Poprzednie częściOstatni rocznik cz. 1

Ostatni rocznik cz. 10

Wciągnąłem nerwowo powietrze. Oboje wiedzieliśmy - wiedzieliśmy, że mamy nieźle przesrane, zważywszy na fakt, że kilka metrów dalej stał dyrektor uczelni.

Woda ucichła, a Tomek zdawał się jedynie przytakiwać do telefonu.

Spojrzałem na Martę, która nieświadomie wbijała mi czekoladowe paznokcie w kark. Była przerażona. Położyłem rękę na talii dziewczyny, leniwym gestem chcąc okiełznać jej nerwy. Przyłożyła czoło do mojego, próbując nasłuchiwać dalszą rozmowę zza drewnianej ściany.

- Widziałem. Tak. Tak. Jak mam być szczery, nie wiem kto mógłby się tego podjąć. – Ucichł na krótką chwilę, słuchając głosu po drugiej stronie linii. Rzucił do kubła na śmieci coś niewielkiej wagi, prawdopodobnie ufajdane ręczniki z papieru, i z podekscytowaniem wrócił do rozmowy. – Może Wojtek? Tak. Porozmawiam z nim. Nie wiesz, gdzie był przed chwilą?

Spojrzałem w dół na niechlujnie zapięty rozporek. Przeniosłem wzrok na Martę, mało nie wybuchając śmiechem. Oblała się rumieńcem, jednocześnie posyłając mi mordercze spojrzenie.

Gdzie byłem przed chwilą?

Przegryzłem wargę, chowając twarz we włosach dziewczyny, aby nie ryknąć śmiechem. Nie miał bladego pojęcia, gdzie byłem przed chwilą.

W końcu po niemiłosiernie długiej minucie przerwał rozmowę, z trzaskiem zamykając po sobie drzwi. Zostaliśmy sami.

Złapałem Martę za tyłek, delikatnie opuszczając jej nogi na zimną podłogę. Wciągnęła niechlujnie buty, przytrzymując mnie za ramię. W ekspresowym tempie wyrównała guziki w koszuli i naciągnęła na siebie skórę. Wsunąłem kciuk pod jej brodę i uniosłem ją do góry, sprawiając, że wpatrywała się we mnie para brązowych, pełnych przerażenia oczu. Pocałowałem ją w czoło, wdychając truskawkowy zapach jej włosów, który bez problemu mógłby zanieść mnie w granice ekstazy.

- Przepraszam – szepnąłem.

Przycisnęła usta do mojej szyi, rzucając niecierpliwie:

- Chodźmy stąd.

Otworzyłem kabinę, chwyciłem ją za rękę i ruszyłem w kierunku wyjścia z toalety. Wystawiłem głowę, lustrując korytarz. Kompletna pustka. Puściłem roznerwicowany metr sześćdziesiąt osiem przodem, cichym pchnięciem zamykając za nami drzwi. Cholera, to miało być nasze pięć minut, krótka odskocznia, a zamiast relaksu, czułem jedynie przytłaczające wyrzuty sumienia, patrząc na jej bojową postawę. Położyłem dłoń na ramieniu Marty, skupiając jednocześnie jej uwagę.

- Wszystko w porządku?

Uśmiechnęła się do mnie blado i już miała wyrecytować odpowiedź, kiedy niegrzecznie nam przerwano.

- Do mojego gabinetu. Wasza dwójka. Teraz.

Odwróciliśmy się w jednym momencie, spotykając podminowany wyraz twarzy Kosowskiego. Stał wyprostowany, z torbą przerzuconą przez ramię. Dziwnie znajomą, lekko wyblakłą torbą. Kurwa! Poklepałem się po tyłku. Jak zawsze nosiłem ją przy dupie, tak teraz się zapodziała. Znalazł ją w łazience, nie musiałem nad tym długo główkować - byłem wtedy tak nakręcony, że walnąłem ją gdzieś w kąt klopa.

- Tomek… - zacząłem.

- Ani. Jednego. Słowa. Dzieciaku. – Syknął. – Albo wymyślicie jakąś dobrą bajeczkę, albo możecie zabierać swoje szanowne cztery z mojego budynku. Wolałbym jednak porozmawiać – spojrzał na mnie wymownie, podkreślając ostatnie słowo – i chociaż trochę ZROZUMIEĆ.

Odwrócił się, ruszając w kierunku swojego gabinetu. Zmarszczyłem brwi, a serce automatycznie podskoczyło mi do gardła. Boże, zaraz się porzygam. Zachował się jak kretyn, totalny sukinsyn, robiąc całą tę szopkę przy Marcie, która wbijała teraz paznokcie w moje ramię. Czułem się naprawdę gównianie – nie zasłużyła na to ani trochę.

Pochwyciłem jej spojrzenie.

- Załatwię to – szepnąłem obiecująco, wpuszczając ją jako pierwszą.

Tomek rozłożył się na fotelu. Nie bawił się w grzeczne maniery - kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwi, od razu przeszedł do sedna. Był naprawdę wkurwiony i chociaż znałem tego kolesia od osranej pieluchy, nigdy przedtem nie widziałem go równie rozwścieczonego, co w tamtej chwili.

- Co się przed chwilą stało? – zaczął, wypuszczając ciężko powietrze.

Marta siedziała na fotelu, kilka centymetrów obok mojego, intensywnie wpatrując się w szklane zakończenie biurka. Musiałem to jakoś naprostować, ale chociaż mogłem udawać przed samym sobą twardziela, w rzeczywistości byłem nieźle posrany ze strachu.

- Cóż… - palnąłem przeciągle, posyłając mu słodki uśmiech. Był takim idiotą, czy naprawdę oczekiwał, że opowiem mu o tym, jak zaliczyłem bzykanko w WCcie? – Damski wychodek uległ awarii, a że urodziłem się dżentelmenem, postanowiłem stanąć na straży…

- WOJTEK! – wrzasnął, uderzając pięścią o biurko.

Poczułem wzdrygnięcie Marty, która podniosła na mnie wzrok. Tomek chwycił się za głowę, a kiedy ponownie obrzucił nas spojrzeniem, jego ton był o wiele bardziej zblazowany:

- Możemy się dogadać, ale żeby móc cokolwiek zrobić, muszę wiedzieć, na jakiej stopie są wasze kontakty. – Uniósł rękę, widząc, że chcę coś powiedzieć. – I zanim wyjedziecie z kolejną bajką, popatrzcie na mnie jeszcze raz i zastanówcie się, czy widzicie faceta, który łyknie te tanie brednie.

- Jeżeli chodzi o wykłady – oboje spojrzeliśmy na Martę, która po cichym odchrząknięciu podniosła wzrok na Kosowskiego – zanim na uczelnie wrócił profesor…

Zerknęła na mnie, nie wiedząc jak powinna się zwrócić do kolesia, przez którego siedzi właśnie na dywaniku.

- … profesor Ska…

- Wojtek! – warknął Tomek, na co kolejny raz odskoczyła minimalnie do tyłu. – Twój kolega ma imię. Chyba oboje o tym już wiemy?

Zgromiłem go wzrokiem. Zachowywał się jak tani dupek!

- Zanim na uczelnie wrócił Wojtek – podkreśliła ostatnie słowo, zerkając na mnie ukradkiem – miałam z przedmiotu czwórki i piątki, czyli nic się nie zmieniło. Uczył mnie pan, musi pan to pamiętać!

- Pamiętam – powiedział oschle, skupiając się na dziewczynie. – Wiem, na co cię stać, Marta. Jesteś młoda, inteligentna, wszechstronna, dlatego dalej nie rozumiem, jakim cudem mogłaś się wpakować w takie hektolitrowe dno, jakim jest romans z własnym wykładowcą.

- Przestań – rzuciłem ostrzegawczo. – Jeżeli ktoś ma za to odpowiadać, to tylko ja.

Zamrugał, jakby nie dowierzał w moje słowa.

- Złamaliście zasady etyki, moralności, dziesiątki punktów regulaminu uczelni, które mogę wymieniać do osranej nocy! Mógłbym w pięć minut – skoncentrował się na mnie, unosząc pięć palców – w pięć minut załatwić, że ta dziewczyna wyleci stąd przed końcem czerwca.

Marta automatycznie zesztywniała, pojmując powagę, która przebijała się przez słowa Tomka. Zabrałem rękę z oparcia krzesła i odnalazłem jej dłoń, zaplatając jej palce z moimi.

- Jeżeli ona odejdzie, ja też.

Prychnął, kręcąc niedowierzająco głową.

- Na łeb upadłeś?

Wzruszyłem ramionami, opadając na oparcie krzesła. Marta uścisnęła moją dłoń, skupiając uwagę na Kosowskim:

- Jest jakaś opcja, którą mogę dla pana zrobić?

- A jest jakaś opcja, która nie wchodzi w grę?

Uśmiechnęła się, powtarzając moje słowa:

- Jeżeli on odejdzie, ja też.

Tomek westchnął, obserwując nas, a na jego twarzy malował się autentyczny szok. W końcu oparł się łokciami o biurko i nachylił w stronę Marty.

- Nie powinienem tak wybuchać, przepraszam – przyznał. – Chciałbym pogadać jeszcze z Wojtkiem. Zostawisz nas samych na pięć minut?

Zmarszczyła brwi, ale potulnie wstała, a ja z niechęcią musiałem puścić jej rękę. Zasunęła za sobą krzesło, chwilę później trzaśnięciem zamykając drzwi.

- To – Kosowski wskazał na fotel, na którym jeszcze chwilę wcześniej siedziała – to coś poważnego, prawda?

Rozłożyłem bezradnie ręce.

- Od piętnastu minut próbuję ci to wbić do głowy!

- Faworyzujesz ją. I nie patrz tak na mnie – ostrzegł, widząc moją zaciętą minę. – Nie tylko ja to zauważyłem.

Opadł na oparcie, patrząc na mnie przeszywającym wzrokiem. Liczyłem na kolejną wojnę na argumenty, ale tego pytania w ogóle się nie spodziewałem:

- Czy ona wie o Nanie?

Podrapałem się nerwowo po nosie, czując, jak przeszywa mnie nowa fala gniewu. Nie powinien wpieprzać się w nie swoje sprawy! Widząc moją reakcję, od razu wpadł na odpowiedź.

- Nie powiedziałeś jej?! – prychnął. – I ona naprawdę nie zastanawia się, gdzie, u licha, podziewałeś się przez ostatnie pół roku?

- To nie twój interes, Tomek. I bardzo dobrze o tym wiesz.

Odsunął krzesło i kilka sekund później schylał się już milimetry od mojej twarzy. Spojrzałem na niego z kurwikami w oczach. Przeginał.

- Nie wmówisz mi, że traktujesz ją poważnie, dzieciaku. Gdyby tak było, widziałaby, dlaczego Nana jest teraz w Danii. Widziałaby, kim jest dla ciebie Nana. Wiedziałaby, cholera, cokolwiek o Nanie!

Ruszył w kierunku drzwi. Poderwałem się, chwytając jego rękę zanim jeszcze dotknęła klamki.

- Ani słowa. Obiecaj mi to.

Westchnął. Odwrócił się w moją stronę i jak gdyby pytał mnie o pogodę, rzucił:

- Kochasz ją?

Zamrugałem kilkakrotnie, coraz bardziej zdezorientowany jego nawrotami nastroju. Czy ten człowiek miał właśnie ciotę?

- Nie wiem, co mam z wami zrobić – wyjaśnił, widząc, że nie doczeka się szybkiej odpowiedzi. – Fakt, że to nie jest pierwsza lepsza, wiele mi ułatwi.

- To nie jest pierwsza lepsza. - Uśmiechnąłem się do niego, przykładając dwa palce na wysokości piersi. W autentyczność tych słów nie mógł już zwątpić.

 

Marta dreptała z jednego końca korytarza na drugi. Kiedy nas zobaczyła, stanęła jak sparaliżowana. Tomek rzucił mi torbę na wysokość brzucha. Nie należała do lekkich, dlatego minimalnie się zgiąłem. Dupek.

Podszedł do dziewczyny, wyciągając serdeczny palec.

- Jedno – pomachał jej ręką przed twarzą. – Macie jedno i ostatnie ostrzeżenie. A teraz idę na obiad. Ssie mnie, dobranoc.

Klasnął w dłonie, posyłając nam krzywy uśmiech. Zabrał swoją teczkę, narzucił marynarkę i wszedł do windy. Kiedy drzwi się zamknęły, podszedłem do Marty. Patrzyła na mnie, jakby w ogóle nie docierały do niej wydarzenia ostatnich kilkunastu minut. Objąłem jej talię, próbując przywrócić ją do świata żywych.

- Są też dobre strony – rzuciłem, mrugając. – Będziesz miała co opowiadać naszym wnukom.

Uniosła brwi, a na jej twarz powrócił ledwo widoczny uśmiech.

- Chyba cię wykastruję.

Zaśmiałem się, całując ją w czoło. Nie mogłem jej stracić.

 

Odprowadziłem Martę pod samo mieszkanie. Na początku chciałem nawet wejść, ale kiedy zobaczyłem w środku jej współlokatorkę, moja ochota spadła do poziomu zerowego. Nie przepadałem za Sandrą, wydawało mi się, że ze wzajemnością. Była naprawdę w porządku, ale dobrze wiedziałem, że nie ma o mnie najlepszego zdania. Mnie raczej nie pokocha, ale z Martą miała kontakt, o jakim między mną a moimi przyjaciółmi mogłem jedynie pomarzyć. Kacper był cholernym psem ogrodnika, który nie wyleczył się jeszcze po swojej psychicznej byłej, a mój drugi kumpel – Jasiek – był definicją seksizmu. Kompletne dno i dwanaście centymetrów mułu.

Zabrałem od niej kurtkę i powiesiłem na haku. Przywitałem się z Sandrą, albo bardziej wymieniłem uprzejmości – przecież miałem w planach wyjść po kilku minutach. Marta odwróciła się w moją stronę, kładąc ręce na lekko wygiętym kołnierzu koszuli.

- Co teraz zrobimy?

- Po prostu nie ubieraj już tej kusej szmatki. – Uśmiechnąłem się. – Deal?

- Deal – zaśmiała się.

Objąłem jej twarz rękoma i pocałowałem – długo, morko, wylewając całe wyrzuty sumienia, które zdążyły nagromadzić się przez te kilka godzin. Sandra krzątała się po kuchni, ale miałem to daleko w dupie.

- Do jutra – musnąłem jeszcze jej włosy i ruszyłem w kierunku drzwi.

Wyłowiłem z kieszeni telefon i wystukałem wiadomość do Fabiana. Musiałem z nim porozmawiać i to jak najprędzej. Zdążyło się już ściemnić, ale z natłoku tych wszystkich myśli najpewniej dostałbym do rana skrętu flaków. Musiałem go zobaczyć i to jeszcze dzisiaj. Zanim wsiadłem do samochodu, usłyszałem charakterystyczny gwizd nowej wiadomości.

"Masz szczęście, fagasie. Zaparkowałem właśnie pod Twoim mieszkaniem”

Pięć minut drogi bez kroków zamieniły się w dwie, dlatego zjawiłem się przed blokiem, zanim Fabian zdążył wypalić fajkę. Jakie było moje zdziwienie, kiedy obok brata wyrósł jego dwuletni dzieciak. Wzruszył ramionami, podnosząc małego.

- Paulina pracuje. Musiałem go zabrać – wyjaśnił.

Świetnie. Kupy, sranie, siki, ślina, wszędzie ślina, kupy. Po cholerę pisał się na to dziecko?

Kiedy weszliśmy do mieszkania, zdążyłem odpalić papierosa. Junior skupił całą swoją uwagę na moim laptopie, dobry kwadrans główkując, jak go otworzyć.

Streściłem Fabianowi dzisiejszy incydent, pomijając szczegóły, bo prawdę mówiąc gówno go to obchodziło. Chciałem tylko, żeby mi powiedział, czy dobrze robię. Prychnął.

- Skąd mam wiedzieć? Patrz. – Wskazał na małego Kamila, który strzelił właśnie niezłego focha, chwilę po tym, jak laptop z szumem zdechł z powodu zerowej baterii. – Mam żonę, syna, a jeszcze kilka lat temu bladego pojęcia nie miałem, że kiedykolwiek będę zmieniać pieluchy.

Zaciągnąłem się papierosem, spoglądając na niego z uśmiechem.

- I nieźle ci to idzie. Poważnie.

Fabian usiadł na jednym z barków kuchennych. Potarł oczy, ziewnął, wyraźnie zastanawiając się, jak ubrać wszystkie sfiksowane myśli w słowa.

- Próbuje ci powiedzieć, że za dużo o tym myślisz. To nie są plany, tylko pieprzone detale. – Nagle wstał i podszedł do mnie z kpiącym uśmiechem, wymyślił właśnie coś bardziej badziewnego od frotowych skarpet, które wisiały mu na stopach. – Tak poważnie, między nami. Masz zamiar się jej oświadczyć?

Zgasiłem peta, podchodząc do okna.

- Czasem – chrząknąłem zakłopotany. W szybie odbijał się Junior, który przyślinił się do mojego smartfona. – Czasem mam wrażenie, że zdechnę, jeżeli nie wcisnę tej dziewczynie pierścionka na palec.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania