Poprzednie częściUpadły-Rozdział 1

Upadły Anioł - Rozdział 5

Co było z tym miastem? Rano zimno... W nocy zimno... Tylko popołudnie mogłem uznać za znośne. Ulice rozświetlały latarnie, ale próżno szukać w tym świetle bezpieczeństwa, czy też pociechy. Dzielnica hipokryzji, gdzie w dzień nie bałeś się niczego, a w nocy nie uświadczysz nawet prostytutek, które na innych dzielnicach stanowiły niemal plagę, niedającą się zwalczyć żadnymi metodami.

Echo, niczym sadysta, roznosiło głośno me kroki, oświadczając każdemu, że intruz się zbliża. Według plotek dookoła kwitło życie, o którym każdy wolałby nie wiedzieć, obarczone surowymi regułami, niechętne dla przechodniów i obcych. Ranek przeważnie przynosił jakieś ciało albo jego część. Jedni mówili, że to mafia, drudzy, że seryjny... Kto wie... Prawda dla większości była ukryta, w tym i dla mnie.

Nie boje się niczego ani śmierci, ani napadu... Przynajmniej tak mógłbym sobie powtarzać. Rzeczywistość okazała się inna. Zginąć z rąk demona albo w walce... Ale nie jak śmieć dla kilku dolarów, czy dla uciechy jakiegoś zboczeńca lub szaleńca. Wieczny sen... Wprawdzie to nie zniknięcie, ale tak po prostu stać się światłem? Nie czuć niczego, nie śnić o niczym... A po obudzeniu co? Jeśli w ogóle to po wielu setek lat albo dłużej. Gdy w pełni się zregenerujemy, nic nie będzie takie same... Inni aniołowie, ziemia... I ty z zadaniem w czasach zupełnie innych, niż żyłeś, znajomi albo o tobie nie pamiętają, albo nie ma dla ciebie miejsca w ich życiu... A to ludzie i tak będą mieli najgorzej... Brak innych rozumnych istot skutecznie wzmacnia egoizm i punkt widzenia tylko z jednej strony... Gdyby wiedzieli, że istnieją twory znacznie wykraczające ponad innych marne umysły...

Minąłem bezpieczniejszą część, ponad połowę dzielnicy. Pozostała ostatnia, w dzień kwitnie tu bazar, począwszy od chińczyków sprzedających swoją kuchnię do arabów zachwalających nielegalne ubrania z wątpliwego źródła. Dotąd nikt tego nie zamknął, dlaczego? Nie wiem. W tym momencie to "tylko" boczna, szeroka uliczka, niemalże pogrążona całkowicie w mroku. W licznych śmietnikach słyszałem szczury, a wyobraźnia podsuwała błysk noża w najciemniejszych zakamarkach i liczne postacie spoglądające na mnie złowrogo. Trzeba było iść dookoła, nawet jeśli to ponad godzina więcej.

Kątem oka dostrzegłem kształty wyłaniające się z podwórza jednego ze starych domów. Widocznie osiągnąłem już limit szczęścia. Sięgnąłem dłonią po portfel, licząc na to, że te dwadzieścia dolców wystarczy. Wszystko zależało, czy miałem przed sobą narkomanów, czy ludzi, chcący się odstresować zabójstwem. Straciłem nadzieje, gdy zobaczyłem ich oczy. Tak jak u demonów oczy stawiają się czarne, tak tu dominował błękit.

— Witaj, bracie — powiedział jeden z nich.

— Czego jeszcze chce ode mnie, Rafael? To raczej nie jest przyjacielska wizyta. — Ciągnięcie tej szopki nie miało sensu.

— Archanioł Rafael przesyła pozdrowienia — odpowiedziała rudowłosa, uderzając mnie w twarz z pięści. Upadłem na ziemie i zacząłem się śmiać.

— Co cię tak bawi, zdrajco? — Kapitan oddziału i mój pierwszy rozmówca uklęknął obok mnie.

— Nie wiedziałem, że Rafael to fan Ojca Chrzestnego i innych takich filmów... To co teraz? Salwa z Thompsona albo wszyscy zaczniecie strzelać z pistoletów? — Coś było ze mną nie tak. Powinienem czuć strach, niepewność, gniew, albo cokolwiek... A zamiast tego wszystko mnie to bawiło.

Nie doczekałem się odpowiedzi, największy z nich zaczął okładać moją twarz. Czułem każdy cios, jak uderzenie młota, następnie przeszli do kopania. Na koniec, gdy już plułem krwią, lider katów podniósł mnie na kolana i przyłożył niebiańskie ostrze do szyi. Zapowiadał się koniec.

— Zaczekaj. — Usłyszałem znajomy głos, a po chwili kroki. W mdłym świetle jednej z nielicznych latarni dostrzegłem ją. Osobę mi najbliższą, wieloletnią towarzyszkę rozmów o ulubionych ziemskich malarzach. Dyskusje o możliwych zmianach w niebie ciągnęliśmy przez wiele nocy, przez co rzadko miałem czas wolny.

— Kasja... — wychrypiałem, nie wierząc własnym oczom.

— Dla ciebie archanioł Kasja — odpowiedziała szorstko. Jej słowa ugodziły prosto w moje serce, w jej spojrzeniu nie było serdeczności, na ustach znikł promienny uśmiech, pozostała tylko pogarda i ten chłód. — Mieliśmy nadzieję, że twój upadek zakończył twój nędzny żywot zdrajcy... Pewne przeoczenie, które zaraz naprawimy...

— Naprawdę uwierzyłaś w te kłamstwa? — Słowa z trudem wychodziły z ust. Nie tylko z powodu obrażeń, ale i ściśniętego serca.

— Widziałam dowody, Urielu. Przehandlowałeś życie ludzkie demonom. Powiedz mi... — Chwyciła mocno za poplamioną kurtkę. — Co było warte takiej ceny? Czym przekupiły cię? Kiedy zaczęło cię trawić splugawienie? Czemu nie przyszedłeś z tym do mnie?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem krzyczeć, że to nieprawda, że to tylko kłamstwa. Bezskuteczne tracenie sił i czasu. Rafael zdążył już użyć propagandy i przeprać ich mózgi. Nic już nie miało sensu.

— Zabij mnie. Nie przeciągajmy tego... — rzuciłem z uśmiechem, słysząc odgłos kruszenia własnego serca. Ostatni most został spalony.

— Według życzenia. — Odepchnęła mnie i skinęła na wielkoluda, trzymającego dwuręczny miecz. Przynajmniej wiedziałem, że nie potrafiła mnie zabić. Mała pociecha, ale jednak zawsze jakaś. Kat zamachnął się, zamknąłem oczy i... Usłyszałem krzyk i metaliczny odgłos, upadającego oręża.

Anioł uciskał zranione ramię, a obok mnie warczały piekielne ogary. W przeciwieństwie do ziemskich psów były dwa razy większe od najpotężniejszego tutejszego odpowiednika, przejawiały większą inteligencję i o kłach nie wspomnę.

— Chwileczkę, Kasjo... — Damski głos dołączył do różnych dźwięków. — Jeszcze nie znudziła mi się zabawka, bym ją wam oddała.

— Astaroth... — warknęła blondynka, kładąc dłoń na rękojeści miecza. — Przyszłaś po swojego?

— Ja? Przecież doskonale wiesz, że nie mam towarzyszy... To zbyteczny balast. — Zeskoczyła z linii wysokiego napięcia na jeden z niższych dachów. — Co do niego... Daleko mu do demona... Inaczej, jak myślisz, czy wysłaliby tylko jednego, by zabezpieczył taką paczkę? Upadły archanioł to potężne wzmocnienia dla naszych sił.

— Więc czemu się wtrącasz? Chcesz doprowadzić do wojny? — Kasja odzyskała pewność siebie. Wyciągnęła swoją broń, była gotowa do ataku.

— Właśnie... Rozejm... Czy to niedziwne, że dwie odwieczne wrogie siły zmieniają wobec siebie plany? — Jednym skokiem znalazła się przy anielicy. — Nie zauważasz tego? Czy może widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć?

— Skończ z tym jadem, demonie. Nie zatrujesz mojego mózgu taką gadaniną.

— Nie muszę, już masz zatruty, skoro nie widzisz prawdy i to demon ci ją wyjawia... Cóż za ironia... Nieważne, póki moja zabawka mi się nie znudzi, będzie pod ochroną... — Poklepała mnie po ramieniu.

— Nędzny demon chce z nami wygrać? Bez wsparcia z tak mizerną mocą? — Wtrącił się jeden ze zgromadzonych.

— Może i nie jestem na wysokim stołku, ale żeby ze mną wygrać, będziecie musieli użyć magii, dużo magii, a wiecie, co to znaczy? — spytała z tryumfem w głosie. — Dla demonów wyższej rangi przeniesienie się tutaj to kwestia sekund. Nie wspominając o potędze nocy i ilości zgromadzonej w tym miejscu many z krzywdy ludzkiej. Nadal sądzisz, że jestem na przegranej pozycji?

— Zostaw. Wiemy, gdzie jest. Na razie zarządzam odwrót. — Kasja powstrzymała swojego towarzysza, a po chwili zniknęli w niebieskim świetle, po Astaroth i jej ogarach też nie pozostał ślad. Pozostałem sam, pobity, załamany. Mogłem walczyć, mogłem zabić, ale nie chciałem. Wyeliminować swoich braci i siostry... Nie przespałbym żadnej nocy, gdybym to uczynił. To tylko żołnierze, wykonujący rozkazy.

Z trudnością wstałem na nogi, nie czułem twarzy, rąk. Przynajmniej mogłem chodzić, a do świtu jeszcze daleko. Kulejąc ruszyłem w daleką drogę do domu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania