Próba Anioła - Uczucia (tom I) - Rozdział 4. cz. 3

Nataniel

 

Oliwier Rastejczyk - minister spraw zagranicznych - mój czasowy kierowca zawożący mnie jedynie w jedną stronę. Jakby Albert znajdował się w samym piekle, a Oliwier akurat prowadziłby samochód w którym bym się znajdował, pewnie zakończyłoby się to gościną u niego.

Schyliłem głowę, stawiając nogę do środka samochodu. Mój wzrok przykuła jakaś starsza kobieta, stojąca obok Joshuy Clemons. Jej twarz była udekorowana w liczne zmarszczki, a ciało, już nie tak młode, zmuszało posturę do dźwigania sędziwego wieku, tworząc maleńki garb na jej plecach. Ze wzgardą spojrzałem na nich oboje, zadzierając podbródek. Dzieciak ze szlacheckiej rodziny i staruszka wywodząca się najpewniej ze wsi. Co za urocze popisywanie się mediom swoją dobrodusznością względem plebsu. Mężczyzna zatrzasnął za mną drzwiczki i ruszył prowadzony specjalnym GPS nastawionym na Alberta.

Oliwier wjechał na teren okazałej parceli, która od bramy otoczona była żerującymi na plotkach istotami. Zaparkowawszy, mężczyzna skierował się w stronę budynku w stylu neogotyckim. Złożonego z wielkich okiennic, białych ścian i filarów podtrzymujących daszek nad wejściem. Mały samochód niknął w porównaniu do zaparkowanych obok dostrzegalnych limuzyn. Albo Albert zabrał na spotkanie ze mną całą swoją hipokryzję, dwulicowość i krętactwo, co dziwię się, że zmieściło się w tylko czterech limuzynach, ale jasne by było, co wywołało odór skandalu, powodując pojawienie się tych pijawek przed bramą, albo w tym zjawiskowym pałacyku nie znajduje się sam.

Westchnąłem głęboko, przechylając głowę w górę i dostrzegłem usytuowany wysoko na szczycie dachu krzyż.

- W środku czekają prezydenci czterech potężnych krajów: USA, Rosji, Japonii i Polski. Jak wejdziesz do komnaty, kieruj się do swojego ojca, jak rozkaże ci udowodnić jego prawdomówność, masz chwycić za butle z benzyną i wylać na siebie całą zawartość. Kiedy zostanie ci podana zapalniczka, rób swoje.

Czyli odegrać przedstawienie jak uliczny komik i zostać oddelegowanym.

- Rozumiesz? - zerknął na mnie, zatrzymując się już przed dużymi dębowymi drzwiami.

Uśmiechnąłem się wyniośle, jak to miał w zwyczaju Nataniel Fantom,

- Naturalnie. - odrzekłem szorstko i otworzyłem na oścież drzwi, wchodząc dumnie do środka.

Moim oczom ukazała się ogromna komnata z potężnym stołem w środku, zajmującym większość wolnego miejsca. Wokół niego siedziało czterech prezydentów i ich ministrowie spraw zagranicznych oddalonych od siebie o parę metrów. W pomieszczeniu brakowało zegara, ale za to komnata składał się z czarno-brązowych barw. Od razu po moim wejściu nastała monumentalna cisza. Przeszedłem za plecami Kazayukiego, nie wymieniając z nim spojrzenia, po czym minąłem Akuryo, zawsze prosto stojącego przy swoim Panie. Ich minister rozszerzył z zaskoczenia oczy, wodząc za mną spojrzeniem wystraszonej myszy na widok kruka.

- Czekaliśmy na ciebie. - przerwał ciszę Albert, siedząc na samym końcu wielkiego stołu, a przy tym sali.

- W rzeczy samej, my czekaliśmy. - oznajmił oburzony prezydent Rosji. - W końcu możemy doświadczyć tego zaszczytu i poznać nasze domniemane ubezpieczenie, którym okazuje się niczym niewyróżniający się polski chłopaczek. - zakpił mężczyzna i rozsiadł się wygodniej w fotelu.

- Przyjemność po mojej stronie. - skomentowałem, uśmiechnąwszy się znikomo i ustałem po prawej stronie Alberta, dotykając dłonią oparcia jego fotela.

Prezydent Rosji skrzywił się, jednak nic nie powiedział. Rozejrzałem się po towarzystwie. Kazayuki uśmiechał się z zafascynowaniem, śledząc każdy mój ruch, jego zachowanie budziło we mnie wstręt, więc nie skupiałem wzroku na niczym konkretnym.

- Chłopak, jak już wam przekazałem, jest neutralny na potęgę rodów. Genetycznie nie różni się niczym od nas, jednak pacyfikuje ich moc. Jeśli me słowa okażą się łgarstwem, przejdziemy do wymieniania, korzystnych dla waszych zarobków, kar dla polski z powodu tego nieupilnowania warunków umowy. - oświadczył bez chwili zawahania Albert, po czym włożył dłoń do kieszeni marynarki.

- Wtedy bardziej będzie mnie interesowała data kolejnych wyborów, które mają się odbyć w Polsce, szanowny Albercie. - odezwał się prezydent USA, czyniąc atmosferę jeszcze bardziej ciężką.

- Oczywiście, teraz proszę nie zawracać sobie tym głowy. - powiedział już bardziej oficjalnym i chłodnym tonem Albert. - Natanielu. - z apodyktycznością zwrócił się do mnie.

Uśmiechnąłem się przyjaźnie w stronę ojca, po czym odwróciłem się, przeszedłem parę kroków, kierując się w stronę butli, stojącej w prawym kącie sali. Podniosłem owy zbiornik i bez namysłu zacząłem wylewać na siebie jego zawartość. Kiedy butla była już pusta, otworzyłem oczy i zauważyłem zaniepokojone wyrazy twarzy osób w pokoju. Jedynie Kazayuki patrzył na mnie, wyczekując w zadowoleniu. Albert wyjął dłoń z kieszeni i zamaszyście machnął nią w moją stronę, rzucając tym samym zapalniczkę idealnie w moje ręce.

Nacisnąłem za przycisk iskrownika i z zapalniczki wydobył się mały płomyczek. Podniosłem rękę i przytknąłem rękaw do ognia ze stoickim spokojem. Ogień szybko się rozprzestrzenił i po kilku sekundach ubranie było całe nim pokryte. Dym powoli wypełniał salę, a mnie pozbawiał zmysłu widzenia. Czułem miłe ciepło oplatające moje ciało i słyszałem głosy mężczyzn żywo ze sobą dyskutujących.

- To coś niesamowitego. Informacje pokazują, że źródło nie jest jeszcze znane. Prezydent USA chce dokończyć badania nad chłopakiem w swoim kraju, gdzie jest więcej możliwości. - powiedział dyplomata.

- Jak najbardziej to niesamowite, ale szybko może się obrócić przeciwko nam. Prezydent Japonii proponuje oddać go w jego ręce. Uczyni z niego posłusznego, gdzie jego moc zostanie wykorzystana w pożyteczny sposób. Spróbuje również japońskimi tajnikami zniwelować jego słabości i dotrzeć do maximum jego umiejętności. Jego słowa można poprzeć, patrząc na Akuryo. Dziecko z mocami wody jest całkowicie oddane jego rozkazom. Albercie dobrze postąpisz, dając go pod naszą opiekę. Japonia się nim zaopiekuje - deklarował minister Japonii.

- Akuryo. - usłyszałem głos Kazayukiego.

Zanim się zorientowałem strzępy ubrania stały się mokre, a włosy przykleiły się do ciała. Ku mojemu zdziwieniu nie tylko ze mnie ciekła nieregularnie woda. Z każdego prezydenta lała się ciurka, tworząca na ziemi niemałe kałuże.

Spojrzałem na Akuryo z lekko rozdziawionymi ustami, wszakże szybko zobojętniałem na jego działanie. Chłopak nie patrzył na mnie, ale w punkt przed siebie.

- Jak... Jak śmiałeś? - zapytał półszeptem Kazayuki, a jego głos odbił się w komnacie. Późniejsze słowa brzmiały, jakby były wypowiadane na krawędzi szału. Wymawiał je w ich ojczystym języku, więc nie byłem w stanie niczego zrozumieć. Reszta prezydentów w ciszy wysłuchiwała piętnowań Akuryo, ale także z zaciekawieniem patrzyli na mnie. Mężczyzna mimo, że wyglądał na zdolnego uśmiercenia chłopaka, powstrzymał się przed jakimkolwiek rękoczynem w towarzystwie reszty. W końcu zdecydowano się mnie puścić na przepustce z tego więzienia. Wymaszerowałem w akompaniamencie rozterek emocjonalnych Kazayukiego, co sprawiało mi niewyobrażalną radość. Oliwier zamknął za nami drzwi i oboje znaleźliśmy się poza bezpośrednimi skandalami politycznymi i aferami krajowymi. Mężczyzna bez słowa zaczął iść przed siebie, dopóki oboje nie usłyszeliśmy dźwięku otwieranych drzwi. Odwróciłem się zaciekawiony i moim oczom ukazał się milczący, blady Akuryo. Minister widocznie się zląkł. Powróciłem do normalnego chodu w kierunku wyjścia z budynku, kiedy poczułem gwałtowne szarpnięcie w tył. Akuryo trzymał przegub mojej dłoni i patrzył się na mnie z nieposzanowaniem i z cynizmem w głosie zadał mi pytanie:

- Kiedy to dałeś sobie założyć kaganiec, szczeniaku?

Zlustrowałem go protekcjonalnym spojrzeniem.

- Wtedy, kiedy ty dałeś się wykastrować, psie. - chciałem wyrwać dłoń z jego uścisku, jednak chłopak wzmocnił chwyt i pociągnął mnie na ścianę, po czym do niej przyparł. Uderzył o nią otwartą dłonią obok mojej głowy i ze wstrętem puścił moją rękę.

- Kto by pomyślał, że będzie z ciebie taki wytresowany pupil domowy. Może zaprezentujesz swojemu oddanemu treserowi jakąś sztuczkę, Natanielu? - z jawnym szyderstwem wymówił moje imię. Świdrował mnie pewnym, chłodnym spojrzeniem, a na jego ustach malował się słaby uśmiech wyrażający pogardę.

Spojrzałem na ministra, poszukując pomocy. Bałem się Akuryo. Chłopak był nieobliczalny, ale nie chciałem, by zauważył, że się go obawiam. Niestety Oliwier odwrócił się i odszedł, wolał nie mieszać się w sprawy potworów. Akuryo zauważył to i teraz na jego wargach wykwitł w pełnej swej postaci chytry uśmieszek. Zagryzłem wargę i zmusiłem się do zmierzenia go lodowatym wzrokiem.

- Kiedy to zacząłeś tak szczekać, Akuryo? Puścili cię na dłuższą smycz i już poddałeś się bezkarności. Ktoś taki, jak ty, nie powinien się wychylać, jesteś stworzony do bycia podległym. - wyciągnąłem dłoń, która widocznie się trzęsła, i położyłem ją na torsie chłopaka, po czym odepchnąłem go od siebie. - Wyzwolę cię z tych węzłów i zakuję w nowe. - oświadczyłem bez żadnych wątpliwości, intensywnie wpatrując mu się w oczy. - Do tego czasu żyj swoim potępieńczym życiem.

- Jako kto mi to obwieszczasz? - zapytał beznamiętnie, wciąż odwzajemniając mój wzrok.

- Jako Alan Koterski. - odrzekłem i odwróciłem się.

 

Na horyzoncie malowała się już sylwetka internatu. Przebrałem się w nowe ubrania, które były przygotowane w samochodzie, i wyczekiwałem aż Oliwier zaparkuje. Włosy śmierdziały dymem i jeszcze skapywała z nich woda. Po tym wszystkim pojawił się ból głowy spotęgowany nastawieniem. Akuryo potrafił wydobyć ze mnie uczucia, które już dawno zostały wyparte. Nienawiść, najsilniejsza z nich przypomina mi o tym, kim jestem. Zależy mu na ciągłym wspominaniu mojej bezsilności z dawnych lat, ponieważ się tym chlubi.

- Jesteśmy na miejscu - wyrwał mnie z rozmyślań głos ministra.

Otworzyłem drzwi. Chcę jak najszybciej dostać się do apartamentu i zapomnieć.

Minąłem uczniów, portierów, mam ochotę choć na chwilę znaleźć się z dala od ludzi.

Eryk czekał na mnie, oparty przed drzwiami pokoju. Zerknąłem na niego rozwścieczonym wzrokiem i zatrzymałem się przed nim, czekając aż się ruszy. Mężczyzna ociężale wyprostował się i otworzył mi drzwi swoją ubezpieczającą kartą. Chwyciłem za klamkę i trzasłem za sobą drzwiami, od razu likwidując przekomarzanki ochroniarza. Spojrzałem na zegar wiszący nad plazmą i przeleciałem wzrokiem białe ściany, jak i czarne meble. Odrobinę się uspokoiłem, jednak, kiedy obszedłem kanapę, dostrzegłem szatyna rozciągniętego na niej. Podskoczyłem, zaskoczony zobaczeniem żywego ducha w pomieszczeniu, przez co zdenerwowałem się kolejną niespodzianką. Joshua Clemons zaśmiał się i wstał z kanapy.

- Wybacz niespodziewane przybycie, po prostu ciężko się do ciebie dostać przez tamten asortyment. - wskazał za siebie kciukiem, gdzie widniały drzwi, po czym wystawił rękę w moją stronę. - Jestem Joshua Clemons.

Obrzuciłem go oschłym i pełnym dezaprobaty spojrzeniem, nie reagując na jego uprzejmość. Ha! Uprzejmość, ten jegomość wkradł się do mojego apartamentu, po czym oszczędza na szczegółach natychmiastowego wytłumaczenia mi swojej wizyty.

- Rozumiem… Proszę mi wybaczyć tę zniewagę. - Joshua ukłonił się w pasie z teatralnym ruchem ręki. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i…

- Wynoś się. - powiedziałem i minąłem go, siadając na fotelu.

Joshua postawił przede mną krzesło. Usiadłszy tył na przód, położył ręce na oparciu i wwiercał we mnie wszystkowiedzący wzrok Amerykanów.

- W jakim sensie? - zapytał chłopak, uśmiechając się głupkowato.

- Najprostszym. - odpowiedziałem, chwytając za kieliszek stojący na szklanym stole. Najwyraźniej chłopak rozgościł się.

- W takim razie wytłumacz mi to w bardziej skomplikowany sposób. - wyrwał z mojej ręki naczynie i wypił do końca alkohol.

- Mój asortyment ma lepszą ode mnie elokwencję. - syknąłem, tracąc cierpliwość.

- Dobrze, dobrze, to przejdźmy od razu do warunków łagodzących. - podniósł ręce do góry, razem z pustym kieliszkiem.

Westchnąłem ciężko. Co za jełop. Będzie mi łatwiej nim manipulować, niż myślałem. Otóż to…

- Dobrze, co cię tu sprowadza?

- Jesteś adoptowanym synem prezydenta, wiesz kim są twoi rodzice? - odpowiedział pytaniem, na pytanie.

I nagle oskarżony zaczął przesłuchiwać poszkodowanego, co zmusiło sędziego do wygnania go z kraju, nie zważając na jego pozycję w innej sprawie. Powstrzymałem swoją dumę i skłoniłem się do kontynuowania dyskusji w celu wyciągnięcia informacji.

- Tak, wiem. - odpowiedziałem nie siląc się na złagodzenie tonu. - Co tu robisz? - powtórzyłem pytanie i poprawiłem się na fotelu, krzyżując ramiona.

- Siedzę. Kojarzysz Nikolę Monsun, córka ludzi posiadających największe tereny jabłoni. Jak nie, rekomenduję lustro.

- Pardon? - W zdumieniu podniosłem na niego wzrok.

- Jest to przedmiot codziennego użytku, składający się ze szkła i najczęściej ramy. Jest płaski i odbija światło od swojej powierzchni. - Joshua odłożył puste naczynie na stół.

- Wiem, co to lustro, imbecylu - obruszyłem się.

- Ach, wybacz. Nie wyglądasz na takiego.

- Jakiego?

- Bystrego.

Poczułem jak na moim czole pulsuje żyłka.

- Jesteś synem Jonathana Clemons i Courtney Clemons, ludzi o rzeszy studiów filmowych i najbardziej prestiżowych aktorów na świecie. Po co ci wiedza mojego pochodzenia?

- Właśnie z tego powodu. Czy to niesprawiedliwe?

- Szukasz sprawiedliwości, włamując się do mojego pokoju?

- Nie uważasz, że jesteś nieprzyzwoicie podobny do niej?

- Że do kogo?

- Może jednak pokazać ci ten niezwykły przedmiot zwany lustrem?

- Jeśli wybierzesz się po nie do samych Stanów Zjednoczonych, to z chęcią poproszę.

- Akurat mam przy sobie. - Joshua wsadził dłoń do kieszeni bluzy.

- Na Boga! Zaraz doprowadzisz do moich 7 lat nieszczęścia za zbicie lustra. - zirytowałem się.

Joshua zlustrował mnie wzrokiem i podniósł jedną brew w górę.

- Aż taki brzydki nie jesteś, by od razu pękło.

Wstałem gwałtownie z fotela, przejeżdżając obiema rękami po włosach.

- Ja pieprzę… Wyjdź!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • katharina182 21.11.2016
    Kurcze u ciebie to jest sporo tych pstaci. Ksiazka jest naprawde mega rozbudowana i jak na razie bardzo dobrze rozplanowana. Musze sie skupiac, zeby niczego nie pominac i wszystko dobrze zrozumiec. jak juz wczesniej wspomnialam historia jest zawila, ale ja takie lubie:) Macie juz calosc napisana, czy piszecie na bierzaco? P.s - sorry za brak polskich znakow, nie mam pl klawiatury na tym laptopie, ale mam nadzieje ze wszystko da sie odczytac. jutro bede czytac dalej:) oczywiscie zostawiam 5. znakomita robota:)
  • NikoRetka 22.11.2016
    Piszemy na bieżąco. Ostatnio staramy się pisać nieco szybciej, bo historię zaczęłyśmy wymyślać rok temu i mamy już prawie wszystko zaplanowane. Pozostało to tylko napisać xD
    A postaci będzie jeszcze więcej (ale spokojnie, te główne się nie zmienią). Na razie tyle ich wystarcza, ale później... No cóż xD
    Ogromne dzięki za komentarze, wizyty i oceny xD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania