Poprzednie częściPod osłoną nocy - prolog (horror)

Pod osłoną nocy - rozdział 9

Rozdział 9

 

Dotarli nad rzekę, jednak nie znaleźli nic, co wskazywałoby, że jest to właściwe miejsce. Kim była rozczarowana i usiadła zrezygnowana na kamieniu, wpatrując intensywnie w mapę. Kentin kucnął obok, próbując dostrzec coś, co wcześniej przeoczyli. Nagle jeden znaczek przykuł jego uwagę.

- Czy to jest wodospad? - Spytał, nie będąc do końca pewnym.

- Tak... - Nagle towarzyszka pojaśniała. - No jasne, wodospad! Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam? Przecież to takie oczywiste. Nurt początek ma i koniec, tam pewnie też będzie tęcza.

Poderwała się podekscytowana i raźnym krokiem ruszyła w odpowiednim kierunku. Chłopak podążył za nią, myśląc o tym, że pewnie Liana i Lysander już tam dotarli. Miał nadzieję, że wszystko poszło dobrze i dziewczyna miała rację, mówiąc że nikt nie odważy się zaatakować w takim tłumie. Nie opuszczało go jednak złe przeczucie, które wciąż narastało, nieważne jak bardzo starał się je stłumić. Byli już całkiem blisko celu, kiedy w pewnym momencie coś śmignęło niedaleko nich. Kim zatrzymała się, patrząc przed siebie.

- Sarna? - spytała niepewnie.

- Być może – odpowiedział, żeby ją uspokoić.

Jednak dobrze wiedział, że z taką prędkością nie porusza się żadne zwierzę. Na dodatek przez moment widział coś białego, na pewno nie było to leśne stworzenie. Chciał popędzić za tym czymś, jednak powstrzymał go wzrok towarzyszki. Chociaż starała się to ukryć, kryła się w nim obawa.

- Spokojnie. – Uśmiechnął się, żeby dodać jej otuchy. - W tym lesie nie ma żadnych groźnych zwierząt.

- Wcale się ich nie boję – odparła twardo, odzyskując pewność siebie. Odwróciła się i zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Podążył za nią, myśląc intensywnie nad tym, że musi ją zostawić i jak najszybciej dotrzeć do wodospadu. Czuł instynktownie, że to właśnie tam zmierzało owe coś, a to nie wróżyło dobrze jego przyjaciółce.

 

***

 

Dziewczyna zemdlała, jednak teraz miała większy problem. Tuż obok pojawili się dwaj żołnierze, zaatakowali jednocześnie z obu stron, więc musiała natychmiast przejść do obrony. Jej przeciwnicy szybko jednak zorientowali się, że z nowym wrogiem nie pójdzie tak łatwo. Momentalnie przeszła do ataku, a oni z trudem odparowywali ciosy. Poruszała się z gracją dzikiego kota, sunąc niemal w powietrzu i przechodząc od jednego wojownika ciemności do drugiego. Nie przeszkadzały jej w tym nawet wysokie koturny, które miała na stopach. Posunięcia były tak szybkie, że ledwo za nią nadążali. W końcu jednym płynnym ruchem dłoni pozbawiła głowy jednego z nich. Drugi widząc co się dzieje, rzucił się na nią wściekły. Pozbawione źrenic oczy wciąż były zmrużone w gniewie, kiedy szyja została przecięta, a górna połowa zsunęła się z szelestem na ziemię. Żółte oczy zajarzyły się zimnym blaskiem, kiedy białowłosa oblizała umazaną w krwi dłoń.

Spojrzała na towarzysza, który właśnie walczył zaciekle z Ghulem. Chciała mu pomóc, ale zobaczyła, że pod ścianą leży zakrwawione ciało. Znalazła się tuż przy nim i przyklęknęła, oglądając rany leżącego. Kiedy dotknęła klatki, chłopak jęknął i otworzył oczy.

- Rozalia...

- Nic nie mów, zaraz cię naprawimy – odparła twardo i wyjęła z kieszeni maść, którą zawsze nosiła przy sobie na wszelki wypadek.

- Mną się nie przejmuj, pomóż Leo – zaprotestował, ale ona pokręciła tylko głową i popchnęła lekko, bo próbował wstać.

- Poradzi sobie. Teraz trzeba się zająć tobą.

Otworzyła pudełko i zanurzyła w nim palec, po czym delikatnie nałożyła specyfik na skaleczenia chłopaka. Na ich oczach rany niemal natychmiast zaczęły się zasklepiać, a po chwili nie było po nich nawet śladu. Lysander podniósł się, znów gotowy do walki.

- Zajmij się Lianą, straciła dużo krwi, ja pomogę Leo.

Kiwnęła głową i podeszła do nieprzytomnej dziewczyny, a on odwrócił się w kierunku walczących. Ghul był silny, ale widać, że brat dorównuje mu w walce. Poruszali się bardzo szybko, co rusz ścierając ze sobą. Dołączył do mężczyzny, stając u jego boku i przyjmując pozycję do walki.

Usta demona rozszerzyły się w uśmiechu na widok tak smacznych kąsków. Najpierw zacznie od białowłosego, wypije jego krew na oczach tego starszego. Potem weźmie się za tego drugiego, a na sam koniec zostawi sobie delikatne ciało wampirzycy. Długi język oblizał czarne usta, na myśl o smaku jej wspaniałego mięsa. Pewny siebie ruszył do ataku. Jego ruchy były teraz szybsze, a ciosy znacznie silniejsze. Wziął walkę na poważnie. Jednak bracia nie zamierzali przejść do defensywy. Zgodnie nacierali na przeciwnika, zmuszając do obrony. Potwór stracił trochę na pewności siebie, jednak nie zamierzał dać się zabić.

W pewnym momencie na skalną ścieżkę wkroczył brązowowłosy mężczyzna i z ogniem w oczach dopadł wampirzycę. Bracia na chwilę przestali się interesować Ghulem, więc ten skorzystał z okazji. Lysander zdołał tylko zobaczyć jak twarz demona znika w kamieniu. Wściekły dobiegł do skały, ale było już za późno. Leo rzucił się na pomoc ukochanej, zadając cios nowoprzybyłemu, po którym wylądował na ziemi.

 

***

 

Usłyszała wściekły okrzyk, po czym głuche uderzenie. Z trudem otworzyła oczy i powoli podniosła się do pozycji siedzącej. To co zobaczyła, wprawiło ją w niemałe zdumienie. Niedaleko niej stał Kentin. Cały napięty, oczy pałały rządzą mordu, która skierowana była ku stojącemu niedaleko czarnowłosemu mężczyźnie. Kiedy spojrzała trochę dalej, zobaczyła podnoszącą się z ziemi dziewczynę. Była przepiękna. Długie, białe włosy, sięgające poniżej pasa, spływały miękko na plecy. Żółte kocie oczy jarzyły się niebezpiecznym blaskiem, kiedy patrzyła na łowcę. Nie było wątpliwości, że ma przed sobą wampira. Trochę dalej stał Lys, bacznie obserwując szkolnego kolegę. Widząc co się święci, postanowiła przerwać to, zanim zajdzie za daleko.

- Kentin, przestań – powiedziała słabo, po czym zaczęła wstawać. Wciąż kręciło jej się w głowie, ale postanowiła to ignorować. Podbiegł do niej i podtrzymał ją, żeby nie upadła.

- Liana, nie wtrącaj się, ja to załatwię – powiedział twardo, patrząc wrogo na trójkę wampirów.

- Nic nie załatwisz – warknęła, zdenerwowana, że jej nie słucha. - Oni mi pomogli!

- To są wampiry, ta białowłosa chciała cię zabić. Matko, jesteś cała umazana we krwi, szczęście, że zdążyłem na czas!

- Jestem umazana, bo mnie i Lysandra zaatakował Ghul! Gdyby nie on i jego towarzysze, już bym nie żyła – dodała, a on wreszcie na nią spojrzał. Jego wzrok wciąż był niedowierzający, ale już nie szykował się do ataku.

- Mimo wszystko to wciąż wampiry, nie należy im ufać.

- Daj już wreszcie spokój. – Jej głos zdradzał coraz większą irytację. - Lysander uczy się w naszej szkole, przecież znasz go nie od dziś. Teraz trzeba się skupić na ważniejszych rzeczach. Wkrótce dotrą tu inni uczestnicy, musimy posprzątać – rozejrzała się znacząco. Wokół było pełno krwi, poza tym ciała żołnierzy nadal leżały na skałach.

Jakby na zawołanie lunął deszcz. Mokra ściana zwaliła się na nich oraz otoczenie, przemaczając w mgnieniu oka wszystko do suchej nitki. Schronili się w jaskini, patrząc jak potoki wody zmywały rdzawe plamy. Liana wzięła plecak i podeszła do Lysandra, nie przejmując się zbytnio pełnym dezaprobaty spojrzeniem, które rzucił jej Kentin. Ona i jej partner nie przedstawiali sobą najlepszego widoku. Ubrania mieli poszarpane i pokryte krwią. Musieli jakoś to ukryć, jeśli nie chcieli żeby ktoś zaczął zadawać niewygodne pytania.

- Masz płaszcz przeciwdeszczowy? - spytała.

- Tak, a ty?

- Też. Może jakoś uda się ukryć pod nimi nasz opłakany stan.

- Moglibyśmy dać wam nasze ubrania – wtrącił się czarnowłosy mężczyzna.

- Dziękuję, ale ktoś na pewno zauważy ich zmianę. Będziemy musieli jakoś sobie poradzić. Jestem Liana, dziękuję za ratunek.

- To nie tak, że przybyliśmy na pomoc tobie. Muszę chronić brata – zaznaczył oschle.

- A więc to ty jesteś Leo. – Uśmiechnęła się. - I tak dziękuję, i nie mówię tylko o dzisiaj – dodała. Była pewna, że to oni uratowali ją wtedy po ataku na klifie. Poznała jego głos, miał charakterystyczne głębokie brzmienie. Mężczyzna widocznie się zmieszał, ale nic już nie powiedział, tylko podszedł do swojej towarzyszki. Białowłosa uśmiechnęła się i puściła do niej oko.

- Jestem Rozalia.

- Miło mi was poznać. Ten naburmuszony typ pod ścianą, to Kentin. Musimy zastanowić się jak szybko i skutecznie pozbyć się śladów po walce. Deszcz zrobi swoje, ale pozostają jeszcze ciała żołnierzy.

- Razem z Rozą przeniesiemy je i spalimy z dala od terenu biegu – odparł Leo.

- W porządku. – Kiwnęła głową. - Jakoś uda nam się ukryć pod płaszczami żałosny stan naszych ubrań. Kentin, ty musisz wracać do Kim. Na pewno zastanawia się gdzie jesteś. Tak właściwie dlaczego się tu zjawiłeś?

- Ta dwójka minęła nas, kiedy tu szli. Wiedziałem, że nie oznacza to nic dobrego i postanowiłem jak najszybciej podążyć za nimi. – Wzruszył ramionami, jakby to było nic takiego.

Żałował, że nie przybył wcześniej. Gdyby nie obrali z Kim złej drogi, mogliby być na czas. Z drugiej zaś strony, może tak było lepiej, bo obecność dziewczyny tylko by przeszkadzała, no i musieliby ją później we wszystko wtajemniczyć. A tak nie było problemu. Mimo wszystko i tak wina leżała po stronie Liany. Gdyby zgodziła się, żeby był jej partnerem, może do tego wszystkiego by nie doszło. Nagle sobie o czymś przypomniał.

- Zaraz, mówiłaś, że był tu Ghul? Gdzie on jest?

- Uciekł – skwitował kwaśno Lysander.

- Pozwoliłeś mu uciec?! - wściekł się. - Przecież on na pewno nie odpuści i znów zaatakuje!

- Gdybyś nie wparował tutaj niczym obrońca uciśnionych, atakując nie tego co trzeba, do niczego by nie doszło – odparł, a Kentin ruszył w jego kierunku, zaciskając pięści. Liana im przerwała.

- Dosyć tego! Uspokój się wreszcie, mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie. Wkrótce przestanie padać, do tego czasu trzeba ogarnąć ten bałagan!

Zatrzymał się, wiedząc, że ma rację. Wyjął z plecaka swój płaszcz przeciwdeszczowy i podał Leo.

- Możecie tym obwiązać ciała, będzie łatwiej je przetransportować.

Czarnowłosy kiwnął głową i wyszedł na deszcz, a tuż za nim Rozalia, naciągając głęboko na czoło, kaptur kurtki. Posłała im jeszcze ostatni uśmiech, po czym zniknęli.

To wszystko sprawiło, że poczuła głód. Wyciągnęła kanapkę i zaczęła jeść. Chłopcy poszli za jej przykładem i również się pożywili. W tym czasie ulewa przeszła w mżawkę, aż w końcu całkiem ustała. Niechętnie nałożyli z białowłosym na mokre ubrania płaszcze i wyszli na zewnątrz. Łowca pożegnał się i wrócił do Kim, a oni zaczęli się niepewnie rozglądać.

- Powiedz mi, jak to jest, że na żadne z waszej trójki nie oddziałuje słońce? Wiem, że metody poszły do przodu i wampiry mają swoje sposoby, ale nie do takiego stopnia. Nie mówiąc już o tym, że nie zorientowaliśmy się do tej pory, że jesteś wampirem.

Chłopak zmieszał się i przez długi czas nie odzywał, wpatrując w udawanym skupieniu w roztaczający się przed nimi krajobraz. W końcu westchnął ciężko, zdecydowawszy odpowiedzieć.

- Nasza trójka nie jest zwyczajna. Właściwie nie powinienem ci o tym mówić, zważywszy na to kim jesteś. Leo pewnie by mnie zabił, ale nie mam chyba wyboru. Poznaliśmy się już trochę i wiem, że nie jesteś osobą skłonną do uprzedzeń, muszę liczyć na twój otwarty umysł. – Jego słowa ją zaintrygowały, ale nie przerwała wypowiedzi, tylko cierpliwie czekała na ciąg dalszy. - Owszem jesteśmy wampirami, ale nie do końca. Mamy też w sobie krew ludzką.

Liana, aż wstrzymała oddech z wrażenia. Czyli, że byli w połowie ludźmi?! Jakim cudem? Przecież takie związki jeszcze do niedawna były surowo zabronione! Mieszanie gatunków było tabu, a jego złamanie groziło śmiercią. Zarówno łowcy jak i przedstawiciele takich gatunków natychmiast reagowali. Nikomu nie udało się tego uniknąć. Nawet w tej chwili nie było to dobrze przyjmowane, choć już nie tak drastycznie jak dawniej. Jej rodzice byli jednymi z tych, którzy walczyli o prawa takich osób i o to, żeby mogły żyć normalnie. Oczywiście owoce takich związków były pod stałą kontrolą departamentu do spraw gatunków i rodzice musieli się na to godzić. Było to jednak o wiele lepsze rozwiązanie niż zwyczajna eksterminacja. Jednak zarówno bracia jak i Rozalia byli już prawie dorośli. Musieli urodzić się na długo przed nastaniem nowych praw. Jakim cudem udało im się przeżyć? Na jej twarzy musiały chyba odbić się te wszystkie uczucia, bo Lysander postanowił wyjaśnić.

- Moim rodzicom dość długo udało się ukrywać zarówno przed łowcami jak i wampirami. Najpierw urodził się Leo, a sześć lat później ja. Niestety zaraz po tym jak skończyłem dwa lata, odnaleźli nas. Udało im się nas ukryć, ale sami zginęli. Długo wędrowaliśmy, do tej pory nie wiem jakim cudem udało nam się przeżyć, aż w stanie kompletnego wycieńczenia znalazło nas starsze małżeństwo i przygarnęło. Z Rozalią było trochę inaczej. Jej rodzice zostawili ją u dalekiej krewnej zaraz po urodzeniu, wiedząc co im grozi. Niedługo potem zginęli. Zrządzeniem losu mieszkaliśmy w tej samej wiosce. Nasze rodziny zastępcze wiedziały, że nie jesteśmy zwyczajni i ukrywały to przed innymi, zanim staliśmy się na tyle dorośli, żeby sami to robić.

- Mimo wszystko to nadal niesamowite. Rozumiem dlaczego się nie ujawniacie i możesz być pewien, że nikomu o tym nie powiem. Kentin też nie - dodała zdecydowanym głosem. - Już ja dopilnuję, żeby nikomu nie powiedział o dzisiejszym incydencie.

Białowłosy uśmiechnął się, widząc jej zaciętą minę. Dobrze jednak zdawał sobie sprawę, że jeśli chłopak będzie chciał, to nic go nie powstrzyma przed ujawnieniem. Najwidoczniej jednak nie zdawał sobie sprawy z ich wyjątkowości. Uznał ich za zwyczajne wampiry i póki tak było, byli bezpieczni. Ciekawe tylko na jak długo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania