Poprzednie częściPod osłoną nocy - prolog (horror)

Pod osłoną nocy - rozdział 6

Rozdział 6

 

Poznała Yoko w Nowym Yorku, przyjechała aż z Japonii. Na początku stroniła od niej, bo była głośna, ubierała się krzykliwie, a jej włosy co chwila zmieniały kolor. Całkowicie się różniły, jednak azjatce to najwidoczniej nie przeszkadzało. Zawsze witała ją promiennym uśmiechem i trajkotała bez przerwy, jakby nie zauważając małomówności koleżanki. Nie wiedziała, dlaczego wybrała właśnie ją, kiedyś o to zapytała, to odpowiedziała “Bo masz w oczach dobro i to mi się spodobało.” Mimo różnic, w krótkim czasie się zaprzyjaźniły. Uzupełniały się nawzajem. Liana była spokojna, zrównoważona i odpowiedzialna, Yoko wnosiła do ich znajomości spontaniczność i odrobinę szaleństwa. Dzięki niej nabrała więcej pewności siebie, otworzyła się na ludzi i nowe znajomości. Były nierozłączne, aż do tamtego dnia.

To miało być ich pierwsze polowanie. Wszyscy kadeci, wraz z nauczycielami wybrali się na łowy. Podzielili się na kilkuosobowe grupy, a do każdej dobrany został opiekun. Noc była idealna. Ciepło, na niebie żadnej chmurki, a świecąco jasno księżyc w pełni, dawał idealną widoczność. Wydawało się, że wszystko im sprzyja, a łowy będą udane. Jednak nic nie poszło tak jak powinno. Podążali tropem demona wprost w zasadzkę. Nagle znikąd wyskoczyli piekielni wysłannicy, było ich chyba z pięćdziesiąt. Mniejsze i większe, ruszyły na przerażoną grupę. Kadeci wpadli w panikę, nauczyciele próbowali nad nimi zapanować, jednocześnie odpierając ataki. Liana nie zastanawiając się wyciągnęła broń i ruszyła do ataku, a Yoko razem z nią. Walczyły zaciekle, zabijając wszystko na swej drodze. W zapamiętaniu oddaliły się od grupy, przyjaciółka wciąż posuwała się naprzód. Próbowała tłumaczyć, że powinny wracać, ale nie zwracała na nią uwagi, zbyt podekscytowana pogonią za demonami. W pewnym momencie wyskoczyły dwie kreatury i zanim się zorientowała, straciła japonkę z oczu. Kiedy się z nimi uporała przerażona zaczęła jej szukać, głośno wołając jej imię, nie przejmując tym, czy ściągnie na siebie potwory. Wszystko jakby ucichło, nie słyszała już odgłosów walki, mimo to wciąż biegła. W pewnym momencie usłyszała chrupnięcie i mlaszczące odgłosy. Skręciła w tamtą stronę i wtedy to ujrzała.

Najpierw dostrzegła ogromne cielsko Rakszasa, a potem nogi, ubrane w znajome fioletowe, błyszczące adidasy. Demon podniósł głowę i spojrzał na nią czarnymi jak noc oczyma, pozbawionymi białek. Jego pysk umazany był w krwi, która ściekała stróżkami po brodzie, po czym kapała na tłusty brzuch. Wydała z siebie dziki okrzyk, rzuciła sztyletem, ale potwór się uchylił, więc rzuciła się na niego. Nie czuła bólu, kiedy ostre pazury rozdarły jej lewe ramię i pierś, nie przejęła się oderwanymi mięśniami. Gwałtownie wbiła sztylet w lodowato zimne ciało, aż po samą rękojeść, patrząc jak potwór skręca się, po czym płonie z dzikim wrzaskiem. Dopiero kiedy całkowicie zniknął, opadła na kolana przy poszarpanym ciele przyjaciółki i załkała przeraźliwie.

Zginęło wtedy dwadzieścia osób, w tym dwójka nauczycieli. Potem nic już nie było takie same. Rzuciła się w wir zajęć, do wszystkich odnosząc się z chłodną rezerwą i z nikim nie zawierając już bliższych znajomości. Od tamtej pory minęły dwa lata. Do dziś miała sny, w których słyszała przeraźliwy odgłos chrupiących kości i widziała cieknącą krew, której towarzyszyło nieustanne i powolne - kap, kap. A teraz Yoko stała tuż przed nią, patrząc tym swoim smutnym wzrokiem, pełnym cierpienia i zadającym nieme pytanie.

- Dlaczego Li? - spytała, a jej postać zaczęła się zamazywać.

- Zaczekaj! - Rzuciła się w jej kierunku, nie zważając na nic i próbując dogonić zjawę, jednak nim do niej dotarła zniknęła. Pojawiła się trochę dalej, pomiędzy drzewami. Pobiegła w tamtą stronę, ale kiedy była tuż tuż, znów wyparowała. Pędziła za nią, klucząc między drzewami coraz dalej i dalej. W końcu mara się zatrzymała. Mgła wciąż unosiła się w powietrzu, wirując wokół bladej postaci i otulając niczym puszystą kołderką. Liana ruszyła z niepewnie wyciągniętą ręką, kiedy coś chwyciło ją od tyłu i pociągnęło do siebie. Niemal w tym samym momencie tuż przed nią z dużą prędkością przejechała ciężarówka.

- Co ty wyprawiasz do cholery?!

Została gwałtownie odwrócona i ujrzała wściekłe oblicze Kastiela. Nie zwracając na niego uwagi, spojrzała w kierunku, w którym jeszcze przed chwilą widziała zmarłą przyjaciółkę, ale ulica była pusta. Chłopak szarpnął ją za ramię, żeby zwróciła na niego uwagę

- Słuchasz mnie?! - Patrzyła tylko tępo, więc potrząsnął nią, żeby oprzytomniała. - Chcesz zginąć?! Co tutaj robisz sama i czy ty w ogóle zastanawiasz się nad tym co wyprawiasz? Ten samochód prawie cię rozjechał!

Wciąż milczała, więc mamrotając coś pod nosem na temat nieostrożnych kretynek, zaciągnął ją na pobliską ławkę i popchnął żeby usiadła. Sam jednak nie usiadł, tylko przechadzał się nerwowo w tę i z powrotem. Wreszcie stanął, wyciągnął paczkę papierosów, po czym wziął jednego i podpalił, zaciągając się przy tym głęboko. Dopiero po kilku pociągnięciach trochę się uspokoił. Liana wciąż wpatrywała się w przestrzeń bez słowa.

- Nic ci nie jest? - spytał trochę oschle, ale z troską.

- Nie - odparła po chwili i w końcu na niego spojrzała.

- Co tam w ogóle zaszło? Wyglądałaś jak nawiedzona. Gdybym nie zwrócił uwagi na twoje dziwne zachowanie, już byś nie żyła.

- Zamyśliłam się, to wszystko.

Kiedy uniósł niedowierzająco brew, podniosła się i stanęła tuż przy nim. Sięgała mu ledwie do szyi.

- Tak, zamyśliłam się. To się czasem zdarza, wiesz? Jestem ci wdzięczna za ratunek, ale teraz chciałabym iść już do domu.

- Odprowadzę cię. - Rzucił papierosa na ziemię i przydeptał butem.

- Nie trzeba... - zaczęła, ale nie zwrócił na to uwagi, tylko ruszył w kierunku jej domu.

Zastanawiała się, skąd wie gdzie mieszka, ale była zbyt zmęczona żeby teraz o tym dyskutować. Wolnym krokiem podążyła za nim. Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Stanęli dopiero przed furtką, wtedy Kastiel odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę, unosząc tylko rękę w geście pożegnania. Przeszła przez bramkę, uśmiechając się pod nosem. Nie taki diabeł straszny na jakiego pozuje. W końcu uratował jej dzisiaj życie.

Na wspomnienie wcześniejszych wydarzeń zmarszczyła brwi. Cała ta sytuacja była celowa. Ktoś użył na niej iluzji i wykorzystując słabość, prawie doprowadził do śmierci. To już nie pierwszy atak. Blackdog też na pewno był nasłany celowo. Musi porozmawiać z rodzicami, bo ktoś wyraźnie nastawał na jej życie. Pytanie tylko, dlaczego?

 

***

 

Rodzice bardzo zaniepokoili się tym, co usłyszeli. Chcieli nawet przyznać jej łowcę do ochrony, ale nie zgodziła się. Zapewniła ich, że będzie od tej pory ostrożniejsza, nie rozstanie się z bronią i jeśli zdarzyłoby się, że musiałaby wracać późno, poprosi by ktoś ją odprowadził. Niezbyt ich to uspokoiło, ale musieli się z tym pogodzić. Nie chciała, żeby ktoś wszędzie za nią chodził. Już i tak miała wystarczająco problemów.

W szkole nie działo się nic ciekawego. Skupiła się na treningach i z każdym dniem była silniejsza. Przez długi czas myślała nad tym, czy powiedzieć Kentinowi o atakach. W końcu jednak doszła do wniosku, że przyda jej się jego pomoc. Faktem też było, że odkąd rozpoczęli wspólne treningi, znacznie lepiej się dogadywali, wracali też razem do domu. Może nie łączyła ich przyjaźń jak dawniej, ale przynajmniej nie unikali się jak na początku.

Nie wiadomo kiedy nadeszła wiosna. Ponieważ przez całą zimę nie nastąpił żaden atak, rodzice stali się spokojniejsi i dali więcej swobody. W szkole wszyscy siedzieli po kątach i kuli do zbliżających się egzaminów, nawet wiecznie roztargniony Lysander. Liana nie musiała się uczyć, więc trochę się nudziła. Zaproponowała więc, że pomoże Violettcie i Iris w powtarzaniu materiału, co przyjęły z entuzjazmem. Kastiel od czasu wypadku zaprzestał prób dręczenia jej. Czasami przyłapywała go, jak wpatrywał się w nią uważnym wzrokiem, jakby zastanawiając czy znów jej nie odbije. Chyba już wolała jego ciągłe docinki, dlatego zaczęła nawet rozmyślać, jak by go trochę pognębić.

Nadal nie odkryła kto ją wtedy uratował. Ktokolwiek to był, nie chciał mieć do czynienia z łowcami. Postanowiła więc zostawić to za sobą. Dowie się wszystkiego w odpowiednim czasie, a na razie nie było sensu zaprzątać sobie tym głowy.

Po zdanych egzaminach nadszedł czas na rozluźnienie. Właśnie jadła obiad w stołówce, kiedy dosiadły się do niej Iris i Violka, z dziwnymi uśmiechami na twarzach. Zamarła, zastanawiając się, co te dwie kombinują.

- Czy masz jakieś plany na dzisiejsze popołudnie? - spytała rudowłosa.

- Niee - odparła ostrożnie, przeciągając ostatnią samogłoskę.

- Świetnie! Planujemy z Violą udać się na zakupy, zabieramy cię ze sobą.

- Słuchajcie, wiem że to uwielbiacie, ale nie ja. Serio, nie chcecie brać mnie ze sobą. Cały czas będę narzekać i zrzędzić, żebyście się pospieszyły. Nie znoszę tłumów ani przymierzania ubrań, będę wam tylko psuć zabawę.

- Nie ma mowy, nie wykręcisz się. Potrzebujemy nowych ciuchów oraz trochę rozluźnienia po tej całej nauce, ty zapewne też. Nosisz w ogóle coś innego, poza jeansami i bluzkami? - skrzywiła się Iris.

- Po co? - Zdziwiła się. - Są wygodne i praktyczne.

- Jesteś dziewczyną, powinnaś nosić jakieś spódnice, sukienki i buty na obcasie – wymieniała, nie zważając na jej coraz bardziej krzywą minę. - W szczególności te ostatnie. Która dziewczyna nie ma ani jednej pary szpilek?

- Ja i jakoś nie rozpaczam z tego powodu – mruknęła.

- Powinnaś chociaż spróbować założyć coś innego - zaproponowała nieśmiało Violetta.

- Idziesz z nami i bez dyskusji. Jeśli nie chcesz nic kupić, to przynajmniej powiesz nam w czym lepiej wyglądamy - zawyrokowała Iris, a Liana wydała z siebie ciężkie westchnięcie.

- Dobra, ale nie dłużej niż dwie godziny.

- Wspaniale! - Dziewczyny podniosły się od stołu. - Zobaczymy się o szesnastej przed galerią na Słonecznej, przyprowadzę ze sobą eksperta - dodała rudowłosa i pomaszerowały do wyjścia.

"Eskperta? Od czego? I po co?" - zdziwiła się. Już wkrótce miała się o tym przekonać.

Kiedy znalazła się przed centrum o umówionej godzinie, od razu dostrzegła dziewczyny. Towarzyszył im wysoki, niebieskowłosy chłopak, w kolorowych ciuchach, od których aż oczy bolały. Wyróżniał się z tłumu, nie ma co. Kiedy podeszła bliżej, dostrzegła, że oczy chłopaka są koloru różowego. I ktoś taki ma jej doradzać w kwestii ubioru?

- Jesteś. – Iris uśmiechnęła się promiennie. - A już myślałam, że będziemy musieli iść do twojego domu i przyciągnąć tu siłą.

- Przecież jestem na czas – wymruczała.

- Z tobą to nigdy nic nie wiadomo. Poznajcie się, to jest Alexy, a to Liana.

Uścisnęli sobie dłonie, a chłopak obejrzał ją od góry do dołu.

- Czy ona zawsze się tak ubiera? - Zwrócił się do koleżanek, na co te pokiwały smutno głowami. - Ciężki przypadek, ale postaram się coś zdziałać.

- Ta ona tu jest – warknęła. - I jak już mówiłam wcześniej, nie mam zamiaru nic kupować. Poza tym, patrząc na twój gust, podziękuję.

Chłopak zamiast się obrazić, roześmiał się, wcale nie zrażony jej uszczypliwością.

- Na razie wejdźmy do środka i rozejrzymy się, a w tym czasie opowiesz mi jaki lubisz styl.

- Lepiej zajmij się Iris i Violą, im bardziej potrzebne są rady. Ja doskonale wiem, czego chcę.

Ruszyli do wejścia. Tak jak się spodziewała, galeria była pełna ludzi. Szła za towarzyszącą jej trójką od sklepu do sklepu. Zwiedzili pięć, jednak chłopak w żadnym nie zatrzymał się na dłużej. Iris traktowała go jak jakąś wyrocznię i słuchała we wszystkim co mówił, co chwila potakując. Liana szła coraz bardziej zirytowana, co rusz zerkając na zegarek. W kolejnym butiku Alexy wleciał między półki i wpadł w zakupowy szał. Co chwila coś wyciągał, porównywał i kładł na ręce coraz bardziej obciążonych Iris i Violetty. Kiedy ilość ubrań praktycznie zasłaniała im już widoczność, zarządził pójście do przymierzalni. Zadowolone skierowały się ku nim, a on dalej coś szperał. Minęła dopiero godzina z wyznaczonego czasu, a miała już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Jeśli szczęście będzie jej sprzyjać, kolejną godzinę spędzi rozparta w jakimś wygodnym fotelu, na oglądaniu kolejnych kreacji, po czym pójdzie wreszcie do domu. Nie zwracając uwagi na chłopaka, ruszyła w kierunku przymierzalni, zamierzając zająć jakieś dogodne miejsce. Właśnie się rozglądała, kiedy tuż przed nią pojawiła się sterta ubrań, znad której wystawały niebieskie kosmyki. Alexy przeszedł do wolnej kabiny i bezceremonialnie rzucił ciuchy na stojącą w środku kwadratową pufę. Podszedł do niej i zdecydowanie popchnął w tamtym kierunku.

- Twoja kolej.

- Co?! Mówiłam, że nic nie będę kupować! - zaprotestowała. Była już przy samym wejściu, więc zaparła się nogami i przytrzymała rękoma brzegów ścianek.

- Przebierzesz się sama, czy mam ci pomóc?

Wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu, na co aż zamarła oburzona. Z kabiny obok, wyjrzała Iris.

- Nie martw się, on woli chłopców, więc nie zwróci uwagi na twoje kształty – zaśmiała się, a widząc jej minę, dodała. - No weź, zabaw się. Co ci szkodzi, raz w życiu chyba możesz?

- To jak? - Spytał.

- Sama się przebiorę – warknęła, po czym weszła do środka i zasunęła gwałtownie zasłonę.

Nigdy, ale to już nigdy nie wybierze się z nimi na zakupy! Ze złością wzięła pierwszą rzecz z brzegu, która okazała się sukienką. Czy on nie mógł wybrać jakichś jeansów?! Rozebrała się szybko i naciągnęła na siebie kompromitujący łaszek, po czym spojrzała krytycznie w lustro. Sukienka była niebiesko-szara, gdzieniegdzie postrzępiona i odsłaniająca prawe ramię. Na dodatek kończyła się o wiele za wysoko, odsłaniając praktycznie całe nogi. Chociaż nie nosiła takich rzeczy, musiała przyznać, że była w jej guście. Nie posiadała żadnych koronek, falbanek, ozdóbek ani innych wkurzających dupereli, które teraz tak chętnie dodają. Z przodu widniał tylko zwyczajny napis. Pasowała nawet do ulubionych tenisówek za kostkę. Okręciła się, oglądając dokładnie z każdej strony. Podkreślała też całkiem ładnie figurę. Na tyle luźna, żeby nie czuć się skrępowanym, jednocześnie uwydatniając lekko atuty sylwetki.

Z niechęcią przyznała, że Alexy trafił w dziesiątkę.

- Liana, przebrałaś się już? Jak tak, to wyjdź się pokazać - zażądała Iris.

Przezwyciężając zażenowanie, wyszła z przebieralni. Dziewczyny aż zaklaskały zadowolone.

- Dobrze wyglądasz – powiedziała nieśmiało Violetta.

- I jak do ciebie pasuje – dodała rudowłosa. Same również miały na sobie nowe stroje, które idealnie odwzorowywały ich gust i podkreślały atuty sylwetki.

- Wy także – uśmiechnęła się pierwszy raz, odkąd weszli do galerii.

- Teraz następne! - Iris zdecydowanym krokiem weszła do swojej kabiny, z westchnieniem zrobiła to samo.

Z galerii wyszli dopiero po dwudziestej. Liana miała ze sobą dwie torby nowych ubrań, oraz dwie pary butów, jednak ani trochę nie żałowała straconego czasu. Podziękowała Alexemu, który polecił się na przyszłość. Ze śmiechem jednak odparła, że to co ma wystarczy na długo, więc nie przypuszcza by w najbliższym czasie wybierała się znów na zakupy. Pożegnała się z przyjaciółmi i zadowolonym krokiem ruszyła do domu. W mieszkaniu na przywitanie wyszła mama. Na widok toreb, jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Byłaś na zakupach? - Jej głos aż ociekał niedowierzaniem, pomieszanym z radością.

- Tak.

- Widzę, że wypad się udał. – Uśmiechnęła się ciepło.

Jej córeczka nareszcie zaczęła przypominać zwykłą nastolatkę. Bardzo ucieszyło ją, że w nowej szkole znalazła przyjaciół, z którymi lubiła spędzać czas. Posłanie jej tam, było najlepszym wyborem. Może nareszcie uda jej się zapomnieć o tym, co wydarzyło się w Nowym Jorku i znów zacznie prowadzić normalne życie.

- Nie było tak źle. - Wzruszyła ramionami. - A przynajmniej nie aż tak, jak się spodziewałam. Z początku byłam niechętna i źle nastawiona, ale w sumie miło spędziłam czas. Kupiłam nawet parę rzeczy. Zdziwisz się jak je zobaczysz.

- No to na co jeszcze czekamy?

Kobieta natychmiast zaprowadziła córkę do salonu, gdzie spędziły ponad godzinę na oglądaniu nowych ubrań i rozmowie.

Następnego dnia dowiedziała się, że szkoła organizuje bieg na orientację.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania