Wspólny Wróg i Mętna Woda część 1

Gubikowe Moczary to było, zaiste powiadam wam, paskudne miejsce. Po prostu okropne. Moskity wielkości łapy rosłego ogra. Sumy o ludzkich zębach zasadzające się na wszystko co się rusza. Gęsta jak skisłe mleko mgła ucinająca wizję na dziesiątym metrze. I najlepsze, każde powykręcane, nasączone wodą drzewo, każda toksyczna jaszczurka, każda kropla gęstej wody była skażona przeklętą magią.

Bynajmniej nie jakąś tam zwykłą czarną magią, nekromancją czy inną igraszką dla dzieci. Moczary pulsowały czystym gniewem Natury.

Z owych i wielu innych powodów, przez setki lat nikt się na Gubikowych Moczarach nie osiedlał, jednak rankiem roku 978 dało się dostrzec grupę dwóch karłowatych slupów typu półdelfin, we mgle. Małe krypy lawirowały ostrożnie między kłębowiskami korzeni a monstrualnymi gniazdami bagiennych szerszeni O'hla. Żagle miały one spuszczone, na wiatr nie było co liczyć kiedy pływało się po Moczarach, niósł je lekki prąd kierujący się na północny wschód.

Na dziobie przodującego slupu stał elf wysoki, w szerokim brązowym płaszczu i wysokich butach nabijanych ćwiekami. Przeciętną elfią twarz osłaniał mu kapelusz, o luźnym zwisającym rondzie.

Do mężczyzny podszedł okutany w połatany płaszcz marynarz, człowiek o zniszczonej morskim słońcem twarzy.

- Z całym szacunkiem... Jeśli można przerwać kontemplację - ozwał się nieśmiało.

- Można, zezwalam - odparł elf głębokim głosem pełnym siły.

- Otóż... Załoga się z lekka niepokoi - wyszeptał człowiek, oddech cuchnął mu ostrygami.

- To jest? Niepokoją się że nie dostaną zapłaty? A może boją się kilku komarów?

- Nie, skąd znowu. My tu wszyscy jesteśmy ludzie morza. No z wyjątkiem kapitana, on jest jaszczurat. Heh... Rozchodzi się, o drogę jaką wybrał rzeczony kapitan. Widzi pan, panie Atleinejr, te bagna mają zajebiście złą sławę. Wie pan, wiedźmy, voodoo, skrowy i inne gady. I żeśmy z załogą w nocy uradzili, że skoro sami kapitana nie przekonamy, to może pan da radę?

Elf zaśmiał się serdecznie, co lekko wystraszyło marynarza. Atleinejr podrapał się po wydatnej kości policzkowej gdzie widniały trzy bąble po ugryzieniach moskita i rzekł:

- Zaiste dyplomatyczne podejście, wybaczy pan, ale prędzej się spodziewałem że ludzie jak im się coś nie spodoba to od razu zrobią bunt. A tu proszę, takie miłe zaskoczenie.

- No wypraszam sobie, panie Atleinejr. Myśmy są marynarze a nie piraci. Na wodzie kapitan jest jak ojciec a okręt jak matka. Święte rzeczy to są. Ino czasem ma się wątpliwości... Gubikowe Moczary to nie przelewki. Ledwośmy wpłynęli a już Lis całe burty ma oblepione jakimś zielskiem. A Lisica, proszę się wychylić, zobaczy pan. I co? Galion nie ma lewej ręki. Jakieś tałatajstwo urąbało naszej syrence rękę. To się źle skończy... Dlatego prosimy...

- Odmawiam. A to dlatego, że samemu ustalałem trasę - słowa Atleinejra były jak cios topora.

- Słucham? - wychrypiał marynarz.

- Kapitan Horszam czyni to, za co zapłaciłem. Owszem, płyniemy do Mostu Zariwdoj, ale po drodze mus mi coś załatwić na Moczarach. Zrozumiano marynarzu? A teraz proszę odmaszerować i nie siać fermentu wśród załogi, bo to się może źle skończyć. Rozmawiałem już kilka razy z kapitanem Horszamem i zdradził mi co nie co o tłumieniu fermentu. Chce pan posłuchać? - uśmiech pogryzionego po twarzy elfa zdawał się upiorną maską.

Marynarz nic nie odpowiedział, ukłonił się jeno i czmychnął czym prędzej zajmować się olinowaniem.

- Było wynająć piratów - wymamrotał Atleinejr.

Mgła wieczorem tylko się zagęściła, choć zdawało się to niemożliwe. Slupy zostały zahaczone jeden o drugiego i wprowadzone do małej zatoczki między łachą podmokłej ziemi a zbiorowiskiem poskręcanych, łysych drzew.

Pod osłoną nocnej ciszy i owej szczelnej mgły, kapitan i jego klient mogli wreszcie swobodnie porozmawiać w kajucie tego pierwszego. Wcześniej okazji nie było, gdyż naraziliby się na spojrzenia załogantów.

- Co ci do łba strzeliło Atleinejr? Tak po prostu się wygadałeś? Sam mówiłeś, tajemnica ma być. Gęba na kłódkę a jak coś to ja przecież za sterem stoję i mój bosman - dziwił sią kapitan Horszam.

Jaszczurat miał czarną łuskę poprzetykaną okazyjnymi bliznami. Gadzie oczy przymglone, osłonięte błoną, rozwidlony jęzor nerwowo przemykał między zębami w paszczy.

- Zrobiłem to co najlepsze. Jeśli dojdzie do rękoczynów, to obydwoje pójdziemy za burtę - elf uśmiechnął się i polał kapitanowi rumu z popękanej butli, sobie też polał.

- O czym ty bredzisz? Ha! Że niby bunt zwietrzyłeś? - przechylił kubek z trunkiem - Powiem tak, jaszczuraci pływali po wodach tego świata nim jeszcze wy, elfy wyleźliście z jaskiń na tych waszych wyspach. Opowiadałem ci jakie mam metody zachowywania dyscypliny? No przecież. Weźmiem tego przeklętego Krabika na gniazdo. Posiedzi dwa dni to odechce mu się zawracać ci dupę. Od trzydziestu lat pływam na najróżniejszych statkach i ani razu nie miałem buntu! A raz, pamiętam jak dziś, mieliśmy płynąć przez Chmurę Ksenonu na południe od Bezimiennej Wyspy.

- Cóż, nie chcesz mi wierzyć, twoja sprawa kapitanie - odparł z przekąsem i upił trochę rumu - Ale wspomnisz moje słowa. Jak zacznie się jazda w głębi Moczarów, twoi marynarze zaczną pękać. A tak z innej beczki... Bosman pilnuje mojego ładunku?

- Owszem. Na Lisie ma siedzieć całą noc - rozparł się na krześle i leniwie zaszurał ogonem po deskach - Obyś nie wykrakał, elfie.

 

Kiedy to elf z jaszczurem siedzieli przy kielichu na Lisicy, w dusznym forkasztelu na Lisie zebrali się dyskutujący załoganci.

- I Komba siedzi tam całą noc? - spytał Bosak.

- No, gratów elfa pilnuje. Kapitan nawet dał mu liście koki do żucia. I prawdziwy spirytus! - oburzył się Fokacz.

- A czego i czemu on tam pilnuje? Za złodziei ten elf nas ma? - również oburzył się Sardynka.

- Jak to czego? Jakiegoś magicznego pierdolnika. Wnosiłem te pakuły na pokład i widziałem jakieś słoje z galaretą, kule szklane i nawet suszone ręce! - odpowiedział Krabik.

- Lu... Ludzkie? - jęknął najmłodszy z załogi, Gullga.

- Nie, małpie. Chyba... - Krabik podrapał się po łbie - Chociaż jak tak dziś do niego gadałem, to jakiś straszny mi się wydawał. Niby wygląda jak elf, przemądrzały jak elf ale miał coś we ślepiach takiego... Dziwnego...

- Elf to w ogóle cały jakiś dziwny jest, jak zrywałem z falszburt te przeklęte zielska tom widział jak go moskity cięły po mordzie, a ten nic! A to boli jak cholera! O! - na potwierdzenie swoich słów, Wodotak pokazał rozdrapane do krwi bąble na łokciach.

- Może naćpany łazi? - zasugerował Fokacz.

- Magia jak nic, czarostwem wali na milę ten Atlenjer, czy jak mu tam - Bosak zniżył ton - Jak nie chcą po dobroci, to trzeba im po złości wbić do łbów, że Gubikowe Moczary to śmierć.

- Ej ej ahoj! Nie zapędzasz się Bosak? Może Moczary są niebezpieczne, ale żeby od razu bunt? - wtrącił się najstarszy z załogi, Mewacz - Pod Horszamem służę z dekadę i to poczciwy jaszczur jest. Jakby pewien nie był swego to byśmy tu nie płynęli.

- Ano racja nawet - zgodził się Wodotak - Jak wtedy z tą galerą...

- Ale my tu nie będziemy walczyć z harpiami! To bagno zżarło nie jednego, a ten wariat kazał kapitanowi walić prosto tutaj. A pewien jest, zgoda. Ale nie bezpieczeństwa ino tłustego trzosa imperialnej waluty. Źaba widział jak się targowali, no, opowiedz Źaba! - zachęcił wychudzonego marynarza Bosak.

Rzeczony Źaba zarumienił się licho kiedy spoczął na nim wzrok załogi. Przełknął ślinę drgając całą grdyką i przemówił po chwili:

- Nooo... Tak jest. Ja widział, przypadkiem całkiem! Nie szpiegowałem kapitana, Duchy Wszechświata mi świadkami!

- Dobra, dobra. Gadaj o co biega - ponaglił Fokacz.

- No ten. To było w karczmie, jeszcze w porcie w Asztylunie. Ja grog pił, a kapitan tego elfa spotkał i też pili. I elf kapitana przekabacił sakwą, jak melon była. Nie kłamię! I mówił że to z siedem tysięcy w wysoki nominał imperialny i będzie jeszcze drugie siedem w moneta cesarska. Ale najstraszniejsze... Najstraszniejsze, że elf zaznaczyć, że... Że...

- No wyduś to z siebie Źaba! Co ty kurwa twoja mać, chłop czy baba? Wilk morski czy szczur lądowy? - nie wytrzymawszy suspensu wydarł się Fokacz.

Za ten brak kultury, Mewacz zdzielił go otwartą dłonią w opalony słońcem łeb. Aż echo poszło.

- Nooo... Elf powiedzieć, że załoga pewnie się wytracić po drodze. A kapitan... A kapitan… - oczka Źaby zaszkliły się łzami.

- A ten gad na to, że żaden problem. Bo to ino małpy są i w każdym porcie z setkę lepszych a tańszych znajdzie. Ot, poczciwa ta nasza jaszczurka panie Mewacz - dokończył Bosak.

- Niech to Scylla rozszarpie... Źaba raczej nie kłamie - ozwał się Koralowy.

Na potwierdzenie Źaba, na granicy płaczu, potrząsnął spazmatycznie głową. Kamraci zapadli w milczenie rozmyślając każdy z osobna co teraz począć kiedy buntu się bali a dyplomacja zawiodła. Milczenie przerwał niejaki Kedej

- Lezie tu ktoś - syknął nagle Kedej, słynący ze świetnego słuchu.

Marynarze błyskawicznie chwycili za broń i napięci niczym olinowanie na galeonie czekali.

"Jakieś monstrum z bagien wlazło na statek i teraz nas pozabija!" myślał Fokacz.

"Oby to nie był kapitan. Gadzina mnie pod kilem przeciągnie za spisek..." miał nadzieję Bosak.

Ani jedna ani druga obawa się nie spełniła. Gdy zaskrzypiały otwierane drzwi, stanął w nich bosman Kombe ściskający kwadratową latarnię i z jakby zdrętwiałymi oczami. Efekt uboczny nieprzerwanych nocnych wart przy pomocy liści koki mieszanych ze spirytusem.

- Kamraty, kumy wy moje. Trwoga, na Ducha Śmierci. Trwoga! Nieumarłych mamy na pokładzie!

Poranek był całkiem ładny. No może nie licząc moskitów, mgły, smrodu, zderzenia z wielkim homarem od którego jednoręka syrenka runęła w toń, krążących nad slupami niezidentyfikowanych a groźnych ptaszorów oraz przemykających po drzewach rwieskalpów. Paskudne ni to traszki ni pająki, niby stroniące od konfliktów ale nigdy nie wiadomo.

Lecz najważniejsze były nastroje załogi. Ponure jak uwalana w ektoplazmie płyta nagrobowa na wzgórzu wisielców. Wszyscy ukradkiem spoglądali na elfa wysokiego, a oczy ich zawierały mieszaninę obrzydzenia i nienawiści.

Bosak ukradkiem spluwał. Krabik szeptał krótkie modły. Koralowy robił to co cała reszta, czuł że jak jeszcze trochę popływają z tym przeklętnikiem na jednej z kryp, to zaraz się porzyga ze stresu i niesmaku.

Atleinejr rzecz jasna głuchy i ślepy nie był. Stał na rufie Lisicy obok sterującego Horszama i bacznie przyglądał się marynarzom na obu slupach. Posyłał tylko znaczące spojrzenia jaszczuratowi zdające się mówić "A widzi pan, panie kapitanie? Bagno już im miesza w głowach!".

Horszam zaś skupiał się na sterze by nie zgubić obu jednostek wbijając się dziobem Lisicy w liczne mielizny z błota, skał i twardych krzewów. On też oczywiście zdawał sobie sprawę z napięcia wiszącego w śmierdzącym powietrzu. Syczał co jakiś czas przekleństwa i strzelał jęzorem jak batem.

- Nie za gorąco ci, panie Atleinejr? - zagadnął niby nic, ściągając na nich wzrok załogantów - Rozumiem, łuski nie masz to i moskity żrą, ale ten twój płaszcz gruby jak skorupa. Ugotujesz się.

- Upał mi nie straszny panie kapitanie. Ja bym się na pana miejscu przygotował na komplikacje - dodał szeptem.

- Że... Bunt? Już? - syknął najciszej jak umiał.

- Lepiej. Albo gorzej, zależy jak patrzeć. A ja patrzałem poprzez wizje, no powiedzmy wizje, i wiem, że jak tylko przepłyniemy obok tamtego truchła jakiejś wielkiej ryby, zacznie się prawdziwe bagno.

- Łżesz elfie. Za głupa mnie masz.

- Nie płaciłbym ci tyle ile zapłaciłem by się z ciebie naigrywać. I to jeszcze w takim miejscu...

Horszam odwrócił się do Atleinejra. Oczy elfa były płaskie a pocięta przez komary twarz zdawała się jak porcelanowa maska niedbale pociągnięta żółtą farbą. Kapitan Lisa i Lisicy uwierzył w ostrzeżenie a jego ogon zdrętwiał ze strachu. A nie bał się owy jaszczurat od czasów jego pierwszych rejsów po Archipelagu Tatrosa trzydzieści lat temu...

- Harpuny w dłoń! Postawić drugie falszburty! Migiem zdechlaki! Mewacz rozdaj hełmy! Ahoj na Lisie! Wy też do kurwy nędzy! Ruszać się małpy jedne! Pełna gotowość! Koralowy właź na maszt, z kuszą! Panie bosman broń Lisa do ostatniej kropli krwi!

Krzywe spojrzenia i kotłujące się myśli o buncie musiały zostać odłożone na bok. Wreszcie Gubikowe Moczary bezpośrednio chciały ich pożreć. Nim skończono nakładać osłony na falszburty, Lisica minęła wzdęte truchło jakiegoś olbrzymiego jesiotra...

Głęboki ryk i fontanna wystrzelonej wody. Na dziobie Lisicy pojawiła się szeroka i długa na co najmniej trzy metry gadzia paszcza nabita kłami tak jak jakiś zmutowany jeż kolcami. Ciężar potwora przechylił slupem jak papierową łódeczką. Koralowy wystrzelony z masztu, z wrzaskiem wleciał jako pierwszy do paszczy i w rozbryzgu juchy li strzępów mięsa skończył żywot. Za kusznikiem poleciało dwóch innych, którzy również zostali przemieleni zwinnym ruchem paszczy.

- Jodok! Na Duchy! Jodok! - darł się Fokacz rzucając trzęsącą się ręką harpun.

Nie trafił. Znaczy trafił, ale w zęby jodoka, harpun tylko trzasnął jak wykałaczka. Jodok przechylił Lisicę jeszcze bardziej opierając o dziób swoje przednie łapska czym jeszcze bardziej odstraszył marynarzy. Bestia z wolna właziła na jęczącą z bólu Lisicę coraz potężniej dysząc obrzydliwym smrodem ze swych czeluści. Jak zbrojni w harpuny, pałasze i proste kapaliny na łbach, marynarze mieli walczyć z tym bagiennym kolosem?

- Walić gadowi w nozdrza! Gullga! Dawaj antałek rumu z ładowni! Już! - wrzeszczał kapitan.

Rozkaz niejako wyrwał kamratów z początkowego stuporu. Rzucono harpuny zgodnie z zaleceniem. Wbiły się aż miło, lecz jodok nie zdał się jakoś bardzo przejęty tym faktem.

Sytuacja w tym momencie jeszcze bardziej się pogorszyła, coś zachrobotało o sterburtę i na pokład wdrapał się jakiś niemożliwie poskręcany... Ork? Troll? Licho wie właściwie co.

Chwiejący się na dwóch nogach potwór rozniósł falszburty ciosem swojej poskręcanej łapy obitej zrogowaciałą łuską i odważnie przyjął dwa harpuny w pierś. Zaraz po tym, chwycił dwóch odważnych gagatków dwoma lewymi, gnącymi się jak węże rękami i najzwyczajniej jednemu oderwał głowę a drugiego rzucił gdzieś w mgłę za sobą.

W tym momencie Fokacz nie wytrzymał i się zeszczał.

Bagienne bydle na spółkę z jodokiem wstrząsnęli slupem aż zaczęły pękać deski pokładu. Ktoś wydał z siebie bojowy okrzyk i ruszył na paskudę, zdążył nawet chlasnąć kilka razy pałaszem. Może i bardzo płytko ale zawsze to coś... Ułamek sekundy później bohater leżał na deskach ze zgruchotanymi kości przebijającymi skórę to tu, to tam.

Jodok coś charknął i spróbował wdrapać się na Lisicę. Efekt był taki, że pazurzyskami rozdrapał pokład przy dziobie.

Z ładowni wypadł właśnie Gullga ściskając chlupoczącą beczkę rumu. Już miał rzucać nią w paszczę jodoka by krokodylosmok się udławił procentami, ale nie zauważył bagiennego bydlaka... Zrogowaciała łapa-maczuga uderzyła jak katowski miecz. Pod naporem nieludzkiej siły fragmenty beczki i połamane ręce Gullgi poleciały na wszystkie strony.

- Bij! Zabij! Ubij! - ochryple ryczał Horszam zamierzając się harpunem w jodoka.

Rozkazy kapitana nie zdały się na wiele. Wężowe macki chwyciły kolejnych dwóch marynarzy. Próbowano salwować ich odcinając ręce stwora. Ostrza pałaszy jednak ślizgały się ino po gładkiej skórze. Kolejnych dwóch porwanych poleciało wprost do paszczy jodoka, który z zadowoleniem przemielił ich na kaszankę.

Zbici w ciasną grupkę przy bakburcie, marynarze ciskali pozostałymi im harpunami w stojącego na resztkach Gullgi stwora. Zbyt przerażeni by zrobić cokolwiek innego. Mewacz i Fokacz wlecieli do paszczy na dziobie, porwani przez trójrękiego. Kapitan wcale lepszy nie był, z jakby wrośniętymi w dechy mostka nogami wykrzykiwał tylko kolejne rozkazy. Właśnie kazał Mewaczowi iść po kuszę Koralowego, jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie są oni już marynarzami a poszatkowanymi porcjami mięsa z kością.

Tymczasem Atleinejr przyglądał się masakrze ze spokojem na swej przeciętnie elfiej, porcelanowej twarzy. Zerkał też na pokład Lisa za nimi, gdzie szalały rwieskalpy. Słysząc przeraźliwy wrzask mielonego Fokacza, brzmiący niczym te słynne banshee, zdecydował się, iż to najlepszy moment by wkroczyć.

Spokojnym ruchem wyjął spod płaszcza pęk najróżniejszych talizmanów będących fragmentami kości z wyrytymi symbolami z języka, o którym on sam już prawie nie pamiętał. Nucąc skoczną melodyjkę, wybrał kościany strzęp z rytem wyobrażającym, o ile pamięć go nie zawodziła, wędrowca na grzbiecie jakiejś bestii. Zerwał z łańcuszka talizman i cisnął nim w trójrękiego.

Fragment kości pomknął niczym strzała i wbijając się w bark bydlaka, po prostu rozsadził go w pstrokatej eksplozji.

Następnie wybrał symbol mający być chyba księżycem i podrzucił go w górę. Talizman zawirował, zahuczał i podleciał nad jodoka. Opadł ciężko na gada a ten zaryczał płaczliwie i wygiął się opadając do wody. Uwolniona od nacisku Lisica również zaryczała, popękanymi deskami i chlupotem pod pokładem.

Na koniec, na Lisa poleciał talizman z wyobrażeniem chmary płonących ptaków. Rwieskalpy jak jeden mąż padły na deski zbryzganego krwią pokładu i ot tak sobie zdechły.

Na właśnie wolno nabierającej wody Lisicy, prócz kapitana Horszama, przetrwali zbryzgani flakami trójrękiego Bosak i Krabik. I wszyscy wbijali swoje gały w elfa, który jakby nigdy nic, trącał właśnie butem porozrywane zwłoki bagiennego bydlaka.

- Ale ciekawe. Żebra ma krzyżowe. A to tu to pewnie resztki płuc, bardzo ładny kolor. To ci dopiero, wygląda zupełnie jak organy rozrodcze u żółwi. Niesamowite, ciekawe czy te stwory...

Atleinejr nie dokończył swojej wypowiedzi, gdyż właśnie został przebity harpunem przez Bosaka. Precyzyjnie haczykowate ostrze weszło w plecy a wykwitło tuż pod lewym obojczykiem. Elf zakasłał słabo.

- Pierdolony szpicouchy, żółtomordy, kosooki skurwysyn - cedził przez zęby marynarz.

Puścił harpun i pozwolił ciału zwalić się w siekaninę po bagiennym bydlaku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (23)

  • MKP ponad rok temu
    "Niepokoją się że nie dostaną zapłaty?" - przecinek
    "mają zajebiście złą sławę" - stylizacja narracji wskazuje na klimaty z zamierzchłych epok, a słowo zajebiście jest nowoczesne i trochę odcina się od reszty.
    "ale prędzej się spodziewałem że ludzie jak im" - przecinek
    "To bagno zżarło nie jednego," - niejednego
    "Przełknął ślinę drgając całą grdyką i przemówił po chwili" - przecinek po ślinę. Polecam ortograf.pl: jest dobry w wyłapywaniu brakujących przecinków.
    "Niech to Scylla rozszarpie..." - jeśli to alternatywny świat z inną mitologią to nie używamy odniesień do jakiejkolwiek naszej.
    "przechylił Lisicę jeszcze bardziej opierając o dziób" - przecinek po lisicę i opierając się.
    "Bestia z wolna właziła na jęczącą z bólu Lisicę coraz potężniej dysząc obrzydliwym smrodem" - przecinek po lisicę

    Bardzo fajne: buduje klimat, dialogi barwne i fabuła ciekawa. Świat też raczej jest rozbudowany. Opisy moczarów i ich obrzydliwości - miodzio:)
  • Vespera ponad rok temu
    Jest reptyl - jest okejka :) A tak na serio, to utwór bardzo przyjemny w czytaniu i ciekawy. Będę czekać na kontynuację, i to nie tylko ze względu na słabość do jaszczuroludzi.
  • MKP ponad rok temu
    To się nazywa: reptofilia :)
  • Vespera ponad rok temu
    MKP Tak, mam to, a o co chodzi?
  • MKP ponad rok temu
    Vespera
    Nic, nic... to oczywiście całkowicie normalne.
  • Vespera ponad rok temu
    MKP I tą twoją kotkę z opka też bym... głaskała.
  • MKP ponad rok temu
    Vespera
    Ją kto inny będzie głaskał: Furaste ciacho ze wschodu:)
  • Vespera ponad rok temu
    MKP Dobrze, kotki lubią głaskanie.
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Mi też się spodobało
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Ps też grałem w Gothica xD
  • MKP ponad rok temu
    Burton The Scribe
    A to od gothica?
    Grog mi jakoś znajomo zabrzmiał
  • Vespera ponad rok temu
    MKP Grog to nie jest ten alkohol dla piratów? :)
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    MKP w miniaturce ma zdjęcie z Gothica. Ten drugi koleżka od "dźwięków wody" czy jakoś tak, też typowo fan Gothica, nawet cieniostwór był ? nie żebym miał coś przeciw, ta gra to legenda
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Vespera jest ;)
  • MKP ponad rok temu
    Vespera Grog mi się jakoś z orkami kojarzy. Generalnie też sporo fajnych słówek tu jest.
  • MKP ponad rok temu
    Burton The Scribe
    Grałem, ale tak dawno, że już nie pamiętam. Jedyne co na stałe wryło się w głowę to poziom trudności:) Kiedyś te gry były strasznie trudne w porównaniu z obecnymi.
  • Vespera ponad rok temu
    MKP Próbowałam grać w Risena, klon Gothicka, i ze względu na trudność nie dałam rady...
  • MKP ponad rok temu
    Vespera Czy ja grałem w Risen...? Nie pamiętam w sumie. Śmieszne jest to, że obecne gry jak są trudne, to dostają marne oceny na platformach i się gorzej sprzedają:) - to tak nawiązując do wątku wydawnictw. Nie zawsze to co się dobrze sprzedaje jest wysokiej jakości. Młodzież jest raczej przyzwyczajona do gier, które same się przechodzą i nagradzają gracza za oddychanie - aczkolwiek widzę, że ostatnio poziom trudności się podnosi, więc może nie będzie tak źle. Jezu... zaczynam narzekać na młodzież: jestem stary:(
  • Vespera ponad rok temu
    MKP Ja nie cierpię trudnych gier, a jestem tak samo stara jak ty :)
  • MKP ponad rok temu
    Vespera Wyzwania czynią cię twardą!!
  • Vespera ponad rok temu
    MKP Prędzej wkurwioną, a w grach chodzi mi o relaks. Dlatego najczęściej pykam w Simsy.
  • MKP ponad rok temu
    Vespera Nie wiem, mnie to nudzi jak jest za łatwe, ale ja lubię ten dreszczyk adrenaliny:) Z drugiej strony zbyt trudne frustruje:)
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    MKP Risen zajebisty, cała trylogia.
    Poważnie. Trzeba iść w strzelby i muszkiety i gnoisz przeciwników aż miło ? Gothic fabularnie jeśli chodzi o główny plot fabularny top3 z granych przeze mnie gier RPG.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania