Przekleństwa anorektyczki [23]
https://www.youtube.com/watch?v=kqTuU6S7GmU
Po obiedzie postanawiam spędzić wolną chwilę z książką, jednak gdy tylko siadam wygodnie na łóżku, zakładam nogę na nogę i otwieram ulubione czytadło, drzwi do pokoju otwierają się i staje w nich mój lekarz.
– Alicja? Mogę cię prosić? – mówi od progu, a ja w jednej chwili mam ochotę powiedzieć, że "Nie, nie może pani, do widzenia", ale ostatecznie kiwam głową w potwierdzeniu, zamykam książkę i z wymownym uśmiechem wstaję. Kieruję swe kroki do gabinetu lekarzy, zamykam za sobą drzwi i zajmuję miejsce na wielkim, trochę rozszarpanym fotelu. Odruchowo zaczynam go strzępić, unikając kontaktu wzrokowego z lekarką. Czuję, jak świdruje mnie spojrzeniem. Tym bardziej nie chcę na nią patrzeć.
– Chciałam z tobą porozmawiać o kwestiach dotyczących wypisu – zaczyna. – Konkretnie chodzi o twoją wagę.
– Słucham.
– Na ostatnim ważeniu było trzydzieści dziewięć kilogramów. Od czterdziestu dwóch możesz wyjść na przepustkę.
– To zbędne. Nie mam z kim.
Doktor milczy. Nie odpowiada.
– Od czterdziestu siedmiu będziemy myśleć nad wypisem.
Czterdzieści siedem? Mam przytyć jeszcze osiem kilogramów? Nie. Nie chcę. Nie mogę. Kurwa, niech trzymają mnie tu ile zechcą, ale nie przytyję ośmiu kilogramów, nie ma w ogóle o czym mówić.
– To dużo. W sensie, osiem kilo – odzywam się.
– Dasz radę. Maksymalny czas pobytu dla osoby z zaburzeniami odżywiania to osiemdziesiąt cztery dni.
Co?
– Czyli, jeżeli nie przytyję do tego czasu, to tak, czy owak, będziecie musieli mnie wypuścić?
– Mniej więcej.
– Tak, czy nie?
– Tak.
– Rozumiem.
– Ale, oczywiście, lepiej dla ciebie, żebyś przytyła.
Tak. Lepiej.
●
Po wyjściu z gabinetu idę do toalety i zaczynam robić przysiady. Łapię się kaloryfera z odpowiedniej strony – po to, żeby nie odrywać stóp od ziemi i w taki sposób, by nie było widać co robię, przez tą cholerną szparę pod drzwiami. Jeden przysiad. Drugi. Trzeci. Po czterdziestu przestaję liczyć i wykonuję ćwiczenie machinalnie, póki ktoś nie zaczyna natarczywie pukać do kabiny. Zatrzymuję się, biorę ręce z kaloryfera i wychodzę z łazienki. Mijam Faustynę. Szczerze mówiąc, trochę się jej boję. Nawet bardziej niż Janka.
●
Kolejne dni mijają zatrważająco szybko, czas zatrzymuje się dopiero po czterech, gdy przychodzi moje kolejne, drugie już, ważenie. Staję na wagę, zamykam oczy i słyszę to. Głośno i wyraźnie. Trzydzieści sześć. Schudłam trzy kilo. Dźwięk tych słów sprawia, że po moim karku przebiega przyjemny dreszcz. Wiem, że euforia jest chwilowa. Chcę więcej. Trzydzieści sześć to zbyt mało, a raczej – zbyt dużo. Schodzę z wagi, zakładam bluzę i chcę już wyjść z dyżurki, ale zatrzymuje mnie głos pana Roberta.
– Ala.
– Tak?
– Zamknij drzwi i usiądź.
Przełykam ślinę. Może myśli, że schowałam coś w kieszeniach i tak naprawdę ważę mniej? Albo zauważył, jak zeskrobałam trochę masła z chleba na drugiej kolacji, chowając je pod paznokciami, a potem wytarłam pod sweter? Albo jak wyrzuciłam szynkę pod stół i kryłam ją pod kapciem, dopóki nie wstałam? Albo... nie wiem. Czego może chcieć ode mnie pielęgniarz na oddziale psychiatrycznym, do cholery?
– Schudłaś – mówi, a ja milczę. Między nami nastaje gęsta, niezręczna cisza. Unikam jego wzroku. W stresie zaczynam drapać skórki od paznokci. Mężczyzna wstaje z krzesła, spogląda przezornie na monitory i siada obok mnie. Wciąż nie umiem się przemóc, by na niego spojrzeć. – Ala, mówię do ciebie. Co się dzieje?
– Jest źle – przyznaję.
– Z czym?
– Ze mną. Nie chcę tu być, ale nie chcę też przytyć. Z drugiej strony zaś, wszystko jest mi obojętne i chciałabym po prostu zniknąć. Na zawsze – z każdym kolejnym słowem coraz bardziej ściszam głos, aż staje się on praktycznie niedosłyszalnym szmerem. Gdyby nie to, że w pomieszczeniu i na oddziale panuje totalna cisza, wydawałoby się, że tylko bezgłośnie poruszam ustami.
– Ala. Nie powiem ci, że będzie dobrze. Bo to ty musisz chcieć wyzdrowieć i jeśli tego nie chcesz, jeśli nie chcesz pomocy, to nikt nie będzie nic robił w twoim kierunku na siłę. To ty musisz zadecydować. To w twoich rękach leży twój własny los i to od ciebie jednej zależy to, w którym kierunku pójdziesz. Czy dalej będziesz w to brnąć, czy nie.
Wsłuchuję się we wszystko, co mówi pielęgniarz. Zastanawiam nad każdym, pojedynczym akcentem. Myślę. Natłok różnych spostrzeżeń i interpretacji sprawia, że boli mnie głowa, ale one nie przestają płynąć. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że z każdą sekundą mój umysł przyswaja coraz więcej informacji, jak wielka, chłonąca wyrazy gąbka. Pierwszy raz od ponad pięciu minut rozmowy podnoszę wzrok i spoglądam panu Robertowi w oczy. Widzę w nich troskę i wiarę, i to lekko mnie peszy, ale nie odwracam spojrzenia. Jego słowa dudnią mi w uszach. Wszystko zależy ode mnie. Ja zależę od siebie.
– To jak będzie? – pyta, gdy wciąż się nie odzywam. – Jak to z tobą będzie, Ala? Przestaniesz ćwiczyć w toalecie? Dasz sobie pomóc?
– Skąd pan wie, że ja...
– Słyszałem. To co? Chcesz jeszcze jedną kromkę? – uśmiecha się.
– Bez przesady. Ale... Nie wiem jak... Wie pan, że tu nie chodzi tylko o jedzenie i wagę, prawda?
– Wiem. Doskonale wiem. Anoreksja jest o wiele bardziej złożona, a głodzenie się i pragnienie przeraźliwie szczupłej sylwetki, sympatia do kości, to jedynie wyniki długotrwałych zmian. Wierz mi, nie pierwszy raz mam do czynienia z anorektyczką.
– Chciałabym umieć powiedzieć, że nią jestem... Uwierzyć w to i zaakceptować jako coś złego. Chciałabym coś zjeść i żeby nie chciało mi się wymiotować.
– Powiedz to, Ala. Przecież potrafisz. Powiedz to i myśl o tym. Dasz radę.
Jestem... Jestem... Jestem... Chciałabym...
– Wie pan, to może brzmieć dziwnie, ale ja nie wiem, jak to inaczej ubrać w słowa i... Z jednej strony chciałabym umieć jeść. Z drugiej coś... Jakiś głos w głowie mówi mi, że wszyscy wokół mnie kłamią. Kłamią i że tylko jemu, temu głosowi, mogę ufać, tylko on nigdy mnie nie zdradzi.
– Spróbuj mu powiedzieć, żeby spierdalał.
– To nie takie łatwe.
– Z czasem stanie się prostsze. Próbuj, Alicja. Próbuj.
Uśmiecham się w duchu do jego słów.
– Proszę pana...
– Tak?
– Dziękuję.
Komentarze (16)
Dzięki i pozdrawiam :)
Jest potencjał w Twoim pisaniu i, w wolnej chwili, poczytam inne fragmenty. Piszesz prosto i sprawnie, z szacunkiem dla czytelnika.
Pozdrawiam ;)
Dzięki, mam nadzieję, że przypadną Ci moje wywody do gustu, pozdrawiam także :)
"– Ze mną. Nie chcę tu być, ale nie chcę też przytyć." - trochę bez sensu to zdanie. Nie chce tam być i nie chce przytyć, jak mniemam. A pobyt tam wiąże się z przytyciem. "Ale" by pasowało, gdyby chciała tam być ;) Tak myślę.
Czytając, popadam w coraz większą irytację względem funkcjonowania osrodków zamkniętych w Polsce. Sama mam doświadczenia w tej dziedzinie, choć nie moje własne, ale osób bliskich. Rozmowy z psychoterapeutą powinny odbywać się codziennie, a nie jak opisujesz, przetrzymują po to by zapobiegać dalszym rozwojom choroby, niż dojść do jej podłoża i chociaż próbować to podłoże naprostować. Ech, lecę dalej.
W anoreksji najważniejsza jest psychoterapia. Bez niej nic się nie wskóra. A w takich szpitalach kładzie się, niestety, nacisk na tycie, a nie psychoterapię, która jest raz, góra dwa razy w tygodniu. Jadłowstręt to nie tylko to, że ktoś nie je. To ma swoje podłoże, całkiem odbiegające od figury, odchudzania i nawet samego jedzenia.
Stąd moja powyższa krytyka. To samo tyczy się fobii społecznych, stanów lękowych, depresji etc. To nie choroby genetyczne, wrodzone jak chociażby schizofrenia, przy której terapia farmokologiczna dla wyciszenia objawów jest jedynym wyjściem. Znam to wszystko, co piszesz. Podawanie leków odurzających, pasy, kraty w oknach, leki, leki, leki i wypis przy powierzchownej poprawie. Kiedyś może uda się o tym pogadać prywatniej :) Niemniej, choć to niewiele, trzymam kciuki i wspieram duchowo.
Zawsze można się zgadać i napisać ;) Akurat ten temat jest dla mnie na tyle luźny, że mogę o tym porozmawiać z każdym. A oddział psychiatrii to trudne miejsce, chociaż często można poznać wielu wyjątkowych ludzi.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania