Poprzednie częściŚladami

śladami 11.

Czasem trzeba się przenieść, jak koleżanka, która ucieka od mieszkania pokrytego pleśnią. Czasem trzeba przysiąść w innym miejscu. Przenieść ławkę stojącą w krzakach, by lepiej zobaczyć chmury, gwiazdy i księżyc. Nie boję się przenosin.

Uczę się malować twarze. Chwilowo wychodzą karykatury: gruby kolega jeszcze bardziej gruby, tylko twarz syna nadal szczupła, bliska i wyraźna jak moja dłoń. Maluję w ukryciu. Gdy więcej w pobliżu ludzi, ręka mimowolnie drży. Nie chcę tego za bardzo okazywać, nie wszyscy lubią takie drżące dłonie. Gdy poszłam na rozmowę kwalifikacyjną do Biblioteki Narodowej, podałam dłoń kierownikowi, z którym chciałam się przywitać. Wyjął z kieszeni protezę, nastąpiła chwila konsternacji.

Tomasz a Kempis pisał, żeby nie być za bardzo w dobroci pewnym, bo nie wiadomo, ile w tej dobroci wytrwasz. Taka dłoń proteza jest jak dziecko autystyczne – wystarczy przytulić niewidoczność.

Ostatnio utkwiłam w kolorach. Postanowiłam pomalować nimi skrzydła helikoptera. Gdzie polecę? Nie wiem. Oby tylko nie było więcej wypadków.

 

Dawno temu byłam liściem tataraku zasłaniającym piękny staw z nenufarami. Dziś się obnażam.

Brud za paznokciem, jako brud codzienny, i ten niewidoczny, w środku. A teraz rzuć. Jeśli nie dźwigasz jak ja kamieni wewnątrz, wyceluj we mnie cegłą, bowiem potrafi ze mnie wyjść potwór. Uważaj. Wypatroszy. Wypatroszy cię. Gdy się pospieszysz, urodzę kamień. Będzie śliski jak ryba wydobyta z mułu. Prześliźnie się przez twoje palce i spoczniesz na nim. Ziemia się zatrzęsie. To będzie oznaczało, że jestem wolna. Poza jądrem.

Dziś zadzwonił eks. Krzyczał.

– Pycha tobą kieruje! Nic więcej. Idziesz w złym kierunku!

Wrzeszczał. Wrzeszczał i tak rozlała się pustka po polach. Umarły we mnie kuropatwy, na chwilę.

 

Biegną ku mnie ciała dawnych kolegów. Zaczynamy grać w piłkę nożną.

Eks stoi za ogrodzeniem. Woła: – Głupi! Głupi biegają za piłką!

Czasem wypada być niepoważnym, by nie schylić się do poziomu błazna, który jest za bardzo poważny. Taki błazen najczęściej ma jedno oko, a to, co mu zostało, też zaczyna szwankować.

Jedno jest pewne – ze mnie poplątany kłębek. Kłębią się myśli. Muszą mi wyrosnąć mocne dłonie, by dokończyć to dzierganie piórem, które wiatr wyrwał z martwego ptaka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • laura123 27.12.2020
    Bardzo głębokie Twoje pisanie, trzeba się wgryzać, ale to właśnie uwielbiam w literaturze.
    Mnie bardzo podoba się ten tekst. 5
  • Tjeri 27.12.2020
    "Muszą mi wyrosnąć mocne dłonie, by dokończyć to dzierganie piórem, które wiatr wyrwał z martwego ptaka."
    Ostatnie zdania (czasem całe akapity) z wszystkich części "Śladów" wymiatają. Reszta, niepokojąco skłębiona, również robi wrażenie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania