Poprzednie częściKres Bogów

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Kres Bogów: Szef

Robert stał przed lustrem i poprawiał krawat. Jego żona przygotowywała śniadanie, a dzieciaki ganiały się po domu. Mężczyzna wszedł do kuchni. Była połączona z salonem przez co pomieszczenie było obszerne. Robert przytulił się do żony. Była piękną kobietom o czarnych hebanowych włosach i gwiezdno niebieskich oczach. Miała na sobie biały szlafrok. Kobieta smażyła jajecznicę. Mąż usiadł przy stolę i zaczął czytać gazetę. Dzieci bawiły się zabawkami. Robert miał czteroletnią córkę i pięcioletniego syna.

 

- Kochanie, śniadanie gotowe - mężczyzna usłyszał ciepły głos żony. Kobieta niosła tacę z jedzeniem. Potknęła się na zabawce i wszystko upadło na podłogę. Jajecznica zmieszana z kawą i cukrem przyozdobiła dywan. Robert pomógł wstać kobiecie. Ta usiadła przy blacie.

 

- Robert... przepraszam - rzekła przerażona kobieta. W tej chwili dostała w twarz. Uderzenie zrzuciło ją z krzesła. Robert podszedł do niej, złapał ją za włosy i podniósł na nogi. Przerażona niewiasta próbowała mu się wyrwać, ale nic to nie dało. Mąż bił ją po twarzy. Po chwili miała złamany nos, wybite dwa zęby i całą twarz we krwi. Dzieci widząc co ich ojciec robi z ich matką uciekł na górę.

 

- Robert, proszę przestań, Robert proszę - krzyczała wciąż masakrowana kobieta. Z jej ust wypływało coraz więcej krwi, a jej mąż nie przestawał jej bić. Mężczyzna uderzył jej twarzą w blat, po czym wrzucił ją na niego. Niewiasta nie mogła się ruszać jednak czuła okropny ból. Robert Polał ją benzyną i podpalił. Patrzył jak jego żona płonie i krzyczy z bólu. Mężczyzna wszedł po schodach na górę.

 

- Dzieciaki, chodźcie tata was woła - krzyczał trzymając zaciśnięte pięści.

 

Dzieci siedziały w swoim pokoju skulone pod ścianą. Ojciec wszedł i od razu złapał swojego syna za szyję. Uniósł go i ścisnął tak mocno że chłopczyk opluł go krwią. Następnie rzucił nim w ścianę i złapał córkę za warkoczyk. Dziewczynka płakała gdy Robert położył ją na łóżku i zdjął jej mateczki. Zaczął ją gwałcić. Dobre piętnaście minut gwałcił własną córkę. W końcu spuścił się w niej i odszedł. Dziewczynka nie mogła wstać, płakała. Nagle Robert wrócił z pistoletem na gwoździe. Był to nowoczesny pistolet na gwoździe murarskie, długości sześćdziesięciu centymetrów. Złapał córkę i przygwoździł ją do ściany przebijając jej główkę.

 

***

 

Szef obudził się w swoim łóżku. Wstał, przetarł oczy i podszedł do szafy. Wyjął jeden z wielu garniturów i spojrzał na zegarek. Było w pół do ósmej. Robert ubrał się i wyszedł z apartamentu. Przed wieżowcem stała czarna limuzyna. Mężczyzna zaciągnął się powietrzem i wsiadł do auta.

 

- Gdzie jedziemy, szefie? - młody mężczyzna w ubraniu szofer spojrzał na Roberta.

 

- Siedziba parlamentu, chłopcze - Jego głos jak zawsze budził respekt, a spojrzenie mroziło. Szofer przytaknął i ruszył.

 

Jazda trwała pół godziny. Bez żadnych przeszkód przebili się przez ulicę Waszyngtonu. Kierowca zatrzymał się przed jednym z wieżowców. Był większy niż ten w którym mieszkał Robert. Biznesmen wyszedł z pojazdu i wszedł do budynku. Minął recepcje i wsiadł do windy. Wcisnął dwudzieste pierwsze piętro. Po dwóch minutach był na miejscu. Wysiadł z windy i skierował się w stronę sali narad. Po drodze kupił kawę w automacie. Czarna z mlekiem i dwie łyżeczki białego cukru. Taką lubił od zawsze. W sali siedzieli już wszyscy wpływowi biznesmeni oraz paru polityków. Przywitał ich skinięciem głowy i z małym uśmieszkiem usiadł na swoim miejscu.

 

- Witam wszystkich na dzisiejszym zebraniu zwołanym przez pana Wilsona - powiedział jeden sekretarzy Roberta. Nie mógł przedstawiać się swoim imieniem z wiadomych powodów. W świecie ludzie znają go jako Nayera Wilsona, byłego burmistrza Nowego Yorku a obecnego szefa Syndykatu.

 

- Panie Wilson czym się dzisiaj zajmiemy? - rzekł jeden z polityków. Starszy człowiek z bujnymi siwymi włosami, zawsze w rozpiętym garniturze siedział na przeciwko Roberta. Szef wstał, zapiął guzik w marynarce i zaczął.

 

- Już mówię panie Corsage. Zwołałem zarząd gdyż chciałem was o coś prosić - wszyscy obecni poprawili się na fotelach. Tacy jak Robert nie proszą. - potrzebuję waszej zgody by rozpocząć jedną z tajnych operacji - kontynuował Robert

 

- A co to za operacja? - wtrącił się Corsage. Nigdy z Robertem za sobą nie przepadali.

 

- Operacja "Bóg" - zebrani wzburzyli się.

 

- Czy pan zwariował, Nayer nikt nie zgodzi się na tą... tą masakrę- Corsage wstał z fotela. - Jesteś chory, Wilson nawet nie myśl o tej operacji - polityk usiadł i wypił całą szklankę wody, po czym poluzował krawat. Robert również usiadł. Popatrzył po wszystkich. Dosłownie każdy w tym pomieszczeniu wyglądał jakby co najmniej spuścił atomówkę na miasto.

 

- Jak chcecie, ja chciałem was po prości, ale widzę że będę musiał was przekonać - Robert wyciągnął telefon i wysłał gdzieś sms'a o treści "Już!". Nagle do sali wbiegło kilku uzbrojonych mężczyzn. Mieli na sobie czarno-czerwone zbroję i czerwone kominiarki. W rękach trzymali karabiny, a na plecach mieli japońskie miecze. Żołnierze stanęli tak że wszyscy obecni byli namierzeni.

 

- Co ty myślisz Wilson, że nas nastraszysz? Nie ma szans - ryknął Corsage. Robert machnął ręką. Zwłoki polityka padły bezwładnie na stół. Kula w głowę, precyzyjna robota. Strzelec nawet się sie ubrudził. Robert wstał i napił się kawy.

 

- To jak panowie, stawiacie opór, czy zgadzacie się na rozpoczęcie operacji i zyskujecie życie? - Wszyscy patrzyli na zwłoki Corsage. Oczy miał wpatrzone w jeden punkt, a z dziury w głowie wypływała mu krew.

 

- No? Szybko nie mam czasu-Robert popatrzył na zebranych groźnie. Wszyscy zgodnie kiwnęli głową pozwalając na rozpoczęcie akcji.

 

- Dobrze, ja muszę iść a wy posprzątajcie - rzucił Robert wychodząc z sali. Za nim wyszli żołnierze. Wsiedli do windy i zjechali na dół. przeszli obok recepcji i wyszli z budynku. Teraz nie stała tam limuzyna, tylko wielki, czarny, opancerzony Suv. Mężczyźni wsiedli.

 

- Gdzie jedziemy, szefie? - spytał kierowca. Był to ten sam młodzieniec co wcześniej tylko w zbroi.

 

- Syndykat, mój drogi - kierowca ruszył z piskiem opon.

 

Nie przejechali dużo gdy drogę zablokował im jakiś facet. Ubrany w skórzaną kurtkę z długimi włosami i maską celował do nich z wyrzutni min. 

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania