Poprzednie częściMaria część 1

Maria część 16

Kacper wynajętym samochodem wyjechał przez bramę pensjonatu, kierując się w stronę jeziora Como, lecz nie był w stanie na skrzyżowaniu pojechać prosto. Gnany albo kierowany przymusem, skręcił w pierwszą ulicę w prawo. Wkrótce dostrzegł dom z pracownią Marii. Gdyby dostrzegł ją, tworzącą z zapałem, prawdopodobnie pojechałby dalej. Jednak przed budynkiem nie było nikogo, a widok domu był przygnębiający. Wcześniej miał okazję zobaczyć go otoczonego blaskiem i tryskającą z niego dobrą energią. Teraz wyglądał na porzucony, pomimo palącego się wewnątrz intensywnego światła. Życie z niego uciekło i było to bardzo zauważalne. Tylko on jeden miał szansę to zmienić i zamierzał tego dokonać. Kierownicą skręcił w prawo i zatrzymał samochód przed domem. Kiedy wysiadł z auta, podszedł do okna i spojrzał do wnętrza. Dostrzegł krzątającą się w kuchni Cecylię, która po przygotowaniach zaczęła nalewać z czajnika wrzątek do porcelanowego dzbanka. Odczekał chwilę, żeby nie zaskoczyć ją w nieodpowiednim momencie i gdy odstawiła naczynie, zapukał w okno. Kobieta spojrzała na niego i ręką zachęciła do pójścia na prawo i wejścia do środka.

 

Gdy przekroczył próg drzwi wejściowych, dostrzegł panujący wewnątrz domu okropny bałagan. Wydawało mu się, że nic nie stoi na swoim miejscu, prawie wszystko było przewrócone, rozbite albo zniszczone.

 

- Jest tak źle? – zapytał po rozglądnięciu się po salonie.

 

- Gorzej, zobaczysz u góry w sypialni – odpowiedziała, nalewając zaparzoną herbatę do filiżanki.

 

Kacper wszedł po schodach na piętro, omijając po drodze różne sprzęty. Kiedy wszedł do sypialni, początkowo nic nie zauważył. Dopiero po chwili wypatrzył w stercie odzieży leżącej na łóżku dłoń Marii. Cicho podszedł do niej, uklęknął przy łóżku i ujął ją w swoje dłonie. Poczuł delikatne szarpnięcie, lecz na więcej nie pozwoliła wzgórze usypane ze szmat. Powstrzymał się od chęci wyciągnięcia jej ze stworzonego barłogu i zamiast tego zaczął mówić po włosku, ponieważ uznał, że polski byłby w tej sytuacji wyjątkowo nieodpowiedni.

 

Starał się przekazać Marii, jak bardzo ją kocha i że jest najważniejsza dla niego. Zapewniał, powołując się na wszystkie świętości, że jej nigdy nie skrzywdzi. On nie tylko mówił, lecz wierzył w każde swoje słowo. Opowiadał również o czymś niepojętnym i niezrozumiałym dla niego jakim było napisanie książki o Juli na podstawie nieznanych przeżyć Marii. Wreszcie uzmysłowił sobie, dlaczego nie był w stanie zniszczyć swojego dzieła, ponieważ był to jednoosobowy rodzaj współczesnego obozu koncentracyjnego, który prawie niczym nie różnił się od nazistowskich czy komunistycznych fabryk śmierci. Jedynie skala była mniejsza, lecz gdy się brało pod uwagę całą ludzkość Ziemi i skalę podobnych incydentów, wtedy już społeczeństwo nie wyglądało tak różowo.

 

Wszystkie argumenty, prośby, błagania wydawały się omijać Marię, lecz wtedy przypomniał sobie o rzeźbie konia i powiedział.

 

- Kiedy patrzyłem na rzeźbę konia, postawioną przez ciebie przed pensjonatem. Zastanawiałem się, kto tobie powiedział o rzeźni koni w tym miejscu. Musiał być to ktoś starszy, mający najmniej osiemdziesiąt lat, ponieważ młodsi o tym nie wiedzieli.

 

- Widziałam to, słyszałam przeraźliwe dźwięki i czułam ich ból – usłyszał przytłumiony spod sterty ubrań głos Marii.

 

- Czyli ty mogłaś zobaczyć i usłyszeć rżenie sprzed wielu lat, a ja nie mogłem poczuć cierpienie ukochanej kobiety, kiedy trzymałem ją w ramionach i całowałem jej słodkie usta. Włosy jej drażniły cudownie moją na wpół martwą skórę.

 

Teraz czujesz ciepło moich dłoni, lecz nie chcesz wyjść i zobaczyć jak cudownie smakuje nasz mały świat.

 

Tam szczęście ma znacznie większy rozmiar niż ból.

 

Choć ze mną i zobacz, jak wygląda nasze słońce.

 

Gdzie stoi nasz dom, wypełniony powietrzem pełnym radości i śmiechu.

 

W nim nasze dzieci czekają i malutkie rączki do mamy wyciągają.

 

Jeżeli pragniesz tego, zostań ze mną i trwaj do samego końca.

 

Wybierz moją miłość, tak jak ja twoją iskrzącą się na źdźbłach traw, która nie kaleczy duszy i działa jak balsam.

 

Kacper w pewnej chwili zamilkł, ponieważ wszystko, co miał do przekazania, powiedział i prawie nic nie zostało do dodania. Widocznie doznawał kolejnej porażki i nie powinno go to zaskakiwać, ponieważ było ich tak wiele, że powinienem się do nich przyzwyczaić. Uniósł wzrok znad ukochanej dłoni i przed sobą zobaczył spuchniętą od płaczu twarz Marii, wystającą pośród okalających ją szmat. Oczy jej czarne niczym węgle patrzyły na niego i oceniały. W tej chwili były takie nieczłowiecze i wywierały na nim niesamowite wrażenie, lecz tego odczucia nie był w stanie nazwać. W zamian tego dostrzegał jak chwilowy rozejm z szaleństwem, jaki ją nawiedzał od kilku dni, jest kruchy i nietrwały. Koszmar był gotowy do zaatakowania w każdej chwili i od niego tylko zależało, czy jego ukochana mu ulegnie i postąpi jak topielec, kryjący się w głębinach przed światem tych z krwią krążącą w arteriach. Kiedy tak się stanie, utraci ją na zawsze, a wraz z nią własną duszę. Wtedy on sam nigdy nie poczuje ciepła, dochodzącego od ukochanej, nawet gdy dookoła będzie gorąco, duszno i parno. Jego kości i wnętrze zmrozi mróz, dotykający tych, którzy poddają się złemu losowi. Rezygnacja i zwątpienie go dopadną i w jego psychice wywiercą dziury jak kornik w drewnie. Niektórym tak dotkniętym, udaje się wegetować nawet długie lata, lecz czy warto aż tak się męczyć i cierpienia nie skrócić.

 

Pisarz Gaspar Rossi niespodziewanie znalazł się na pierwszej linii walki o lepsze jutro. Nikt go wcześniej nie ostrzegł i nie przygotowywał do takiej batalii, lecz gdy znalazł się na krawędzi niebytu, instynktownie zaczął mówić z głębi serca, patrząc w oczy Marii.

 

- Kochanie pociesz mnie na rozstajach przeznaczenia, dzieląc się własnym rajem.

 

Chciałbym poznać, jak smakuje inny świat, gdzie nic nie kaleczy poranionej duszy, ponoć tam słońce wstaje co dnia.

 

Wymiar ma ból, nie większy od ziaren piasku i nikt nie ścina kwiatów.

 

Każda kropla deszczu, bez żalu przeradza się płatek śniegu.

 

Wiatr pośród gałęzi i liści wesoło przemyka, zawsze cichnie, gdy żółkną, a spadając z nimi, rozsiewa fluidy szczęścia.

 

Tobie oddam, to co lubię, z twojego serca zetrę stare kurze i wypełnię natchnieniem.

 

Spójrz mi w oczy, które przy tobie są niczym dłonie, niepewne i drżące.

 

Nie pozwól by w naszym domu stojącym na pięciolinii, zostały same sieroty.

 

Zagraj ze mną w karty o kapcie starca i wazon przez czas wyszczerbiony.

 

Dziś jeszcze nie wiem, jakie popełniłem błędy, może kiedyś nad nimi skowronek smutno zaśpiewa, ktoś zatęskni i zapłacze, albo usłyszeć je będzie można jedynie w tunelach dróg i przy przekraczaniu starych bram.

 

Marię jego słowa zaskakiwały i zmuszały do myślenia. Najłatwiej, najwygodniej byłoby dla niej zatkać uszy i odrzucić je, lecz one niczym wiertła borujące najtwardsze materiały wdzierały się do jej świadomości, zmuszając do myślenia. Niespodziewanie ta część jej, której siedliskiem była dusza artystyczna, widząc przemykające kolorowe słowa Kacpra, wypłynęła na powierzchnie i zaczęła je chwytać niczym motyle. Jedne świeciły blaskiem złota i srebra, inne barwami tęczy, a pozostałe niczym ogniki świętojańskie wypełniały ciemną przestrzeń. Impulsywnie pognała za nimi niczym dziecko za ważką, przelatującą nad polną łąką pełną kwitnących kwiatów w poszukiwaniu dla siebie odpowiedniego miejsca.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 28.06.2020
    Piękna końcówka, chyba zapowiedź pokoju i szczęścia między Marią a Kacprem. Serdecznie pozdrawiam!
  • Pasja 04.07.2020
    A jednak nie wyjechał i walczy o miłość. Pięknie Kacper potrafi mówić o miłości. Maria nie potrafi nie słyszeć. Końcówka mówi wszystko.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania