Próba Anioła - Uczucia (tom I) - Rozdział 4. cz. 1

Rozdział 4.

 

11 wrzesień roku Pańskiego 785

 

Blond włosy i niebieskie oczy.

Kiedyś, w dzieciństwie, lubiliśmy żartować, że w przyszłości weźmiemy ślub. Niewinne marzenia szczęśliwych dzieci.

I tak się stało. Złożyliśmy śluby. Jednak nie sobie nawzajem. Złożyliśmy śluby o wiele ważniejsze. Teraz nie mamy już niewinnych dziecięcych marzeń. Teraz mamy wierne życie dorosłych.

 

Jestem egoistą.

Myślę tylko o Elżbiecie, choć będzie tam również Jadwiga.

Czyżby te pięć lat rozłąki sprawiło, że zanikła nasza przyjaźń?

Zapewne tak.

Chociaż...

Stanisław jest cały czas tutaj. Czyli to nie czas czy rozłąka niszczą naszą przyjaźń. Z jakiego powodu Pan sprawia, że oddalamy się od siebie?

Nie, nie moja w tym rola. Będzie tak, jak ma być. Muszę się podporządkować. Jeśli postanowione jest, że nasza przyjaźń zrówna się z gruntem, niechaj tak będzie. Stanisław jest bardziej zainteresowany sztuką wojenną, aniżeli nauką i modlitwami. Nie dam rady kryć go przez cały czas. Nie powinien mi o niczym mówić.

Jeszcze dwa dni.

Dwa dni, które oddzielają mnie od spotkania.

Dwa dni, które będą mi się dłużyć w nieskończoność.

Dwa dni.

I nareszcie się dowiem.

Dowiem się, czy tylko ja muszę odnawiać swą przyjaźń.

 

***

 

Nataniel

 

Rozpostarłem się w niewygodnym fotelu. Bolał mnie kark i straciłem czucie w nodze. Wstałem, podtrzymując się podłokietnika. Zerknąłem w stronę laptopa na którym wciąż widniała strona czatu i mój nick w lewym górnym rogu. Powolne wdychanie i wydychanie powietrza przez mężczyzn stojących w kątach mojego pokoju, pozwalało mi na spokój i poczucie fałszywego bezpieczeństwa. Kulejąc na jedną nogę, wyszedłem z pomieszczenia, nie zawracając sobie głowy wyglądem, ani higieną. Mijając co chwila to nowsze twarze odziane w czujne spojrzenia, doszedłem w końcu do drzwi wychodzących na taras.

Poczułem smagające mnie zimne powietrze. Nabrałem go do płuc, po chwili już kaszląc i trzymając się balustrady. Zatrzymałem, wyciągając dłoń, idącego w moją stronę ochroniarza.

- Niepełne trzy lata nauki, Panie Walker. - rozpocząłem, kiedy mój oddech się umiarkował. - Mimo okoliczności, jestem wdzięczny. Wykreował Pan mój charakter i stworzył coś, co patrząc w lustro, mógłbym nazwać swym odbiciem.

- Nie bądź ordynarny, Natanielu. - obruszył się mój nauczyciel, stojący niecałe pięć metrów ode mnie. Nieszczęsny starzec bliski dezintegracji. - Pan Fantom, sławny ze swej dobroci prezydent Polski, adoptował cię i ofiarował ci dom, a teraz przepisuje cię do renomowanej placówki edukacji. Że taki humanitaryzm musi przez niego przemawiać.

- “Sława - to znaczy zostać w pojedynkę i prostytuować się w ohydny sposób.” - ogłosiłem patetycznym tonem, robiąc zamaszysty ruch ręką.

- Baudelaire to nie jest poeta warty uwagi, Panie Fantom. Twórcy wyklęci są nieeleganccy. -żachnął się i pokręcił z dezaprobatą głową.

- Och, tak Pan uważa? “Tak to rozwaga czyni nas tchórzami.” - podparłem się łokciami o barierkę i spojrzałem na brzydką twarz profesora. - “Tchórz, zanim umrze, kona wiele razy. Walecznych jedna tylko śmierć spotyka.” - uśmiechnąłem się czarująco, wysyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Niech nie mówi przy mnie o dobroduszności Alberta. Teraz, gdy jestem bliski zaczerpnięcia tlenu pośród ciągłego gazu. - Ma Pan rację. Szekspir jest moim ulubionym pisarzem. - odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.

 

- Usiądź. - bardziej rozkazał, niż zaproponował. Zrobiłem to bez protestu. - Tu mam wszystkie informacje, z którymi powinieneś się zapoznać przed dostaniem się do wnętrza tej placówki. - podszedł do mnie jeden z mężczyzn ubranych w czarne garnitury i przekazał mi stertę papierów. Imiona i nazwiska uczniów, ich statusy w społeczeństwie, numery pięter i ogólne informacje szkolne. Przeleciałem oczami po zapiskach i zwróciłem, ponad dokumentami, wzrok na Alberta.

- Coś nie tak? - zapytał mnie ze sztucznym zaciekawieniem w głosie.

Dobrze wie, co budzi mój niepokój. Dlaczego daje mi taką kuszącą możliwość ucieczki? Co mają znaczyć te wszystkie dane? Spuściłem wzrok, powracając do szkolnych akt.

- Skądże.

- Od razu po dojechaniu na miejsce, wraz ze swoimi osobistymi ochroniarzami udasz się do dyrektora szkoły, Pana Willama Crowa. Przekaż mu moje pozdrowienia. - po tych słowach, twarz prezydenta okrył szpetny uśmiech. - Pewnie przedstawi ci swoją córkę, Samanthę Crow. - objął mnie zimnym spojrzeniem. - Pozwalam ci na licealne życie po to, byś się socjalizował. Nie potrzebuję introwertyka w moich planach. Oczywiście, będę cię czujnie obserwował, Natanielu. - uśmiechnął się półgębkiem, przeszywając mnie czujnym spojrzeniem.

Przed moimi oczami ukazało się lustro weneckie. Okrążyło mnie dookoła. Byłem pod ciągłą obserwacją.

Prezydent skierował się do jednego z jego podwładnych, każąc mu podejść. Ochroniarz pochylił głowę i nie wydobywając z siebie głosu ustał przy boku Alberta.

- Natanielu, to jest…

- Pierwsza dama? - przerwałem mu z cynicznym uśmieszkiem, krzyżując nogi i bardziej przechylając głowę w lewą stronę - Masz gust, ojcze. - zbadałem wzrokiem mężczyznę, który nie wyglądał na zdziwionego moim zachowaniem. Szatyn z zielonymi oczami, oceniłbym na 25-lat. Od teraz to on będzie lustrem, przez które Albert będzie mnie kontrolował.

- Twój osobisty ochroniarz. - dokończył prezydent, puszczając mimo uszu moją wcześniejszą zgryźliwość. - Drugi będzie ochraniał cię w nocy. - pilnował. Przeszło mi przez głowę. - Czeka już na zewnątrz.

Położyłem dowody nielegalnych działalności samego prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej i wstałem, lekko skinąwszy głową w stronę Alberta.

- Pójdę się przygotować. - poinformowałem i odszedłem, nie odwracając się ani razu.

 

Kilka minut po moim wyjściu, usłyszałem silnik samochodu. Spojrzałem przez okno, będąc w swoim pokoju. Limuzyna zaparkowana przed budynkiem właśnie wyjeżdżała. Albert nie marnuje czasu. Czekając na krawca włączyłem telewizor, gdzie leciały właśnie wiadomości. Zobaczyłem twarz chłopaka o czarnych włosach sięgających do końca karku i gdzieniegdzie kosmyki wkradające się na jego srebrne oczy. Uśmiechał się, lecz w źrenicach czaiła się pustka.

- Zgadza się, jako dziecko miałem słaby organizm. Częstsze próby wyjścia mogłyby być dla mnie śmiertelne. To będzie pierwszy raz, kiedy będę mógł zaznajomić się z innymi uczniami. Zazwyczaj miałem prywatne lekcje w tej oto rezydencji. - ja w telewizorze spojrzałem w sam środek kamery i uśmiechnąłem się promiennie.

Skrzywiłem się na ten widok.

- Musisz się z tego powodu cieszyć. Mieć za ojca tak kochającego przez wszystkich koncyliacyjnego prezydenta. Zmniejszył bariery dla przedsiębiorczości, a do tego emigracja poznawczo-naukowa stała się taka, jak ją właśnie nazywamy. Młodzież już nie ucieka do innych krajów na stałe. Jego prezydentura jest niemal nieskazitelna. Żadnych koterii, oraz afer. Można by rzec ojciec idealny, jednak zawsze jest jakaś rysa w takich powłokach. Co o tym sądzisz, Natanielu?

W ustach poczułem metaliczny smak krwi. Chwyciłem za pilota, chcąc wyłączyć te łgarstwa, kiedy, ku swemu zdziwieniu, przechyliłem się do tyłu i z rozmachem rzuciłem nim o ścianę.

- Oczywiście, nie ma ludzi idealnych. Prezydent ma dużo obowiązków, którym mój ojciec musi podołać. Każdy ma swój umiar, jednak on niekiedy go nie zna. Nie widuję go tak często, jakbym chciał. Przepracowuje się, ale jego jakość nie maleje. Jestem z niego dumny.

Ochroniarze nawet nie drgnęli. Uspokajając się, podszedłem do telewizora i wyłączyłem go. Do pokoju zawitał krawiec z mundurkiem przewieszonym na przedramieniu.

- Bonjour, Panie Fantom. - przywitał się, jak zawsze szczęśliwy, Pan Lacroix.

Spojrzałem na ubranie, które ze sobą przyniósł. Ustawiłem się przed lustrem, chwytając od mężczyzny moje przyszłe umundurowanie.

 

Zawiązywałem granatowy z jedwabiu krawat na białej koszuli z wszytymi jubilerskimi, zapiętymi do ostatniego, guzikami. Okrywała ją granatowa marynarka wyrabiana z naturalnego jedwabiu, wyróżniająca się ostrymi klapami. Przypięty do niej był emblemat szkoły w kształcie rozżarzonego słońca wyrobionego ze złota. Do kompletu były granatowe spodnie. Kończące kosztowny strój były lotniki, obuwie, na którym widniały moje inicjały na cholewce, jak i marynarce. Wszystko łączyło się w całość. Tworzyło wzór smokingu o ponadprzeciętnym wyglądzie.

Podniosłem wzrok na odbicie swojej twarzy i okalające ją czarne włosy. Rysy twarzy były łagodne, co nie było adekwatne do charakteru. Byłem przeciętny posturą, liczyłem 175 cm, pod tymi ubraniami kryła się lekko wyrzeźbiona klatka piersiowa z wydatnymi obojczykami. Krawiec kończąc poprawiać tył marynarki, uśmiechnął się w samozachwycie. Kto by pomyślał, że mundurki są takie ekskluzywne.

 

Wyszedłem frontowymi drzwiami na podwórze. Przed rezydencją czekała już zaparkowana limuzyna. Ogarnąłem ją wzrokiem. Cztery drzwi, zaciemnione szyby i ochroniarz komponujący się do otoczenia. Przejechałem ręką po włosach i zatrzymałem się, by spojrzeć na okazałość prawie trzyletniego “więzienia”. Był to dawny dwór, teraz obecnie hotel wykupiony specjalnie dla mnie. Dwór otacza XVIII-wieczny park krajobrazowy. Zachowały się w nim również tradycyjne kompozycje ogrodowe. Gdyby sam budynek nie budził we mnie wstrętu i odrazy, rozkoszowałbym się tym widokiem jednej z najpiękniejszych posiadłości ziemskich.

Drzwi otworzył mi mój osobisty, nocny ochroniarz, od razu jak usiadłem zatrzasnął je za mną. Nie miałem już ochoty, by spojrzeć przez okno. Wspomnienia wnętrza nie były niczym sympatycznym. Mężczyzna usiadł przede mną, nie spuszczając ze mnie oczu. Był przyciętym na jeża brunetem. Dowiedziałem się, że nazywa się Karol Nadolski. Na oko ma 34-lata. Po mojej prawej siedział Eryk, poznałem jedynie jego imię - ochroniarz za dnia. To go przedstawił mi Albert. Wyglądał na spokojnego mężczyznę. Jak już zatracałem się w formułowaniu słów na rozpoczęcie roku, ponieważ Albert załatwił mi ładne stanowisko przedstawiciela pierwszaków, odezwała się w nim pierwsza dama:

- Michał! - krzyknął do kierowcy - mojego szofera. - Ta praca będzie bardziej, jak wychowywanie humorzastego dzieciaka. Już czuję się, jak matka. - zakpił z mojej wcześniejszej złośliwości.

- W takim razie nie trafiła mi się piękna rodzicielka. I na to mówią, że rodziców się nie wybiera. - skwitowałem z przekąsem i skrzyżowałem ramiona na piersi, odwracając się w drugą stronę.

- Czyżby przez wiek uszy zaczęły mnie zawodzić? - uśmiechnął się sarkastycznie Eryk i oparł ręce na kolanach, bardziej pochylając się do przodu. - Panie Fantom… - wypowiedział oficjalną formę grzecznością z jawnym szyderstwem w głosie. Czy wypada tak ochroniarzowi? - ...Z obowiązku dżentelmena wypomnę Panu błąd, że akurat matkę sobie Pan wybrał.

Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się w jego stronę z oskarżeniem wymalowanym na twarzy.

- Zapomniał się Pan?! - krzyknąłem do niego zdenerwowany. - Proszę sobie nie pozwalać! - odwróciłem się do przodu, gdzie za zaciemnioną szybą krył się kierowca. - Proszę ruszyć. - rozkazałem wyniosłym tonem, nie kryjąc zniecierpliwienia.

Wczucie się w rozpuszczonego syna prezydenta nie jest wcale trudne, a nawet mi się to podoba. Jest to końcowe dzieło tworzenia charakteru martwej kukle, która przyjechała do tej posiadłości. Pan Walker nie był najsympatyczniejszym nauczycielem, ale wiedział co robi.

Lekko drgnęła mi powieka, kiedy ujrzałem ironiczny uśmiech Eryka skierowany w moją stronę. Mimo, że wdałem się z nim w dyskusję tylko po to, by nie wychodzić z roli, to jednak ten mężczyzna odrobinę podrażnił mi nerwy. Może okazać się problemem.

Po dwóch godzinach dojechaliśmy na miejsce. Michał wysadził nas przed wielkim budynkiem, który od czasów baroku służył do wykładów i większych wydarzeń. Miało się w nim odbyć rozpoczęcie roku. Spojrzałem na zegarek, zostały jeszcze dwie godziny.

Poluzowałem krawat i odpiąłem guzik z marynarki, po czym włożyłem rękę do jednej z jej kieszeni. Liceum, do którego miałem chodzić, mieściło się z półgodziny drogi stąd. Już bliżej znajdowała się jedna z najbardziej prestiżowych szkół żeńskich, 15 minut truchtu i można było ujrzeć olbrzymi ekstrawagancki budynek. Wokół antycznego budynku zebrała się już garstka uczniów, którzy tak samo, jak ja, przyjechali przed czasem i teraz łączyli się w grupki.

Spojrzałem za siebie. Za moimi barkami czaili się ochroniarze. Łatwo znajomości nie nawiążę. Westchnąwszy ciężko, dostrzegłem jakiegoś chłopaka, ubranego w czarną bluzkę z logiem nieznanej dla mnie marki i w granatowe jeansy. Szedł w moją stronę. Pierwsza sztuczna przyjaźń z jakimś dewiantem? Chłopak, zamiast ustać przede mną i przedstawić się, jak to robią cywilizowani ludzie, a w każdym razie tak mi wiadomo, rzucił się w moją stronę. Lekcje samoobrony nic nie dały w praktyce, jak normalny człowiek, zamknąłem oczy i podniosłem rękę, chcąc się obronić. Naturalny odruch. Kiedy nie poczułem żadnego uderzenia, ani chociażby szarpnięcia. Moim oczom ukazały się plecy. Odsunąwszy się odrobinę w bok, zobaczyłem Karola trzymającego chłopaka za wykręcone ręce do tyłu i Eryka, który w razie czego miał mnie obronić własnym ciałem.

- Jak mogłeś?! - Krzyknął w moją stronę nastolatek. Lekko drgnąłem, widząc tak sentymentalny wyraz twarzy wyrażający prawdziwą rozpacz zmieszaną z nienawiścią. - Zabrałeś mi wszystko!

Tym darciem się przyciągał uwagę niepotrzebnych gapiów. Słyszałem, że mogą pojawić się ludzie przeciwni władzy Alberta, ale nie sądziłem, że stanie się to już pierwszego dnia. Oparłem się o ramię Eryka, krzyżując ręce.

- Nie ja, ale państwo, jak już. Wszystkie pieniądze nie trafiają do kieszeń prezydenta, z twojego nieobeznania się wnioskuję, że do tej szkoły nie będziesz chodził. Znikaj z moich oczu, niższy statusie. - machnąłem ręką, jakbym odpędzał muchę.

- Odebrałeś mi moje życie! Miał rację! Jesteś winny moim cierpieniom! Nie wybaczę!

Przekazywał mi swoją deklarację zemsty, jakby mnie to miało obejść. Przez jego litanię do jakiejś wyższej siły sprawiedliwości, by grzmotnęła mnie jakąś błyskawicą, zacząłem się zastanawiać, czy prawdziwego mnie, by to przejęło. Jak bardzo się zmieniłem przez te lata? Już nie pamiętam swojego usposobienia za dziecięcych lat.

Westchnąłem głośno, by on i reszta znudzonych swoim życiem istot, to usłyszała i zacząłem się kierować do środka parceli specjalnie przygotowanej na rozpoczęcie roku szkolnego.

- Morderca! - wykrzyknął.

Stanąłem w miejscu. Powoli zacząłem się odwracać, po czym zatrzymałem się w połowie, stając bokiem do chłopaka. Jego twarz była rozwścieczona, nie widziałem już smutku, ani cierpienia. Stał i piorunował mnie wzrokiem, a tym samym po jego policzkach spływały łzy. Morderca? Zmarszczyłem brwi i położyłem dłoń na swoim biodrze i uśmiechnąłem się kpiąco, a zarazem współczująco w stronę chłopaka. Jego mimika twarzy się nie zmieniła, co mnie odrobinę rozśmieszyło. Jego nieustępliwość w wymierzaniu we mnie obelgami, wprost kruszyła moje serce, przez co zareagowałem tak, a nie inaczej. Wybuchnąłem dźwięcznym śmiechem,

- Nie jesteś jedyną pokrzywdzoną osobą na świecie, nie zachowuj się jak dziecko. - skomentowałem jego zachowanie wyniosłym tonem z krztyną ironii w głosie. - Karolu, puść go, nie wierzę w jego inteligencję, ale sądzę, że po twoim szybkim działaniu, chłopak pójdzie za instynktem. Niczym prawdziwe zwierzę. - machnąłem na całą tę sytuację ręką i opuściłem zbiorowisko, które się wokół “tego” zrobiło. Wyrzuć to z pamięci, Nata...Alanie. Rzeczy, które nie przydadzą ci się do zemsty, są bezużyteczne.

Pociągnąłem za jedną z klamek, by otworzyć połowę wejścia. Moim oczom ukazała się wielka aula. W środku znajdowali się wszyscy nauczyciele żeńskiej i męskiej szkoły. Gdzieś z 56 uczniów było obecnych przed oznaczoną godziną. Nie licząc tych na zewnątrz.

W prawym półkolu od drzwi znajdowały się miejsca przeznaczone na część damską, a lewe półkole na część męską. Powoli schodziłem w dół sali i usiadłem w opustoszałym drugim rzędzie.

Johnsosn, Kowalczyk, Nikonova, Smith, Iijima… Im patrzyłem na twarze obecnych, tym zestawiałem ich wizerunek z podobiznami na zdjęciach. Godności, pozycje w społeczeństwie i numery pięter. Spostrzegłem, że niektórzy zaczynają odwzajemniać mój badawczy wzrok. Niejednych widziałem na dworze, podczas tego komicznego wydarzenia.

Zmierzyłem wzrokiem chłopaka o kasztanowych włosach, cienkimi kosmykami opadających mu na ramiona, którego wzrok poczułem na sobie. Joshua Clemons, osoba o której mogłem jedynie czytać w internecie i wysłuchiwać od innych outseiderów. Stłumiłem uśmiech i odwróciłem się w sam środek przedstawienia.

Całą przemowę przerecytowałem już w głowie. Poprawiłem ubranie i delikatnie zmierzwiłem włosy. Po 20 minutach zaczął się robić tłok. Wcześniej ciche szmery ewoluowały w zgiełk. Powoli pozajmowano wszystkie miejsca. Mimo mojej dobrej pamięci, nie potrafiłem odgadnąć wielu nazwisk. Będę musiał się tym papierom lepiej przyjrzeć.

Minęło dużo czasu zanim mogłem wygłosić oklepane bajeczki o ciężkiej pracy, dążeniu do celów i świetnej zabawie. Gdy skończyłem, odsunąłem się od centralnego środka sali i delikatnie skinąłem głową na znak, że wracam na swoje miejsce. Dyrektor klepnął mnie w ramię i powiedział, że liczy na mnie w tym roku. Teraz kolej przedstawicielki pierwszaczek. Do mikrofonu podeszła ciemna blondynka o krótkich, przyciętych do ramion włosach. Była ubrana w obowiązującą tam garsonkę: Ciasna, czarna spódnica opinająca biodra, jak i uda, biała koszula i nałożona na nią czarna marynarka, sięgająca do połowy brzucha oraz ramion. Miała kształtny nos, pełne usta i iskrzące, podejrzaną determinacją niebieskie oczy. Byłem nią lekko oczarowany, jednak po chwili odwróciłem wzrok, wracając do twarzy Joshuy Clemons'a. Zmierzyłem chłopaka ciekawskim spojrzeniem. Miał zakasane rękawy marynarki i uśmiechał się szeroko, rozmawiając z innym chłopakiem Richardem Gray, status jego rozmówcy w danych Alberta był pusty, nie mogłem określić do końca jego tożsamości. Moją obserwację przerwało głośnie brzmienie stanowczego głosu dyrektora. Pan Crow, człowiek widocznie potężny, skierował swoje ciemne oczy po całej sali, przechodząc po twarzach uczniów.

- Witajcie w Stymulacyjnej Organizacji Luminarzy Inicjujących Samoświadomość, znanej w skrócie jako “SOLIS”. - Bezbłędna angielszczyzna wypełniła pokój. Dyrektor uśmiechnął się radośnie, a dalszą przemowę mówił niczym najtroskliwszy ojciec.

Moją twarz pokrył grymas. Wyglądał on niczym niewinny uśmieszek, ale tak naprawdę krył za sobą kontrastywne uczucia. Poznałem właśnie osobę, która skrywa tak wiele sekretów, jak Albert. To początek moich działań do uzyskania celu.

 

Mimo wielkich oczekiwań, nie spotkałem nikogo więcej z koncernów, oprócz Joshuy Clemons'a, który i tak zniknął z moich oczu, kiedy zakończyło się rozpoczęcie roku szkolnego i zostaliśmy odesłani do szkoły. Jak tylko spojrzałem w jego stronę, jego sylwetka była ledwo co widoczna w wielkim tłumie, który wokół niego powstał. Ta popularność powinna być karalna, albo chociażby zabraniana w obawie o szare komórki ludzi obserwujących ten debilizm.

 

Akademik mieścił się w Sopocie. Był to kompleks budynków. Każdy odpowiadał za co innego. Mieściła się tam restauracja, salon rozrywek i mały szpitalik, przygotowany specjalnie dla uczniów naszej szkoły. Blisko wielkiego budynku, którego hol upodabniał się do szklarni, mieściła się mała... Mógłbym to nazwać nawet domkiem, zrobiona z marmuru i podpisana „Administracja szkolna”. Był to pokój zarządcy, Pana Williama Crowa. Zapukałem do drzwi, po czym bez zastanowienia i pewnie je otworzyłem, wchodząc razem z Erykiem i Karolem do skromnie zagospodarowanego gabinetu.

Mężczyzna uniósł się z fotela i podszedł do mnie, uścisnąć mi dłoń. Po osobistym przywitaniu mnie w tej szkole, zapytał mnie o zdrowie ojca. Kiedy poinformowałem go o pozdrowieniach Alberta, Pan Crow zmarszczył brwi i przez chwilę w jego oczach odmalowała się pogarda. Po cichym chrząknięciu powrócił do rozmowy.

- Mam szczerą nadzieję, że ci się u nas spodoba. Nasi nauczyciele są bardzo wyrozumiali, jeśli chodzi o uczniów. Mamy tu samych profesorów z uniwersytetów krajowych. Widzę w tobie prawdziwy potencjał, Natanielu. Mundurek, który nosisz, wykreował sławny projektant z Francji, obmyślił krój i podarował go naszej szkole. Nosząc go, widać, że jesteś uczniem naszej szkoły, jednakże tu nie chodzi o to, byś się wyróżniał, ale byś ty się czuł jednym z wychowanków naszej instytucji. Jakie są twoje pierwsze odczucia? - zapytał, pokazując mi ręką krzesło, ustawione po drugiej stronie biurka, naprzeciwko niego. Posłusznie usiadłem, dyrektor poszedł moim śladem.

- Zdecydowanie jestem podekscytowany. Nie miałem publicznych zajęć od 5 lat, więc będzie to jakaś nowość. Tylko, jedno mnie niepokoi. - Pan Crow poprawił się na fotelu i spojrzał się na mnie wyczekująco. - Słyszałem, że w pokojach są zawarte różne urządzenia, które nieprzecząco naruszają prywatność uczniów. - nie spodziewałem się żadnej reakcji, nie po człowieku, którego porównałem do Alberta. Do końca grał. - Oczywiście, jest to niezgodne z prawem. Do tego, z sypialń uczniów zrobiliście prawdziwy obszar pod nadzorem. Po tym, nie zostaje mi nic innego, jak powiedzieć, że nie chcę być tutaj traktowany, jak jeden z waszych uczniów.

William Crow spojrzał na mężczyzn za mną, miał lekko zmizerniałą minę, ale dalej nie stracił spokoju.

- Masz rację, Natanielu. Przed prezydentem nic się nie ukryje. - uśmiechnął się nieznacznie. - W tym roku nieco podwyższyliśmy ochronę.

- „Nieco”. - prychnął Eryk.

Karol spojrzał na niego spod powiek, jednak nie śmiał się odezwać.

- Kamery, czujki, czujniki, sensory, detektory... - zacząłem wymieniać z kpiną w głosie. - Panie dyrektorze, to dobrze, że szkoła dba o bezpieczeństwo uczniów nie mając na uwadze ich intymności? - zamiast niepokoju, na jego twarzy odkryłem podziw. Był pod wrażeniem informacji, które właśnie mu przedstawiłem. - Prezydent zgodził się przymknąć na to oko, jednakże, z mojego apartamentu ma zniknąć wszystko, co ogołaca mnie z prywatności.

Ta transakcja odrobinę mnie zniesmaczała. Żebym musiał szantażować swojego, już teraźniejszego dyrektora. To, że by mnie podglądali, nie przeszkadzałoby mi, pozbyłem się już dawno temu wstydu. Albert coś planuje i z chęcią będę szedł wyznaczonymi przez niego drogami, żeby tylko się dowiedzieć, co to takiego.

- Oczywiście, możesz się o to nie martwić. Twój pokój jest czysty. Już wcześniej wydawało mi się, że ochroniarze z jakimi przyjedziesz, w zupełności ci wystarczą, Natanielu.

To co powiedział, zabrzmiało sensownie i szczerze, jednak nie mnie było o tym decydować. Po opuszczeniu jego gabinetu, zmierzałem w stronę akademika.

Przeszedłem przez lewe drzwi, specjalnie przygotowane dla płci męskiej, by odgrodzić od siebie uczniów innych szkół. Szkoły były zróżnicowane ze względu na płeć i zajęcia edukacyjne odbywały się w innych budynkach, ale akademik mieścił wszystkich uczniów, był tylko podzielony na dwa skrzydła. Prawe dla kobiet, a lewe dla mężczyzn. Recepcjoniści, wyglądający, jak wyciągnięci z programu o wysokiej klasy szlachcicach, poprosili mnie o wylegitymowanie się. Po przejściu przez ochronę prawie dorównującą kontroli bezpieczeństwa na lotnisku, zabrali mi walizkę i zaprowadzili do pokoju. Portier otworzył drzwi, uniwersalną kartą. Ja, by dostać się do swojego apartamentu, musiałbym przyłożyć do czytnika, osadzonego w ścianie, swoją legitymację, którą dostałem od Alberta kilka dni temu.

Czwarte piętro. Można się było spodziewać, że będę się cieszył największymi luksusami i spełni moje wszystkie, nawet bezmyślne wymogi. Tylko człowiek o największych wpływach może sobie na to pozwolić. Po tym, jak Karol wszedł do środka, sam chciałem bliżej się przyjrzeć swojej przyszłej bazie wojskowej, gdy nagle Eryk uderzył dłonią o framugę drzwi, nie dając mi możliwości przejścia. Ogarnąłem go obojętnym wzrokiem i schyliłem się, by obejść jego ramię. Mężczyzna chwycił mnie za bark i mocno wyprowadził 2 m od drzwi.

- Pozwól, że najpierw udekorujemy twój nowy domek. Nie chcemy, byś odczuł dyskom…

Przerwał mu Karol.

- Trzeba przeszukać apartament. Głowa państwa kazała nam, w razie jakbyśmy odszukali coś naruszającego prawo, wyprawić im pierwszą rozprawę sądową w gabinecie Pana Crowa. Proszę się uzbroić w cierpliwość, Panie Fantom.

Obrzuciłem Eryka beznamiętnym wzrokiem, zrzucając jego dłoń ze swojego ciała. Wzruszyłem ramionami.

- Rozumiem, Karolu, jakbyście tylko mogli się pośpieszyć, cały ten kabareton mnie zmęczył i nie miałbym nic przeciwko odpoczynku.

Mężczyzna do którego kierowałem słowa, jedynie skinął głową i wziął się za sprawdzanie wszystkich miejsc w tych pomieszczeniach.

Eryk odszedł ode mnie, wdzierając wzrok do apartamentu.

- Od jednego królestwa do drugiego. Masz łatwe życie, chłopczyku. - objął każdy przedmiot, po czym posprawdzał wszystkie meble i ściany. Otworzył szafę udekorowaną we wzór wiązanek lilii.

Zanim zdążyłem zareagować wtargnął łapami w moją dopiero co przyniesioną walizkę.

- Chwila moment, to chyba wy mieliście stać na straży obrony dóbr osobistych. - przypomniałem swojej matce, która zerknęła na mnie nieco ciekawskim spojrzeniem.

- Cóż to? Wstydzisz się? Pochowałeś tam jakieś pornole i nie chcesz, by wyszło na jaw, że taki odważny chłopiec całymi nocami wzdycha do gołych kobiet. - rozpoczął swoje niezbyt zabawne komentarze. Nie zaprzestał przetrzepywać mi ubrań. W środku były pochowane dane osobiste uczniów i całej placówki szkoły. Nie chciałbym być z tym czymś złapanym, a tym bardziej zaprzepaściłbym sobie możliwość samodzielnego zniszczenia Alberta. W biegu pokonałem dzielącą nas odległość i odepchnąłem od swoich rzeczy Eryka, na co mężczyzna przechylił się w tył i prawie co upadł.

Syknąłem wkurzony jego prowokującymi ripostami.

- Mówisz to z własnego doświadczenia? Nie martw się, szybko zmienię ich miejsce, by twoje zboczone intencje się nie ujawniły i by jeszcze bardziej nie obniżały twoich kompetencji.

Naszą małą sprzeczką zainteresował się Karol. Ochroniarz z nocy położył na swoje miejsce kwiat konwalii i powoli zaczął iść w naszym kierunku. Kiedy mu poświęcałem swoją uwagę, nie zauważyłem szybkiego założonego mi uchwytu przez Eryka. Byłem w pułapce.

- Karol, czyń honory. - ogłosiła pierwsza dama. Mężczyzna wiedział co robi. Uniemożliwił mi jakiekolwiek odreagowanie. Samoobrona, ucieczka, cokolwiek, było równe zeru.

Ku mojemu zdziwieniu, 34-letni brunet zaczął przeszukiwać moją walizkę. Znalazł papiery i zaczął z uwagą się im przyglądać. Szarpanie jeszcze bardziej wzmacniało siłę Eryka. Nie sprawiło mi to bólu, ale niewyobrażalnie wkurwiło. Zabraniałem mu ruszanie czegokolwiek stamtąd, jednak on nie się nie posłuchał.

- Rozumiem. - powiedział, po czym odłożył dane na stolik. - Proszę nam wybaczyć, Panie Fantom, jednak pracujemy dla twojego ojca i grożące niebezpieczeństwo tobie, nawet z własnej strony, nie może mieć miejsca. - usprawiedliwił się i powrócił do roboty.

Eryk podniósł rączki do góry, uwalniając mnie i z niewinnym uśmieszkiem zrobił krok w tył. Po chwili dołączył do Karola.

Tak stojąc w miejscu przez jakiś czas, z pochyloną głową, przemyślałem słowa ochroniarza. Nie wiedział, że nawet możliwość samobójstwa została mi odebrana. Nie doceniłem Alberta, a do tego martwiłem się o jego pozycję. Jedno potknięcie i to na samym początku.

- Co za niekompetentność - powiedziałem i usiadłem na kanapie. - Insynuowanie że mógłbym… - kątem oka zerknąłem na Karola. - Nonsens.

- Czysto. - przeszedł koło mnie starszy mężczyzna i opuścił apartament.

Eryk, idąc tuż za Karolem podniósł wysoko głowę, spoglądając na mnie z góry z wyniosłym uśmieszkiem i również odszedł. Dupek.

Rozglądnąłem się po swoim przyszłym obozie wojskowym. Na początek w oczy rzucił mi się piękny biały zegar z czarnymi wskazówkami. Dopiero potem szeroki apartament, zawierający ogromny salon, sypialnię o łóżku mieszczącym przynajmniej 4 ludzi i łazienkę, która swoją sterylnością przypominała mi pomieszczenie o kontrolowanych parametrach środowiskowych. Niczym w NASA. Na biurku leżały nowo zakupione książki z różnych zakresów nauczania. Na półkach w biblioteczce w staranny sposób były ułożone dzieła literackie z poprzedniego budynku. Na prośbę Alberta ściany były w kolorze bieli, a podłoga cieszyła się srebrnym kolorem jesionia. Na środku widniał czarny dywan, wokół którego ustawione były czarne meble.

Na widok tej aparycji, cieszyłbym się upragnioną wolnością i samodzielnością, jednak nie mam zamiaru się okłamywać. Nawet na chwilę. Sam ten wygląd jest ze strony Albera ostrzeżeniem. Tak sentymentalna biel budzi najczarniejsze wspomnienia.

Po budynku nadal krążyli ludzie pilnujący i kontrolujący każdy mój ruch, lecz tym razem nie byli oni tak charakterystyczni. Wszystko jest inne, tak samo jak i moje pole manewru.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • katharina182 20.11.2016
    Opisujecie wszystko bardzo dokładnie. Rozdziały są dość długie ale mnie to nie przeszkadza. Też tak piszę. Raz mi ktoś napisał żeby je na krótsze podzielić by trafić do więcej ludzi. Możesz też tak zrobić. Jak uważasz; ) pozdrawiam serdecznie. Zostawiam zasłużoną 5 i będę czekać na kolejną część; )
  • NikoRetka 20.11.2016
    To skrócenie rozdziałów nie jest takim złym pomysłem. Osobiście wolę czytać coś długiego, ale domyślam się, że niektórych to może zniechęcać. Minus będzie taki, że te rozdziały będą miały zdecydowanie dużo części (w każdym razie niektóre).
    Oczywiście dziękujemy za kolejny komentarz ^.^ Dalszą część mamy już gotową, muszę tylko ją tu wrzucić (być może zrobię to jeszcze dzisiaj, ale zdecydowanie później).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania