cień i szczerze mówiąc, cieszyłam się, że nie musiałam oglądać tego z bliska.

Franciszek przyłożył palec do ust, gdy na niego spojrzałam i na paluszkach oddaliliśmy się od tego czegoś, co czekałoby nas, gdybyśmy w ogóle przeszli te stalowe drzwi. Nie umiałam jednak oderwać oczu od tego stworzenia i potknęłam się o kamień. Upadliśmy oboje na podłogę i nim się zorientowałam, w kilku susach pod postacią lwa odstawił mnie w głębi jednego z korytarzy, sam wrócił tam, gdzie stał stwór. Słyszałam tylko dziesiątki dźwięków, które sprawiały, że moje serce biło jeszcze mocniej niż dotychczas. Starałam się nie bać, by nie sprowadzić na nas jeszcze większych kłopotów.

Roztrzęsiona ruszyłam się z miejsca, gdy wszystko ucichło. Niepewnie zbliżałam się do krawędzi, gdzie tunel dzielił się na dwa mniejsze korytarze. Zobaczyłam Franciszka w postaci niedźwiedzia, umazanego czarną cieczą, która była wszędzie. Nim przyklęknęłam przy nim, przybrał ludzką postać i dopiero wtedy zobaczyłam, że jest lekko ranny. Odetchnęłam z ulgą, ale po chwili dotarło do mnie, że wyglądał nieadekwatnie tragicznie jak na odniesione rany.

- Wszystko w porządku?- spytałam zdziwiona swoim trzęsącym się, płaczliwym głosem.

- To nic, nie takie rzeczy się zdarzały. Nie boisz się już?

- Nie.

- To doskonale. Możemy iść dalej.- Sapnął ciężko próbując się podnieść z ziemi.- Musimy się pospieszyć nim trucizna rozejdzie się po całym ciele i nie będę się już umiał ruszyć. Kiedy wydostaniemy się na powierzchnię będę mógł się wyleczyć. Zdrowieję w blasku gwiazd.

- Ale jest dzień, głuptasie...

- Słońce jest gwiazdą, Bea.- Uśmiechnął się krótko.- Im szybciej stąd wyjdziemy tym lepiej.

Mijaliśmy pochodnie za pochodnią i każda kolejna ukazywała jak stan Franciszka się pogarszał. Przy ostatniej miał zupełnie zielonkawy odcień skóry i podkrążone oczy, a pot lał się z niego jakby wyszedł spod prysznica. Wzięłam pochodnie do ręki i poszliśmy na przód. Niedługo potem droga się rozwidlała. Chciałam iść wciąż na wprost ale w świetle pochodni coś mignęło mi przed oczami. Przestraszona zachwiałam się i oboje spadliśmy w lewy korytarz. Przeturlaliśmy się kawałek, po czym runęliśmy z kilku metrów do wody. Szybko stanęłam na nogi i rozglądałam się wołając Franciszka. Po chwili wynurzył się pokasłując, łapczywie łapiąc powietrze. Podbiegłam do niego, o ile można mówić o bieganiu w wodzie sięgającej powyżej pasa, złapałam mocno za ubrania, by nie zanurzył się znów pod wodą i czekałam zapłakana aż złapie oddech.

- Przepraszam Franciszku. To moja wina. Przepraszam, że byłam taka nieznośna, przepraszam, że przeze mnie tyle musisz się wycierpieć. Nie chcę, by przytrafiało ci się cokolwiek złego!- Przytuliłam się do niego mocno, ale nie na tyle, by miało go coś znów przeze mnie boleć.

- Bea, porażki i błędy nie są po to, by się na nich zatrzymywać, ale by wspiąć się po nich do celu.

- Czy ty na każdy moment masz jakąś złotą myśl?

- Jestem opiekunem snów.- Zaśmiał się.- Trochę wiemy o życiu.

W wodzie mogłam holować za sobą Franciszka unoszącego się na wodzie dzięki czemu obydwoje mogliśmy trochę odpocząć. Cichy szum wody uspokoił mnie, jakbym wcale nie błądziła kilkanaście metrów pod ziemią w tunelu, z rannym przyjacielem, dla którego każda sekunda była cenna. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się nad Koszmarem. Tyle razy umierałam ze strachu, że na pewno już wiedział, gdzie jestem.

- Nie bałaś się tak bardzo- odezwał się ochrypłym głosem Franciszek, po czym zakaszlał.

- Przestaniesz czytać mi w myślach?

- To moja praca. Koszmarem nie musisz się na razie martwić. Jeśli się już nie boisz, nic nam nie grozi. Umie podsycać strach, ale nie znajdzie cię jeśli się przemieszczasz i przestajesz bać. Strach to impuls, który umie wyłapać, więc jedyne, gdzie może dotrzeć, to miejsce, gdzie ostatnio się czegoś bałaś. Jest ślepy jak kret, pewnie się gdzieś tutaj zgubi i będzie krążył w kółko. Miło byłoby go teraz nie spotkać.

- Franciszku, kiedy ja chcę dobrze, a wychodzi źle. Jestem pewna, że robię to, co powinnam i ja mam rację, a okazuje się inaczej. To przeze mnie mamy kłopoty. Z mojej winy i głupoty goni nas Koszmar. I złapie, bo co chwilę się boję i za każdym razem sama się w to pakuję.

- Przestań.- Ziewnął po czym odchrząknął.- Nie ufasz innym, ale samej sobie też nie wolno ufać bezgranicznie. Czasem przez nasze uprzedzenia, życiowe doświadczenia, czy emocje możemy nie być obiektywni. To co sama postanowisz bierz z dystansem, a najlepiej jeśli porozmawiasz z kimś innym, jak ja z tamtym wytworem twojej wyobraźni. Daleko dzięki niemu zaszliśmy. Są jednak takie sytuacje, kiedy musisz polegać tylko na sobie- dodał bardzo poważnie. Zaniepokoił mnie nieco ten ton, ale uznałam, że trucizna mieszała mu już trochę w głowie.

Liche światło z końca tunelu odbijało się przede mną we wzburzanej moimi ruchami tafli wody. Ciągnęłam za sobą lekkiego jak piórko Franciszka, który wyglądał gorzej, niż kiedy wpadliśmy do tunelu. Przed nami coraz wyraźniej zaczęły się malować ciemne smugi na tle oślepiającej bieli. Przyspieszyłam kroku mimo próśb przyjaciela, bym oszczędzała siły. Nie umiałam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Jakby dla pewności szarpnęłam za grube, stalowe kraty.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania