Wspólny Wróg i Mętna Woda część 10

Stoki Otoczaka były raczej tłocznym miejscem. Bynajmniej nie ze względu na istoty żywe, a wszędobylskie twory wapienne i sterty otoczaków, jakie pewnikiem leżały tu od czasów kiedy Ocean pożerał brzegi Północno-Zachodniej Rubieży znacznie łapczywiej.

Wystające z trawiastej gleby poskręcane wapienne kikuty wyglądały jak heretyckie bałwany tknięte stępionym dłutem. Zdawały się kiwać nabitymi łbami co ledwo trzymały się niby grzybowych nóg, całe w odpryskach, sypiące białawym odpadem oraz podziurawione przez niezliczone stworzonka. Ptaki, gryzonie i insze pchlarze.

Nie licząc okazyjnych krowich czy też byczych gnatów porozwlekanych między gładkimi blokami wapienia, nie było na Stokach znać zbyt wielu świeżych śladów życia. A to dlatego, że w noc wszystkie się ukrywały przed jakże groźnymi i bezlitosnymi, zbłąkanymi kundlami z Obrębka pochodzącymi.

Kundle jakie przemykały ukradkiem zwichrowanymi gołoborzami czy między stosami kamieni, interesowały się raczej wiewiórkami li susłami. Dlatego też, czwórki zmęczonych podróżnych nie myślały nawet ruszyć.

Ludzka sierota uliczna, gonadzki aspirujący uczony, elfka wysoka a zarazem psychomantka, i oczywiście jaszczurat. Dziwna to grupka. Kto postronny by ich spotkał w ciemną noc na Stokach Otoczaka, zapewne pomyślałby sobie, że to jakieś przeinaczenia ze zmęczenia. Wszak, co to za koślawo dobrana drużyna?

Taka, która musiała już odpocząć.

Z Obrębka zbiegli jak na skrzydłach, co rusz odwracając się przez ramię. Puszczą za nimi pogoń? Postawią na nogi wojsko? Łowców nagród zbrojnych od stóp do głów w zabójcze artefakty? Oczywistym, że nie. Nie wtedy, kiedy wsiąkną jak morska piana w pustynny piach. Zniknął na granicy z górami jak wszystkie wojskowe kordony przed nimi.

Mniej więcej tak, Aknopent uspokajała Rostarna i Zaieka, jakże zdziwionego sztuczką z rozmowami za pomocą myśli. Horszam machał tylko na to zagrożenie ręką i ogonem.

Miejsce na spoczynek znaleźli pod krzywo wybijającą z gołoborza, ścianą wapienia. Zapewniająca małe zadaszenie, była dodatkowo otoczona zwałami otoczaków zrośniętych porostem.

Jak twierdził stanowczo Zaiek, dawno temu było tu leże niedźwiedzia z głową sowy. Takiego, który gustował w małych i niesłuchających rodziców dzieciach. Zaiek rzecz jasna nigdy się go nie bał, bo i nie miał się kogo nie słuchać.

 

Skromne węgielki drzewne ze skąpych chaszczy dogorywały już. Wiatr lekko zawodził gdzieś w dali, ale ogółem późna noc była ciepła. Aknopent siedziała na zaspie z otoczaków i wlepiała oczy w jeden z księżycy, Szramę.

Srebrny dysk niebezpiecznie zbliżał się do szczytów górskich. Jakby mało mu było, że przez całą jego szerokość rozpinał się poszargany pas rozoranej, zbombardowanej kometami i gwiezdnym ogniem ziemi.

Obracała w palcach miedzianą różyczkę jaką usunęła z kapelusza. Wyginała lekko jej płatki, podrzucała delikatnie. Rozmyślała.

O sytuacji w którą wpakowała się razem z Rostarnem. Ale i o wspomnieniach z przeszłości jakie naszły ją w piwnicach Pustelni. O jedynym mężczyźnie, którego prawdziwie pokochała, a który umarł jak pies na jej oczach.

Do spiczastych uszu elfki dobiegło skrobanie pazurami po kamieniach. Tuż obok na nasyp wgramolił się Horszam. Wyszczerzył się lekko w geście powitalnym.

- Nie możesz zasnąć? - zagadnął.

- Ty chyba też. Raczej cię nie obudziłam - odburknęła.

- Nie... Faktycznie, nie mogę zasnąć. A poza tym... Chciałem ci wyjaśnić co nie co.

Znać było, że słowa jaszczurowi przechodzą przez gardło szorstko. Jakby wstydził się je wypowiadać, jakby się bał reakcji Aknopent. Zatrzymał się na dłuższą chwilę ze swym jakże obfitym słowotokiem.

- Mam zajrzeć ci do łba czy się pośpieszysz?

Horszam syknął cicho i podrapał się energicznie po karku. Łuski już się nie sypały.

- To co mi jest... Co się dzieje z moim ciałem. Samemu nie mam pojęcia.

- Domyślam się - powiedziała elfka odkładając różę na bok, złożyła ręce na kolanach - Zamieniam się w słuch. Jednocześnie domyślam się też, iż z ciebie ofiara. Upiornego Księcia, tak?

Jaszczur głośno przełknął ślinę. Pokiwał niechętnie głową.

- Sprawa jest taka... - Horszam wziął głęboki wdech - Jestem w ciąży.

Aknopent o mało co nie spadła z nasypu, w nagłym spazmie chichotu wbiła obcasy kozaków między otoczaki. By się uspokoić przygryzła sobie kciuk.

Były kapitan zasyczał wrogo i łypną ślepiami na psychomantkę, dość zdenerwowany.

- Ciszej babo, bo jeszcze obudzisz młodego. I tego twojego zielonego.

- A ty uważaj bo jeszcze się wygadasz i zezłościsz tego twojego umarłego.

Odwrócili głowy zgodnie, ich towarzysze odpoczywali zasłużenie, niepomni na rozmowę o sekrecie jaszczurzym. Akno odchrząknęła znacząco.

- A wy to jaj nie składacie przypadkiem?

- Przymknij się elfico i posłuchaj...

- Horszam, z całym moim skromnym szacunkiem do ciebie, co ty pierdolisz.

- To może od początku.

- Dobra, mów.

- Z Upiorem spotkałem się w Asztylunie, siedziałem wtedy w karczmie i piłem. Aż tu ot tak nie dosiada się jakiś elf wysoki, rzucana stół wielką kabzę i gada, że chce płynąć na Gubikowe Moczary...

- I tak cię zrekrutował? Chciwy żeś jest - prychnęła Aknopent.

- No co ty nie powiesz - skrzywił się - Skusiłem się... Dwa slupy miałem to cały jego ładunek się zmieścił, bo miał ładunek. Wiózł go dla, wierz lub nie, wiedźmy co mieszkała na Moczarach.

- Zdajesz sobie prawdę, że to brzmi jak jakaś bajeczka? Nieumarły nachodzi cię w karczmie i każde płynąć na pieprzone Gubikowe Moczary, za trzos monet.

- Za pokaźny trzos. Ale tak, za złoto sprzedałem duszę temu wariatowi. Pomyślałem sobie, że co mi tam, te Moczary molochowe to nie są, wpłyniem i wypłyniem, załoga się nawet nie zorientuje. Na cyce Scylli, głupio myślałem. Później zaczął mi obiecywać, że jak z księcia zostanie królem, to mnie ozłoci po królewsku...

Elfka machnęła ręką.

- Dobra dobra, ale gdzie tu ta twoja ciąża.

Ogon jaszczura zamiótł nerwowo.

- Na Moczarach była ta wiedźma, tak? No i wylądowaliśmy w jednym łożu.

- To bez sensu jaszczurze.

- Tylko że to nie była jakaś normalna kobieta! To była... Było coś. Potworzyca. Myśl sobie jak chcesz. Że pieprze głupoty, że mam malignę. Że Upiór mnie przeklął, ale nie. On mi tylko grozi, w sumie to sam boję się spytać co zrobi jak go opuszczę... Wiedźma, złożyła we mnie jaja. Pasożyty. Atleinejr je wyszarpywał później z moich wątpi... Kurwa mać, pewnie prawie wtedy zdechłem.

- Ale Książę nie wykonał roboty do końca?

- Najwyraźniej. Śpieszył się pewnie... Wiesz, on jest na misji, jakiejś kampanii po utracone królestwo. Gadał mi jakiś kompletny bełkot o górach wysokich do gwiazd, o Archipelagu Tatrosa bez Oceanu i mórz... I o jakimś potworze amfisbaenie. No i były smoki...

- Chaotyczne to. Ale całkiem, baśniowe. Jeśli można tak powiedzieć o mutującym jaszczuracie, który jest ciężarny z małym potworkiem bagiennej wiedźmy.

Jaszczur coś zacharczał niewyraźnie. Akno w odpowiedzi zachichotała a po chwili ziewnęła szeroko.

- Są takie modliszki. Kiritja na nie mówią, one składają jaja w partnerach. Zamiast od razu użreć łeb, to wykańczają samca z wolna - powiedziała przecierając zmęczone oczy.

Horszam splunął w bok.

- Ona się właśnie tak nazywała. Kiritja.

- Och, baśń. Naprawdę...

- Ale... Wierzysz mi?

Elfka obrzuciła go ciężkim spojrzeniem. Podrapała się po nosku.

- Widziałam swój przydział dziwów w życiu, jeśli można to tak ująć - znów ziewnęła i przeciągnęła się trochę - A przecież widziałam jak cię nosi. Nie powiedziałabym, że jak modliszko-jaszczura, ale na pewno jak jakąś bestię.

- I co, nadal chcecie się z Rostarnem pchać w góry? Raz że ze mną po drodze, a dwa, że do pierdolonego starożytnego Upiora.

Miedziana róża znów przetoczyła się po dłoniach Aknopent. Ze zgrzytem wyrwała jej jeden z płatków.

- Oj - mruknęła - Zepsułam do reszty. A co do twojego pytania, to tak. Zarówno ja, jak i ten mój zielony, pójdziemy z tobą w góry. Martwi mnie trochę Zaiek. Wątpię, żeby ot tak mógł wrócić na ulice Obrębka po tej jatce. Przecież tam go znają.

- To mamy zabrać młodego za sobą? Chyba tego nie sugerujesz?

- Będzie trzeba coś wymyślić.

 

Zaiek prowadził pochód. Szli poskręcaną jak rzeka ścieżynką gdzie miejscami, bałwany wapienne nachylały się niebezpiecznie nad podróżnymi. Wrastając w szpalerach, ledwo co stykały się swymi chropowatymi łbami, tworząc szkielety krótkich tuneli.

Rzucały koślawe cienie na zasypaną otoczakami ścieżynę, rozpychały się brzuszyskami, napęczniałymi naciekami i wycharkiwały pod stopy podróżnych ukruszone odłamy swej struktury.

Zdawać się mogło, iż rzeczywiście, były to z dawna porzucone bałwochwalcze wizerunki jakichś porzuconych bożków. Tam gdzie erozja wyżarła większe skupiska dziur, jątrzyły się ich puste oczy. Zawsze bacznie wlepiające spojrzenia w tych co przechodzili pod ich zgiętymi karkami li obwisłymi łbami.

Na łepetynę jednego z takich gapiących się bałwanów, zgapił się Horszam. Wydrążone otwory w wapiennym ostańcu tak zaabsorbowały jego uwagę, iż nie zauważył gdzie stawia krok. Z sykiem przydzwonił łbem o wejście do jednego z niby tuneli.

- Jak oni wojskowymi wozami tu przejechali? Gryfy mieli w zaprzęgu czy co? - wymamrotał rozmasowując sobie czoło.

- Bardziej na południe Stoków jest taka niby droga. Na okrętkę pod góry lezie - wyjaśnił szybko Zaiek.

- Uważaj jaszczur, bo jeszcze się zabijesz - rzuciła Aknopent.

- Lubisz się mnie czepiać, co?

- Sam przyznaj, jest czego.

Odwróciła się i posłała mu zadziorny uśmiech. Ten sparował go swym własnym wyszczerzeniem zębów. Rostarn tylko pokręcił głową.

- Wy to lubicie się spierać. Jak dwa małe likaony.

Aknopent zachichotała, podobnie Zaiek.

- Likaony? Ciekawe porównanie Rostarn - oceniła elfka.

- Co to likaon? - wyrwał się Zaiek.

Gonad uśmiechnął się, poprawił kapelusz i zaczął perorować:

- Likaony to rodzaj dzikich psów jakie spotkać można na sawannach Kontynentu. Czasem nawet w niektórych lasach, bardzo rzadko na stepach. Na Południowym Półwyspie bardziej popularną nazwą jest simir...

- A może pogawędzimy o czymś ciekawszym? - wtrącił się wyraźnie znudzony Horszam.

- Wyjątkowo się zgadzam - poparła Aknopent.

Przez kilka chwil roztrącali stopami otoczaki w ciszy. Aż Rostarn głośno odchrząknął i znów jął wykładać jak z katedry uniwersyteckiej:

- To może o astrologii? Słyszałem ja, że ponoć jaszczuracki lud jest tak świetny w żeglowaniu, ponieważ na błonie migawkowej mają naturalne przebarwienia układające się w mapę gwiezdną nieba.

Horszam parsknął w odpowiedzi i poklepał się po byczej kamizeli, zdartej z jednego z szyldwachów.

- Rostarn, tyś jest uczony, ta?

- Owszem - odburknął lekko urażony.

- A w takie bzdury wierzysz? Mapa? Na migawce?

- Słyszałem...

- Powiedz sam, jak ja niby miałbym ją odczytywać? Przeto przyłożyć kartkę za blisko oka, i wszystko rozmyte jest! A co dopiero błona! Już ciekawsze są te opowiastki o igłach magnetycznych wszywanych noworodkom w ogony..

- Wiesz Rostarn, tym razem faktycznie się nie za bardzo popisałeś - powiedziała elfka.

- Ma pan igłę w ogonie? - wyrwał się Zaiek.

- Nie. Przynajmniej o tym nie wiem. Ale jeśli moi staruszkowie zaszyliby mi magnes, byłoby to tak głupie jak ta cała koncepcja świata jako kuli.

Tym razem to Aknopent parsknęła śmiechem.

- Wpływasz na niebezpieczne wody panie marynarz...

- Przepraszam bardzo! - w Rostarna wstąpiły nowe siły - Ale chyba Horszam, nie negujesz kulistości Fagonii? Jak i innych planet? Przeto to niemożliwym by jaszczur oceaniczny takie bzdety wygadywał! W przesilenie letnie widać na morzu doskonale jakiego kształtu ją inne planety...

- W przesilenie się nie pływa - syknął Horszam - W letnie, dysk przechyla się lekko na wschód. A w zimowe, na północ. I prąd wtedy zawsze znosi, ponadto złe duchy wyłażą z głębi i na skały wiodą. A poza tym, uczony, to zarówno Fagonia jak i Boski Palec czy Szmaragdowy Karzeł, o księżycach nie wspominając, są dyskami. Tylko postawionymi na sztorc.

Gonad w bezsilnej wobec głębokiego przekonania słyszalnego w głosie jaszczura, obrócił się na pięcie. Otoczaki zachrobotały gniewnie pod podeszwami butów, zielona dłoń bez paznokci podwinęła rondo kapelusza. Pochód stanął.

- A skąd to niby takiś przekonany tych ciemnogrodzkich banialuk, Horszam? Od ponad stu lat gro gonadzkich, elfickich i ludzkich astronomów w pocie czoła obserwuje Kosmos! I fakty są jasne, planety między gwiazdami i zorzami, w tym nasza Fagonia, są kulami!

Horszam tylko leniwie posmakował powietrze jęzorem i strzelił z karku. Jakby szykował się do bójki.

- Słuchaj młody, wiedza jest w życiu ważna - zwrócił się do gapiącego się na nich Zaieka.

- Tak jest kapitanie! - radośnie krzyknął sierota.

Rostarn rozdziawił usta i wyszczerzył końskie ślepia by coś powiedzieć, ale tylko nastroszył piórka i zamilkł. Jaszczur z zadowoleniem odchrząknął i zaczął:

- Powiedz sam Rostarn, jaki to ma być kształt jak nie dysk? Horyzont jest coś jakby półkolisty? No jest, jak krawędź dysku. A czy na kuli albo innej seferze...

- Sferze... - poprawił szybko gonad, został jednak zignorowany.

- Seferze byłyby możliwie odpływy i przypływy? Otóż nie. Bo na dysku to jest bardziej naturalne. Jak dysk, czyli Fagonia, się przechyla pod naporem wiatru z Kosmosu... I mamy odpływy i przypływy. Jak w misce zupy nalejesz i będziesz nią wymachiwał na boki, to wyspy z ziemniaka i fasoli też będą miały przypływ i odpływ. A na litą kulę armatnią choćbyś olej, atrament ze kałamarnicy lał, to się płyn nie przylepi na stałe.

Gonad z każdym słowem jakby przygarbił się trochę to bardziej. Wcześniej na sztorc podwinięte rondo kapelusza oklapło troszkę na oczy i nos.

- Pewien tego jestem jak faktu, że narwale jednonogie to bestie skurwiałe jakich mało - zakończył wykład jaszczurat.

- My w misce żyjemy? - zachwycił się Zaiek.

- A Archipelag Tatrosa młody, to jest jak rozgnieciony ziemniak i trochę marchwi.

- Narwal? - rzuciła Akno.

- Narwal - potwierdził jaszczur - Jednonogi...

Elfka podrapała się po nasadzie noska a usta wygiął jej krzywy uśmieszek.

- Mówiłeś Horszam nie tak dawno temu, o narwalu dwunogim.

Były kapitan jak rażony zaklęciem psychomantki, nie odezwał się. Oczy skrył ino za migawką. Nie odezwał się też gonad, pogrążony w rozmyślaniach o zupie.

I tak oto dziesiątki lat badań astrologów z całej Fagonii nie wytrzymało chłopskiego rozumu jaszczura morskiego.

Zaś chłopski rozum padł w ciszę za sprawą jednej uwagi, wytykającej brak spójności.

 

Na granicę Stoków z podnóżem górskim, dotarli jeszcze przed południem. Boczna ścieżyna jaką wiódł ich Zaiek, była najwyraźniej najszybszym możliwym skrótem.

Nagłe acz łagodne wgłębienie terenu, coś na kształt maluczkiego jaru, obsypanego skromnie gołoborzem. Niby nic specjalnego, a jak dokładniej się przyjrzeć to wśród odłamów skalnych dostrzec można było ślady.

A to niedopałki po skrętach z tytoniem czy innym zielskiem, resztki sucharów wojskowych czy też końskie odchody w nieforemnych stosikach. Wojskowy kordon musiał więc tu być. Jakaś część sporej ich masy z Obrębka, trochę tu postała i potem zniknęła. Tak jak i cała reszta.

- I to tutaj? - zagaił Horszam stając na wapiennej skałce.

- Ta jest! Żołnierze tutaj przychodzili i potem były takie trzaskania i łupanie jak w kopalni! I już ich nie było - potwierdził Zaiek wymachując rękami.

- A czy nie wiesz może chłopcze, co dokładnie się tu działo? - spytał Rostarn przysiadając na głazie.

Ściągnął buty i zaczął wybierać z nich mniejsze otoczaki, które dostały się do kozaków wczas kilku potknięć i jednego koziołkowania na nierównej ścieżce. Ale przynajmniej torba z księgą była w miarę dobrym stanie.

Zaiek podrapał się po czuprynie, porobił miny i wzruszył ramionami.

- W sumie to nie panie Rostarn. Trochę się bałem tam podchodzić... Hałasowali tak, jakby to były jakieś golemy...

- No to dobra. Dzięki za wskazanie miejsca junga. Jak chcesz to mogę cię podnieść do rangi majtka, ale już lepiej spadaj - wypalił nagle jaszczur.

Aknopent od razu podeszła do niego i wycelowała kuksańca pod żebra. W tym momencie zmieszanie i niepewność wstąpiły na twarz sieroty. Znać było, iż może zacząć płakać.

- Przymknij się Horszam - syknęła elfka jakby to ona miała rozwidlony język - Zaiek...

Przyklęknęła przy chłopcu o zeszklonych oczach i położyła mu dłoń na głowie. Uśmiechnęła się szczerze.

- Jestem pewna że zrozumiesz. Jesteś naprawdę bystrym chłopcem - westchnęła - Nie możemy cię zabrać w góry. My... Mamy swoje, obowiązki. Horszam ma misję, pan Rostarn i ja tak samo. To nie jest nic odpowiedniego dla dziecka.

- A... Ja się spakowałem...

Sierota potrząsnął żałośnie swoim małym plecaczkiem.

- Przykro mi. Naprawdę mały, jestem pewna że gdybyś poszedł z nami byłoby znacznie weselej. Szczególnie patrząc na jaszczurkę gbura. Ale, musimy się rozstać.

Nie czekając na odpowiedź Zaieka, dobyła z kieszeni kabata dwie, miedziane róże jakie do niedawna zdobiły jej kapelusz.

- Masz. Weź jedną.

Chłopiec bez zastanowienia sięgnął po prezent. Poobracał miedzianą ozdobę w dłoniach, raczej zachwycony. Zachichotał i schował ją do plecaczka. Zaraz potem zaczął w nim grzebać, z dna bagażu wydobył błyszczący srebrem pierścionek.

Aknopent zrobiła wielkie oczy. Jaszczur sykliwie coś wymamrotał o oświadczynach.

- To dla ciebie Akno - wyjaśnił z szerokim uśmiechem Zaiek.

- Dziękuję - wykrztusiła.

Zabrała pierścionek i od razu włożyła go na prawy palec serdeczny. Odwzajemniła uśmiech.

- Ukradłem go Desce miesiąc temu. Nawet się nie zorientował! - ogłosił z dumą dzieciak.

- Nie mam pojęcia kto to, ale ładny ten pierścionek - powiedziała zakłopotana elfka.

Przyjrzała się bliżej polerowanemu krążkowi, miał na sobie grawer, z lekka niedbale wykonany.

"Dla Najpiękniejszej Najsilniejszej, mojej Jafieli. No, to jakaś gruba sprawa musiała być" pomyślała a na policzki wstąpiły jej malutkie rumieńce.

- Idź już młody. Czas nam ucieka, lepiej żebyś się tu nie kręcił. Nie wiadomo co się stanie jak zaczniemy tu szperać - odzywa się jaszczur.

Zaiek wbił w Horszama smutne oczy. Zabłyszczały łzawo w niemym błaganiu. Marynarz już rozdziawiał paszczę by coś warknąć ale Aknopent powstała na równe nogi i pstryknęła palcami jakby wydawała rozkaz jakiemuś tresowanemu zwierzowi. Spiorunowany złym spojrzeniem elfki wysokiej, jaszczurat umilkł niejako obrażony.

Aknopent wróciła do rozmowy z chłopcem. Zaiek obracał ciekawsko różę w dłoniach.

- Ale jak będziecie wracać z gór, to zajrzycie do mnie?

- No jasne że tak. Słowo.

Sierota wyszczerzył się uradowany. W nieśmiałym geście przytulił się do elfki po czym zasalutował i Horszamowi, i Rostarnowi. Odwrócił się i raźno pomaszerował między wapienne bałwany.

- Naiwny dzieciak - sarknął Horszam.

- Jak ktoś wychowywał się bez rodziców... - westchnęła Aknopent.

- Nie koniecznie. Można i tak być porządnym. Młody jeszcze wydorośleje.

 

Szperali pod każdym jednym kamieniem i zwałem otoczaków, czy w każdej dziurze. I nic. Poza śladami bytności żołdaków oczywiście. Jakby naprawdę się rozpłynęli w powietrzu. Jakby faktycznie mieli zaprzęgi nie koni a gryfów i zwyczajnie ulecieli ponad góry.

A raczej prawie pionowe granie, jakie sterczały nad nimi niczym badacze nad formikarium gdzie mróweczki przestawiały kamyszki.

- Nosz pizda Harybdy. Czego my tu szukamy!? - warknął Horszam i oklapł na gołoborze.

- No jak to... Przecież przejścia... - nieśmiało zasugerował gonad i przysiadł razem z jaszczurem.

- Bez sensu chłopie zielony. Przewracamy kamienie jak żuki gówno. Przecież nagle nie odkryjemy jakiejś wajchy czy schodków co pod górami biegną - sarknął w odpowiedzi.

- To może z innej strony na to popatrzeć - oznajmił Rostarn ściągając kapelusz i wachlując się nim, był zlany potem - Co innego ci zostało? No... Oraz nam, jak chcemy się z Księciem spotkać...

Horszam kłapnął szczęką ziewając. Gonad przeczesał dłonią krótkie, zlepione włosy barwy, rzecz jasna, brudnozielonej.

- Racja. Upiór gadał że w góry mu trza. Ino że sam nie miał pojęcia jak - parsknął lekceważąco - On niby wszystko ma wyłożone w jakichś wizjach, a jak przychodzi co do czego, to idzie w dół jak topielec z kolczykiem z kotwicy.

- Doprawdy... Mam szczerą nadzieję, że Książę zechce ze mną porozmawiać, ile on musi wiedzieć o starożytnych dziejach! - rozmarzył się zielonoskóry.

- Ta, Atleinejr nie za bardzo jest rozmowny na te tematy. Trza zgadywać. Wizje mu zabraniają. A tak przy okazji, to ten burdel w Obrębku to nie wiadomo co było. Drugi upiór miał go z opresji wyratować czy coś.

- A skończyło się tak, że musiał go egzorcyzmować... Tak przynajmniej na mieście słyszałem.

- Ty, a co ona ma z tym kapeluszem? - zmienił temat jaszczur.

- Słucham?

- Kapelusz Rostarn. Obydwaj łazicie w tych wielkich czapach jak jakieś arlekiny.

- U nas w Republice to jest część kultury. Choć nie do końca chodzi o aż tak wielkie kapelusze.

- A Akno?

Rostarn zawiercił się trochę. Spocone dłonie błyszczały w słońcu. Zerknął znacząco na elfkę, ta jednak go zignorowała. Opukiwała, obmacywała i badała dokładnie skalną ścianę naznaczoną kilkoma granitowymi żyłami, wyraźnie zaabsorbowana tą czynnością.

- Ty to chociaż go zdejmujesz, a ona chodzi z prawie całą głową zakrytą - kontynuował jaszczur.

"A coś taki wścibski jaszczurko?" zadźwięczały mu pod kopułą czaszki słowa elfki.

Horszam się skrzywił.

- Miałaś mi nie gadać myślami bez ostrzeżenia.

"To mnie nie obgaduj. Słyszałeś żebym ja ci wytykała na przykład to, żeś zachował się co najmniej niemiło w stosunku do Zaieka?"

- Głupoty gadasz Aknopent. Dzieciak się na ulicy wychował to na ulicy musi zostać. To chyba naturalne? W Jutketto już by nie żył, jakby się tak lepił do nieznajomych.

"A co? Sam się tam na ulicy chowałeś?"

- Nie do końca. Ale tatko należał do tych, co lubią butelkami po grogu bawić się w rzutki.

Aknopent drgnęła. Przerwała badanie ściany i odwróciła się do siedzących mężczyzn. Skrzyżowała ręce i oparła się jednym obcasem o skałę.

- Wybacz... - mruknęła.

Jaszczur tylko zasyczał rozbawiony.

- Nie ma czego elfico. Dawno było i nieprawda. Z resztą... U nas, w Jutketto to silny chłop, twardy gad w domu był... Słowa mi brakuje... No ten...

- Społecznie akceptowalny - instynktownie wyrwał się Rostarn.

- Ta. Dzięki. Jestem pewien, że gdyby mój staruszek wiedział o tych debilizmach z kompasami w ogonach, to by mi pewnie coś zaszył.

- Pytałeś się mnie o kapelusz?

- Ano. Powiedzmy, że nie mam do końca pozytywnych skojarzeń z magicznymi kobietami w spiczastych kapeluszach.

Dłuższą przerwę w rozmowie jaka nagle zapada, kończy Aknopent. Odpycha się od ściany i podchodzi do towarzyszy na kilka kroków. Płynnym ruchem ściąga swój kapelusz z uciętym rondem. Na barki opada plątanina urokliwych, błękitnych włosów.

Żuchwa jaszczurza opadała z lekka. Rostarn klepnął go w ramię jakby wystraszony, że marynarz skamieniał.

- Z łaski swojej, weź się tak nie gap - fuknęła Aknopent.

- Wybacz... Chyba czegoś tu nie rozumiem. Za takie... Ładne włosy to nie jedna jaszczuratka dałaby się pokroić. I pewnie nie tylko kobiety z mojego ludu! - zakłapał paszczą.

Aknopent przewróciła oczami i usiadła na przy Rostarnie. Podrzuciła zniszczony kapelusz kilka razy w dłoniach, aż wreszcie cisnęła go w bok.

- W twoim Jutketto może i tak. Ale ja się urodziłam na jednej z wysp Przylądków Cuesanit. Straszne zadupie. Rubież południowa, nie najgłębsza, ale to zdecydowanie nie najpopularniejsze miejsce na Elfickich Wyspach - wbiła oczy w niebo, tudzież w grań zajmującą sporą jego część - Całe Cuesanit to jedno sanktuarium na drugim. Wszystko zszyte razem procesjami i kaplicami. Sekta Orieknel, tak to się nazywa. Jakiś odłam Leswisu, tylko zamiast jak każdy elf wysoki, czcić Boginię Matkę, Drzewo Życia czy Ołtarz Śmierci, tam się modli do proroka Orieknela. A moi rodzice... Byli bardzo religijni.

Aknopent milknie na chwilę. Gonadzka dłoń tyka ją nieśmiało w bark w geście otuchy. Horszam zaś słucha uważnie, nawet ogonem nie rusza.

- Nie będę cię zanudzać jaszczurze, i tak się trochę rozkleiłam... Po krótce, choć sekciarze od lat żyją na cholernych przylądkach to wody boją się jak ognia. Błękitne włosy na Cuesanit to jak być piegowatym gonadem, wyrok i zły omen - uśmiecha się kwaśno - Podszepty Morskich Demonów. Pewnie słyszałeś Horszam, umibozu, ningen i te sprawy. Bełkot fanatyków. Tolerowali mnie tam jako tako, aż miarka się nie przebrała... I uciekłam.

- Chujnia - syczy jaszczur.

Elfka się śmieje, kręci głową a włosy falują jej jak oceaniczne fale.

- A żebyś wiedział chłopie. Ciągle mnie to... Trzyma. Wiem, że to nic niezwykłego w cywilizowanym świecie, ale nie lubię się pokazywać z gołą głową.

- Ja też z mojego kochanego Jutketto zwiałem - podjął nagle - Na pierwszym statku na jaki się dostałem. Stara galera, klasy kaszalot. Chyba Rekin Młot jej było. Pamiętam, że z portu przeklinali mnie tacy jedni, co im byłem winny pieniądze. Szczerze?

- No jasne - odpowiada Aknopent drapiąc się po nosie.

- Mam nadzieję, że się zorientowali czyj synek byłem i dług odebrali. Po męsku, w krwi.

- Och... - jęknął Rostarn.

- E tam. Raz widziałem jak jeden jaszczur drugiemu odcina ogon na środku ulicy. Poszło ponoć o dupczenie cudzej żony - Horszam wyszczerzył ukruszone zęby - Później agresora wrzucili do aresztu, przynajmniej w domu był parę dni spokój ze starym.

 

Przełom w obwąchiwaniu każdego otoczaka, przyszedł niespodziewanie szybko. Nie minęło za dużo czasu jak Aknopent wróciła do badania skalnej ściany, a już przywoływała jaszczura i gonada.

- Możecie przestać udawać, że coś robicie. Znalazłam... No, chyba przejście.

Zaaferowana dwójka podeszła śpiesznie do elfki. Wołająca stała luźno oparta o kamień i poprawiała swój zniszczony kapelusz. Strząsnęła szczątkowy kurz z trzymającej się jeszcze części ronda i poklepała w ścianę zadowolona.

- Ta-da! - zakrzyknęła.

- Akno... - wymruczał nieśmiało Rostarn.

- Tu nic nie ma elfico - przerwał mu Horszam.

Psychomantka tylko przewróciła oczami i westchnęła.

- Dla was tu nic nie ma. Jesteście bowiem pozbawieni przez Naturę, czy tam jak wolicie, bogów, umiejętności magicznych. Ja, jako iż posiadam takowe, to widzę tu... Coś na kształt zamka.

- No dobra dobra, ale o co chodzi? - zapytał jaszczur.

- Po prostu patrzcie, będzie magia.

Odgoniła swych towarzyszy pośpiesznymi ruchami dłoni. Stanęła o kilka kroków od ściany, strzeliła z palców i wyrzuciła ręce wprzód.

- To sztuczka z zamknięciem wrót na aktywator many, tak się to chyba nazywało, mniejsza z tym. Trzeba tylko trochę pochuchać magią i się otwiera. Swoją drogą, dziwne że Książe potrzebował się zabrać z wojskiem, pewnie samemu mógł to otworzyć.

- Albo przelecieć przez góry pod postacią Upiora... - zamyślił się Rostarn.

Horszam tylko wzruszył ramionami.

- Na takie pytania, to on by odpowiedział zapewne, że wizje mu kazały i się nie interesuj bo i tak nie zrozumiesz. Strasznie to denerwujące swoją drogą, ale co zrobić?

Oczy elfki od dłuższego czasu błyskały małymi antracytowymi pyłkami, ręce zaś, płynnie bujały się na boki wachlując palcami. Stała sztywno, skupiona czarując skałę, to jest niewidoczny dla nieuzdolnionych magicznie zamek niedostrzegalnych wrót.

Coś zaczęło się nagle dziać. Z początku niemrawo, ospale. Wzdłuż grubej żyły granitu, zaczęło otwierać się pęknięcie. Równe i czyste jak od krawieckiego nożyka. Długo nie czekali, aż kolejne rysy z łupnięciem i sypaniem kamiennym pyłem, uformowały kształt wrót o dwóch obwiedzionych framugą granitu, skrzydłach.

Aknopent dalej falując palcami rytmicznie, posłała spod paznokci kilka maluczkich iskiereczek. Skry jak pijane poszybowały w skałę kończąc proces otwierania zamka. Coś w kamieniu wydało pogłos kruszenia się, brama do gór zaczęła się otwierać.

Masywne bloki jak na budowę jakiegoś prehistorycznego grobowca-ostrosłupa, ze zgrzytem rozsunęły się na boki. Kiedy kurzawka opadła na wyślizgane do łysego podłoże, oczom trójki towarzyszy ukazał się wąwóz.

Przy progu wrót wąski a im dalej, im wyżej tym bardziej pęczniał i rozpychał się między graniami. Całość wyglądała jak tunel z zerwanym dachem zastąpionym bijącymi pod niebiosa ścianami, prawie że pionowymi monolitami, całymi w granitowych czy marmurowych szramach.

Elfka oklapła lekko. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie doskoczył do niej Rostarn.

- Wszystko w porządku Akno? - spytał czule gonad.

- Tak, tylko to żre manę jak najęte. Widać od razu, że dawno nie konserwowany - wyjaśniła chwytając się za nasadę nosa.

- To zaklęcia się konserwuje? - zdziwił się.

Zielony pomógł jej złapać równowagę, Aknopent przeciągnęła się i odruchowo wbiła głowę w kapelusz.

- Nie dosłownie, chodzi bardziej o to, że jak taki zamek mag ślusarz porzuci, to kurz się w środku zbiera i psuje mechanizm. A te wrota, to muszą być stare, i to bardzo.

- Jak to ma związek z tą całą amfisbaeną Atleinejra, to pewnie jest starsze niż najbrzydsze portowe murwy z Jutketto - ocenił Horszam.

Postali tak parę chwil w ciszy. Wiatr tylko szumiał ospale pędząc w górę wąwozu. Ów wąwóz zdawał się wręcz zapraszać trójkę towarzyszy na wycieczkę górską. Jakiś samotny czuprynek odpowiedział swym świergoleniem na zawodzenie wiatru. Ptaszek nawet przycupną na wapiennym złomie opodal i nastroszył czarne piórka li srebrne lotki.

- A więc... Idziemy w góry? - zauważył trzeźwo Rostarn.

- Nie inaczej - potwierdził jaszczur.

- Tylko mi tu nie ględźcie. W drogę!

Elfka wysoka klasnęła w dłonie i w teatralnym geście przepchnęła zielonego jak i łuskowatego przez próg skalistych drzwi magicznych. Ruszyli zatem pod graniami, pod żlebami. W ślad wojskowego konwoju. Za Księciem Upiorem, zwanym również Atleinejrem.

A chłodnawy wiatr zawodził wprawiając czuprynka w zakłopotanie. Ptaszek odleciał dopiero tedy, kiedy wrota zaczęły się z wolna zamykać.

Uszli może i z dwieście metrów, rozszerzającym się i pnącym w górę wąwozem, a pierwsze ruiny zaczęły wybijać ze ścian skalnych. Jakieś zręby trudne do rozpoznania, starte niemal na pył bloczki, wybite w kamieniu nisze ni to grobowe ni mieszkalne.

Całość jak wyszlifowana, wygładzona żywą, rwącą rzeką jaka mogła grzmieć, hukać ze szczytów poprzez wąwóz wieki temu. Trwały więc te szczątkowe ruiny, rozrzucone w drobnicę być może domki, zajęte przez robactwo piwniczki w skale. Wszystko porzucone, przyozdobione jakby od niechcenia, paroma lichymi gniazdami czy martwymi nornicami.

Końskie ślepia Rostarna chodziły we wszystkie strony rejestrując każdą rozbitą cegłę i poszarpaną stertę marmuru. Pod obwisłym kapeluszem buzowało gonadowi od tysięcy najróżniejszych hipotez co do przeznaczenia każdej szczątkowej ruiny jaką mijali.

- Na Glifa Ducha Stwórcę! - żachnął się niespodziewanie - Jakim!? No, jakim prawem wojsko trzyma w tajemnicy ten szlak!? Przecież te ruiny...

- Na moje to bardziej rumowisko - wtrącił Horszam.

- Te ruiny to archeologiczne stanowisko aż proszące się o choćby i powierzchowne badanie!

- Niech zgadnę Rostarn, robimy postój żebyś sobie pomyszkował? - spytała Aknopent.

- Nie! Ależ skądże! Ale muszę, jak to mówią marynarze, spuścić wodę z ładowni.

- Jakbyśmy byli na statku, to bym ci trzepnął ogonem po kapeluszu za takie bzdety - odparł były kapitan.

Aknopent machnęła zamaszyście ręką.

- Dobra, idź. Poczekamy na ciebie. Tylko szybko opróżniaj pęcherz.

Gołębie piórka Rostarna aż zadrżały. Poczłapał prędko za większy załom i dał nura w pierwszą lepszą niszę. Spłoszył przy tym kilka biednych nietoperków i nawet jednego tłustego nietoperza. Zniknął na poszukiwania starożytnych relikwii, zostawiając swych towarzyszy opartych smutnie o pochylony w bok murek.

- Znowu sami - syknął jaszczur.

- Ano, znowu sami - potwierdziła elfka.

Jeden z drugim, pokiwali się chwilę, porozglądali na boki. Aknopent pochuchała na swój pierścionek, Horszam poskrobał pazurem po łuskach.

- Ciekawe kto tu kiedyś mieszkał? - zagadnęła Akno.

- Kto wie? Teraz to już wszyscy są martwi.

- No co ty nie powiesz.

Zza węgła jednego ze zwłok budynków wychynęła ciekawska mordka jakiejś skalnej jaszczurki. Elfka wysoka zachichotała na jej widok.

- Widziałaś kiedyś jaszczurata? Znaczy się, nie licząc mnie - zagaił nagle Horszam, trochę głupkowatym tonem.

Aknopent omal nie prychnęła śmiechem z zaskoczenia. Jaszczurka skalna podreptała w swoją stronę.

- Zdarzało się. Raz na barce przewozowej, raz na jakimś targu. A innym razem jakiś gad proponował mi prywatny pokaz terrarystyczny w lokalnym zamtuzie. Za każdym razem to byli mitomani i, wybacz mi te słowa, narwani idioci.

Horszam skrzywił się, ogon zamiótł niespokojnie po kamieniach. Przebierając palcami oparł się łokciem o skałę. Rzucił Aknopent wyzywające spojrzenie. Elfka odpowiedziała przybierając taką samą pozę. Do tego podrapała się zadziornie po nosku.

- No nie mów, że mnie też masz za mitomana - syknął szeptem.

- A skądże jaszczurze. Tylko, że narwal miał cztery nogi, dwa rogi i pewnie jeszcze zabiłeś go kozikiem na grzyby.

- Ranisz mnie Akno - westchnął ochryple.

- A ty dosłownie mnie dziabnąłeś! - zachichotała.

Uniosła przed paszczę Horszama swą ranną dłoń. Ślad po przypominającym igielne, ukłuciu był już co prawda ledwo widoczny, ale jednak wciąż był. Jaszczur zasmucił się wyraźnie.

- Nie miałem na tym... - westchnął - Tym czymś kontroli. To był jakiś atak. Wybacz - wyszeptał.

Aknopent zamrugała szybko, lekki rumieniec wykwitł jej na licu.

- Jasne. Nie ma sprawy Horszam - odszepnęła.

Słysząc jak jaszczur głośno przełyka ślinę, oblała się jeszcze większym rumieńcem.

- Ale jak zaraziłeś mnie jakimś syfem, to ogon ci odetnę i do paszczy wsadzę! - dopowiedziała gniewnie.

Horszam odskoczył od niej chowając ogon za plecami.

- Żartujesz sobie, ta? Skąd miałbym wiedzieć czy to coś co mam, jest zaraźliwe?

- Trzeba będzie znaleźć ci jakiegoś znachora. Badanie odczyni i się dowiemy czy dzidziuś będzie zdrowy - rzuciła lekko.

- Bardzo kurwa śmieszne elfico. W chuj - warknął.

Przekomarzanie się, przerwały im karykaturalnie głośne kroki i okrzyki Rostarna:

- Kochani moi! Nie uwierzycie! Co prawda to nie są żadne święte tablice, ale patrzcie!

Gonad wyskoczył zza ukruszonego węgła cały w skowronkach. W spoconych walcowatych palcach wystawionych wprzód rąk, kłębiła mu się większa od jego głowy, włochata kula. Cała nastroszona, jakby bezpostaciowa plątanina zaskakująco zadbanych kosmyków co to lekko falowały jak żyto muskanie dłonią.

Cały kłębek najwyraźniej żywej włóczki, był aksamitnie czarny, jak łatwopalne oleje jakie czasem wybijają z pustynnych piasków. Wyjątek stanowiły dwa żółciutkie odłamki niby kalcytu, oczy stworka. Przesuwały się skocznie to na elfkę to jaszczura, sprawiały wrażenie całkiem przyjaznych.

- Zabłąkany gothow! Malec zupełnie sam przymierał głodem w ciemnicy, więc uratowałem go kęsem prowiantu!

Na potwierdzenie słów gonada, gothow pisnął rozwierając swoją małą paszczę, jak wieczko czerwonej puderniczki. Zaprezentował przy tym garnitur maluczkich ząbków, bielutkich jak perełki z naszyjnika porcelanowej laleczki.

- No to mamy kompana - stwierdziła Aknopent wzruszając ramionami - Urocze zwierzątko.

- A więc postanowione! - zakrzyknął uradowany Rostarn.

Podrzucił radośnie piszczącą znajdę kilka razy i na koniec przytulił się do gothowa jak rozpieszczony dzieciak do wyproszonego u rodziców kolejnego już kota. Poprzednie bowiem lubiły skakać pod koła powozów.

- Tylko... Jak tu cię nazwać? Może Luna? - zastanowił się gonad przybliżając czarnego włochacza do twarzy.

- Peszek? - zaproponowała Aknopent.

- Paproch - rzucił Horszam.

Jak na zawołanie, gothow kłapnął ząbkami, pisnął przeciągle i oblizał się czerwonym jak zdenerwowany minotaur językiem po zagrzebanym w futerku nosku. Żółty kalcyt błysnął żywo.

Rostarn wytrzeszczył ślepia, piórka mu lekko zadrżały.

- Cóż... Nasza mała przyjaciółka najwyraźniej wybrała...

- Och, to samiczka? - spytała Aknopent.

- Owszem. Samce gothowów mają bardzo długie ogony i siwe, a czasem granatowe, grzywy.

Horszam ścisnął się za pysk, pomasował szybkim ruchem i zmarszczył brwi.

- Jednego przybłędę zamieniliśmy na drugiego, pewnie ma pchły ten kołtun - zasyczał Horszam.

Aknopent sprzedała mu kuksańca w ramię i obrzuciła hardym spojrzeniem.

"Ładny jest sierściuch. Jak szmata to szorowania pokładu" burknął w myślach jaszczurat.

- Słyszałam. Psychomancja, zapomniałeś? - zachichotała Aknopent - Możesz sobie myśleć co chcesz ale Paproszka idzie z nami i koniec.

Docierając już na szczyt wąwozu, Horszam na swych pazurzastych stopach wyprzedził gramolących się na kozakach kapeluszników. No i gothowa ochrzczonego Paprochem, co to już wyściełał sobie liniejącą sierścią legowisko w torbie Rostarna.

"Akno?" nieśmiało pomyślał Rostarn.

"Co jest? Stało się coś, że gadasz myślami?" zdziwiła się elfka wysoka.

Rostarn zagryzł wargi i pogłaskał nerwowo Paproch.

"Ja tak jakby... No... Kiedy znalazłem tą uroczą istotkę w tamtej zapuszczonej norce..."

"Do rzeczy, czy coś ci się pogorszyło ze zdrowiem? Jeśli..."

"Nie! Absolutnie nie! Jestem zdrowy jak tur!" zamachał rękami zaciskając przy tym usta tak mocno, aż podbródek mu zadrżał.

"Dobrze, byłoby źle jakbyś teraz się rozchorował... No ale o co chodzi?"

"Cóż, możliwe, że podsłuchałem razem z Paproszką jak rozmawiacie... I jestem zakłopotany. Znaczy się, owszem, to nie moje sprawy droga Aknopent, ale... Nie potrafię sobie ułożyć w głowie kiedy mogliście to zrobić... Chyba nie w nocy? Na Duchy, przecież nie w obecności dziecka!"

"Rostarn, co ty pierdolisz?"

"Jak co? Proszę, nie traktuj mnie jak, za przeproszeniem, jakiegoś gamajdę! Wyraźnie słyszałem o..."

Rostarn zdjął kapelusz i ścisnął go w spoconych dłoniach wachlując swoją równie zroszoną potem czuprynę. Pooddychał ciężko nim znów podjął wymianę myśli. Aknopent wbiła w niego zawiedziony wzrok.

"O zarażaniu, za przeproszeniem, syfem, i..." gonad przygryzł wargę "Dziecku! Słyszałem! Jesteś w ciąży Akno? Naprawdę?"

Elfka wysoka nie wytrzymała, zachwiała się na obcasach w napadzie śmiechu. Zapewne jeśli byliby gdzieś wyżej w górach, na głowy spadłaby im lawina. Paproch przyglądała się jej wychylając łebek z torby, jakby starając się zrozumieć co to się dzieje.

Horszam rzecz jasna zwrócił uwagę na wesołość elfki, przystanął i odwrócił się do towarzyszy. Przekrzywił paszczę na bok w geście zdziwienia.

"Nie ja panie Rostarn, tylko on. Horszam jest w ciąży" wyjaśniła bez ogródek.

- Co!? Na Duchy Wszechświata! - wybuchnął zielonoskóry - To jaszczuraci tak mogą!? Nigdy o tym nie słyszałem! Myślałem, że składa się jaja... Ale że samiec!? Chwileczkę... - postarał się jako tako zniżyć głos - Horszam jest hermafrodytą!?

- Rostarn! Kurwa mać! Na wszystkie węże morskie Fagonii! Ty kiełbasopalcy durniu! Tak ci do dupy nakopię... - zawarczał były kapitan.

W odpowiedzi na jaszczura zapiszczała Paproszek miotając się po torbie, zapewne chcąc się pobawić.

- Spokojnie moi kochani! I ty urocze włochate stworzonko - oznajmiła Aknopent - Zrobimy sobie przerwę, znowu, i wszystko sobie chłopaki wyjaśnicie. Z resztą, głodna już jestem od tego gadania. Jak coś, to zaklepuję głaskanie Paproch na tym postoju!

- W co ja się wpakowałem! - jęknął Horszam.

- No właśnie ciekaw jestem niemożebnie! - wyjojczał gonad.

Rękami musiał uspokajać Paproszek by nie wyskoczyła z torby, tak bardzo śpieszyło się kulce włóczki na głaskanie. Albo by zapolować na ryjówki w okolicy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Bracie, tak jak uwielbiam Twoją serię, na razie zawiesiłem czytanie na chyba 4. części, gdyż bałem się, że będą mi się pomysły pokrywać. I było by podejrzenie plagiatu ?
  • nic nie szkodzi, ja na przykład przeczytałem jak dotąd tylko dwa rozdziały twojego Vortexa także ten... heh
  • Wieszak na Książki ----- Początek jest niewypałem. Tzn wróciłem po siedmiu latach do pisania, i rezultatem masa błędów, niespójności. Opo tak naprawdę zaczyna się od trzeciego, a rozkręca w siódmym. Ósmy i dziewiąty rozdział prezentują poziom którego się nie wstydz, choć w finalnej wersji będę je ubogacał o dodatkowy content. Generalnie Podzielę to na sagi, bo mam kilka ciekawych wątków do rozwinięcia, które kiedyś chcę połączyć w jeden spójny obraz. Wielu autorów w jednym tomie skacze po kilka rozdziałów między bohaterami, ale ja chyba będę kuł jedno, póki mogę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania