Wspólny Wróg i Mętna Woda część 9

Prowodyr obdartusów pokiwał głową jakby w zamyśleniu. Ktoś z tyłu szeregu cicho się zaśmiał.

- No... Sprytny gówniarz, nasłał nas na was - powiedział człowiek drapiąc się po brodzie.

- To będziesz dalej mielił ozorem czy wreszcie coś zrobisz? Małpo - zasyczał Horszam.

Grupka zaszemrała a w dłoniach każdego z nich zabłyszczały złowrogo majchry. Krótkie noże, strzaskane butelki, był też po prostu spory szklany odłamek. Prowodyr postąpił jeszcze bliżej wymachując prostym kozikiem.

Aknopent już otwierała usta by powiedzieć Horszamowi jaki ma plan... Jaszczur jednak i tak by jej nie posłuchał.

Napięty jak struna wiolonczeli, ogon jaszczurzy strzelił donośnie. Pazury u bosych łap zachrobotały o deski agresywnie. Całe ciało Horszama wystrzeliło w skok jak atakujący żmij. Z rozdziawioną paszczą i zagiętymi palcami zbrojnymi w pazury, musiał zaprawdę przypominać bardziej bestię niż rozumną istotę.

Obdartusy zamarły w niemym strachu kiedy ich przewodniczący został z hukiem obalony na ziemię. Ktoś nawet krzyknął kiedy jaszczur o czarnej łusce zaczął tłuc obalonego człeka po twarzy rękojeścią wyrwanego kozika. Kilku wzięło nogi za pas, a kilku zostało.

- Horszam! Kurwa mać... - wyrwało się Aknopent.

Wręcz odrętwiała widokiem tak zwierzęcego zachowania, stała jak wryta nie mając pojęcia czy powinna się wtrącać. Patrzyła jak jaszczurat zrywa się do kolejnego skoku. Jak obezwładnia kolejnych dwóch nieszczęsnych napastników waląc ich głowami o ściany. Jak w nagłym, zdradzieckim ataku próbują go zadźgać od tyłu, ale świszczącym zamachem ogona podcina nogi atakującym.

Kiedy w korytarzu ostał się ostatni, jakiś półelf półczłek o drobnym wąsie, bełkocząc przeprosiny zaczął się wycofywać. Horszam zasyczał ino jak bardzo głodny krokodyl, delikwent dał nogę w ekspresowym tempie.

Aknopent wreszcie się otrząsnęła, waląc obcasami podeszła do jaszczura. Ten z zadowoleniem szeroko malującym się na paszczy odwrócił się i ot tak, spytał :

- Ale te małpy załatwiłem, co nie?

- Wściekliznę masz? O mało co ich nie pozabijałeś. Mamy się wynieść z tej dziury w ciszy, a ty zachowujesz się jak jakieś zwierzę!

Czubek pyska jaszczura zakołysał się z niesmakiem. Błona migawkowa zakryła oczy w geście obronnym. Elfka odpowiedziała równie ostentacyjnym gestem, skrzyżowała ręce i wwierciła oczy w łuskę, emanując przy tym wyższością.

- Zwierz... Trochę to rasistowskie. Szczególnie z ust kogoś o szpiczastych uszach.

Lewa brew Aknopent zadrgała.

- O proszę! Pan kapitan bez statku i załogi, zna się na historii!

Horszam parsknął, ogon zakołysał się.

- Z łaski swojej oświeconej, nie jazgocz szpicoucha.

- Śmierdzące bydle. Padalec.

W odpowiedzi, jaszczurat zasyczał niskim tonem. Palce elfki wysokiej zadrgały, żyła na skroni lekko się poruszyła...

- Przepraszam. Już można? Spokojnie jest?

Świadomie nie świadomie, Rostarn wcinając się w sprzeczkę jaszczurzo-elfią, być może zapobiegł tragedii. Nie zebrał jednak za to oklasków, został za to obrzucony gniewnymi spojrzeniami. Dwójka świeżo upieczonych towarzyszy, najwyraźniej chciała się jeszcze trochę pokłócić.

Zza gonada chowającego się za przewróconą skrzynią, wychynął śmiało Zaiek. Cmokał z uznaniem zachowując się jak pan sytuacji.

- Ładnie sobie poradziliście. Nie powiem. Git robota!

Horszam ruszył w stronę dzieciaka długim krokiem. Zaiek z zakłopotanym uśmieszkiem na twarzy znikną za Rostarnem. Gonad zaś z wyrazem paniki w końskich ślepiach, przykucnął za skrzynią.

- Horszam. Weź się wreszcie uspokój - jęknęła zrezygnowana Aknopent.

Jaszczur przygarbił się, zamiótł ogonem wokół, ale usłuchał. Z potem na licu, Rostarn wstał a zza niego znów wyskoczył Zaiek. Chłopiec miał lekko rumiane policzki, wzrok wbity w dół.

- Jak coś, to ja naprawdę przepraszam... Chciałem tylko żebyście dali łupnia tamtemu gostkowi i jego bandzie - wydukał.

Aknopent westchnęła rozczulona. Podeszła do malca i przyklękła głaszcząc go po główce.

- Uśmiechnij się. Już w porządku. Źli panowie sobie poszli... Ale i my musimy, śpieszy się nam i potrzebujemy twojej pomocy. Dasz radę zaprowadzić nas tam, gdzie znikają wojskowe kordony?

Zaiek uniósł głowę i uśmiechnął się przyjaźnie.

- Sie wie psze pani! Dam radę! Idziemy na misję! Za mną, zapraszam!

Tupiąc nogami jak w bębenek, obszarpana sierota machnęła zachęcająco ręką. Zniknął na powrót w norze wybitej u dołu ściany. Horszam rzucił krzywe spojrzenie Aknopent, ta odpowiedziała prostym strzałem oczu, jak bełtem z kuszy.

Widząc napięcie, Rostarn odchrząknął niepewnie:

- Proszę na sufit spojrzeć, tam klapa jest...

I rzeczywiście, była. Zaraz coś zachrobotało i klapa opadła na zardzewiałych zawiasach. Z rumorem li sapaniem, Zaiek zrzucił z góry drabinę. Licha konstrukcja z nieoheblowanych szczap trzasnęła donośnie o podłogę.

- Tu na górę chodźcie. Spokojnie będzie.

- No proszę. Mógł się zabarykadować albo uciec, a jednak został - powiedziała z uznaniem Aknopent.

- Mnie tam gówniarz i tak poddenerwował. Już go nie lubię - sykną Horszam gramoląc się po drabinie.

Strych, a raczej oddzielane na wpół wyburzonymi ściankami z cegły i drewna, strychy Pustelni były paskudne. Wszędzie grzyb, plecha, szczury. Ale Zaiekowi zdawało się to nie przeszkadzać, z pewnością jako sierota uliczna, miał te zakurzone a jednocześnie wilgotne zakamarki za nie lada bazę. Warownię, twierdzę li dworek letni gdzie zamiast lokajów, roiło się od robactwa.

Mieszkanko w którym chłopiec urzędował było w granicach nędzarskiej normy, jako tako urządzone. Wybite okno miało parapet z doniczką gdzie bujał się w przeciągu mały bratek. Posłanie z dziurawych dywanów i psiej skóry całkiem czyste, jeśli nie liczyć kilku pleśniakowców i skorków.

Był nawet niski stolik zawalony kolekcją fantów jakie młody przypuszczalnie nakradł, samemu zarzekł się już na wejściu, że kupił lub pożyczył. Przy stoliku, wprost na deskach podłogi, zasiedli Horszam i Zaiek. Rostarn i Aknopent podziękowali.

- Wolę postać, nogi muszę rozprostować - zbyła pytające spojrzenie chłopca elfka.

- Na pewno? Miękkie te deski, dobra pleśń je toczy - zachichotał Horszam - Na morzu byś nie wytrzymała dnia.

- Na morzu? Jesteś marynarzem? - pobudził się Zaiek.

Jaszczurat groźnie łypną na niego prawym ślepiem. Nachylił się nad stołem.

- A żebyś wiedział chochliku.

Sierota rozdziawił usta w zachwycie.

- Naprawdę?

- Nie, żartuje sobie. Jasne że tak! Jestem jaszczurem młody, każdy jaszczur rodzi się na okręcie, a nawet jeśli nie, to ma żagle w płucach, ster w sercu a ogon to stewa rufowa.

Zaiek jeszcze bardziej się zachwycił. Z kącika ust skapnęła mu kropla śliny.

- A ja to chciałbym być marynarzem! Chciałbym mieć tatuaż! Masz jakieś tatuaże?

- He, na łusce to trochę z tym trudno. Ale za to mam blizny, jak sam widzisz - nad stolikiem zawisną ogon Horszama - Te cztery kropki to od meduzy lamelkowej, to było gdzieś pod Szwin Dresel. A te cięcie - szarpnął lekko za ogon - To było jak piraci mnie i mój galeon zdybali, ostatni raz po wodach należących do Kattamongo pływałem. Zupełnie tam nie panują nad tymi wszystkimi łajzami... - ogon z hukiem opadł za plecy jaszczura - Nie zgadnie nikt, skąd mam ten krzywy ślad nad nosem, od hippokampusa, powszechnie się sądzi że konioryby są łagodne, ale nie, nie są.

Nakręciwszy się, Horszam trajkotał dalej. Machał jęzorem jak linami po pokładzie drakkara w silny sztorm. Zapatrzony w jaszczura chłopiec znieruchomiał jak posąg chłonąc każde słowo, od oceanicznych potworności po uwagi co do polityki celnej prowadzonej przez Frastar.

Obok sieroty, zupełnie już nie brzydząc się zapuszczoną podłogą, siedział Rostarn. Kapelusz podwinięty w górę, na skrzyżowanych nogach rozłożona księga a w spoconej dłoni grafitowy rysik. Z równie dziecięcym zachwytem co Zaiek, spijał słowa jaszczurata.

Aknopent zaś, westchnęła ciężko. Poprawiła swój kapelusz i podeszła do okna. Chłodny wietrzyk sunący między obdrapanymi framugami był orzeźwiający.

"Lekkie zwolnienie nikomu nie zaszkodzi" pomyślała.

Tych słów nie rozesłała do niczyjego umysłu.

Pochyliła się nad bratkiem w doniczce. Łodyżka ugięta pod ciężarem pomarszczonego kwiatostanu, również oklapłego. Ziemia w doniczce była zbyt mokra już na pierwszy rzut oka, porastała ją włochata pleśń.

Widać jednak, że Zaiek opiekował się roślinką, choć nie potrafił. Doniczka bowiem, była wymalowana węglem w obrazki rozłożystego kwiatu bratka...

- Naprawdę widziałeś narwala dwunogiego? - żachnął się Rostarn.

- Owszem. Bydle tym swoim rogiem zatopiło mi statek! Na karace wtedy pływałem, tylko jedną balistę mieliśmy zamontowaną na bukszprycie. Jak drzazgi z reji zaczęły walić pod naporem bestii, to udo mu porwało, drewnem po łuku oberwałem bo w liny się zawiązało. Jak z wahadła mi przyjebało!

- A możesz nie kląć przy dziecku? - wzdrygnęła się elfka.

Jaszczur jednak ją zignorował. Wstał podwijając prawą nogawkę portek. Powierzchnia uda była lekko pofałdowana, łuski przedzielały łyse placki odsłoniętego, poszarzałego mięsa dawno zgojonych blizn. Kilka łusek upadło w szczeliny między deskami, nikt jednak zdawał się tego nie zauważyć.

- Bolało? - pisnął Zaiek.

- Jakby mnie żywcem paliło! Ale to nic, patrzajta na tą bliznę... - puścił nogawkę i poderwał w górę koszulinę - To dopiero bolało!

Horszam spodziewał się kolejnych zachwytów Zaieka i Rostarna, zobaczył jednak zdziwienie. Samemu się zdziwił, zmieszał oraz speszył. Opuścił łeb i poczuł jak zimna krew w żyłach pokrywa się krą.

Na brzuchu gdzie jaśniała wytarta li wybrakowana łuska, nie było blizny. Tej blizny, która powinna tam być. Świadectwa, że to co wydarzyło się na Gubikowych Moczarach, wydarzyło się naprawdę.

Bolejące kłującym bólem szwów i pieczeniem cięć, znamię jego ojcostwa.

A teraz po prostu go nie było, jakby stanowiło jeno wapienny malunek na kamiennym murze. Wicher przygnał chmury, a te rozpękły się i zlały wszystko szlamową deszczówką. I już jaszczur nie był pewien, czy majaki o wiedźmiej jamie miały w ogóle miejsce, a co dopiero samo ojcostwo.

Ze skołowania wyrwał zarówno Horszama jak i sierotę i gonada, poprzedzony znaczącym chrząknięciem, rozkaz Aknopent.

- Zbierać się chłopaki, znowu mamy problem. Chociaż w sumie to bardziej przeje... - ugryzła się lekko w język - Przekichane.

- Co się stało? - wyrwał się Zaiek, poruszony nie mniej jak przy pokazie blizn.

- Sami sobie zobaczcie - prychnęła Aknopent i zaprosiła machnięciem ręki pod okno - Szyldwachy sobie przyszły.

Trójka chłopaków, jak to lekceważąco miękko określiła elfka wysoka, dopadła okna w mig. Pozbawiony szyb i okiennic otwór prezentował widok na żwirową uliczkę przed frontem Pustelni. Obecnie na owym żwirze, roiło się od starych kapalinów i tasaków jakie Horszam miał już okazję bliżej poznać.

Sporo szyldwachów przygnano pod ruderę. Może i z czterdziestu chłopa, elfa, człeka i lamii dowodzonych przez jakąś wysoką postać w opasce na czole i opatrunku na nosie. Wymachując latarnią, dowódca żywo gestykulował do swych podkomendnych.

- Skąd ich tyle? Co kurna, najazd robią? Konfiskatę prochów od tych wszystkich ćpunów...

- No naprawdę, ciekawe. Niewiadoma skąd ich tu przywiało - ze zbyt wyczuwalnym sarkazmem przerwała jaszczurowi Aknopent - Patrz tam do cholery!

Chłopaki powiodły wzrokiem za osadzonym na palcu, ostrym paznokciem elfki. Wskazywała gdzieś na ubocze uliczki, w cieniu zaułków dało się dostrzec kilku obdrapańców, w tym pół elfa a pół człowieka. Domyślić się można było łatwo, że pod nosem miał rzadki wąs.

- Trza było ich jednak zabić - syknął jaszczur.

- Nie idioto - załamała ręce kapeluszniczka - Wystarczyło nie zachowywać się jak przeklęty zwierz. Mogłeś tylko ich trochę pobić, ja bym im zafundowała po mocnym odrętwieniu i drzemce.

- Proszę was kochani, to nie najlepszy moment na kłótnie - jęknął Rostarn.

Zaszarpał lekko obu pieniaczy za rąbki odzienia, jak ten szkrab interweniujący u kłótliwych rodziców. Znów dostał w nagrodę wściekłe błyski oczu, i gadziej migawki.

Żwir przed Pustelnią zachrzęszczał złowrogo. Dzielni oraz nieustraszeni stróże prawa Obrębka Byczego, zaczęli wlewać się do środka. Gonad znowu jęknął, tym razem bardziej strachliwie.

- Tu jest mnóstwo przejść! - oznajmił Zaiek kręcąc się wokół stołu - Zanim zgramolą się na strych to już nas nie będzie!

W jego rączkach zwisała mała torba, plecaczek jakby. Ładował był do niego fanty zapychające blat stołu. Trochę nawet świeże jabłka, jakieś drobne błyskotki z miedzi, dwa nożyki bardziej na grzyby niż do obrony i parę innych badziewi, raczej przypadkowych.

- Ale heca! Baza spalona i trzeba dać nogi za pas! - ekscytował się sierota - Biegiem za mną drużyna!

Po zapełnieniu plecaczka, zarzuciło go sobie na ramię i chwiejąc się komicznie, pognał między pogruchotane ścianki strychu. Nie mając innego wyjścia, świeżo ochrzczona mianem drużyny, grupka cudaków dała nogę. Ich baza bowiem, została spalona.

Biegli po zmurszałych dechach słysząc wyraźnie wybijający się spod nich harmider. Jakieś charkoty, przekleństwa i łomot biegających wte i wewte szyldwachów, szukających oczywiście zbiegów z szafotu.

Zaiek wyhamował z brzękiem bibelotów w torbie, przy sporej płachcie łatanej ze szmat. Szarpnął za materiał i z pruciem odsłonił wybitą w podłodze norę. Uśmiechnął się szeroko, najwyraźniej pełen dumy.

- Samemu ją robiłem! Złazi się jak po schodkach, między cegłami a deskami. A na koniec norką wychodzi sie na tylny placyk. Nie znajdo nas szyldwachy, nie ma mowy!

- Zaiek, kochaniutki, my się przez tą mysią norkę nie zmieścimy - zbiła młodego z pantałyku Aknopent.

Sierota podrapał się po głowie, spojrzał raz na dziurę w ścianie, raz na swych towarzyszy. Rozdziawił usta i cały spąsowiał.

- Kurka wodna... Nie pomyślałem.

Gdzieś na piętrze rudery zagrzmociły buty z byczej skóry. Ktoś zawołał coś o strychu, inny ktoś potwierdził. Choć rozmowa była niewyraźna, jej sens czysto dotarł do uszu czwórki stojącej przy norze.

- Kurwę wodą ja ci dam! - krzyknął Horszam strzelając ogonem - Jest jeszcze jakieś wyjście? Gadaj!

- No... Po dachach można uciekać - pisnął Zaiek.

- Świetnie.

- Ale to trzeba się po kominie wspiąć.

- Gdzie on?

- Zawalił się z tydzień temu jak nim Ropanh chciał zwiewać, ale on to miał na garbie kradzioną ćwierć wołową! To i nie dziwota, że się zarwało... Ale są jeszcze piwnice...

- Zamknij się już gówniarzu - zasyczał Horszam.

Hałas powodowany przez gorączkowo przeszukujących Pustelnię, milicjantów, nasilił się.

- To... To co robimy? - trwożnie spytał Rostarn.

Horszam już kłapał paszczą by pewnie wypluć jakąś marynarską inwektywę, ale uprzedziła go Aknopent.

- Włazisz z Zaiekiem do tej nory, niski i drobny jesteś to nic złego nie powinno się stać. A ja z Horszamem... No cóż, jakoś sobie poradzimy.

- Kark cię świerzbi? Zetną i ciebie, te małpy i elfiki... - zasyczał jaszczur.

Elfka wysoka uciszyła go porządnie, pstryknięciem w czubek nosa.

"Zamknij się wreszcie jaszczurko. Co? Paru słabo opłacanych łajz się boisz? Komu jak komu, ale Rostarnowi pióro z brwi nie może spaść. No i jest jeszcze z nami dziecko. A kogo ratuje się z tonącego okrętu pierwszego?" zahuczała mu w myślach.

"Kobiety i dzieci... A ty to co?"

"Ochroniarz"

- Pewna jesteś Aknopent? - z wahaniem zapytał gonad.

- Jasne. Weź kapelusz zwiń w rulon bo go zgubisz. A torbę oddaj, popilnuję. Z tym ciężarem to jeszcze utkniesz.

 

Szeregowy Licwelos nie wiadomo czemu zwany przez wszystkich Deska, nie chciał być w miejscu, w którym był. Tyle i aż tyle.

Pustelnia bowiem, była paskudną ruderą pełną podejrzanych typów. Nikt nigdy nie chciał patrolować tego murowanego zezwłoku, ale sytuacja była nadzwyczajna. Ponoć jakieś drapichrusty zameldowały pobliskiemu patrolowi, że mają tego jaszczura co zbiegł ze stryku.

A później szybko poszło, zbiło się razem kilka grupek, w tym ta prowadzona przez nowo namaszczoną przez samego burmistrza, panią kapitan Jafielę. A on jako wieloletni adorator i pomocnik, dreptał za nią, wgapiając się jak w ciele w malowane wrota, względnie drzwi albo nawet furtkę.

No i... Cóż, poniosło go trochę.

Kapitan Jafiela dała mu kilku ludzi i kazała szukać zbiega. Wparowali do jakiegoś zatęchłego pomieszczenia z bojowym nastawieniem. Były krzyki, groźby i szarpania. Śmierdzący gruszkową berbeluchą obdartus odpyskowywał mu, raz, że mają się wynosić, dwa, że burmistrz to gnojojad jest. Za trzecim razem padły inwektywy o "babochłopie elfim co to powinien dla spokoju na kołku osinowym usiąść".

Machnął tasakiem by wystraszyć tego barbarzyńcę, później znowu, by o płazować mu łeb. Pech chciał, lub jakieś mroczne bóstwo, że pod brzytwę akurat nawinął się w tym ciemnym i dusznym pomieszczeniu, jakiś dzieciak.

Sierota jakich tu wiele, albo jeszcze gorzej, młody od wulgarnego obdartusa. Koniec końców, pachole padło na podłogę, z główką rozwaloną sztychem tasaka. I wtedy rozpętał się prawdziwy chaos.

Cała Pustelnia zawrzała, od szczęku żelaza i stali, od ryków nienawiści i gniewu. Odrzucony na ubocze element społeczny Obrębka Byczego dostał idealną wymówkę by wreszcie odreagować sobie na stróżach prawa.

Deska nie chciał tu być, bo albo zatłuką go miejscowi za ranienie dziecka, albo Jafiela za spartolenie całej obławy.

Blokował właśnie kolejny cios jakiegoś człowieka co tłukł go fragmentem framugi. Co prawda kiedy rozróba rozlała się na parter, porucznik Likosz od razu zapiszczał donośnie by używać siły, ale jemu było słabo przez widok dziecka leżącego na podłodze. Czuł się jak sprany gruszkowym bimbrem.

Wtem, nagle jakiś rozmazujący się w jego zmęczonych oczach kształt. Warkot niski i syk uderzył go w uszy, zaraz potem dostał jakimś grubym batem po twarzy i poleciał Deska na deski. Jego napastnik też legł pod ścianą korytarza, powalony tak sprawnie, że odleciał w Krainę Snu.

Deska zdezorientowany usiłował wstać, ale znów coś przebiegło. Zielonożółte w wielkim kapeluszu.

- To ten jaszczur! Chłopy! To on!

- Ej! Tu jest ta elfia wiedźma co Tuhna i chłopaków do lazaretu posłała!

Deska oprzytomniał w mig. Zaczął gramolić się na nogi podpierając się tasakiem.

- Cholera! Przed nosem mi umknęli!

Najwyraźniej nie tylko jemu, w korytarzu panował ścisk a na jednego szyldwacha przypadało co najmniej dwóch bezdomnych. Wściekłych na władzę i chcących to okazać. Uciekinierzy brutalnie rozpychali się gnając dalej, rzucając na ziemię po dwie czy nawet trzy osoby na raz. Jakby jechali taranem.

- Pani kapitan! Trzeba jej zameldować!

 

Nagłe, bolesne ukłucie gdzieś u nasady czaszki Horszama, rozchodziło się echem po całym jego kośćcu. Krew zaczęła huczeć w skroniach i pulsować między strunami mięśni. Czuł się jakby wisiał na galionie gargantuicznego żaglowca wielorybniczego w czas wielkiej sztormowej fali.

Rzucało podobnie, kiedy walił na oślep przez tłukących się szyldwachów i łachudry w korytarzu. Wrzaski potrąconych, tych których w skoku obalał lub haratał barki li ramiona pazurami, brzmiały mu jak załoga przekrzykująca sztorm. Ciśnienie jakie nagrzewało mu serce, było niczym setka wioślarzy łupiących mu łopatami wioseł po żebrach.

Dudniło mu tętnicami jak po cymbałach. Rozpychając się przez większą grupkę walczących, któryś z nich nie dał się ot tak wybić z równowagi z zaskoczenia. Ostrze tasaka przejechało Horszamowi po boku. Posypała się czarna jak smoła łuska. Mrowienie opanowało jego trzewia, jak łaskotanie kwasem.

Praktycznie trzymając się gadziego ogona, w żabich skokach pędziła za nim Aknopent. Kozakami następowała w akompaniamencie krzyków oraz charkotu, na dłonie li stopy. Słysząc wzmagające się uwagi o elfich wiedźmach i jaszczurach przeklętych traktujące, starała się w biegu rozsyłać bolesne impulsy w stronę autorów tychże.

Bardzo trudne to nie było, Aknopent uważała siebie za wyćwiczoną psychomantkę. Potrafiła wszak sporo efektowych sztuczek, migreny, paraliże, dezorientacje, amnezje. Bez większego wysiłku mogła strzelać spoza murów swego umysłu mniejszymi strzałami takiego odrętwienia, zawsze ktoś oberwał i choćby teraz, wywalał się jak długi na innych. Many przy tym marnowała tyle co nic, a efekt bardzo był przyzwoity.

Widząc jak bok Horszama zalewa się krwią a materiał koszuli barwi na szkarłat, zaniepokoiła się na tyle, by w jej myślach przebrzmiała troska o jaszczura:

"Horszam! Jesteś ranny! Krew ci się leje" powiedziała wprost do jego głowy.

"Głupoty gadasz, dobrze mi. Gdzie mieliśmy skręcać?" pomyślał bez chwili przerwy.

Aknopent zdziwiła się, po części tym, że mimo szaleńczego biegu zwrócił na nią uwagę, a po części, że nic sobie nie robił z cięcia na boku.

"Cóż, to jaszczurat jest, nie pierwszy lepszy elf" pomyślała sama dla siebie, po czym znów odezwała się do Horszama: "To będzie tutaj, jedenasty pokój na lewo. Tak jak Zaiek mówił."

Podcinając nogi jakiemuś człowiekowi z krwawiącym barkiem, wparował przez rozwarte wejście do wilgotnego pokoiku. Za nim elfka wysoka. Skrobiąc pazurami po deskach, wykonał obrót i ogonem zatrzasnął drzwi. Przyparł do nich na płasko, blokując je.

Zaraz po tym w podwoje zaczęli walić ci z korytarza. Mniejsza czy szyldwachy czy element społeczny.

W pokoju nie byli sami, jakiś dwóch zawzięcie walących się po mordach jegomościów zajmowało się swoimi sprawami. Uwagi nie zwracali na jaszczura i elfkę, ale nie można było przecież ot tak ich zostawić.

- Przepraszam, że przeszkadzam - mruknęła Aknopent - Ale już późna pora panowie, idźcie spać z łaski swojej.

Wyrzuciła prawą rękę w przód. Palce wygięły się jej, co drugi poszedł w górę. Żyły wystąpiły i na dłoni i pod ubraniem, na przedramieniu. Oczy zaś rozwarły się z lekka, w szybkim lśnieniu antracytowego blasku. Ledwo widoczna skra pomknęła przez pomieszczenie i w pół drogi rozbiła się na dwoje, już zupełnie niewidzialne, ułamki.

Walczący ledwo co zorientowali się, iż nie są sami, a już opuściły ich siły do podjęcia jakiejkolwiek akcji. Szyldwach zdążył jeszcze tylko coś wymamrotać. Wspólnie osunęli się po ścianie na podłoże, zmorzeni snem.

- A to świetna sztuczka - wysapał Horszam poprawiając torbę Rostarna wiszącą mu na szyi - Łatwo takie coś robić?

Aknopent zbyła jego pochwały odburknięciem:

- Zależy ile ma się many. Energii magicznej. Wiesz, gwiezdnej krwi, boskiej łzy, jak to poeci nazywają - przerwała na chwilę by złapać jednego obszarpańca za ręce - Nie chwaląc się, ja jestem całkiem umiejętna.

Jaszczur zarechotał.

- To jest, masz dużo many. Czyli jesteś pojemna?

- A zamknij pysk zboku - ucięła elfka.

Dotargała śpiącego pod drzwi, Horszam usunął się i pomógł ułożyć senną blokadę.

- Bierz drugiego, lepiej żeby nikt za nami nie szedł.

Wydawszy rozkaz, podeszła pod przeciwległą ścianę z zabitym listwami oknem i uklękła. Zaczęła badać podłogę szarpiąc za co bardziej nierówne deski.

- Oby gówniarz się nie pomylił - syknął Horszam rzucając szyldwacha pod odrzwia.

Nadpróchniały kawał drewna poleciał mu pod nogi.

- Widzisz? Nie mylił się. Mamy spore zejście starym kominem wprost do piwnic.

 

W rzężącym krzyku, przez pustą dziurę po oknie, wypadł jakiś nieszczęśnik. Obijając sobie głowę o ceglaną ścianę budynku, wylądował z rumorem w stertę zmurszałych skrzynek. Zwłoki odsłoniły poszarpaną wyrwę w rzeczonej ścianie, przysłoniętą lekko szmatami.

Chwilę później, z wyłomu wychynął Zaiek. Chłopiec skrzywił się, zadrżał na widok rozwalonego na skrzynkach elfa wysokiego z tasakiem przebijającym piersi. Niepewnym krokiem obszedł trupa z głową zadartą w niebo.

"Byle nie patrzeć w oczy! Nieumarłemu nie można patrzeć w oczy!" panikował z lekka w myślach.

- Och! Na Glifa Stwórcę! - to wygramolił się Rostarn - Ale jatka się tam musi odczyniać! Niewiarygodne! Żeby tak straż obywateli... Niewiarygodne!

Otrzepał się z ceglanego pyłu i drzazg po czym rozwinął kapelusz. Pofalował nim chwilę by jako tako przywrócić pierwotny kształt i założył go na głowę.

- Z Akno i panem jaszczurem nic złego nie będzie? - wypalił nagle chłopiec.

Rostarn zachwiał się lekko, odchrząknął i poprawił kapelusz.

- Zaręczam cię chłopcze - powiedział tak ciepło jak umiał - Aknopent to profesjonalistka! Z nie jednej kabały mnie ratowała. A Horszam... Cóż, Horszam jest jaszczurat. Morski wąż rzekłbyś. Dadzą sobie radę...

Perorowanie przerwał mu trzask kolejnego zabitego okna. Tym razem wywalono jakiegoś szyldwacha. Waląc w żwir głową, kapalin mu uleciał a kręgi chrupnęły paskudnie. Zaiek pisnął i przylgnął do gonada. Ten przetarł spocone dłonie o spodnie.

- Rejwach trwa w najlepsze. Musimy się pośpieszyć chłopcze.

- T... Tam - wykrztusił Zaiek wskazując na kraniec placyku.

Truchtem wpadli w uliczkę między dwoma budynkami, Zaiek wysforował się na przód. Nagle coś zaszurało szybko po żwirze, jakby ktoś zrywał się do skoku...

Drogę zastąpiła im solidnie zbudowana postać elfki wysokiej. Chwyciła piszczącego ze strachu Zaieka za kark i uniosła pachole przed siebie. Rostarn zgrzytnął zębami i zamarł. Świeżo upieczona pani kapitan szyldwachów Jafiela, spiorunowała go złym spojrzeniem spod opaski na czole.

- Gonad? No jasne, wszystkie cudaki w jednym miejscu się zebrały - sarknęła - A ty gówniarzu - zwróciła się do kompletnie przerażonego Zaieka - W jakim ty towarzystwie się obracasz? Chcesz wyrosnąć na takiego samego wyraźnika, złodzieja zawszonego jak twój tatuś?

Zaiek nie odpowiedział, przymknął tylko oczy i podkurczył nogi. Jafiela pokręciła głową jakby właśnie była zmuszona zbesztać własną latorośl.

- Dobra... Ty, gonad. Gdzie elfka i jaszczur? Mam z nimi do pogadania w sprawie szafotu, ale przede wszystkim, moich podkomendnych co leżą sobie teraz w lazarecie.

 

Przecisnąwszy się przez wyjątkowo czysty, jak na standardy zupełnej rudery, komin, wylądowali w piwnicach.

Było ciemno jak w zżeranej próchnicą paszczy jodoka. Względnie ciemno i wilgotno jak w żołądku wiwerny. A dodając do tego wszechobecne pajęczyny i zatęchły smród, zarówno jodok jak i wiwerna, musieli rozkładać się w pełnym słońcu od kilku dni.

- Pierw w prawo, później lewo, prawo, lewo i lewo. Po schodkach w górę i będziemy na placu - powiedział Aknopent i ruszyła stukając obcasami po kamiennym podłożu.

- Dobra, jestem tuż za tobą - odpowiedział Horszam.

Zagłębili się więc w piwniczny mrok jeszcze bardziej. Aknopent lekko skrobiąc paznokciami po ścianach a Horszam bujając ogonem od jednych cegieł do drugich.

"Cholerna ciemnica... Nie słychać już jak się tłuką..."

"Przeszkadza ci brak światła? Marynarze boją się ciemności?" bez pukania wdarła się elfia myśl w głowę jaszczura.

- Możesz ot tak mi nie włazić do czerepu? Trochę to kurwa denerwujące - syknął.

Elfka w odpowiedzi zaśmiała się krótko.

"Nie przesadzaj."

"Aknopent..."

"Lepiej się przyzwyczajaj. Z resztą nie martw się, nie mam najmniejszej ochoty zaglądać ci głębiej. Jeszcze bym zobaczyła jak fantazjujesz o tym co byś wyprawiał ze mną w łóżku."

Jaszczur parsknął w mrok.

"Zaręczam elfico, takie chude chuchra to nie w moim typie."

"Proszę proszę, jaszczurat fetyszysta. Wasze kobiety to przypadkiem nie takie, że trudno odróżnić je od samców? To jest, płaskie i w najlepszym razie, toporne?"

"Tak samo można o elfach gadać. Wszystkie z twarzy tak samo wyglądacie. Wiesz ile portowych historyjek o elfickich burdelach słyszałem? Mnóstwo. Zawsze jest tak, że marynarz płaci za młódkę, a w łoże idzie z chłopaczkiem. I nie idzie się zorientować!"

Aknopent znów się zaśmiała.

- Co znowu? - odwarknął Horszam.

- Rozmawialiśmy myślami i nawet się nie zorientowałeś.

"Pizda Harybdy..."

- Słyszałam.

- To nie do cie...

"...Jakby mi sie grotmaszt na łeb zwalił... Na cyce Scylli..."

- Horszam? Co jest? E! Psia mać, co ci?

Słysząc jak jaszczur osuwa się na ziemię, strzeliła obcasami w obrocie. Przypadła do niego i ścisnęła za barki, potrząsnęła lekko.

- Jaszczurze, co jest?

"Możesz mówić? Strułeś się czymś?

"Nie... To... Czerwień jaśnieje. Zalała... Embrion. Jak sztorm... Pływałem na karace raz."

- Cholera, majaczysz - przyłożyła dłoń to jego niskiego czoła - Teraz zebrało ci się na gorączki? Ja pieprze, jaszczuratci w ogóle mogą mieć gorączkę? Przecież jesteś zimnokrwisty...

"W wiosce... Ogry... Kaplice mieli..."

Zabrała dłoń z jego czoła. Przylepiło się do niej kilka łusek, odpadły od razu. Aknopent przygryzła swą wargę boleśnie.

"Zanim... Odjechaliśmy... Czułem jej... Nią... Ją... Kaplica tak pięknie pachniała. Później były majaki..."

- I co jaszczurze? Zdechniesz teraz?

"Ona... Ona... Podarowała mi coś cennego... Niewyobrażalnego..."

Elfka szarpnęła Horszamem ustawiając go w pozycji siedzącej. Poczuła gorący, wręcz parzący oddech na twarzy. O podłogę stuknęły łuski. Kilka spadło na dłonie Aknopent, zadrżała czując lepkie krople gadziej krwi. Gorące krople krwi.

"Modliszki były na Moczarach... Na... Moczarach... Kiedy? Daw... Dawno."

Jaszczur stęknął, ogon zaczął mu drżeć, majtać po posadzce jak pozbawiona łba kobra. Aknopent aż odskoczyła kiedy ciałem Horszama jakby rzuciło, zazgrzytał pazurami po cegłach. Dźwięk uszkadzanych cegieł jak szklany odłamek wbił się w szpiczaste uszy elfki.

"Embrion... Modliszka..."

- O czym ty bredzisz? Jasna cholera... Horszam!

W odpowiedzi rozległ się rwany dźwięk jakby prutego mięsnego płatu... Mroźny dreszcz oblizał kręgi elfki wysokiej, cała zadrżała. Strach bardzo szybko wślizgnął z pokrytej ciarkami skóry do wnętrza ciała. Zdołał odruchowo złapać w ciemności pojękującego z bólu jaszczurata, znów przyłożyła dłoń do czoła.

Odsunęła ją błyskawicznie, coś zakłuło ją. Jak igła w splot nerwów, skrzeknęła zaciskając palce. Pod nogi zakapała jej krew i upadły odlepione łuski.

"Ciepło... Embrion? Embrion. Em..."

Nie miała pojęcia co zrobić, bo i skąd miała wiedzieć cokolwiek o stanie Horszama? Przed oczami jak żywe stanęły jej obrazy z przeszłości. Z dawna zakopana pod kurzem trauma. Wychynęła na powierzchnię.

Wtedy też było ciemno, wilgotno. To był zaułek w jakimś większym mieście na wyspiarskiej części Dwukrólestwa Elfów. Przed nią, w błocie leżała miłość jej życia. Też wiosłująca kończynami, jęcząca... Różnica była taka, że wtedy wiedziała czym było to spowodowane. Jedna kreska śmiesznego proszku za dużo. I skończył się sen o wolności, o braku norm. Skończyło się życie...

- Akno...

W mig otrzeźwiała. Skoczyła do pionu.

- Co to miało być!? Apopleksji dostałeś jaszczurze?

Jaszczur nie odpowiedział od razu. Pierw posyczał trochę pod nosem i drapiąc ściany, zgramolił się na równe nogi. Aknopent spróbowała wyczytać z jego myśli, co tak właściwie się stało. Horszam miał jednak srogo zamglone w czaszce.

- Później... Później postaram się wam to wytłumaczyć. Dość powiedzieć, że to wina Atleinejra.

- Myślałam że wykitujesz. Majaczyłeś jak w malignie i ukłułeś mnie czymś w dłoń.

- Cokolwiek się stało... Przepraszam, ale nie mam za bardzo jak kontrolować... Tego co się ze mną dzieje i... I pewnie jeszcze będzie działo.

Aknopent westchnęła, zamknęła na nasadzie nosa mocny uścisk palców.

- Lepiej idźmy. Nie czas na dyskutowanie o Upiorze. Najpierw musimy się do niego dostać.

"Z resztą chciałam mieć przygodę to mam" pomyślała.

"W co ja się wpakowałem" wychwyciła myśl Horszama.

- Teraz to ja też jestem ciekawa. I upiornego księcia i ciebie.

 

Przebijając się przez kolejne pajęczyny, dotarli wreszcie do sporej klapy w stropie piwnicy. Wspólnym wysiłkiem unieśli dębowe wieko z hukiem. Znaleźli się w jakiejś budzie na tyłach Pustelni. Jedyne okienko wychodziło na placyk wysypany zamszonym żwirem.

- Na pewno nic ci nie jest? - spytała Aknopent otwierając drzwi.

Horszam obejrzał dokładnie swoje łapy w cienkim snopie księżycowego światła bijącego z okienka. Oblizał widełkami języka wargi.

- Poza tym, że łuska się ze mnie sypie i jest mi gorąco... To chyba nie...

Kiwnęła głową i pchnęła drzwi. Zawiasy zaskrzypiały, wyszli na zewnątrz i w nagłym błysku metalu tuż przed oczami Aknopent, przednia część ronda jej kapelusza opadła na żwir.

Elfka i jaszczur weszli wprost w pułapkę.

- Deska ty lebiego! Aresztować ich mówiłam! Prawie zdjąłeś jej główkę! - wydarła się postawna elfia kobieta, pani kapitan rzecz jasna.

- Przepraszam! - krzyknął Deska i odskoczył z dala od kapeluszniczki.

- Aleśmy się wjebali - syknął Horszam stając bok w bok z elfką.

- Znowu - jeden z miedzianych kwiatuszków odpadł od kapelusza i uderzył w ziemię - Czy my wiecie ile to kosztowało? - warknęła.

Jafiela zbyła jej zażalenie machnięciem ręki. Wzięła się pod boki i wyszczerzyła.

- Młody to chyba zapomniał, że oślego napleta Rokamszta już nie ma na stołku kapitana. Ja wam nie dam się panoszyć po mieście. Albo pójdziecie do loszku po dobroci, albo przyśpieszymy wyrok sądowy.

- Przepraszam, pani... Kapitan. Ale czy mogłaby... Pani nie wyrażać się tak o moim... - wyrwał się nieśmiało szyldwach z kolczykiem w uchu.

- Morda Likosz - ucięła jak toporem Jafiela - Jakbyście nie zrozumieli, to albo loszek i sąd, albo tu i teraz was zetnę. Macie wybór.

Migawka zatańczyła na oczach Horszama. Aknopent odpowiedziała mu uroczym gestem drapana się po nosku. Perlisty uśmiech wykwitł jej na ustach. Jaszczur coś syknął, a ona lekko zachichotała.

- Akno... To będzie czterech na jednego.

- Ten babsztyl to nawet jak trzech.

- Wy pasztety z trolla - sarknęła Jafiela.

I zaczęła się bijatyka. Chociaż, bardziej rąbanina. Ani Aknopent ani Horszam się nie oszczędzali. Wszak byli już na wylocie z tej śmierdzącej bydłem mieściny, a tu takie coś. Na zasadzkę się zebrało szyldwachom.

Horszam zwinnie przechodził od strażnika do strażnika. Wybijając żwir spod pazurów, dopadł nieszczęsnego Deski. W krzywym szarpnięciu za przegub, tasak wypadł elfowi z chwytu kiedy trzasnął łokieć.

- Litości! - zawył rzucany jak polano do kominka.

Zarył ostro kapalinem w ścianę budy i omdlał.

Za machnięciem ogona, tasak podskoczył i znalazł się w pazurach jaszczura. Dwójka szyldwachów cofnęła się o pół kroku, ale nie Jafiela.

- Ładnie.

- Z groźniejszymi się biłem - kłapnął szczęką Horszam - Piratami, bukanierami i korsarzami...

Nie skończył wyliczanki, pani kapitan szybko doskoczyła doń. Wyprowadziła pchnięcie celujące pod żebra. Jaszczur gibnął całym swym ciężarem w bok i strzelił elfkę ogonem po kolanach. Nie dając mu chwili wytchnienia, naparli na niego inni szyldwachowie.

Dwa sztychy zbliżyły się niebezpiecznie. Pierwszy z nich zbił szerokim zamachem. Z drugim skrócił dystans ku przerażeniu atakującego elfa. Brzytwy zajazgotały o siebie. Jelce zderzyły.

I znów, ukłucie w nasadzie czaszki. Kręgi szyjne jaszczura strzeliły głucho a paszcza rozwarła się. Elf wrzasnął kiedy ukruszone zęby jak kolczaste imadło, zacisnęły się wokół jego nosa.

Horszam odepchną przeciwnika od siebie i walną płazem w skroń. Ten zwalił się w pół krzyku. Tasak wypadł jaszczurowi z garści. Przygarbił się lekko, jakby nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że odgryzł komuś nos.

- Co za gadzina... - jęknął ludzki szyldwach.

Jafiela z otwartej dłoni uderzyła go w kark, spiorunowała nosem.

- Weź się do kupy - podrapała się po opatrunku na złamanym nosie - Trzeba utłuc tego paszczura.

Horszam spluną. Nos padł między żwir.

- Wy lepiej spierdalajcie w podskokach - wysyczał.

Popchnięty przez panią kapitan, człek natarł z bojowym rykiem. Jaszczurat w trakcie uniku co prawda został raniony, klinga przejechała mu po przedramieniu, ale nie wydał się jakoś tym poruszony. Parująca w wieczornym chłodku jucha ozdobiła omszały żwir, podobnie płatki łusek.

Ogon świsnął jak bicz. Znacząc kamizele szyldwacha kolejnymi odpadłymi łuskami, wybił mu dech z piersi. Pazury zrzuciły człekowi kapalin z głowy i zaciskając się na niej, sprowadziły go na glebę.

Przykucnięty Horszam uderzył twarzą nieszczęśnika z dwa razy o podłoże, nim nie oberwał solidnego kopniaka w własny czerep. Jakby miał buty, to pewnie by go z nich wyrzuciło. Poleciał chrobocząc łuską o żwir.

- Nie słyszałam nigdy, żeby jaszczuraty były takie zezwierzęcone - sarknęła Jafiela kreśląc młynek tasakiem - Ty jesteś nienormalny jakiś. Zwierz, dzikus.

Warcząc coś niezrozumiałego, Horszam podniósł się z ziemi. Nie do pozycji pionowej a na czworaki. Dyszał ciężko, ogon bujał na boki a migawka niespokojnie drżała.

Jafiela poprawiła chwyt na rękojeści. Głownia broni poleciała tuż przed nią. Jaszczur wybił się w górę, lecąc prosto na ostrze. Pani kapitan nawet nie dostrzegła kiedy a pazury gada z głośnym łupaniem w jego stawach, opadły na sztych.

Tasak trafił w powietrze a znów rozdziawiająca się paszcza zbliżała do twarzy kapitan szyldwachów. Jafiela jęknęła. Strach zagościł w jej sercu po raz pierwszy od bardzo dawna.

Zdołała jednak napiąć mięśnie i ryjąc szlaczki w żwirze, usunąć się od ukruszonych przednich zębów bezskrzydłego smoka. Horszam przekoziołkował z dala od Jafieli dając jej kilka cennych sekund. Schowała tasak w pochwę.

- Teraz to nie ma bata... Moja szansa na wielki czyn.

I z tą myślą zerwała się zwinnie do jaszczura. Ten ogłuszony z lekka zderzeniem z glebą, dał się podejść. Jafiela złapała za gadzi ogon, zrywając przy okazji kilka łusek. Szarpnęła, pokopała w nogi i zaczęła kręcić się w kółko.

Horszam nie mogąc porządnie wbić pazurów w żwir, prychał i syczał przewalany po ostrych kamieniach. Łuski się sypały a torba Rostarna spadła i poobdzierała się po podłożu.

 

W międzyczasie, Aknopent rozprawiała się ze swoim przydziałem szyldwachów do obezwładnienia.

Prawie że tańczyła na drugim końcu placu. Temu strzeliła z oczu paraliżem nóg tamtemu spowolniła z lekka myśl. W całkiem bolesnym zgięciu ręki, wyrwała telekinezą szyldwachowi lamii broń z ręki i cisnęła w innego.

Kąsała ich a oni mieli wyraźny problem by zbliżyć się i wreszcie się odwdzięczyć. Cała czwórka goniła w piętkę, tudzież w przypadku lamii pełzała, a Aknopent tylko zrywała im hełmy czy nakładała kolejne bóle głowy.

W myślach przyznała, że nawet dobrze się bawiła. Dostrzegając jednak jak Jafiela majta Horszamem niczym szmacianą lalką, postanowiła wreszcie kończyć ten taniec.

- Na niooo! Chłooopy! Raaazeeem! - zajęczał Likosz walcząc hardo z tłukącą się po głowie migreną.

- Zabije! Za... - groził człek który dostał odrętwienia oraz senności.

Zwalił się był jak długi, pokusa drzemki wreszcie go przemogła.

- Pszszeklęta ssucz! Wiedźma zassrana! - zasyczał lamia trzymając się za podbite własnym kapalinem oko.

Czwarty i ostatni przeciwnik, kolejny człek, właśnie konsekwentnym krokiem szedł ku niej. W palcach zaczerwienionych o uporczywego mrowienia ściskał chybotliwie tasak.

"Dobry zawodnik. Powinien już leżeć."

Pstryknęła palcami a oczy zalśniły jej antracytem. Człowiek przymknął oczy i padł pierw na kolana a później na bok.

- Dobra! Który z was następny do Krainy Snów? - oznajmiła jowialnie i wykonała obrót na obcasie.

W głowie nagle jej się zakręciło. Uczuła wreszcie odpływ many z ciała. Jak olej przez żyłę ściskaną drapiącym pasem, przesadziła z ilością sztuczek jak na jeden dzień. Nie była to co prawda jej kompletna granica, ale na wyczerpaniu lepiej się nie popisywać.

Ten ułamek sekundy jaki zajęło jej zawahanie i ból głowy, wykorzystał błyskawicznie lamia. Napakowany mięśniami ogon w mig przemieścił półwęża obok chwilowo bezbronnej psychomantki.

Szybkim wyrzutem ręki powalił Aknopent na ziemię, ta w instynktownym odruchu zdążyła jeszcze złapać się za zniszczony kapelusz nim rąbnęła o kamienie. Zwoje pokrytego czerwoną łuską ogona przygniotły ją ciężko, a sam lamia wsparty na rękach, szczerzył kły w złowróżbnym grymasie.

- I co ci terazz da magia? Ssy? No co? Sskubani magowie, czarosstwo kurwie...

Zbliżył obitą kapalinem twarz jeszcze bliżej, Aknopent skrzywiła się. Bez namysłu, napluła lamii w rozdziawiony w gniewie pysk. Ten zacharczał z obrzydzenia i spoliczkował ją. Popluł chwilę, krzywiąc się przy tym jak po litrze spirytusu na pusty żołądek. Wreszcie syknął:

- Likoszsz! Dawaj kajdany zze łasski sswej!

Nie doczekawszy się odpowiedzi zadarł głowę i ujrzał jak pan porucznik smacznie chrapie zwinięty w kłębek jak ten płód.

- A ty passkudna wiedźmo.

- Złaź ze mnie! Sepleniąca gadzino!

Ciepło krwi bijącej z malusieńkich naczynek gdzieś w głębi, rozlało się w elfim nosku i zabarwiło na czerwono lico. Mrowienie objęło tył gałek ocznych a paznokcie nagle zdały się drzazgami rozpychającymi się w ciele.

Aknopent zagryzła wargę, uroniła łzę... Ale udało jej się wykręcić wystarczająco silne zaklęcie.

Półwąż docisnął ją mocniej do ziemi. Żwir jeszcze gorzej dał się we znaki. Oczy napastnika wybałuszyły się, szczęka zaczęła drgać chaotycznie, a czoło sperliło się od potu. Wycharczał coś wyginając się w tył, mięśnie ogona napiął tak hardo, że wręcz zaczęły gnieść Aknopent.

Lamia wyrzucił ręce wysoko. Jęcząc jak rwany końmi zsunął się finalnie z elfki i tarzając się po żwirze zaczął wydzierać sobie garście włosów z głowy. Zachowanie to najwyraźniej powodowało cienkie jak włóczka nawijana na wrzeciono, pasemko sino szarego światełka jakie wychodziło znad ciemienia.

Z ledwo słyszalnym furkotem, pasemko zataczało łuk i lądowało nad ciemieniem elfki. A raczej przesiąkało przez kapelusz jak struga gęstego, żrącego dymu z fajki. Aknopent otarła krew z twarzyczki i zamknęła oczy błyskające groźnym antracytem.

Pasemko zniknęło nagle. Szyldwach lamia zwiotczał.

Elfka wysoka zamrugała szybko, wymamrotała kilka przekleństw i smarknęła krzepnącą krwią z nosa.

- Nigdy więcej kontroli umysłu nie wykręcam... Pewnie strasznie wyglądam.

Gniewny warkot Horszama przypomniał jej, że bynajmniej nie jest tu sama.

Odwróciła się akurat by zobaczyć jak Horszam wiosłując łapami wyrywa się Jafieli. Skrzywiła się, to dopiero wyglądało strasznie, jaszczurat w podartej w cały świat koszuli składający się do skoku, elfka z trzęsącymi się dłońmi dobywająca taska.

Jaszczur nurkuje przy nodze elfki, ta rąbie go nad ogonem. Na żwir lecą same łuski. Pazury zdzierają skórzane spodnie z tyłu kolan, a wraz z odzieniem mięso. Elfka krzyczy, wali sztych wprost w szyję gada...

Ten podbija się ogonem w górę, ruchem szczęk jak szczypcami podgryza przegub elfi. Na potylicę lecą razy zaciśniętych pięści obutych w łuskę. Elfka się chwieje, upada. Na odchodne, Horszam próbuje ją skopać, ale jest już wyczerpany.

Chwieje się, zauważa Aknopent. Zaczyna pijanym krokiem iść w jej stronę.

Teraz dopiero psychomantka zauważa coś dziwnego w wyglądzie jaszczura. Pomiędzy oczami wystaje mu kolec. Taki półprzeźroczysty szpic na kilka centymetrów. Zaraz za nim następne, linia ciągnie się przez całą długość czaszki. Z ust odpadają ostatnie płaty chorobliwie żółtej piany. Pazury zdają się większe niż były wcześniej. Kolce z wolna maleją, wchodzą z powrotem między łuskę.

Łuskę, która sypie się z ciała Horszama. Tam gdzie powinien mieć bliznę od hippokampusa, cięcie po boku, płaty tkanki niczym kry na rzece w pierwsze dni wiosny, obijają się o siebie. Zrastają się ze sobą, jaszczur się leczy. Lecą łuski. Przyozdobione skraweczkami mięsa. Krew nie kapie.

Aknopent spogląda na swoją dłoń. Tą, którą zraniła w piwnicach. Ukłucie jak od igły, lekko sine, ale nie boli. Zagryza wargę. Wraca do wpatrywania się w Horszama, uśmiech wpełza jej na twarz. Zaburza jej piękno jakimś śliskim grymasem...

"Czyli jednak zwierz... Bestia przeklęta. I to Książę Upiór mu to zrobił? Niesamowite, zaiste, niesamowicie ciekawe."

Jaszczurat dalej idzie ku niej. Szura po żwirze, sapie jak juczny nosorożec.

"Niech zgadnę? Wpadłeś w szał berserka i teraz będziesz chciał mnie zabić? Dosłownie jak w jakiejś poetyckiej sadze" posłała mu myśl.

Horszam zgiął się, walnął ogonem parę razy. Ale nie podszedł bliżej.

"Nie... Głupoty gadasz panienko."

- Tylko nie panienko, jaszczurze jeden.

- A... A gdzie Rostarn i młody?

Elfka chwilę nie odpowiadała. Przymrużyła oczy i westchnęła głęboko.

- W tamtej przybudówce, związani ale cali - klasnęła w dłonie jakby z ulgi - Lepiej bierzmy nogi za pas póki jest kiedy.

- Daje ci błogosławieństwo - wysapał Horszam słaniając się na nogach.

- Słucham? Znowu bredzisz...

- Nie. Kapitańskie błogosławieństwo - wyszczerzył się lekko - By w razie... Jakby mi... Ech.

- Jakbyś znowu zachowywał się jak zwierz?

- Ta... To mnie wtedy sparaliżuj. Czy coś. Ale... Że nie śmiertelnie. Jakbyś mnie zabiła Akno, to Atleinejr zabiłby ciebie. Duszę by ci pewnie wypalił w pizdu. Lepiej się do niego nie zbliżać.

Elfka prychnęła przysłaniając sobie twarz dłonią. Pokiwała głową na boki i posłała jaszczurowi uśmiech.

- Już mówiłam, chcę przeżyć przygodę. A mam przeczucie, że zarówno do ciebie jak i do Księcia, takowe aż się lepią.

Tym razem to Horszam zachichotał.

"W co ja się wpakowałem?"

- Słyszałam to.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Nareszcie jest, trochę się z tym "pomęczyłem" ale skończone, można pisać dalej.
  • MKP rok temu
    Czyli nadwątlone zdrówko nie przeszkodziło:)
    Ja jestem na piątej części, bo to spore fragmenty są jak na portalowe warunki.
  • MKP no na szczęście już wyzdrowiałem
  • Wieszak na Książki to czym ty się kurowałeś (destylat jakiejś kryptydy?) , albo z czego, że tylko dwa dni zaniemogłeś, jakiś kac morderca? ?
  • Burton The Scribe zwykłe przeziębienie, ale i tak z łóżka się nie ruszałem, ale nie ukrywam, być może alkohol też miał tu coś do gadania.
  • Wieszak na Książki he żartuję przecież, nie moja sprawa ?
  • Vespera rok temu
    Co ten mój jaszczurzy kapitan, bez łusek w końcu zostanie, czarnych, pięknych... Twarda to gadzina, ale dałbyś się mu trochę podkurować, no...
  • cieszę się, że jednak te burzliwe losy wzbudzają emocje :), a o Horszama się nie martw, to w końcu jeden z protagonistów
  • Vespera rok temu
    Wieszak na Książki Ned Stark też nim był, a jak skończył?
  • Vespera biorąc pod uwagę, że to z RR Martina to pewnie nie za fajnie XD
  • Vespera rok temu
    Wieszak na Książki Cytując moją mamę oglądającą serial: "Ale on jeszcze będzie żył?" Niestety odpowiedź nie mogła być twierdząca...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania