Wspólny Wróg i Mętna Woda część 11

Znów był na Gubikowych Moczarach.

Tym razem jednak, fakt ten zirytował Horszama z Jutketto. Nie dziwił, nie napełniał strachem czy niepokojem, a denerwował. Posykując cicho, jaszczur zgramolił się z łoża. Zamachał ogonem strącając kilka kołtuniastych skór i podszedł do stołu. Opierając się o niego, trzasną w blat pazurami z całej siły.

Krzywiąc łeb oblizał rwanymi ruchami wargi i spiorunował ślepiami siedzącą osobę. Po dłuższej chwili bez jakiejkolwiek reakcji, zdenerwował się jeszcze bardziej. Strzelił z ogona jak z bicza i przewrócił parę krzeseł, stłukł nawet jeden z leżących na stole talerzy.

- Wstaliśmy lewą nogą, kochanie? - odezwała się wreszcie Modliszka Kiritja.

- Co to ma znaczyć wiedźmo!? Coś ty mi kurwa twoja mać, zrobiła!? W co ja się zmieniam? O chuj tu chodzi? Czemu mam te sny? Czemu tu teraz jestem?

Wiedźma uniosła na jaszczura wzrok znad tłustego chrabąszcza jakiego właśnie kroiła złotym nożykiem. Oczy miała puste, jak tafla jeziora o północy. Wzięła pośpiesznego kęsa z odwłoku opuchłego owada i odłożyła sztuciec.

- Nie tak szybko Horszamku. O co chodzi z tą całą Akonopen? Coś za bardzo się milicie do siebie.

- Aknopent. Ona się nazywa Aknopent. O co ci chodzi? Jakby nie Akno, to nie za bardzo miałbym jak iść za wojskowymi. A przypominam, muszę bo tam jest Atleinejr. Aha, odpowiadaj na moje pytanie. Już.

- Jak na mój gust to prócz tego tandetnego odcienia kłaków na tym żółtym łbie, to pewnie jeszcze ma wszy i jakiegoś syfa. Elfy wysokie do wstrzemięźliwych nie należą.

- Na cyce Scylli, o co ci chodzi kobieto!? Nie żebym się nie domyślał, jak modliszkowe jaja znalazły się w tamtym ogrze w kaplicy. A ty się czepiasz Akno!

Kiritja wstała energicznie od stołu. Krzesło uderzyło o ziemię i roztrzaskało się. Na boki poleciała też zastawa, sam stół zaś po prostu zniknął, jak pod wpływem uroku jakiejś wiedźmy. W dwóch ciężkich krokach, grzybowy kapelusz zasłonił jaszczurowi niemal cały widok. Modliszka wyszczerzyła kły.

- Jesteś okropny! Jak możesz leźć do tego parszywca! Czy naprawdę nie rozumiesz? To żaden władca, żaden mag. To szalone widmo jakich wiele. Odprysk lustra jakie ktoś dawno rozbił! Pewno nie bez powodu...

- Cyrograf mnie z nim łączy. Muszę być tym jego doradcą czy tam błaznem dworskim, bo mnie zajebie. A ty nie rozumiesz tego...

- Gówno prawda gadzie! Wiesz już dobrze, że to bezwartościowy głupiec, że jego wizje jakie i mnie dotykały, są pozbawione sensu. Idziesz za nim, chcesz warować u jego trupich stóp jak kundel, bo nie chcesz wziąć odpowiedzialności za jedyne dziecko jakie przeżyło machinacje tego potwora! Łasisz się do mordercy, nieumarłego i szaleńca. Odpowiedzialnego za śmierć matki twoich dzieci.

- Zamknij się! Zawrzyj pysk babo! Nie będziesz mi tu pierdolić tych banialuk. Ja o żadne pasożyty w dosłownie, trzewiach się nie prosiłem!

- Horszam. Czy ty naprawdę jesteś ślepy, czy tylko uparcie udajesz ułomnego?

Jaszczur prychnął, uczuł kłujący gniew w głowie. Chciał się już zamachnąć, podobnie jak to czynił jego staruszek kiedy butelki do rzucania się kończyły, i uderzyć wiedźmę. Coś sobie jednak uświadomił. Rozluźnił się nieco, strzyknął śliną z jęzora w bok.

- A zresztą, po cholerę się z tobą kłócę? Przecież jesteś tylko w mojej głowie! Nie istniejesz! Atleinejr cię zabił!

Niczym otoczak wystrzelony z procy, dłoń wiedźmy poleciała ku szyi jaszczura. Kościste palce zacisnęły się na łusce niby żelazna obręcz, ostre paznokcie dźgnęły w łuskę zrywając parę jej fragmentów. Horszam zasłonił oczy błoną migawkową i w niemym przerażeniu znieruchomiał.

- Nie wymawiaj tu imienia tego przeklętego upiora. Dzieciobójcy...

- Kobieto... Dusisz mnie.

- Niby jak? To tylko sen. Sztuczka magiczna jak te tej twojej latawicy elficy. Czy ty w ogóle nosiłeś po mnie żałobę? Co? Nie wydaje mi się, gadzie pieprzony.

Jaszczur upadł na kamień z hukiem, jak świńska półtusza zerwana z rzeźnickiego haka. Zacharczał doniośle, popluł chwilę i spróbował powstać na równe nogi pomagając sobie ogonem.

Kolejny chwyt porwał go za łuskę, tym razem wiedźmie palce wpiły się w jego kark. Znacząc ziemię rysami pazurów, został zaciągnięty przez Kiritję aż do przedsionka jamy. Puściła go gwałtownie, ledwo odzyskał równowagę i już popchnięto go znów.

- Zobacz. Zobacz i zastanów się na nowo - zasyczała Kiritja.

Jaszczurat wpadł między liany służące za kotarę zasłaniającą wejście do jamy. Roztrącił grube pnącza, ostre i gorące promienie słoneczne oślepiły go na moment. Wypadł na poszarpany kamienny występ, jama była na wysepce pośród spokojnie drżącego jeziora.

Wokół było pełno łodzi. Wyglądające jak łupiny gigantycznych orzechów jednostki obwieszone sieciami. Długie dłubanki z prostymi żaglami i rzędami liściastych wioseł. Nietypowe, okrągłe tratwy ze zwojów konarów złączonych pnączami. Było nawet kilka pseudo galer majaczących na horyzoncie, błyszczały one złotymi kadłubami i jaśniały srebrnym ożaglowaniem.

Paszcza jaszczurata marynarza rozdziawiła się na ten widok, na to bogactwo najróżniejszych pojazdów pływających. Zaraz potem, zimny dreszcz przestrzelił gadzie ciało, od krańca ogona po czubek nosa. Horszam spostrzegł kto owymi łupinami, łodziami i tratwami dowodził.

Były to potwory, a przynajmniej takie w pierwszej kolejności skojarzenie zajaśniało w głowie byłego kapitana. Każdy jeden wyglądał jak porcelanowa figurka.

Trzy pary brzytwiastych rąk, dwa razy tyle paliczkowych nóg opadających lekko ze smukłych odwłoków. Torsy chude, piersi wypukłe li dziwnie dostojne. Zza szeregów kończyn jak bandery na masztach, łopotały skrzydła. Skrzące się tęczą i opalem, brzytwiaste choć wyraźnie delikatne, żyłką pociągnięte, jak blaszka grawerowana.

Istoty miały rzecz jasna i głowy i twarze. Nie były to jednak zwykłe zgrupowania sensorów poznawczych. Od każdego lica biło piękno, niedościgniona naturalna symetria, przyrodzona gładkość i harmonia. Od niby rzeźbionych rogów przez ośmiokrotny ogrom oczu po zwichrowane szpice żuwaczek, dzieło sztuki. Obraz dziewiczą krwią na skórze z oskalpowanego anioła.

Każdy jeden wyglądał jak posążek ze stopionego szkła witrażowego. Każdy jeden zapierał dech w piersiach jaszczurzych. Na widok każdego z nich, Horszamowi gdzieś z tyłu dzwoniła myśl:

- Czasem się dziwię, że nie wyznaję bogów.

- Piękni. Piękni w swym codziennym znoju. Byli piękni nawet kiedy ich wytrzebiano niczym szczury w spichrzu. Ciała zwalano właśnie do tego jeziora...

Kiritja stanęła obok Horszama. Znów zacisnęła na nim żelazny uścisk, tym razem ich dłonie się złączyły. Wiedźma kontynuowała, a łzy cisnęły się jej do dzikich oczu.

- Krwi i trzewi było tak wiele... Każdy był zmasakrowany, nikt oszczędzony. Jezioro opiło się truchłem, obżarło gnilnymi sokami martwych. W końcu umarło i ono. Wyschło w żałobie. Zostało nieodwracalnie zniszczone przy okazji skarlając Moczary. Dlatego to miejsce jest takie agresywne. Po prostu jest przeklęte. Zniszczone zbrodnią jaka się tu dokonała. Niewyobrażalnym morderstwem jakiego oni się dopuścili pchani swymi żałosnymi lękami, swą obrzydliwą żądzą mocy. Strachem przed przemijaniem. Przed naturalnym porządkiem rzeczy. Jednak, siepacze nie wykonali swego zadania dokładnie. Dopiero niedawno, ich zbrodnia się wypełniła. Ale wciąż jest nadzieja Horszam. Nadzieja, którą ty nosisz.

- Trochę podobnie z jaszczuratami...

- Dokładnie. Nasze rasy muszą być jakoś widmowo splecione. Inaczej ciąża by się nie przyjęła, kochany.

- W sensie, mego ludu też nie jest za wiele. Zostało raptem z parę tuzinów różnych gett i enklaw...

- Jaszczuratów było kiedyś mnóstwo, czyż nie? Ogkigr spotkało to samo. Ja nigdy już nie będę tak piękna jak moi przodkowie, moja krew jest już od lat skażona, jestem nieczystą mutacją powstałą po to by przeżyć. Ach, no i jestem jeszcze martwa...

- Kiritjo... Nie wiem co powiedzieć. To na pewno nie sen? Czuję się jak we śnie.

- Horszam? Horszam!? Wstawaj ty gadzino! Paralusz cię chwycił?

Obydwoje odwrócili się jak na komendę. W ich stronę z głębi jamy biegła Aknopent, machała ręką i była jakaś rozmazana. Jaszczur spojrzał niepewnie na Modliszkę.

- Idź. Musisz przecież iść za Upiorem.

Choć słowa te wypowiedziała zgoła zimo i ostro, pocałunek jaki złożyła na wargach Horszama, był ciepły li namiętny.

Zaraz potem, jaszczur się obudził.

- Wstawaj. Nic ci nie jest?

Aknopent klęczała nad nim lekko potrząsając. Nieco zdezorientowany Horszam odtrącił delikatnie elfkę i podniósł się do pozycji siedzącej.

- Stało się coś?

- Majaczyłeś.

- Acha...

Rozejrzał się wkoło. Księżycowe światło niechętnie li niedokładnie rozjaśniało ich mały obozik rozbity pod powalonym dębem górskim. Rostarn chrapał wesoło rozwalony przy resztkach ogniska, zaś Paproch spała wtulona między torbę a gonada.

- Jego śpiewy jestem w stanie zignorować, ale z tobą do pary to za dużo. Miałeś jakieś koszmary?

- Moja była chyba cię nie lubi - powiedział sennie po czym się wyszczerzył.

- Co?

- Mówiła mi o różnych rzeczach. Wątpię bym mógł je na razie zrozumieć. Wątpię bym je kiedykolwiek zrozumiał. Ale wiesz co?

- Horszam, ty zawsze tak bełkoczesz po przebudzeniu?

- Chyba sądzę, że mam... - westchnął głęboko - Coś na kształt, drugiej misji w życiu.

- Wybacz jaszczurze, ale naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz. Będziesz znowu mutował?

- Przymknij się na chwilę, ja tu się przed tobą otwieram a ty mnie tu zbijasz z pantałyku...

- Horszam, obudziłeś mnie bo wierciłeś się tak bardzo, że ogonem prawie wybiłeś mi przednie zęby.

Jaszczurat przygryzł wargę, jakby upadł właśnie z pantałyku. Elfka wysoka ziewnęła przeciągle po czym uśmiechnęła się wesoło.

- I co? Też masz jakieś wizje jak ten Książę Upiór?

 

***

Główny szlak jakim podążali, był porządnie przez wojskowych przygotowany. Były proporce z herbem Frastaru, tabliczki z ostrzeżeniami o osuwiskach, nawet znajdowały się małe budy z osprzętem żołnierskim. Trzech podróżnych i gothow, bez skrupułów zaglądali do owych składzików, wszak były one jeno prosto ryglowane.

Po takim wystroju wąwozu jaki przechodził w coś na kształt spękanego koryta zarastanego nieśmiało przez pokrzywione iglaki, można było wnioskować, iż często a gęsto wojsko tędy chodziło. Miejscami gdzie na szlaku więcej było ziemi czy żwiru niźli gładkiej skały, wyryte zostały koleiny od ciężkich wozów i szerokich kół. To, jak i wiele niedopałków pod skrętach czy okazyjne wykwity popiołów po obozowych ogniach.

Frakcja musiała więc przerzucać żołnierzy w Góry Utbarii od dłuższego czasu. I to nie tylko przez Obrębek Byczy. Po drodze bowiem mijali wiele odnóg innych ścieżek. Zarówno naturalnych jak i wybitych siłą w skale. Ślady przemarszu oddziałów jakie zabrały Atleinejra nie wskazywały jednak na zbaczanie z głównego koryta.

Szli więc w cieniu poszarpanych głazów, po płaskich i potrzaskanych kamieniach. Naprzeciw wiatru wizgającego z oprószonych śnieżkiem szczytów. Szli w chłodnym cieniu skalnych ścian, między fantazyjnymi wykwitami różnokolorowego granitu, krótkimi odcinkami wapiennych galerii z pozrywanymi zadaszeniami.

- Z całą moją wiedzą, a nieskromnie zapewniam cię Horszam, wiem swoje, nie mam pojęcia o żadnych rozumnych modliszkach. Owszem, na całym świecie wiele jest historii o różnorakich kryptydach i endemicznych monstrach w formie owadów, ale to niepotwierdzone plotki. Co prawda, wiele olbrzymich insektów istnieje, by tylko wspomnieć niegroźnie pająki cebularze czy znacznie gorsze, absolutnie zabójcze, hipnotyzujące swe ofiary, hihigo. Zapewne potrzeba by do tego potężnych zaklęć i ogromnej ilości many, wszak nawet w Naturze nie występują rozumne insekty - stwierdził Rostarn po wysłuchaniu Horszama.

- Mówię co widziałem we śnie. Albo wizji - syknął jaszczur spluwając - Przeklętej wizji kurwa. Fakty są takie, że siedzi mi w ciele jajo modliszkowatego stwora. Nie wiadomo czy Kiritja mówi mi zza grobu prawdę, czy w ogóle to ona. Przecież mogę sam siebie zadręczać majakami. Łeb mnie od tego napieprza. W co ja się wpakowałem?

- Najlepsze jest to, że nie wiadomo kiedy znów ci uderzy w czerep i będziesz zachowywał się jak wściekły waran - dodała Aknopent.

- Ano - przytaknął wspomniany waran.

Rostarn nagle przyklasnął a Paproch wystawiła pyszczek z torby zapiszczała.

- Na ma co się tym zamartwiać! Książę na pewno będzie wiedział jak rozwiązać ten problem! Szczególnie, że no cóż...

- To on spędzał płody z Horszama - dokończyła elfka.

Jaszczurat prychnął z irytacji. Przyśpieszył kroku zrównując się z gonadem.

- Wy się tak na Atleinejra nie zapatrujcie. Raz spieprzył sprawę bo myślał że wszystko załatwił. A z wojskiem tu polazł bo sam nie wiedział jak. Bo wizje mu kazały. Pewien jestem jednego, że jak będziecie w jego otoczeniu to musicie być gotowi na najgorsze.

***

Może i kilkaset metrów dalej, szlak przestał przybierać postać koryta. Jedna ze ścian ukazała się nagle oberwaną, wystawiając podróżnych na wcale ładny widok. Szlak bowiem biegł teraz nad przepaścią której dno zapełniał pyszny drzewostan strzelistych sosen i krzywych sekwoi.

Elfka, gonad, jaszczurat i nawet gothow puszczony samopas po kamieniach, przystanęli dłuższą chwilę podziwiając pejzaż. W nozdrza uderzyła ich cudna, ostra woń kory i żywicy jaka wraz z wiatrem wspięła się po grani nad którą stali.

Szpice wierzchołków iglastych olbrzymów bujały się spokojnie. Dało się dostrzec czy nawet troszkę posłyszeć, klucze różnego ptactwa krzątające się wokół sekwoi. Strumyczki bystro śmigające poprzez szpalery jodeł. Stadka dzikich kowiec oblegające szczelnie nieliczne polanki czy nawet samotne gowpieże, wielkie gady co wylegiwały się na skalnych występach grzejąc rozwarte dzioby.

Ta obszerna, zrośnięta i pofałdowana, ciągnąca się na oko co najmniej kilkanaście kilometrów dolina wyglądała jak mistrzowskie dzieło malarskie.

- Ładna ta Utbaria. Nigdy jeszcze nie chodziłam po tych górach. Pięknie tu - rozmarzyła się Aknopent wzdychając ze wzruszenia.

- W tych stronach może tak. Ale na południu Bezimiennej Wyspy jak góry spadają do morza, albo na południowym zachodzie gdzie pustynie są, to nie. Z jednej strony kompletne bezprawie i pogorzeliska po smokach. Z drugiej jeszcze gorzej, wojna domowa z separatystami i klęska głodowa za klęską - wypalił Horszam psując nastrój.

- Słyszałem, że minotaury ponoć wspierają separatystów. Mają mieć w tym interes, ziemi chcą.

- Dobrze Rostarn słyszałeś. Rogacze się na tych swoich wysepkach raz, że już nie mieszczą, dwa że tam brat brata by we śnie zadusił. Ale przecież nie tylko minotaurom się nie podoba że centrum Archipelagu, Bezimienna Wyspa jest głównie w łapach Frastaru. Są przecież dwie inne Frakcje.

- Nie ma to jak pieprzyć o polityce kiedy ma się przed oczami taki widok... - obruszyła się elfka przywdziewając zrezygnowany wyraz twarzy.

Jej uwaga przeszła mimo uszu. Gonad i jaszczurat żywo omawiali sytuacje polityczną na Archipelagu Tatrosa. Mężczyźni rozsiedli się na co wygodniejszych głazach, Horszam wydłubując spod pazurów brud a Rostarn przeczesując sklejone potem włosy. Paproch ochoczo wskoczyła do zielonego kapelusza pozostawionego bez opieki.

- A jednak, jeszcze żadna otwarta wojna nie wybuchła. Wszyscy zdają się szanować obecny porządek. Nikt spoza Archipelagu nawet nie myśli by pchać tu palce. No, może za wyjątkiem minotaurów - powiedział gonad.

- Bo pewnie na Kontynencie wiedzą, że żadnych kolonii nie odzyskają. Tatros to przegrana sprawa, nawet dla Kmerii i Dwukrólestwa. A oni mają tu najbliżej, praktycznie po sąsiedzku. Na moje to będzie tak, że więcej takich małych wojenek jak na pustyniach z separatystami, będzie wybuchać. Zanim mnie w Asztylunie Atleinjer skaptował, w Czukalzm byłem. Port i wyspa należą do Frastaru, ale po kątach, w zaułkach i burdelach można był usłyszeć modły sekciarzy z Kattamongo, albo malowane na murach ichnie symbole.

- Trudno się nie zgodzić. Zapewne nie ma zwyczajnie warunków do pełnoskalowej wojny. natomiast fakt, iż suzeren śle tu wojska w sekrecie świadczy o tym, że nie chce dawać pretekstów wrogom do wzmożenia choćby i ruchów separatystycznych pustynnego Państwa Karcza. Jak przejazdem byliśmy w Port Humbak na terenie Frakrko, to chyba z dwa miesiące temu było, co nie Aknopent? To tam wszędzie w mieście były plakaty z naprawdę tłustą, obmierzłą żabą rozsiadającą się na Bezimiennej Wyspie. A i na koniec zostaje jedna kwestia, po co tu wojsko?

- Dowiemy pewnie jak znajdziemy Atleinejra. A z tymi plakatami to zabawne. Biorąc pod uwagę podatki, to pewnie komarżaba. Ja tam raczej nie zwiedzam portów rządzonych przez tych z Frakcji Krwi i Kości. Nie lubią jak posiadacze ogonów czy łusek nie siedzą w klatkach z resztą menażerii. Dużo tam elfów.

- Ej! Co to miało znaczyć!?

- Proste fakty Akno, większość twoich pobratymców to rasiści. Tak jak większość moich to parszywi piraci.

- Och, tylko nie kłóćcie się. Proszę - jęknął Rostarn.

Elfka wysoka przewróciła oczami.

- Tylko żebyś mi jaszczurko tak nagle nie wytykał grzechów moich przodków.

- I braci, i sióstr. Z rok temu był taki duży pogrom, chyba nawet w Port Humbak...

- Horszam gadzino, z łaski swojej zamknij się i... Na Drzewo Życia, co za smród...

Jak pod wpływem uroku wszyscy zasłonili nosy czując niesiony wiatrem swąd. Nawet łasząca się po butów Rostarna, Paproch najeżyła się i zapiszczała udając groźną. Słodkogorzka zgnilizna niespodziewanie zawieszona w powietrzu była przejmująca. Na jej obrzydliwe źródło natknęli się niedługo potem.

***

Olbrzyma ujrzeli już z daleka. Cielsko leżało sobie spokojnie na dnie doliny a grań nad nią poznaczona była śladami olbrzymowych paznokci. Był to stwór, jak to na przedstawiciela swojego gatunku, gigantyczny.

Wzdęta od gazów gnilnych a jednocześnie uginająca się od masywów mięśni, klatka piersiowa przypominała wypalone żywym ogniem wzgórze. Brzuch zapadły na wzór jakowego mięsnego krateru, nawet z wysokości można było dostrzec grupki ucztujących na truchle stworzeń.

Były tam i gowpieże wywlekające odcinki jelit i niedźwiedzie wyżerające powierzchowne mięśnie, znalazło się miejsce nawet dla samotnej mantykory okupującej spory kawał chyba wątroby.

Między drzewami, gdzie leżały na wpół skryte członki olbrzyma, a było ich aż sześć wystających po trzy z każdego objadanego boku, również trwała niestrudzona praca. W pewnym momencie coś zaskrzeczało kalecząco dla uszu i z okolicy ułamanej sekwoi między prawą nogą na dolną, prawą ręką, uleciała grupka pterozaurów. Jeden wyraźnie bez większej części dziobu.

- Och, patrzcie! - odezwał się zachwycony Rostarn - Rzadko można zobaczyć stadko z kilku podgatunków! Utbaria to niesamowite góry!

Pterozaury wylądowały na świecącej już kością twarzy olbrzyma. Pobiły trochę skrzydłami i pocharczały donośnie odganiając okupujące okolice nieistniejącego już nosa sępy. Łyse ptaki umknęły w krzyku, chwilę później ze studziennej dziury na czole olbrzyma sześciorękiego, wystrzeliła rozległa chmara czarnego przez pióra i juchę ptactwa.

Żywa chmura koślawym lotem zatoczyła koło nad monumentalnym truchłem i rozpierzchła się na chybił trafił między drzewami. Zaraz potem, w jadłodajni na nowo zapanował spokój.

- Natura jest niesamowita!

Słowa Rostarna zdała się popierać rozparta w torbie Paproszek, piszcząc łakomie.

- Jestem bardziej niż pewien, że Atleinejr go załatwił.

- Naprawdę? Może mieli ze sobą jakiegoś dobrego maga? Olbrzymy to, no cóż, spore bydlaki są - zauważyła Akno.

- Ano mieli maga, Atleinejra.

***

Obóz poczynili w środku sporego składziku wojskowych, był w nim rozsądny zapas oleju i kilka lamp. Dodatkowo znalazła się okryta kurzem i owinięta pajęczyną, zielona butelka. Etykietka naczynia informowała o przynależności do zapasów prywatnych niejakiego pułkownika Szkewraża Brzytwonoża, a defraudacja materiałowa podlega każe obcięcia dłoni. Obydwu.

Najwyraźniej jednak któryś trep miał na tyle odwagi by przestępstwo poczynić i później zapomnieć o swym łupie. Względnie nie miał nieszczęśnik dłoni by zabrać zachomikowany trunek.

Zmęczeni pieszą wędrówką, towarzysze na szlaku za Upiorem, ochoczo odkorkowali butelkę. Niby hołdując starożytnej tradycji fajki pokoju kultywowanej obecnie chyba jedynie przez orków, podawali sobie butelkę z rąk do rąk. Po trzech takich kolejkach Rostarn był już wstawiony.

Wykrzywiając niezdarnie rękę, chciał pogłaskać Paproszek śniącą swoje gothowowe sny przy ciepełku lampy.

- Zostaw ją, obudzisz jeszcze naszego małego aniołka - odezwała się Akno odrywając usta od butelki.

- Oj... Rację maszsz...

- Już się porobiłeś? He. Po szklance rumu byś się przez greting przetopił. He he - zasyczał Horszam.

- A ty to taką mocną głowę masz? - zwątpiła Akno siorbiąc kolejny łyk.

- Jam jaszczur kurna morski! Rzecz jasna jak piana morska, że na morzu, ten, morska...

Marynarz zlustrował elfkę uważnie, błony zatańczyły mu na oczach. Aknopent właśnie kończyła dopijać resztkę trunku.

- Dobre to. Jakiś miód, krasnoludzki pewnie. Nie mam dobrego zdania o tych pchlarzach, ale pędzić alkohol to umieją!

- Aknopent.

- Słucham ja cię uprzejmie Horszamek.

- Na kuśkę Krakena. Wyżłopałaś sama.

- Mało było. A Rostarn już by i tak nie upił więcej. O, już śpi.

- Wcale niie... - wymruczał gonad po czym zaczął chrapać.

Jaszczur przeciągnął się i złożył głowę na pobliskiej skrzynce. Zamiótł ogonem zimną podłogę z litej skały i zachichotał.

- Cienkusz.

Aknopent pacnęła go w głowę butelką. Zamierzyła się drugi raz, ale naczynie wyślizgnęło się jej z ręki i upadło między antałki z olejem. Paproch dygnęła nerwowo, zapewne słysząc hałas przez sen.

Elfka okręciła się w miejscu, zdjęła kapelusz i rozpuściła włosy. Pobawiła się trochę frędzlami na kabacie i oparła się o leżący pod ścianą kuferek z pordzewiałym zamkiem. Zamglony wzrok wbiła w rozwieszone u powały girlandy pajęczyn. Jej spokój zmącił cichy syk Horszama. Zmarszczyła brwi niezadowolona i drapiąc się po nosku odsyknęła mu karykaturalnie.

- Akno...

- Dobra, gadaj.

- O co chodzi z tobą i Rostarnem? Tylko mi nie pieprz, że jesteś po prostu jego ochroniarzem. To na pierwsze łypnięcie oka widać.

- Brawo.

- E?

- Nie poczyniłeś żadnej aluzji o seksualnej naturze mojej i Rostarna relacji. A to się zdarzało w przeszłości często.

- Nie powiem, jak was poznałem to myślałem o takich rzeczach.

- Dobrze, że nie czytałam ci za głęboko w głowie...

Elfka jęknęła cicho podrywając się do pozycji siedzącej, Horszam uczynił podobnie. Aknopent przygasiła lampę i pogłaskała Paproch. Odwróciła się następnie do jaszczurata i aksamitnym szeptem, z wolna wyjaśniła:

- Na rodzinie Rostarna ciąży od wielu pokoleń klątwa. Każdy mężczyzna umiera przed trzydziestym rokiem życia. Zawsze serce przestaje pompować krew, i umierają. Chyba że coś zabije ich wcześniej, albo sami ze sobą skończą. Wielu próbowało klątwę złamać, ale uwierz mi, im dłużej łańcuchy oplatają szyję, tym bardziej rdzewieją i wżerają się w ciało. A tą rdzą infekują cały krwiobieg.

- Niedobre prądy tego statku...

- Żebyś kurwa wiedział. Rostarnowi zostały dwa lata życia.

***

Niczym wyraźnik wyskakujący zza winkla, sięgający po sakwę i jednocześnie grożący sztyletem, pierwsza linia umocnień nagle wystrzeliła zza któregoś kanciastego zakrętu na szlaku.

Rozłożone ciasno zasieki ostrokołu puszące się wzdłuż solidnej palisady wybijającej równo z górskiej ściany. Wysoka bariera z porządnie oheblowanych bali cętkowanych ogromnymi sękami kończyła się równo z gwałtownym oberwaniem lewej krawędzi szlaku, w dolinę. A na tymże skraju i tak jeżyła się ostrzonymi palikami, by jakieś szkodniki skalne przypadkiem nie chciały obejść umocnień dołem, po grani.

Po obu stronach wrót wznosiły się przypominające ogniska sygnałowe, przysadziste wieżyczki. Na ich szczytach łopotały dumnie wstęgi złota, czerwieni i bladoszarego błękitu morskiego. Posterunek warowny jak się patrzy, wszystko wzorowe. Gdyby tylko pominąć brak straży na wieżyczkach i rozgromioną w drzazgi bramę.

Kierując się niepewnym krokiem między szpalerem zasieków co z bliska wyglądały na definitywnie roztrącone, wzrastał w trójce podróżnych niepokój. Już na progu wyłamanych z fragmentami obwodu, pogruchotanych wrót śmierdziało trupem.

Instynktownie zatrzymali się o parę metrów od drewnianego rumowiska. Paproszek cichutko powarkiwała, chorągiewki na wieżach wesoło falowały. Smród nadgnitego mięsa był gorszy od tego, co mogli wąchać obserwując zżeranego przez padlinożerców olbrzyma sześciorękiego. Było tak, bowiem wiedzieli, że tym razem gnilne czerwie obżerały się na czymś, co do niedawna było myślącą istotą. Człowiekiem, elfem bądź lamią.

Takie właśnie zwłoki zdołali dostrzec po chwili stania w bezruchu. Bezpośrednio za palisadą był wysypany żwirem placyk, parę połamanych wozów, kałuż juchy i rozrzucone w sterty desek czy pod ściany baraków, krwawe ochłapy. Właśnie, ochłapy li strzępy poprzetykane szmatami ubioru i blaszkami pancerza.

- Duchy Wszechświata, Lifi Duchu Obrońco, Zgucie Duchu Śmierci - zakwilił Rostarn nerwowo głaszcząc Paproch.

- Kolejny upiór? - spytała Aknopent naciągając kapelusz bardziej na czoło.

- A skąd mam wiedzieć? Tamten sukinsyn z Obrębka też rzeź urządził... - odparł niepewnie Horszam.

Elfka podrapała się po szpiczastych uszach i zacisnęła palce na nasadzie noska. Splunęła za siebie, niby w geście odpędzania klątwy.

- To co? Idziemy?

Mężczyźni i gothow popatrzyli się tępo na elfkę podchodzącą niebezpiecznie blisko rozwalonej bramy. Gonad przełknął nawet ślinę, wyjątkowo głośno.

- No, ja muszę. Wy możecie jeszcze zawrócić... - syknął Horszam.

- Skończ te wygłupy z łaski swojej - odparła Aknopent krzywiąc się w uśmieszku.

Przekroczyli więc próg posterunku, kolejna fala odoru uderzyła ich w nozdrza, spostrzegli kolejne rozwleczone trupy, niby upchane po kątach. Ze środka wyglądało to jakby placówka została zaatakowana przez stado dzikich kotowatych.

Wszędzie wielkie rysy po szponach, rozbryzgana krew i ślady kłów na zezwłokach.

- Patrzcie! - pisnął Rostarn.

Pozbawiony paznokcia palec gonada wskazywał na prawy kraniec placu, stał tam spory budynek z bali wciśnięty pod półkę skalną. Przez wyważone do środka spore drzwi, wybiegł na zewnątrz jakiś okrwawiony nieszczęśnik.

Elf wysoki w pikowanej kurcie i z obandażowaną głową. Kurczowo dociskał lewą rękę do boku co sprawiało, iż bardziej podrygiwał niźli biegł. Już z daleka można było dostrzec wyraz kompletnego przerażenia na jego twarzy.

- Świetnie kurwa. Jak w jakiejś historyjce przy ognisku. E! Chłopie stój! - warknął Horszam.

Ranny elf usłuchał i zatrzymał się naprzeciw nowoprzybyłych. Bez słowa zgiął się w pół i zwymiotował na własne buty, upadł potem na kolana i w nagłym skręcie szyi poderwał głowę wgapiając się to w jaszczura, to w swoją rodaczkę.

Elfka już chciała zacząć zadawać pytania, ale zagłuszyła ją Paproch. Zwierz jął histerycznie piszczeć i parskać, Rostarn z trudem uspokoił swego pupila.

- Miałcząca Baba! - wykasłał klęczący.

- Nie... To gothow, to czarne w torbie... - odpowiedziała zdezorientowana Aknopent.

- Wynoście sie stąd! Ja cie pierdole! Tam pod kwaterą jest jaskinia, magazyn. Wrota okuwane, z dębu górskiego...

- Gadaj co tu się do pizdy Harybdy, stało! Wstawaj obrzygańcu! - syknął jaszczur.

Podszedł do elfa i targając go za barki wyprostował jako tako. Podniesiony na nogi zachwiał się, pobladł ale kontynuował gorączkowy słowotok:

- Zamknęliśmy szmatę demoniczą! Zamknęliśmy kurwa! Udało sie...

- O czym ty bredzisz! Mów co tu się stało! Był tu kordon wojskowych!? - zakrzyczał Horszam trzęsąc elfem.

- Uspokój się, nie widzisz, że on ledwo dycha? - wtrącił się Aknopent.

- W nocy przylazła! Za kordonem bieżała jak kundel! Licho ją przywiało, kurwa demonica. Zamknęliśmy ją! Okuwane wrota jak troll solidne! Ale...

Wtem rozległo się zawodzenie. Przeciągłe, wibrujące. Coś jakby wielorybia pieśń pozginana niby żelazna blacha w foremkę miałczenia. Kompletnie zrysanego, odkształconego porządnie. Skowyt zmuszał powieki do zwarcia się, uszy do rozgrzania a zęby do wbicia w wargi. Czując już zimny oddech grozy na karkach, wszyscy odwrócili twarze ku kwaterze.

Z ciemności wnętrza budynku, wychynęła przypominająca tłustego pająka, rozcapierzona łapa. Długie, smukłe szpony zagłębiły się gładko w żwirze, zdążyły jeszcze odbić światło słoneczne w złowróżbnym refleksie. Druga łapa oparła szpony o ścianę kwatery, porozcinała przy tym w paski sztandar z herbem Frastaru.

Paskudnie obwisłe ręce napięły się, a z mrocznego środka wycisnęła się cała postać potwora. Opierające się na dwóch pogiętych, opuchniętych nogach naźganych palcami, krępe, garbate cielsko ceglanej barwy. Wiszące jak wisielcze pętle na starym szafocie, nabrzmiałe guzami piersi sięgały podbrzusza.

Obmierzłe cyce na zmianę z dziwnie zwiewnymi, pasemkami cienkich a czarnych włosów zasłaniały poryte świeżymi bliznami, ozdobione brzechwami strzał, obdrapane węzły mięśni kręcące się tuż pod skórą bestii nazwanej przez rannego elfa, Miałczącą Babą.

Potwór znów zamiauczał, jeszcze bardziej krzywo, fałszywie niczym przećpany doppelganger imitujący płacz dziecka. Przyczyna była prosta, coś urwało Babie dolną szczękę. Przynajmniej nikogo już nie zagryzie.

Szablowe, szerokie kły zwisały odsłonięte niby sople krwawego lodu. Warga potwora wywinięta w górę przysłaniała rozkrwawiony nos wciśnięty między wielkie oczyska. Jak oprószone węgielkami paleniska.

- Zamknęliście, ale wam zwiała? - wykrztusił głucho jaszczur.

- Miałcząca Baba! Bogini Matko, syf i gruźlica! - wyjęczał potępieńczo elf.

Potykając się o własne nogi popędził w stronę baraków wrzeszcząc przy tym panicznie. Baba przekrzywiła łeb, z rozerwanej paszczy wyleciało kilka strug zajuszonego śluzu. Paproch syknęła kocio, jakby to małe stworzonko wierzyło, że może wystraszyć potwora.

- Rostarn! Zwiewaj byle szybko! I nie zgub tego biedaka! Zajmiemy się tym cholerstwem.

Gonad jeno przytaknął, wcisnął Paproszek do torby i komicznie przebierając kozakami, uciekł za elfem.

Baba znów zamiauczała, jak zardzewiałe gwoździe jeżdżące po szkliwie zębów. Na placu śmierdzącym rozkładem i świeżo rozrąbanym drewnem, ostali się ona, elfka i jaszczurat.

- Akno... Twoje sztuczki zadziałają na to coś?

- Wątpię.

Miałcząca Baba charknęła, łomotnęła pazurami o ziemię i zerwała się w koślawy trucht. Dwójka odważnych rozbiegła się na boki.

"Wal ją po palcach, ja spróbuję szmatę zdezorientować" pomyślała Aknopent.

"Jak ujebie mi łeb, to ty płacisz za znachora" odparł Horszam i dobył tasaka.

Rozedrgane palce u stóp Baby zaryły w żwir. Powietrze przeszyło charkliwe miauknięcie a łapska potwora oklapły na ziemię. Horszam wyszczerzył się i ruszył do ataku.

"Nie! Nic jeszcze nie zrobiłam!"

Jaszczurat nie zdążył nawet przetrawić usłyszanych myśli. Przed oczami błysnęły mu smukłe szpony potwora a rozłamany tasak wyleciał mu z garści. Chwilę potem twarde jak kamień knykcie Miałczącej Baby trzasnęły go w potylicę.

***

Modliszka siedziała rozparta na czymś w rodzaju ptasiego gniazda ustrojonego wilczymi futrami. Kartkowała właśnie jakąś księgę z liści i kory, z każdą przerzuconą stroną tomu, wylatywały z niego motyle.

Kiritja uniosła wzrok zwolna. Uśmiechnęła się szeroko tymi swoimi drapieżnymi, ni to kłami ni ząbkami. Z hukiem zamknęła księgę zabijając przy tym kilka wyjątkowo pięknych motylków. Przeciągnęła się unosząc zgrabne nogi, z których gładko ześlizgnęła się łachmanowa suknia.

- I gdzie to zaprowadził cię ten Upiór? Ten niemożliwie głupi obłąkaniec. Dzieciobójca. Ach, no i jeszcze jest ta twoja elfia wszetecznica. Powiem wprost, nie podoba mi się jak na ciebie patrzy. Najwyraźniej lubi samotnych ojców z dziećmi. Obrzydliwe. Ale cóż, elfy wysokie są raczej niewyżyte.

Wiedźma, a raczej jej majak, nagle się rozpłyną. Miejsce wygodnie wyglądającego gniazda zajął półmrok jakiejś piwniczki. Ze skalnych ścian obsadzonych regałami, bił kłujący chłód, a zapach pomieszczenia pozostawiał wiele do życzenia.

Horszam leżał w stercie zgruchotanych beczek cuchnących cienkim, żołnierskim piwem. Łeb pulsował mu jakby właśnie przejechał po nim ciężkozbrojny regiment konny. Jedno oko przysłaniała mu zakrzepła krew a nad nosem tkwił mu żelazny odłamek z tasaka.

Spróbował wstać, w plecach mu zagruchotało, ogon objęło szaleńcze mrowienie. Po kilku próbach udało się. Przetarł na szybko oko, wyrwał razem z rozpołowioną łuską odłamek i rozejrzał się.

Był w jakimś zdemolowanym magazynie, w powietrzu unosiła się mąka, po podłodze walała się pszenica a w świetle małej lampki olejnej, przy otwartej beczułce z kapustą, ucztowało dwóch obszarpanych żołdaków rasy ludzkiej. Zorientowawszy się, że są obserwowani, przestali jeść.

- O kurna. Patrzaj kto się obudził - odezwał się niski facet z obandażowanym podbrzuszem.

- Choć i zjedz. Nie wiadomo ile tu posiedzim zanim to szkaradztwo znudzi się nas trzymać jak psa w budzie - powiedział osobnik z zakrwawioną brodą i grubym opatrunkiem na oku.

- Podziękuję, sprawy mam do załatwienia.

- To łacnie. Ten tu to Dziorga, ja jestem Breosz. A tobie jak jaszczurze? - spytał się brodacz.

- Horszam mi mówią.

- Co jaszczurat robi w górach? I to jeszcze w tajnym posterunku wojskowym? - dopytywał Breosz.

- Marynarzem jestem...

- No to wiele wyjaśnia - przerwał mu Dziorga.

Horszam nic nie odpowiedział, rzucił tylko okiem na drzwi. Podszedł do nich, naparł na nie, ale ani drgnęły, coś blokowało je od zewnątrz.

"Aknopent!? Akno! Jesteś tu? Jesteś gdziekolwiek?"

"Mam szczerą nadzieję, że to coś zrobiło z elfki kompost." zadźwięczała mu wiedźmia odpowiedź.

- Pierdol się suko!

- Duchy Wszechświata! Już mu odwala - stwierdził Dziorga.

- Ty też małpo - odwarknął jaszczur.

- Tylko grzecznie - odezwał się Breosz - Swoją drogą, to ty nie jesteś ten jaszczur co go kat miał rąbnąć w Obrębku? Chłopaki z ostatniego kordonu mówili, że się tam niezły dym odjebał.

Horszam oblizał wargi i prychnął. Przewracając oczami zobaczył wybitą w suficie dziurę. Z ulgą odetchnął.

- Skądże znowu! Jaszczuratów ci przeto dostatek we Frakcji Stali i Rudy! To jakiś inny musiał być.

Nie wdając się w dalsze dyskusje, strzelił ogonem, wziął rozpęd i wskoczył na regał. Odbił się zwinnie i przeskoczył na kolejny. Stękając z wysiłku, trzasnął ogonem i ku swej radości, zdołał wczepić się pazurami w dziurę.

Gramoląc się na skrzypiące deski korytarza, usłyszał jeszcze z dołu:

- A mnie od małpy, gad jeden. Hej! Otworzyłbyś drzwi!

Horszam zignorował prośby człowieka. Miał towarzyszy do odnalezienia.

***

Znów usłyszał Modliszkę, kiedy był na skraju któregoś z korytarzy, pełnego śladów po miauczącym potworze. Jak nagłe uderzenie młotem w ciemień, padł na deski a przed oczami zamajaczyły mu ogniki.

- Zastanawiałeś się już nad imieniem dla syna?

Krew mu zawrzała, kręgosłup zazgrzytał, ogon zaczął szalenie wiosłować. Podskoczył chwytając się pazurami ściany. Nie uszedł daleko, potknął się o rozszarpane resztki jakiegoś żołdaka. Poczuł jak kolce wychodzą mu na łbie. Jak łuski na plecach drżą. Jak błona migawkowa twardnieje niby stygnąca zaprawa.

Warknął gniewnie na wiedźmi majak jaki pojawił mu się na moment przed oczami. Żrący ogień rozparł się w jego wnętrznościach, prawie że mógł poczuć kształt embrionu. Jedynego z całego miotu, jaki odratował. Swego syna.

***

"Przynajmniej mam mniej tych przeklętych niebieskich włosów" pomyślała Aknopent przyciskając sobie szorstki wojskowy pled do prawego boku głowy.

Po tym jak Miałcząca Baba znokautowała Horszama, jej na odwal oskalpowała bok czerepu. Potwór nie zajmował się nią dłużej, porwał jaszczurata i zniknął w budynku z bali. Elfka zdołała nie omdleć z bólu i pobudzając umysł magią, doczłapała do pierwszego lepszego baraku gdzie się skryła.

"Było spierdalać. Debilny pomysł. Trzeba było..."

Rostarna i rannego elfa nie szukała. Uciekli to uciekli, dobrze dla nich.

Szpiczastych uszu dobiegło szuranie, jak sierpem po korze. Zaraz potem ciche, bulgoczące miałczenie.

"Oho. Demonica wywłoka wróciła".

Kilka szponów z hukiem przedarło się przez okiennicę naprzeciw siedzącej elfki. Wydrapując szramy na drewnie, cała łapa przecisnęła się do środka. Przesiąknięty krwią pled opadł na ziemię, Aknopent otarła załzawione oczy.

"No i co teraz? Bydle jest sprytne. Kto wie? Może też czyta w myślach".

Jak ten szczudlasty pajęczak, żylaste łapsko na szponach sunęło w jej stronę nieubłaganie. Aknopent mocniej ścisnęła nóż jaki znalazła na sienniku obok, podrapała się po nosku, przeczesała dłonią włosy na lewo.

Łapa potwora zamarła w pół ruchu. Nawet do środka baraku docierały dźwięki jakie najwyraźniej zaniepokoiły Miałczącą Babę. Metaliczny szum przecinanego powietrza. Baba pośpiesznie zabrała łapę ze środka, przewracając przy okazji kilka sienników.

Aknopent odetchnęła i prawie omdlała. Kiedy na zewnątrz rozległy się zdecydowanie potworne ryki i wrzaski, poderwała się na nogi i chwiejnie doskoczyła do okna.

Paralitycznie tańcując, na środku placu machała łapskami Miałcząca Baba. Zaś na jej garbie, rzeczoną narośl rozdrapując, rozgryzając, szlachtując i tłukąc, okrakiem siedział kolejny potwór.

Kolce jak uzębienie żabnicy, diademem okalało jego łeb. Szpony imponujące niczym u gowpieża wyrywały płaty mięsa. Ogon obrosły w ostrza kościste smagał czerwone mięso bez litości. Najbardziej potwornym elementem wyglądu istoty, były skrzydła.

Skrzące się tęczą i opalem, brzytwiaste choć wyraźnie delikatne, żyłką pociągnięte, jak blaszka grawerowana.

Dłuższą chwilę zajęło Aknopent by w tej dzikiej postaci o owadzich skrzydłach poznać Horszama z Jutektto. Zakręciło się jej pod kopułą czaszki, sięgnęła po pled by obwiązać oskalpowany bok głowy.

Z niedowierzaniem gapiła się tępo jak zmutowany jaszczurat dosłownie masakruje kilka razy większą od niego maszkarę. Spod szponów Horszama leciały wstęgi mięsa, bryzgi krwi. Świszczący ogon majtał nad nim niby tarcza zbijając niemrawe ciosy Baby. U krzywych nóg potwora leżały już trzy odcięte palce, jeden nawet całkiem ciekawie wbity pazurzyskiem na sztorc.

Horszam powarkiwał, syczał jak samica warana broniąca swych jaj. Kłapał paszczą jak ranny spinozaur. Jego ofiara zarzucała tylko rozwalonym łbem, machała beznadziejnie rękami. Jazgotała również miauknięciami, jakby próbowała sklecić artykułowane słowo.

Nagle, niczym te trójkolorowe proporce na wieżyczkach w tle całej scenki, skrzydła Horszama załopotały, rozerwane odzienie torsu opadło już do reszty. Niskie buczenie przeszyło powietrze, podobne najbardziej chyba tylko rojowi olbrzymich szerszeni O'hla.

Jaszczurat zupełnie jaszczurata nie przypominajcy, wzleciał i okręcając się w powietrzu niby baletnica, owiną ogon wokół rozwalonego łba Miałczącej. Zwinął się przybliżając się i w mig zdzielił stwora pazurami u stóp. Odbił się a kościane ostrza zachrobotały, w zgrzycie kości Miałcząca pozostała bez czerepu. Wyglądający jak makabryczny hełm jakiegoś trola barbarzyńcy, upadł ów czerep między piersi powoli zwalającego się na glebę monstrum.

Horszam oklapnął na żwir, zachwiał się pijacko. Pobzyczał chwilę skrzydłami, aż nie przylepiły się do pleców na gładko. Westchnął i utrzymując równowagę ogonem, przysiadł wprost naprzeciw zabitej potworność.

- W co ja się wpakowałem? - wysyczał sennie.

Aknopent już do niego doczłapywała, z głową iście komicznie przewiązaną jakąś szmatą, kiedy dostrzegł coś. Jakiś niepasujący do niczego, lazurowy błysk, skrę niby perłę w morskiej macicy. Z tym, że przypuszczalna perła tkwiła w rozszarpanej gardzieli zwłok Miałczącej Baby.

Wstał, podszedł do wciąż ślimaczo osuwającego się trupa i zamachnął się. Z pluskiem cieknącego z rozszarpanych tkanek śluzu, wbił pazurzastą dłoń w śmierdzący otwór. W akompaniamencie jeszcze większego plusku i zdziwionego wzroku elfki wysokiej, wyciągnął rękę.

W dłoni leżał mu rżnięty w kształt łzy, lazurowy klejnot obkuty poszarzałym srebrem. Samo srebro, obtoczone było cuchnącą tkanką i śluzem z wnętrzności Miałczącej.

Aknopent oparła się ramieniem o bark Horszama, strąciła mu przy tym kilka drżących łusek. Przekrzywiła głowę w lewo i odezwała się, lekko bełkotliwie.

- Wyglądasz jak jakiś smok z chowu wsobnego. Bez obrazy Horszam.

- Jasne elfico.

- Skrowasyn!

Nagły, skrzekliwy zgrzyt jaki wydobył się z klejnociku, nie zaskoczył ich za bardzo. Wszak elfka straciła sporo krwi, jaszczur zaś, coraz szybciej przestawał być sobą. Na razie fizycznie.

- Co to do licha jest? - wysapała Aknopent.

Horszam przypatrzył się jej uważniej, zauważył brak kapelusza i włosy w kompletnym nieładzie oraz obryzgany krwią kabat. Frędzle po prawej stronie ubrania były nawet poprzylepiane do materiału, zlane wciąż jasną krwią. Przymrużył oczy, gdzieś tam pomiędzy grudkami żwiru zauważył pobieżnie jakieś czerwono niebieskie coś.

- Co ty masz na łbie?

- Prawie mi ten łeb ujebała.

- Samozapłon skrowasyny! - wyskrzeczał klejnot.

Horszam wyrzucił go z rąk wystraszony. Zaraz potem obiekt pękł i został strawiony na proch przez zielony ognik.

- Jak dogonimy Atleinejra... - zaczął Horszam.

- To mu spuścisz wpierdol za taki burdel - dokończyła Aknopent.

- Czytasz mi w myślach.

Elfka uśmiechnęła się blado. Podrapała się po nosku a spod prowizorycznego opatrunku uleciała strużka krzepnącej szybko krwi. Mocniej wczepiła się w jaszczurata, ten zaś pomógł jej ustać w miarę prosto.

"Romantycznie, uwodzicielsko przystojna elfka z oskalpowaną głową i zmutowany jaszczurat" pomyślała Aknopent.

"A obok śmierdzące truchło, chuj wie czego. Z resztą, tak jak mówiłem, moja żona nie za bardzo cię lubi" odparł swoja myślą Horszam.

"Była żona jaszczurze" sparowała elfka z całych sił powstrzymując się od śmiechu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • oto jest, wagonik z tą historią pędzi po coraz większych wertepach
  • Ha, skąd ja to znam ? daleko jestem w tyle, może dzisiaj przysiądę chociaż jeden przeczytać
  • Burton The Scribe jak najbardziej zachęcam, hehe

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania