Poprzednie częściKres Bogów

Kres Bogów: Jack

Jack przeglądał się w lustrze wpatrzony w swoją nową zbroje. Zaiste, była piękna. Czarny napierśnik oraz naramienniki zdobiły złote symbole syndykatu. Tak zwane "złote pióra". Kto by pomyślał że niegdysiejszy znak sojuszu między-światowego będzie teraz zdobił pancerze najbardziej znienawidzonej prze mutantów instytucji. Kiedyś zapewniał im spokój, a teraz dokonuje na nich eksterminacji. Reszta pancerze, nie licząc nagolenników i rękawic, była zwykłym czarno-złotym płaszczem. Jack spojrzał kątem oka na zegar powieszony na ścianie.

 

- Za pięć dwunasta, cholera zaraz się spóźnię - krzyknął do siebie. Ubrany w nową zbroje ruszył na plac. Podczas drogi wrócił się jeszcze dwa razy. Z pierwszym zapomniał broni, a z drugim maski.

 

Plac był ogromny. na samym środku stał wysoki na cztery metry posąg Johna Westa, założyciela Syndykatu. Gdy Jack pojawił się na placu, wszyscy żołnierze stali już w kolumnach czwórkowych. W kolejności od prawej, wojsko cywilne uzbrojone w biało-czarne pancerze oraz tego samego koloru karabinki laserowe, następnie ochrona syndykatu w czarnych zbrojach z bronią krótką przypiętą przy pasie, kolejni to regularne wojsko syndykatu z uzbrojeniem jak w wojsku cywilnym, ale w kolorach maskujących. Ci ostatni to wojska elitarne, to do nich teraz należał Jack. Cieszył się niezmiernie gdyż zarobki podrosły mu trzykrotnie, a przez ostatnie cztery lata elitarni nie byli wzywani nawet raz. Na podwyższeniu przed posągiem stał szef organizacji. Wysoki mężczyzna w garniturze z lekko siwymi włosami i brodą, stał poprawiając mikrofon. Obok niego stał Red Speed w swoim kostiumie oraz Serge. Jack podbiegł do swoich. Wszyscy w takich samych zbrojach jak on stali na baczność. Jack stanął na końcu kolumny wraz z trzema innymi żołnierzami. Wszyscy w skupieniu czekali aż zacznie się przemowa.

 

- Czołem żołnierze! - krzyknął szef.

 

- Czołem dowódco! - wszyscy równo odpowiedzieli.

 

- Zebraliśmy się tu żeby pożegnać naszego założyciela śp. Johna Westa - mężczyzna odwrócił się w stronę posągu i uniósł prawą rękę z zaciśniętą pięścią. Zaraz po nim wszyscy zebrani wykonali identyczny ruch.

 

- Jest to smutny moment w naszym życiu, wszyscy wiemy jak wielkim człowiekiem był pan West jednak nie możemy długo żyć w żałobie. Z doniesień sierżanta Serga i pana Red Speeda wiemy kto dopuścił się tego straszliwego czynu. Zabójcą naszego mentora jest sławny ze swoich zbrodni, mutant nazywany Perun, członek ZRM'u, poszukiwany listem gończym w całym kraju.- szef przemierzył wzrokiem cały plac. Armia Syndykatu była naprawdę liczna. Około sto osób stało przed nim, ale za to kolejne piętnaście milionów rozsianych po całym świecie oglądało go przez drony komunikacyjne wyświetlające ogromny obraz na niebie.

 

- Z tego powodu ogłaszam wam, jeśli spotkacie jakiegoś mutanta niezwłocznie zatrzymajcie go na przesłuchanie. Musimy odnaleźć Peruna i należycie go ukarać, a teraz wszyscy wracajcie do swoich obowiązków i pamiętajcie Perun musi się odnaleźć - szef znów uniósł rękę z zaciśniętą pięścią po czym zszedł z mównicy i wraz z Sergem i Red Speedem ruszyli w stronę elitarnych. Żołnierze wciąż stali na baczność. Szef podszedł do dowódcy oddziału. Był to wysoka kobieta w żeńskiej wersji czarno-złotego pancerz. Długie rude włosy związane w warkocz leżały jej na piersiach, a w jej zielonych oczach było widać podniecenie. Dziewczyna zasalutowała wyciągając rękę z pięścią.

 

- Witaj Elix - szef skinął głową.

 

- Witaj panie - odpowiedziała rumieniąc się lekko. Szef był bardzo przystojny mimo swojego wieku.

 

- Elix mam dla ciebie i twoich ludzi bardzo ważne zadanie. Wiem gdzie może przebywać Perun, jednakże nie mam pewności, dlatego przychodzę z tym do ciebie. Zabierzesz cały oddział i pod dowództwem Red Speeda wyruszysz do Bostonu.

 

- Oczywiście szefie, ale czy ten mutant musi iść z nami, wiesz że dam sobie radę - kobieta spojrzała na Coego. Nie lubili się za bardzo, bo dla Elix ciężko jest lubić kogoś kto nie jest człowiekiem.

 

- Tak, musi i wolałbym żebyś nie robiła problemów, zrozumiano? - Szef spojrzał na nią ze złością.

 

- Tak jest - odrzekła przerażona Elix. Czuła że nie powinna wypowiadać się tak o Coe przy szefie.

 

- Dobrze, każ im się rozejść, ale zabierz ze sobą trzech najlepszych - Elix odwróciła się do drużyny.

 

- Całość baczność, w tył rozejść się, spocznij- krzyknęła kobieta a oddział wykonał jej rozkazy bez mrugnięcia okiem.

 

- Jess, Crock, Ares wy zostańcie - powiedziała. Dwóch żołnierzy zbliżyło się równym krokiem. Ares był z pięć centymetrów wyższy od Elix, a Crock co najmniej półtora głowy.

 

- Kapitanie Jess jest nieobecny- powiedział Ares.

 

- Co, gdzie ten debil znowu się włóczy?- warknęła Elix wpatrując się w przerażonych mężczyzn. Kobieta miała w sobie wielka charyzmę.

 

- Pani kapitan, Jess nie żyje, zmarł dwa tygodnie temu na raka - Mężczyzna spuścił wzrok. Elix zdziwiona tą sytuacją odwróciła się do szefa. Ten zaśmiał się lekko.

 

- Elix jak do tego doszło że nie wiesz co się dzieje w twoim oddziale?

 

- Przepraszam, ale ostatnio rzeczywiście ich zaniedbałam, To się nie powtórzy - Kobieta spuściła głowę.

 

- A może tamten, wygląda nieźle - Szef wskazał Jack'a.

 

- Eee ty podejdź tu- krzyknęła Elix wołając ręką mężczyzne. Jack podbiegł do dowódców.

 

- Słucham pani kapitan

 

- Nazwisko- rzuciła Elix bez jakichkolwiek emocji

 

- Vaness, szeregowy Jack Vaness - odrzekł mężczyzna

 

- Szeregowy Vaness, ty i tych dwóch drabów zostajecie przydzieleni do oddziału który wyruszy z ważną misją szpiegowską do Bostonu - powiedział szef podając mu rękę.

 

***

 

Jack, Ares i Crock czekali na Elix. Dziewczyna zostawiła ich w dużym pokoju ze stołem bilardowym a sama poszła porozmawiać z szefem o szczegółach misji. Chłopaki zdjęli maski i kaptury. W końcu nie byli już na zbiórce. Ares był bardzo przystojnym mężczyzną. Kwadratowa szczęka, lśniące białe zęby, duże niebieskie oczy i czarne długie włosy sprawiały że wyglądał jak książę Kaspian z Opowieści z Narnii. Za to Crock był typowym osiłkiem. Wielki, łysy z blizną na czole niczym Leto z Gulety. Jack bardzo od nich nie odstawał. Był dość dobrze zbudowany, mniej więcej wzrostu Aresa. Jednak był Aryjczykiem a jego włosy były krótkie. Ares i Crock grali w bilard, a Jack oglądał obrazy powieszone na ścianach. Przedstawiały one ważne osobistości syndykatu. Największy z nich przedstawiał Johan Westa, a obok równie wielki Szefa.

 

- Chłopaki mam pytanie- powiedział Jack odwracając się w stronę grających kolegów.

 

- No dawaj, mów co ci leży na wątrobie- rzucił z uśmiechem Ares.

 

- Wiecie jak ma na imię Szef?- Ares spojrzał na Crocka. Ewidentnie nie chciał odpowiadać.

 

- Tak, nazywa się Robert Johanson, pułkownik Johanson- Crock odszedł od stołu i usiadł w skórzanym fotelu. Ares oparł się rękami o stół, a Jack stał jak zamurowany.

 

- Przecież on...- Jack'owi odebrało głos. Nie wiedział jak złożyć najprostsze zdanie. Nagle do pokoju wpadła Elix wraz z Coe.

 

- Chłopaki, siadać opowiem wam o misji - krzyknęła nie zwracając uwagi na zmartwionych żołnierzy.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania