Poprzednie częściKambion#1 - Prolog

Kambion#1 - Rozdział 1

Rozległ się echem przerażający krzyk bólu. Wszedł w czaszkę dziewczyny niczym wiertło, nie pozwa¬lając się na niczym skupić. Wiedziała, że Sabina cierpi, niemal poczuła rozlewający się po ciele żywy ogień, choć to nie było jej ciało. Łączyła je więź telepatyczna.

Biegła na złamanie karku. Nogi zapadały się w trzeszczącym śniegu, utrudniając ucieczkę przed skrzydlatymi postaciami skąpanymi w bieli.

Anioły...

Wciąż nie docierało do niej, że dręczące ją koszmary okazały się prawdą.

Nie zdążyła się ubrać, gdy obydwie z siostrą wybiegły na zewnątrz, żeby ratować swoje życie. Te postacie pojawiły się znikąd w ich mieszkaniu z dźwiękiem tłuczonego szkła w oknach, wybijając wszystkich naocznych świadków. Cała drżała z zimna, była przemoczona do suchej nitki. Nawet nie miała butów na nogach. Śnieg parzył jej stopy, a jego opadające z nieba płatki dotykały jej nagich ramion, składając mroźne pocałunki. Wszystkie palce ją szczypały, prawie nie mogła już przez to stawiać na poszyciu zmarzniętych stóp. Kapcie zgubiła gdzieś po drodze w białym puchu, a długie, rozczochrane włosy właziły jej do załzawionych oczu, przyklejały się do policzków, szyi i ramion. Niewielki obłok pary wydobywał się z jej ust przy każdym oddechu.

Trzymała rękę siostry najmocniej, jak tylko potrafiła, ale jej dłoń wyślizgnęła się z uścisku dziewczyny. Nie zatrzymała się, żeby jej pomóc. Pobiegła dalej, ratując tym samym własne życie, nie oglądając się za siebie. W sytuacji zagrożenia życia nie myśli się o tym, co się robi, lecz działa, bo może nie być już więcej okazji na myślenie. A potem powietrze przeciął krzyk Sabiny oznaczający, że dopadli dziewczynę i najprawdopodobniej już nie żyje.

Gorące łzy ściekały po policzkach zapłakanej Nikoli. Nie mogła już powstrzymać głośnego szlochu przerywanego od czasu do czasu na nabranie tchu.

Obje z Sabiną wiedziały, że oni po nie przyjdą. Zawsze to wiedziały, gdyż stale przychodzą po takie jak one – odmieńców zrodzonych z grzechu. Nie znają litości, a już na pewno nie dla nich.

Przez łzy ujrzała las i przyśpieszyła, o ile w ogóle było to możliwe, aby schronić się przed aniołami, dopóki nie odpuszczą. Nie zdążyła się schować, gdy przed samą ścianą drzew po¬tknęła się o coś, co było ukryte pod powierzchnią śniegu i padła jak długa na twarz. Ten śnieg dostał się do jej spierzchniętych ust i, choć w smaku przypominał lodowatą wodę z drobnymi kryształkami lodu, wypluła go z ogromnym obrzydzeniem, jakby był trucizną.

Noga rozbolała ją bezlitośnie, a bólu tego nie mogłaby opisać słowami. W głowie dziewczyny tliła się nadziela, iż nie zrobiła sobie większej krzywdy, ponieważ mogła się nadarzyć konieczność dalszej ucieczki. Przeczołgała się do najbliższego drzewa, krzywiąc się niemiłosiernie z bólu i rozpaczy. Łapczywie łapała kolejne hausty mrożącego jej wszystkie wnętrzności powietrza. Nie miała siły już nawet się podnieść z klęczek. Oparła się więc o chropowatą powierzchnię drzewa.

Mam nadzieję, że tu mnie nie widać – pomyślała, jednak potem uznała, że to i tak nie będzie miało najmniejszego znaczenia. Z tego, co zdołała się zorientować, wyczują jej obecność, gdy tylko znajdą się wystarczająco blisko niej. Wtedy los biednej dziewczyny będzie już przesądzony.

Oddychała ciężko, do płuc wciąż dostawało się lodowate powietrze, raniąc od środka niczym świeżo naostrzone ostrza noży i malutkie igiełki. Jej noga krwawiła, więc podwinęła nogawkę swojej ulubionej piżamy w wyhaftowanym wielkim kotem na piersiach (te istoty wyrwały ją ze snu o bladym świcie – słońce dopiero co wschodziło, barwiąc horyzont pomarańczowo-ognistą poświatą przedzierającą się między drzewami). Jęknęła z przerażenia, bo to nie był przyjemny widok.

Jednak zrobiła sobie krzywdę.

Kość przebiła się przez skórę tuż nad kostką. Opuchlizna zaczynała zajmować prawie całą zakrwawioną stopę i jakieś pięć centymetrów powyżej samego złamania. Miała ochotę niemal zawyć, tak wielki ból raptem odczuła, aczkolwiek zamiast tego, zacisnęła zęby z niemiłym dla uszu zgrzytem, zagryzając przy tym mocno policzek i dolną wargę.

Wzięła kilka głębszych wdechów, by się uspokoić. Obejrzała się za siebie w stronę, z której przybyła. Wychyliła się przy tym zza drzewa, opierając się dłonią o śnieżną pierzynę. Ujrzała jedynie niekończącą się przestrzeń zasypaną naprawdę grubą warstwą śniegu. Kilka metrów od niej znajdował się przerywany krwawy ślad, który docierał do jej obolałej nogi i nieustannie się powiększał na szczęście w wolnym tempie, co świadczyło o tym, że przynajmniej nie wykrwawi się tu tak szybko na śmierć. Po chwili obserwacji otoczenia wróciła do poprzedniej pozycji. Oparła się z powrotem o pień i przymknęła oczy, wzdychając drżąco.

Fajnie zakończyła się nasza impreza, nie ma co! – pomyślała, a z jej gardła dobył się niemal histeryczny śmiech. – Co ja teraz zrobię? – zastanawiała się dalej. – Nie mogę tu zostać, a przecież ni¬gdzie się nie ruszę z tą nogą. I co z Sabiną? Zabili ją?

Dmuchała w swoje zmarznięte dłonie i ocierała je o siebie, jakby to w czymkolwiek miało pomóc. Była pewna, że wkrótce i tak umrze w tym stroju całkiem przemarznięta.

Była także inna opcja.

Jeżeli nie umrze na hipotermię – co w jej mniemaniu byłoby wielkim darem od losu – z pewnością prędzej, czy później oni ją odnajdą i nie okażą się dla niej zbyt łaskawi. Zapewne będą jej kazać umierać w okropnych mękach, jakich ten świat nie widział.

Z dwojga złego chyba wolała już zamarznąć na śmierć.

Prychnęła na wspomnienie bajek opowiadanych przez swoją przybraną matkę, która adoptowała ją i jej bliźniaczkę. Tuliła i całowała je, gdy kończyła opowiadać, po czym gasząc światło i delikatnie przymykając drzwi od ich pokoju, miała w zwyczaju mawiać „Niech wam się przyśnią aniołki".

Śmiech Nikoli przesiąknięty był niewyobrażalną kpiną.

Te aniołki, jeśli oczywiście wyjdzie z tego cało, będą chyba nawiedzały ją w najgorszych koszmarach. Przypuszczała, że matka nie to akurat miała na myśli. Rudowłosa przysięgła sobie, że nigdy przenigdy nie będzie mówić tak do swoich dzieci – nie żeby w ogóle chciała je mieć w takim świecie. Przecież to potwory! To one zabiły jej zaspanych jeszcze i pijanych znajomych na jej oczach.

I Sabinę także, choć tego wolała na chwilę obecną nie dopuszczać do świadomości, ignorując fakt, iż nie może jej już wyczuć swoimi zmysłami telepaty.

Dlaczego anioły to robiły? To proste!

Ciężko nie zauważyć przez dwadzieścia lat swojego życia, że jest się innym od pozostałych, że wyróżnia się z tłumu, gdyż posiada się nadnaturalne zdolności, iż razem z siostrą wyczuwały się przez całe życie i rozmawiały ze sobą w myślach, nie otwierając przy tym ust; że skóra, włosy i oczy zmieniają barwę wedle ich uznania. Razem z Sabiną potrafiły na dodatek owijać sobie wokół palca wszystkich napotkanych na swojej drodze ludzi, nakłaniać ich do różnych rzeczy, sprawnie uwodzić i zawrócić w ich głowach, że czasem zdawało się, jak gdyby pozjadali wszystkie zmysły. Taka umiejętność bywała przydatna, chociaż w rzeczywistości także i przerażająca.

Czym więc tak naprawdę były? Nikola tego nie wiedziała i istniała sposobność, że nigdy już tego nie odkryje, gdyż mogła nie dożyć kolejnego wschodu słońca. Wiedziała jedynie, że anioły – czy czymkolwiek te istoty były – chciały ją zabić i nie wątpiła w to, że miały ku temu powód.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dochodzący zza jej pleców. Przypominał trzepot ptasich skrzydeł, jednak... Jednak musiał to być ogromny ptak, by zrobić aż tyle hałasu. Na dodatek nie usłyszała, by to zwierze zasiadło na jakiejś gałęzi wznoszących się ku górze ponad jej głową drzew.

Wstrzymała wnet oddech w przestrachu. Nasłuchiwała uważnie, wyostrzając odruchowo swój słuch, lecz nic a nic się już nie wydarzyło. Wychyliła się więc zza drzewa najciszej, jak tylko potrafiła uczynić, po raz kolejny lustrując okolicę, sprawdzając, czy nic tam nie ma. Jakkolwiek wszystko nagle ucichło. Dziewczyna miała wrażenie, że nawet wiatr ustał, jakby w oczekiwaniu na to, co się wydarzy. Dłoń zapadła się w trzeszczącym śniegu. Nie czuła już zsiniałych palców.

Adrenalina zawrzała w jej żyłach, serce trzepotało w piersiach niczym skrzydełka malutkiego kolibra ze strachu. Przejmująca cisza wywoływała we wnętrzu niepokój, który uruchomił w głowie dziewczyny dzwonek alarmujący, ostrzegając ją przed niechybnym niebezpieczeństwem.

Tu nic nie ma, uspokój się, Nikola – powtarzała sobie w myślach, niczym mantrę bez przerwy i jakiegokolwiek przekonania. Coś jednak było nie tak.

Oparła głowę o ciemnobrązową korę i przymknęła oczy, wzdychając ciężko.

– Boże, nie pozwól, żeby coś złego mi się przytrafiło – wyszeptała. Głos jej drżał, zęby szczękały o siebie, robiąc zbyt dużo hałasu, jak na jej gust.

Modliła się, a we wszystkich modlitwach kierowanych do Stwórcy nie było jeszcze tyle wiary, mocy i rozpaczy co w tamtym momencie. Właściwie... Właściwie nigdy dotąd nie modliła się włas¬nymi słowami, jak tak sięgnąć pamięcią.

– Jeśli mnie słyszysz – wypowiedziała nieco głośniej i pewniej, otwierając oczy i poprawiając swoją pozycję, by lepiej się oprzeć – proszę, nie dopuść do mojej śmierci. Nie chcę jeszcze umierać. Wiem, że zrobiłam wiele złego w całym swoim życiu, przez co nie mam żadnego prawa prosić Cię nawet o cokolwiek, nawet najmniejszą przysługę, bo nie jesteś mi nic winien. Ze szczerego serca przepraszam, słyszysz? Przepraszam za wszystko!

Po twarzy dziewczyny pociekły świeże łzy, ogrzewając przyjemnie policzki i rozmazując obraz przed oczami.

– Proszę o wybaczenie wszystkich moich złych uczynków, których się dopuściłam. Przepraszam za to, że jako nastolatka popalałam w tajemnicy papierosy i inne świństwa, za to, że w szkole potargałam Sabinie zeszyt w złości... Nie pamiętam od czego on był.

Nikola zaśmiała się przez łzy na wspomnienie głupich przepychanek z siostrą, po czym spoważniała, wiedząc, że to co miała zamiar jeszcze powiedzieć, będzie miało jeszcze większe znaczenie niż to, co już powiedziała.

– Przepraszam także za to, że napadałam na ludzi, okradałam ich i terroryzowałam, że uprawiałam seks w samochodzie swojego byłego chłopaka z... – westchnęła ciężko, próbując wypowiedzieć te słowa na głos – z jego najlepszym przyjacielem, czym spieprzyłam ich przyjaźń i zabiłam jego miłość do siebie. Wiem, że on teraz nienawidzi mnie z całego serca i nawet mu się nie dziwię. To oczywiście nie jest całe zło, jakiego dokonałam, jednak za wszystko to przepraszam. Przepraszam za wszystkie te rzeczy, których nie wymieniłam, bo w sumie nie wszystko to pamiętam, a zalicza się to do naprawdę niemałej listy moich grzechów. Skrzywdziłam wielu ludzi. Ludzi, na których mi zależało i tych, których w ogóle nie znałam. Bardzo tego żałuję.

Nikola naprawdę poczuła ulgę, mówiąc to wszystko, co od wielu lat ciążyło jej na sercu. Cieszyła się z tego, że wreszcie przyznała się do złego, nie tyle przed Bogiem, lecz przede wszystkim przed samą sobą. Wcześniej nie dopuszczała do siebie poczucia winy, które teraz pochłonęło ją bez reszty. Ten wygłoszony przed chwilą monolog był chyba najszczerszym i najprawdziwszym żalem za grzechy, choć podszytym strachem o własne życie.

– On cię słucha – usłyszała za sobą spokojny, męski głos. – On zawsze słucha, córo Lilith. Nie było jeszcze nikogo, kogo by nie wysłuchał.

Dziewczyna zesztywniała jeszcze bardziej tym razem nie z zimna. Wiedziała doskonale, kto za nią stał. Wcześniej, pochłonięta rozmyśleniami na temat swojej egzystencji i zimnem wchłaniającym się coraz bardziej do wnętrza jej ciała, nie odczuła aury, którą był otoczony przybysz, a świadczyła ona o jego wielkiej potędze i mocy, jaką posiadał, emanował nią niczym bóg słońca. Teraz jednak ją odczuwała ze zdwojoną siłą. Zdawała sobie sprawę z tego, ze on także ją wyczuwał i wiedział, kim jest.

Anioł...

Jeden z tych, którzy przybyli ją zgładzić, był tuż obok i mówił do niej, jakby była tego godna. Godna jego boskich słów. W tej chwili ujrzała poświatę odbijającą się od śniegu i bijącą swym blaskiem w jej zmęczone oczy.

Miecz! To jest ten miecz z ognia! – przemknęła jej przez głowę histeryczna myśl. Była przerażona, serce podeszło jej do gardła. Zbladła, mimo rumieńców na twarzy od mrozu. Obróciła się powoli, zagryzając mocno policzki, żeby nie zacząć wrzeszczeć jak opętana.

Anioł faktycznie trzymał w ręku długie ostrze całe w trzaskających, pomarańczowych płomieniach. W przebijającym się przez drzewa słońcu były prawie niewidoczne dla oka. Dostrzec można było tylko kontur ostrza, jakby powstał z rozgrzanego szkła. Anioł miał na sobie szatę sięgającą samej ziemi z tak długimi rękawami, że gdyby nie strach, dziewczyna zastanawiałaby się, jak to możliwe, iż nie zajęły się od ognia miecza. Ledwo wystawały spod nich palce jego rąk ściskających rękojeść.

Kaptur rzucał cień na jego twarz. Twarz bardzo piękną: mocno zarysowana szczęka, zgrabny nos, oczy o barwie nieludzkiego miodowego złota, które zdawały się płonąć, chociaż odbijały jedynie blask promieni wschodzącego słońca. Spod kaptura wydobywała się ciemna grzywa bujnych włosów. Jego postać unosiła się nad ziemią, nie zostawiając nawet najmniejszego śladu na białym puchu.

Wyglądał, jakby chciał zaraz wytępić wszystkich popaprańców chodzących po tym świecie z tą swoją szpadą trzymaną w ręku.

Jego strój w całości był biały. Ta biel w niczym nie przypominała jednak tej, którą można oglądać na Ziemi. Jaśniejsza niż śnieg w pełnym słońcu, otoczona świetlistą poświatą, szkląca się niczym oszlifowany diament.

Anioł zrobił krok w jej stronę, a dziewczyna w nagłym ataku paniki zerwała się na równe nogi i usiłowała uciec w przeciwną stronę. Niestety zapomniała na śmierć o swojej złamanej nodze i gdy tylko na nią nastąpiła, przeszył ją niewyobrażalny ból. Krzyknęła w niebo głosy i upadła, lądując na powrót w zaspie. Łzy mimowolnie spłynęły po jej policzkach. Nie poddawała się jednak i wciąż próbowała uciec, tym razem na czworakach.

Do jej uszu po raz drugi dotarł trzepot skrzydeł, lecz niemal w tej samej chwili coś przygwoździło ją z wielką siłą do ziemi. Zdołała się w porę obrócić do anioła, który na nią natarł, i zaczęła się z nim szamotać. Chyba nawet udało jej się zadrapać jego twarz, gdy po jakimś czasie w jego dłoni rozbłysło oślepiające światło, po czym znowu trzymał w ręce ten przerażający miecz. Przystawił go Nikoli na bezpieczną odległość do gardła, ale dość blisko, by ta poczuła palący żar na skórze.

Przestała się nagle wyrywać, bo lęk przed nagłą śmiercią z jego ręki sparaliżował ją.

– Nie zabijaj mnie, proszę – załkała błagalnie, mając szczerą nadzieję, że jej wysłucha. To był cud, że w ogóle miała jeszcze siłę, by wykrzesać z siebie choćby nawet tyle, gdyż zaciśnięte gardło niemal odebrało jej oddech, a suchość w ustach parzyła niemiłosiernie. Nie mogła uspokoić płytkiego, szybkiego oddechu, a palący ból na szyi bynajmniej nie pomagał jej w tym.

Spojrzała na jego twarz. Miał zaciętą minę, zaciśnięte zęby i mordercze spojrzenie. Kaptur zjechał z jego głowy, ukazując kruczoczarną czuprynę. Pocieniowana grzywa opadała mu na oczy. Wpatrywał się w dziewczynę w taki sposób, iż bez cienia wątpliwości wiedziała, co zamierza zrobić i w duchu modliła się, by nie odcinał jej głowy.

Nagle w jego oczach ujrzała błysk i spojrzenie anioła złagodniało. Po chwili ogniste ostrze zniknęło z jego ręki. Rudowłosa z ulgą powitała znajomy chłód na skórze. Wypuściła z ust powietrze, które od kilu sekund wstrzymywała nieświadomie w oczekiwaniu na swój koniec.

– Spokojnie – odezwał się miękko. – Nie zrobię ci krzywdy. Jesteś już bezpieczna.

Odsunął się od niej, by mogła złapać powietrza, bo było to ciężkie do uczynienia, gdy przyciskał ją do ziemi. Dziewczyna natomiast, gdy tylko odzyskała pewność, że naprawdę nic jej nie grozi, rozpłakała się.

– Pomogę ci – powiedział. – Twoja noga. Jesteś ranna. – Spojrzał na kończynę Nikoli i wskazał ją palcem. Chciał się do niej zbliżyć, ale strach nie pozwalał jej zaufać aniołowi.

Starała się oddychać spokojnie, bez nerwów, ale kiepsko jej to wychodziło. Bała się. Przecież to jeden z nich! Jak więc miała się uspokoić?! Może to był jedynie podstęp? Nie ufała mu, jednak w tym momencie nie miała innego wyjścia i dlatego dała się dotknąć. Anioł chwycił jej obolałą stopę. Ból przeszył ją na wskroś do samego kolana. Omal mu się nie wyrwała.

– Ćsiii – syknął na nią. – Spokojnie, przysięgam, że nie zrobię ci krzywdy. Nic ci nie grozi. Uspokój się. Spokojnie – powtórzył jeszcze kilkakrotnie ostatnie słowo, jakby uznał to za konieczność.

Znowu złapał jej stopę, tym razem delikatniej niż wcześniej. Prawie nie czuła dotyku jego palców, które muskały delikatnie skórę, badając złamanie. Spojrzał głęboko w oczy Nikoli z zainteresowaniem i skrytym rozbawieniem, jakby chciał jej powiedzieć coś bardzo zabawnego, jednak nie wiedział, jak i czy w ogóle będzie to odpowiednie.

Potem nagle spoważniał.

– To będzie bolało. Trzeba nastawić kość – oznajmił, spuszczając wzrok, jakby wyrzuty sumienia nie pozwalały mu znieść jej spojrzenia. – Potem użyję swojej mocy uzdrawiania, by wyleczyć twoje rany. Za parę godzin powinnaś dojść do siebie. Uwaga! – ostrzegł i pociągnął za nogę tak szybko, że sens jego słów nie zdążył jeszcze dotrzeć dobrze do ociężałego umysłu Nikoli, a już było po wszystkim.

Wrzasnęła na całe gardło, jakby została obdarta ze skóry jednym sprawnym ruchem. Zakręciło jej się w głowie, na chwilę chyba nawet straciła kontakt z rzeczywistością, tak ogromy ból wnet odczuła. Świeże łzy popłynęły jej po policzkach, a zaraz potem ogarnęło Nikolę przyjemne ciepło kojące ból, zimno, a nawet zabijając w jej duszy kłębiący się strach. Była w tamtej chwili zupełnie otępiała. Nie zauważyła, kiedy anioł wziął ją w swoje silne ramiona. Z jego pleców na powrót wystrzeliły szarobiałe skrzydła większe od niego jakieś dwa metry. Zaczęły młócić powietrze i wznieśli się ponad drzewa, a potem w chmury, znikając gdzieś w przestworzach.

Zanim Nikolę całkiem pochłonęła bezdenna toń ciemności, z którą jej instynkt samozachowawczy nakazywał dzielnie walczyć, wtuliła głowę w ciepłe ramiona anioła. Nie czuła już bólu ani zimna. Czuła się za to, jakby nałykała się jakichś prochów, a znała to uczucie bardzo dobrze nie od dziś.

Mózg powoli odmawiał jej posłuszeństwa, zwolnił swoje obroty do niezbędnego minimum, bądź całkowicie przestał pracować. Było jej już wszystko jedno, co się z nią stanie. Mogliby ją nawet teraz zabić i nie zwróciłaby na to najmniejszej uwagi.

*****

Natiel nie mógł się spodziewać, że jego misja zgładzenia dwojga Kambionów zakończy się ratunkiem życia jednemu z nich. Nie mógł się także spodziewać, że będą one płci żeńskiej, bo do tej pory jeszcze nie spotkał się z takim fenomenem.

Teraz ułożył drżącą, nieprzytomną dziewczynę w ciepłej pościeli na łóżku.

Zabrał ją do małej chatki w lesie. Miejsce to znalazł wiele lat temu, nie pamiętał już nawet kiedy dokładnie to było. To niewielki drewniany domek opuszczony podczas trwania II wojny światowej. Zapewne ktoś kiedyś tu mieszkał lub służyła niegdyś jako leśniczówka.

Jego magia... boska magia sprawiała, że mimo cienkich ścian z drewna, było tu całkiem przyjemnie i ciepło. Brakowało podłączenia prądu i kanalizacji. Anioł postanowi sobie, że będzie musiał pomyśleć nad tym, skoro teraz miał gościa, albo znajdzie dla niego lepsze miejsce.

Ten domek był dla anioła oazą spokoju, odkąd został zesłany do posługi dla chóru Potęg. Wcześniej był zwykłym Stróżem Dusz, którego zadaniem była opieka nad śmiertelnymi przed działaniem i atakiem demonów.

Niestety Archanioł Michał uznał, że Natiel nie wywiązał się ze swoich obowiązków należycie, ponieważ jedna z dusz, którą miał pod swoją opieką zginęła podczas ataku demona. I nie chodzi tu o śmierć, jakiej nie jest w stanie uniknąć żaden człowiek, tylko o tej prawdziwej, która niszczy. Archanioł Michał uznał, że to będzie dla anioła najlepsze rozwiązanie, bo nauczy się lepiej chronić swoich podopiecznych.

Natiel widział to jednak zupełnie inaczej, lecz słowo Archanioła znaczyło niemal tyle co słowo Boga. Była to dla niego swego rodzaju kara, dlatego kochał to miejsce, bowiem tu miał możliwość zostania sam na sam ze swoimi myślami i tęsknotą za opieką nad ludźmi.

Spojrzał na śpiącą dziewczynę. Wydawała się być piękna, niczym Afrodyta. Kiedyś miał okazję na własne oczy ujrzeć tę boginkę, czy raczej demonicę, która postanowiła ogłosić się boginią w starożytnej Grecji. Długie i proste marchewkowe włosy spływały po jej ramionach dziewczyny i okalały jej drobną, okrągłą twarz z pełnymi ustami i wydatnymi kośćmi policzkowymi. Pamiętał też barwę zieleni w jej oczach, ale takiej zieleni, którą rzadko widuje się u śmiertelników – pełnej, głębokiej, która kojarzyła mu się z wiosną i kwiatami.

Natiel musiał przyznać, że nigdy dotąd nie darzył nikogo swoim podziwem, oprócz swojego Stwórcy, jednak teraz darzył nim także piękną dziewczynę, którą się zaopiekował. Miała w sobie coś magicznego, coś przyciągającego i niesamowitego.

I, co najważniejsze, miała duszę...

Stróż nie miał pojęcia nawet, jak ukryć w tej chwili istnienie tej dziewczyny. Nie umiał jej zabić, gdy miał obowiązek to zrobić, bał się, że nie będzie umiał także okłamać przywódcy Potęg – Kamaela – gdy już dojdzie do konfrontacji między nimi.

Gdyby tylko Kamael dowiedział się, co Natiel uczynił, ten strąciłby go do samych Czeluści, zwanych przez śmiertelnych Piekłem.

Natiel nie umiał także zrozumieć swojego postępowania, jako że dziewczyna nigdy nie powinna się narodzić i doskonale o tym wiedział, bo płynęła w niej krew demona. Sama przez to była demonem. Jednak była także człowiekiem, a on przyrzekał chronić ludzi. Sam nie wiedział, czy właściwie postępuje.

Teraz musiał na trochę opuścić swoją nową podopieczną, by porozmawiać ze swoim przywódcą. Nie wiedział, jak długo mu to zajmie i miał nadzieję, że w tym czasie dziewczyna nie zdąży się obudzić i, nie daj Boże, uciec z bezpiecznej kryjówki. Nie będzie mu wtedy łatwo jej znaleźć, a jeszcze gorzej by było, gdyby pierwszym, który ją odnajdzie w takiej sytuacji będzie Kamael albo Samael, który również poszukuje dziewczyny.

Wyszedł z chatki. Nie zamknął jej, bo w drzwiach nawet nie było klucza w starym zamku. Wiedział, że nie grozi tej dziewczynie na razie nic złego, dopóki sama nie opuści tego miejsca.

Choć z drugiej strony, jeśli okaże się, że się pomylił w stosunku do rudowłosej piękności, to ona tu teraz stanowiła największe niebezpieczeństwo. Zwłaszcza dla niego.

W pleców Natiela wystrzeliły ogromne skrzydła, a on sam wzniósł się ku niebu, po czym, zanim jakikolwiek człowiek go mógł ujrzeć na nieboskłonie, przeniósł się do innego wymiaru, w którym podróżowały anioły, by w określonym momencie wyłonić się zza ściany międzywymiarowej. Musiał odnaleźć Kamaela.

Gdy anioł dotarł do umówionego miejsca spotkania nieopodal mieszkania demonicznych dziewcząt, na które był zorganizowany atak Potęg, Kamael z całą świtą już na niego czekali.

Do chóru Potęg należeli między innymi Ithuriel, Bylet i Beliar, którzy w tamtej chwili oczekiwali na przybycie Natiela razem z Kamaelem.

– Witaj, drogi bracie! – przywitał ciepło Natiela Kamael, widząc go wyłaniającego się z nicości i nadlatującego nad ośnieżoną łąkę. Natiel wylądował gładko na polanie. – Już myślałem, że postanowiłeś opuścić nasze szeregi!

Natiel zrozumiał aluzję Kamaela. Przywódca nie miał wcale na myśli opuszczenia chó-ru Potęg, lecz zastępu aniołów, które miało się stać jego karą za nieposłuszeństwo. Kamael miał w zwyczaju mówić swoim poddanym coś podobnego, by natchnąć ich lękiem.

– Odnalazłeś demona, który zatruł nam tak nasze wieczne i święte życie?

– Tak, odnalazłem ją. – Nie wiedząc, jak wymigać się od odpowiedzi, Natiel postanowił odpowiedzieć szczerze.

Nie miał jednak najmniejszego zamiaru zdradzać się z tym, że wcale nie zabił demonicy, a anioły nie umiały kłamać, bo jeśli to zrobią, może ich spotkać ciężka kara, jak na przykład zesłanie na samo dno Czeluści na wieki bez możliwości naprawienia błędu. A przeważnie dla anioła to byłaby jedyna najbardziej prawdopodobna kara, na jaką zasługiwał za bunt.

Kamael uśmiechnął się półgębkiem nieświadomy rozterek swojego pobratymca.

– Nigdy nie sądziłem, że zwykły Stróż będzie w stanie być tak bezwzględny – odparł dowódca Potęg uradowany z własnego odkrycia. – Zaczynam się zastanawiać, czy nie przygarnąć cię na dobre, Natielu. Widzę, że do tej pory spisujesz się bez zarzutu i być może poproszę Michała, byś został z nami na dłużej...

Natiel skrzywił się na pochwałę z jego strony. Nie czuł powodu do dumy, że obecnie pomagał Potęgom w mordowaniu demonów. Fakt, że były złe, nie oznaczał, że czasem nie czuł się tak, jakby sam dopuszczał się ciężkiej zbrodni. To nie było jego miejsce... Od wieków służył Stwórcy jako zwykły Stróż, czuł wtedy, że jest we właściwym miejscu, chroniąc niewinne dusze przed złem. Niestety raz zawiódł, a jego karą miało okazać się wstąpienie do anielskiego chóru Potęg –

chóru wojowników na usługach Archaniołów i Boga.

Z dwojga złego było to lepsze rozwiązanie niż upadek i strącenie. W Czeluściach jego braciom nie było dobrze z dala od boskiej chwały i miłości. Anioł nie umiał sobie nawet wyobrazić tego uczucia bezradności i niewyobrażalnej tęsknoty za blaskiem boskiego światła.

– Wypełniam tylko swoje obowiązki – odparł głosem wyzutym z wszelakich uczuć. – Dobrze wiesz, że nie pochwalam waszych metod, Kamaelu. Chcę z powrotem stać się Stróżem Dusz i doskonale o tym wiesz, ponieważ to od początku było moje powołanie, moje przeznaczenie. Nie czuję się z wami dobrze, ale skoro muszę tu już być, chcę pokazać, że potrafię robić i to.

Kamael podszedł do Natiela na tyle blisko, że niemal naruszał jego przestrzeń osobistą. Jego ciemne zielono-miodowe oczy wpatrywały się twardo w pobratymca. Był o pół głowy wyższy od Natiela.

Wszystkie anioły bez wyjątku miały dwie charakterystyczne cechy, gdy przybierały postać ludzką na Ziemi – miodowy odcień w oczach, które bardzo rzadko wyrażały jakiekolwiek emocje i, co najważniejsze, anioły nigdy nie przybierają postaci kobiet. Oczywiście nie jest powiedziane, że nie mogą tego zrobić, ale większość z tych, którzy przybywają na tę planetę, uważa się za niejako wojownika, a wiadomo, że dobry wygląd to podstawa. Dlatego wybrano postać umięśnionego, przystojnego mężczyzny.

– Natielu, Natielu – westchnął ciężko Kamael, kręcąc głową z dezaprobatą. – Zawsze miałeś słabość do tych małp, które dostąpiły więcej łask ze strony Boga niż my! – W głosie dowódcy można było usłyszeć nutkę goryczy.

Natiel od zawsze się zastanawiał, skąd w Kamaelu jest tyle niechęci do ludzi. Ich zadaniem była ochrona tych istot przed demonami, jak i niedopuszczenie do tego, by błądzili, a jednak Kamael pałał do niech wielką odrazą, jakby byli najgorszym, co go spotkało. Natiel nie umiał zrozumieć, w jaki sposób do tego doszło.

– Twoje słowa Kamaelu to bluźnierstwo – Niższy anioł nie umiał się powstrzymać przed wytknięciem swojemu dowódcy jego błędów. – To tak, jakbyś podważał zdanie naszego Pana. On stworzył tę rasę z konkretnego powodu, a nam nie wolno podważać Jego autorytetu. Chyba nie zapomniałeś już, jak skończył nasz brat Samael i ci, którzy poszli jego śladem? Buntownicy...?

Kamael nie wytrzymał i uderzył Natiela z wielką siłą prosto w twarz, która zapiekła. Reszta ich towarzyszy nawet nie zareagowała na nagły wybuch swojego dowódcy, gdyż wybuchy Kamaela nie należały do rzadkości. Nikt nie odważyłby się zresztą sprzeciwić Kamaelowi, a Natielowi chyba nie było życie miłe, skoro się na to odważył.

Zaskoczony anioł złapał się za policzek, choć ból zaniknął zaraz po tym, jak się pojawił, ponieważ jego przywódca nie uczynił mu przy tym większej krzywdy, nie zranił go tak naprawdę. Jednak Natiel odnosił czasem wrażenie, że gniew Kamaela może być straszniejszy od gniewu Boga. Zwłaszcza, gdy oczy Kamaela błyszczały tak wielką nienawiścią teraz skierowaną do dawnego Stróża.

– Bluźnierstwem są twoje obelgi! – ryknął rozwścieczony anioł. – Nigdy nie porównuj mnie do tego zdrajcy, Samaela! – Kamael złapał Natiela za gardło podduszając go nieco i unosząc w górę o kilka cali. – Sam go strąciłem do Czeluści i mogę to uczynić także z tobą, słyszysz?!

Puścił biednego anioła, a ten upadł na ziemię, zanosząc się kaszlem.

Groźba ta zabrzmiała w uszach Natiela, przyprawiając go o szybsze bicie serca. Zdawać by się mogło, jakoby Kamael miał to w planach już od dawien dawna i tylko czekał na odpowiednią chwilę, by spełnić swoje pogróżki. Natiel już nie czuł się tak pewnie w obecności dowódcy Potęg, ogarnął go niewysłowiony lęk. Najbardziej na świecie bał się tego, że uczyni coś złego, że Stwórca uzna, iż nie zasługuje na to, by dalej Mu służyć i strąci go do Piekieł rękami Kamaela, który od wielu wieków dzierży stanowisko władcy w chórze Potęg i sieje spustoszenie wśród demonów i postrach między nieposłusznymi aniołami.

Kamael pochylił się nad skulonym ze strachu Natielem.

– Mam nadzieję, że nigdy więcej nie postanowisz kwestionować MOJEGO ZDANIA – wyszeptał półgłosem do ucha Stróża, podkreślając znacząco ostatnie słowa. – Tu naszego Pana nie ma, tu prawo stanowię ja i dobrze zapamiętaj moje słowa, głupcze. – Kamael złapał go za twarz jedną ręką i zmusił, by ten spojrzał w jego ciskające piorunującym gniewem oczy. – Zastanów się, od jak dawna Bóg nie ingerował w moje działania? Od jak dawna pozwala działać mi na własną rękę? Wygląda na to, że nie ma co do moich działań żadnych zastrzeżeń.

Wystraszony anioł nie skomentował słów dowódcy, na co Kamael odepchnął go od siebie, pozbawiając równowagi i ten padł w śnieg po raz kolejny. Nie podniósł się, nie miał na to zbyt wielkiej odwagi. Słowa Kamaela go przerażały.

Natiel zdawał sobie sprawę z tego, że od bardzo dawna Kamael nie postępuje właściwie. Potrafił zabijać nawet niewinnych ludzi, którzy tylko mieli jakąkolwiek styczność z mocami demonicznymi, a przecież oni nigdy nie zrobili tak naprawdę nic złego. Nigdy to nie było ich winą, że zostali opętani przez demona lub spotkali jakiegoś na swojej drodze, jak na przykład matka dziewczyny, której udzielił schronienia.

Albo ludzie, którzy w tamtej chwili byli w mieszkaniu Kambiona.

Kamael ich zabił z pomocą swoich pobratymców, ba! z pomocą samego Natiela, z czym Na¬tiel czuł się bardzo źle. Nie kłamał, mówiąc, że nie pochwala działań swojego dowódcy, jednak uświadomił sobie sprawę z tego, że nie było właściwe wytykanie Kamaelowi jego błędów, bo mogło to się skończyć bardzo źle dla Stróża.

Natiela uderzyła jeszcze jedna myśl – Kamael od dawna nie miał kontaktu ze Stwórcą (sam tak właśnie stwierdził), a to oznacza, że...

Nieee... Na pewno nie, musiał się mylić, to przecież niedorzeczne! Archanioł Michał chyba nie zesłałby go na stracenie! Nie dopuściłby chyba do tego, by Natiel służył komuś, kto po prostu... Nie!

Jednak Natiela nie opuszczało przeczucie, że od dłuższego czasu pracuje po prostu dla Upadłego, który zapewne jeszcze się nie zorientował, że stracił wszystkie łaski darowane mu przez Pana.

Natiel postanowił sobie jedną rzecz.

Kamael nie może się dowiedzieć, że ten ocalił Kambio¬na. Nie może się dowiedzieć, że wyczuł w tej dziewczynie ludzką duszę i mimo tego, że posiada ona moc demona jest po części właśnie człowiekiem, a Natiel przyrzekał swojemu Stwórcy chronić niewinnych przed siłami zła. Pytanie tylko, czy uda mu się ją ochronić przed gniewem Kamaela.

I czy zdoła także siebie samego przed nim ocalić?

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Annie 14.11.2014
    Opowiadanie fajne.
    Temat moze i nie oryginalny, ale za to pieknie napisane :)
  • Luciferia 17.12.2017
    Interesujące :) troszkę przypomina mi Angelfall (ale tylko troszkę), a jako, że tamta książka była w moim guście, to i Twoje opowiadanie również. Masz ciekawy styl :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania