Poprzednie częściOstatni rocznik cz. 1

Ostatni rocznik cz. 5

Dudniące serce nie dawało mi spokoju przez całą drogę do windy. Zdążyłam wytargać z szafy szare dresy, na wierzch zarzuciłam błękitną bluzę. Na nogach miałam naciągnięte emu, dlatego całość dawała obraz lekkiej ignorancji. Nie chciałam, żeby odebrał to w inny sposób. Przecież mi nie zależało. Nie?

Stojąc w windzie, jeszcze raz zerknęłam na wiadomość:

"Daję Ci pięć minut. Albo Ty schodzisz na dół, albo ja idę na górę”

Tylko dwa słowa cisnęły mi się na usta – cholerny egocentryk! Jak pomyślałam, tak też zrobiłam, spotykając się ze złośliwym spojrzeniem starszej kobiety. Weszła do windy praktycznie niezauważona. Patrzyła na mnie z nienaturalnie przekrzywioną głową, to było co najmniej dziwne.

- Nic pani nie jest?

- A tobie? – odparła autentycznie skonsternowana. – Wyglądasz jak panienka od tego faceta, co to mówi, a nie śpiewa. Kupka nieszczęścia. Do tego to słownictwo! Twoi rodzice to zainwestować pow…

W tym momencie wyłączyłam całkowicie myślenie. Było koło północy. Jaka staruszka włóczy się o tej porze po korytarzach? Kobieta nie poprzestawała w swoim piskliwym monologu, dlatego bez słowa wciągnęłam powietrze, uniosłam brodę i wyszłam na hol. Już na starcie uderzył mnie dźwięk głośnej muzyki. Dookoła krzątały się znajome twarze. Przy barze siedziało niewiele osób, a sofy były wypełnione praktycznie po brzegi. Przy jednej z nich zobaczyłam lekko zaokrągloną sylwetkę blondynki – Sandra. Ruszyłam żwawo w kierunku grupy, spotykając się kilkakrotnie ze zdegustowanymi spojrzeniami dziewczyn. Mój strój nie był specjalnie wyjściowy, pożałowałam tego po raz pierwszy od opuszczenia pokoju.

- Olej Cruisa – wydukałam na tyle głośno, aby przekrzyczeć muzykę. – Muszę coś załatwić.

Zaskoczona moją nagłą obecnością, uniosła brwi. Obrzuciła mnie długim spojrzeniem i jęknęła:

- To z tobą jest aż tak źle, cukiereczku?

Wybrała sobie najmniej odpowiedni moment na komentowanie mojego stroju. Tym bardziej, że moją obecność zawdzięczam głównie Sandrze i jej niewyparzonej buźce.

- Źle to będzie z tobą, kiedy… - jej nieobecny wzrok skierował się hen za moją osobę, lustrując kogoś z niechęcią. Czy ona w ogóle mnie słuchała? Nie zdołałam wybełkotać do końca myśli, kiedy przerwano mi w pół zdania.

- Panie wybaczą – usłyszałam za plecami. W ręce trzymał szklankę z podejrzanym trunkiem. Obowiązywał nas zakaz alkoholu, co on najlepszego odpierdalał? – Nie jestem zwolennikiem świętowania w pojedynkę.

Lekceważąco wzruszył ramionami, unosząc jednocześnie napój w geście zachęty. Spojrzałam na Sandrę. Stała z otwartą buzią. Problem w tym, że uwaga przyjaciółki nie była skierowana na mnie, ale na Wojtka.

- Jestem już duża, dam radę – rzuciłam w jej stronię, przypominając, że przed momentem odwołałam mizerny wieczór filmowy.

Nie zdążyła zaprotestować. Złapałam Wojtka za łokieć i wykorzystując całą swoją wewnętrzną siłę, ruszyłam w kierunku baru. Usłyszałam rozbawione prychnięcie. Nie miałam zamiaru się odwracać, nie wiem, do czego mogłabym być zdolna. Moja złość była na granicy, dlatego doktorek nie wiedział, że jest blisko rozpętania trzeciej wojny światowej.

- Strasznie jesteś spięta, Marta – rzucił, siadając na stołku. Poszłam jego tropem i chwilę później znajdowałam się na przeciwko barmana. – Jedna porcja…

-... wody – dokończyłam.

- Wody? – powtórzył, delikatnie mrużąc oczy. – Kobieto, serca nie masz.

Prychnęłam. Jego postawa była tak odbiegająca od normy, że chciało mi się wyć ze śmiechu. Ciekawe ile whisky miał już za sobą? Nie zdążył jednak zaprotestować, bo chwilę potem pojawiła się przed nami szklanka gazowanej wody. Pchnęłam ją w jego kierunku.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się łobuzersko.

- Myślisz, że jestem wstawiony? – parsknął.

- Nie myślę – obserwując jego zdziwioną minę, sprostowałam. – Ja to widzę, narcyzie.

Wziął do ręki wodę i przyjrzał jej się badawczo, jakbym wrzuciła tam tabletkę gwałtu. Przyciągnęłam nogi pod brodę, przegryzając lekko wargę. Inaczej wybuchłabym niepohamowanym śmiechem, a tego chciałam uniknąć.

- Pij! – ponagliłam.

Chwilę później szklanka była pusta i uderzyła o blat z głośnym brzęknięciem. Spojrzałam na Wojtka. Przeczesał dłońmi twarz, to samo zrobił z włosami. Wyczuł ten wzrok i odwrócił swój stołek w moją stronę.

- Po pierwsze – zaczął, unosząc kciuk. Uśmiechnęłam się. To znacznie lepsze od ryknięcia salwą śmiechu. Zauważył to i odwzajemnił się figlarnym wyrazem twarzy. – Chryste, nabijasz się ze mnie.

- Po pierwsze – rzuciłam, przejmując inicjatywę. Wyciągnął rękę w moją stronę, złapał stołek między moimi rozstawionymi nogami i przyciągnął go w taki sposób, że siedzieliśmy dokładnie naprzeciw – przepraszam za Sandrę. Potrafi być naprawdę…

- … opiekuńcza? – dokończył.

- Zrzędliwa – skwitowałam. Moje czoło minimalnie się zmarszczyło, ale nie zdołało ujść to jego uwadze. Wyglądał na zdezorientowanego, nie wściekłego – czego początkowo się spodziewałam.

- Rozmawiałaś z nią o tym, co się stało? - zapytał. Woda widocznie zadziała, bo wszystkie puzzle wróciły na swoje miejsce. Przeczesał ręką włosy i pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Westchnął. – Kobiety...

- Nic nie rozumiem. Więc, po co ten cały cyrk, o co chodziło z wiadomością?

Spojrzał na mnie nierozumnym wzrokiem. Chyba nadal buforował ostatnią nowinę.

- Tomek – powiedział – mówił, że zrezygnowałaś z konsultacji – patrząc na moją skwaszoną minę, ciągnął dalej. – Widziałem zaległości, Marta. Czytałem też twoje prace. Masz ambicje i umiejętności. Chcesz to spieprzyć, bo masz kaprys?

- Żaden kaprys – protestowałam niemrawo. Postawiłam na szczerość, wyjaśniając tą banalną kwestię. – Chciałam poprosić kogoś innego.

- Kogoś innego? – skrzywił się. Odwrócił swój stołek w stronę baru i pociągnął ostatek whisky. – Może jeżeli będę grzeczny, zmienisz zdanie i jutro znowu mnie polubisz.

Coś dziwnego ukuło mnie w piersi. Ten koleś był cholernie dezorientujący. Ostatnie, czego mi brakowało, to mieszanie się z nim w jakiś chory układ.

- Lubię cię – zapewniłam. Zamknęłam oczy, zanurzając się w otchłani spokoju i ciszy. Kiedy znowu je otworzyłam, dopadły mnie dźwięki starego rocka i zapach taniego alkoholu. Rozejrzałam się. W barze były jeszcze dwie osoby, nie licząc barmana. Kierowana chwilą i dziwną kroplą adrenaliny, wstałam ze stołka. Wydawało mi się, że po prawej stronie od wind widziałam wejście na basen. – Chodź. Idziemy popływać.

Uniósł skonsternowany brwi. Wziął do ręki kolejną porcję wody i przeniósł na mnie rozbawione spojrzenie.

- Na Boga, żałuję. Ja daję korki z angielskiego, a ty chcesz się potaplać? – zaśmiał się, biorąc spory łyk napoju.

- Nie do końca – przyznałam, wskazując na swoje dresy. – Nie mam pod tym stroju.

Prychnął, rozpoczynając lawinę kaszlu. Strącił stojącą na ladzie szklankę, malując na twarzy barmana widoczne niezadowolenie. Ruszyłam w stronę wyjścia. Chciałam doprowadzić mój plan do końca, zanim moja myszowata strona weźmie górę i sprawi, że całkowicie się rozmyślę. Wojtek, idąc za przykładem, rzucił na ladę banknot i już chwilę później znalazł się przy moim boku.

Towarzystwo było znacznie mniej liczniejsze, niż przed godziną. Zgaduję, że wróciło do sypialni. Wyjazd do Wrocławia był wyznaczony na kilka minut po szóstej rano, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja także powinnam zajmować już miejsce pod pierzyną. Dzień był wystarczająco emocjonujący, abym poczuła zmęczenie. Nie dość, że musiałam zmagać się z największym egocentrykiem, jakiego w życiu spotkałam, w dodatku przeszłam jakieś pięć kilometrów pieszo – przemoczona i przemrożona do granic kobiecej wytrzymałości.

Nie przykuwaliśmy większej uwagi. Mogłabym przysiąc, że nawet Wojtek wrócił do świata żywych. W oddali zobaczyłam gospodarza ośrodka, który żwawo dyskutował z jednym z zainteresowanych. Obraz sielanki był na tyle uroczy, że nieświadomie przystanęłam.

- Co jeżeli ten pomysł naprawdę mi się podoba? – złapał mnie za ramię i mijając nielicznych imprezowiczów, zdecydowanym krokiem ruszył w stronę holu. Korzystając z okazji, schylił się do mojego ucha i syknął konfidencyjnie: - Wszystkie przeszkody są do pokonania.

Dłuższą chwilę zajęło mi przetworzenie ostatnich słów, ale w końcu zrozumiałam. Ten narcyz mówił o moich wyjściowych łaszkach. Jeżeli naprawdę myślał, że będę pływała bez ubrań, był ogromnym optymistą. Dlatego zaraz po wejściu na teren pływalni, sięgnęłam po guzik od spodni i pociągnęłam je w dół. Wojtek zaabsorbowany był temperaturą wody. Uklęknął przy krawędzi basenu, całkowicie ignorując scenkę godną chorej psychicznie striptizerki. Jedynym plusem był fakt, że nie wiedział mojego mało charyzmatycznego poślizgnięcia na nogawce spodni. Rzuciłam je w kąt i zabrałam się za górę. Bielizna była lepszym rozwiązaniem – przecież nie będę pływać w ubraniach. Wieki zajęłoby mi wysuszenie całości.

Wstał i odwrócił się w moją. Zamrugał kilkakrotnie.

- Myślałem… - bełkotał, przystępując z nogi na nogę. – Byłem pewien, że żartowałaś. Wiesz – dodał, widząc moją konsternację – jaja ze staruszka.

Ruszyłam w jego stronę, unosząc ręce w geście kapitulacji. Skorzystał z okazji i z iskierkami w oczach sięgnął za krańce mojej koszulki. Przejeżdżając leniwie po moim boku, ściągnął ją i odrzucił w bok. Tym właśnie sposobem t-shirt z nadrukiem Nirvany dołączył do spodni.

- Masz pojęcie dziewczyno, ile starałem się o tę pracę? – szepnął.

Uśmiechnęłam się. Mój plan był blisko finiszu. Jeszcze minuta i z niezaprzeczalną satysfakcją będę obserwować rozjuszonego, przemoczonego doktorka, taplającego się w chlorze.

Zignorowałam pytanie i sięgnęłam do tylniej kieszeni jego jeansów. Spiął się, co nie uszło mojej uwadze. Wyłowiłam z nich smartfona i dwadzieścia złotych. Drobniaki odpuściłam. Utwierdziłam się w przekonaniu, że portfel zostawił w pokoju. Może i miałam plany godne zołzy, ale utopienie jego najcenniejszych drobiazgów nie było moim zamiarem. Patrząc na telefon, zrozumiałam, że ten wieczór kosztowałby go kilka wypłat.

Uniosłam nową zdobycz na wysokość jego twarzy, aby po chwili rzucić ją na kupkę ubrań.

- Nie chcemy przecież, żeby się popsuł – wyjaśniłam.

- Mówię poważnie, Marta – złapał mnie za ręce, które nieudolnie próbowały rozpiąć jego koszulę. – To wszystko jest cholernie nie tak.

- Hej, co może być lepszego od basenu? - protestowałam. Wskazałam na dolną partię mojego brzucha. – Mam ciężkie dni, bóle jakby mnie linczowali. No-Spa nie zawsze pomaga, wiesz?

Przegryzłam wargę. Wyglądał komicznie, a mnie przeszła fala dreszczy. Miał zmarszczone brwi, otwarte oczy, a szok malujący się na jego twarzy był wręcz namacalny. Nie wytrzymałam i odrzuciłam głowę do tyłu, aby po chwili ryknąć głośnym śmiechem.

- Wariatka – parsknął.

Nim żyłam pojąć, co się właściwie dzieje, byłam już w wodzie – w bieliźnie, całkowicie mokra i oddalona o setki mil od początkowego planu. Przycisnął mnie do jednej ze ścian i szepnął z rozbawieniem:

- Myślałaś, że na to pójdę? To za niski poziom, jak na twoją główkę – zaśmiał się. – Rodzice nie byliby dumni.

- Tata rzucałby mi ubrania. Mama wyciągnęłaby mnie stąd za włosy, w końcu o grypę nie łatwo.

Oblało mnie ciepło na tą myśl.

- Jaka ona jest? – zapytał, pozbywając się koszuli.

- Moja mama? Oh, jest super. Jestem do niej strasznie podobna, nie polubiłaby cię.

Rzucił mi figlarny uśmiech, rozpoczynając całą lawinę pytań. Ja też nie byłam lepsza. Był strasznie intrygującym facetem, chciałam wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji. Całość zajęła sporo czasu. W tej właśnie unikatowej scenerii dowiedziałam się, że doktorek też miewa ludzkie odruchy. Mimo zziębnięcia i zmarszczonej skóry, wracając do pokoju przepełniała mnie irracjonalna duma. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam w kierunku łazienki. Nie chciałam obudzić Sandry, która spodziewała się mojego powrotu kilka godzin wcześniej. Jak wytłumaczyłabym jej mokrą głowę, w dodatku po czwartej rano?

 

Powrót do rzeczywistości okazał się być dość przykrym doświadczeniem. Z samego rana przyjechaliśmy do Wrocławia. Nie okazało się być to łatwą rzeczą, szczególnie dwa dni później, kiedy siedząc przy popołudniowej kawie, rozpamiętywałam niedawną noc. Cała sytuacja faktycznie wymykała się spod kontroli. Początkową zabawę zastąpiła lawina uczuć, których nie potrafiłam racjonalnie wytłumaczyć.

- Błagam – usłyszałam chrząknięcie Michała - powiedz, że te maślane oczka to z myślą o mnie. Dobra wiadomość ślicznotko, jestem tutaj. - Mówiąc to, rozłożył szeroko ręce.

Siedziałam skulona z plastikowym kubkiem kawy w ręce. Prawdę mówiąc, byłam mu wdzięczna za towarzystwo. Był jedną z niewielu osób, która poprawiała mi humor samą obecnością. Sandra stała się strasznie uszczypliwa, dlatego starałam się nie poruszać kwestii Wojtka. Przyjaciółka była święcie przekonana, że chodzi mu wyłącznie o jedno. Jeszcze kilka dni temu całkowicie bym ją poparła, ale kilka godzin potrafi obrócić ludzki światopogląd o sto osiemdziesiąt stopni.

- Okej – skapitulował, widząc, że niewiele zdziała. – Spadam na zajęcia, tobie radziłbym to samo.

Wstałam i wyrzuciłam kubek do kosza. Zabrałam torbę i przejechałam ręką po czuprynie Michała.

- Trzymaj się – rzuciłam, ruszając w kierunku uczelni.

Taktowałam go jak młodszego brata, dlatego coraz częstsze propozycje kina stawały się uciążliwe. Stwierdziłam, że będę musiała z nim o tym porozmawiać. Niestety natłok pracy sprawił, że przełożyłam to na dalszy plan.

Ostatnie zajęcia skończyłam dwie godziny temu, czekałam jedynie na wydruk dokumentacji, z którym sekretarka uwijała się kolejny kwadrans. Chciałam wrócić już do domu, zaparzyć hektolitry herbaty i zapomnieć o całym minionym tygodniu. Jedynym plusem był fakt, że zajęcia z Wojtkiem tego dnia sprytnie ominęłam. Spotkałam Kosowskiego, który przybliżył mi parę kwestii odnośnie konsultacji. Rozmowa nie miała zająć dziesięciu minut, ale całość odrobinę się przedłużyła – głównie z mojej inicjatywy. Niestety było to wyjście jednorazowe, nie mogłam unikać doktorka do czerwca. Tym bardziej, że najprawdopodobniej miałam z nim spędzić dodatkowe godziny, nadrabiając materiał. Życie za mną nie przepadało.

Przy drzwiach spotkałam Kosowskiego. Trzymał w ręce teczkę, a przez ramię przewiesił torbę. Musiał wychodzić.

- Faldyn – zagadnął. Podał mi papiery. – Odebrałem od pani Sylwii. A tutaj – wyciągnął osobny formularz – coś, co widzę z powrotem jutro przed dziesiątą na moim biurku.

Przeleciałam wzrokiem po kartce.

- To żart? – zapytałam. – Co do ma wspólnego ze mną?

Po chwili wyciągnął z torby kolejną notatkę.

- Tutaj masz adres i numer telefonu. Można się ze mną dogadać, ale w terminie, Marta. Gdybyś nie zwlekała, załatwiłbym ci konsultacje już w tamtym tygodniu – poklepał mnie życzliwie po ramieniu i ruszył w kierunku wyjścia. – Ustal to z Wojtkiem do jutra. Skończył zajęcia godzinę temu.

Trzymałam w ręku świstek, który jeszcze dzisiaj miał trawić do doktorka. Nie wiedziałam jak przeżyję wykłady z nim, nie mówiąc już o obowiązkowej wizycie w jego mieszkaniu.

Sam fakt o tym, że zobaczę jak mieszka był dość ekscytujący. Miałam okazję potwierdzić tezę, że jest sam – bez żony i gromadki dzieci. Liczyłam jedynie na to, że rozczarowanie nie weźmie góry. Dla tego odrzuciłam pomysł, aby do niego zadzwonić. Wsiadłam w autobus i ruszyłam pod wyznaczony adres, co okazało się być jednym z największych błędów w moim krótkim życiu. Zbliżał się wieczór, a zima nie dawała o sobie zapomnieć, dlatego zanim znalazłam mieszkanie Wojtka, zdążyło się ściemnić. Stanęłam pod drzwiami, po raz pierwszy żałując absurdalnego pomysłu, jakim było przyjście tutaj. Niestety było za późno na telefon, a spotkania o takiej porze w miejscach publicznych mogły się różnie skończyć. Odrzuciłam oszronione włosy, wyprostowałam się i zapukałam.

- Marta – wyglądał na zdziwionego, w takim wydaniu nie miałam okazji widywać go za często.

Nie chciałam stać na progu. Marzyłam, żeby wyczarował z kieszeni długopis, podpisał świstek i odesłał mnie z kwitkiem. Na moje nieszczęście otworzył szeroko drzwi i zachęcającym gestem zaprosił mnie do środka. Zero kobiecych płaszczy i zabawek z happy meal’a. Co za absurd, dlaczego mnie to cieszyło?

- Koso... Pan Tomek prosił, żebym przekazała – wskazałam na teczkę, parskając: – Coś odnośnie nadgodzin.

Zabrał ją ode mnie i skinięciem zaprosił do kuchni. Przejrzał dokument i podpisał w prawym dolnym rogu. Nie bardzo mnie to interesowało. Byłam pogrążona w lustrowaniu jego gniazdka, które na pierwszy rzut oka wywoływało na nowoprzybyłym ogromne wrażenie. Chwilę potem mój wzrok przeniósł się na kuchenny blat i porcję bursztynowego trunku.

- No tak, przepraszam – odchrząknął. – Poczęstujesz się?

- Powinnam iść.

- Daj spokój – ruszył w kierunku baru, z którego wyjął dodatkową szklankę. Napełnił ją i przysiadł się tuż obok. Widząc moją zdystansowaną postawę, westchnął. – Jesteś już chyba dużą dziewczynką, co? Możemy przecież porozmawiać.

- Sporo mnie dziś ominęło? – zagadnęłam.

Mogłabym przysiąc, że zobaczyłam na jego twarzy odrobinę rozczarowania z powodu kierunku, jaki obrał temat rozmowy. Pociągnęłam łyk, siląc się na słodycz. On również postawił na grzeczność i próbował rozluźnić początkowo napiętą atmosferę. Nie wiem czy stał za tym alkohol, czy sama świadomość, że dogaduję się z nim w tak świetny sposób, ale całkowicie straciłam poczucie czasu. Spojrzałam na zegarek i z wrażenia niechętnie warknęłam. Zabrałam naczynia i ruszyłam w kierunku kuchni. Chciałam odłożyć szklankę, ale złapałam jego pytające spojrzenie. Postanowiłam wyjaśnić:

- Dochodzi dziewiąta. Zaraz cisza nocna, psychole, zoboczeńce… Taka ładna buźka nie będzie ryzykować – mrugnęłam do niego porozumiewawczo. – Poza tym zanim dojdę do domu, zamarzną mi spodnie i ciężko będzie je ściągnąć.

Oparł się łokciami o blat.

- Chyba ja wolałbym je ściągnąć.

Zrzucanie tego na procenty było idiotyzmem, dlatego kiedy uświadomiłam sobie powagę tych słów, naczynia z głośnym brzęknięciem wylądowały w umywalce. Sięgnęłam nerwowo po teczkę, wrzuciłam ją do torby i ruszyłam w kierunku wyjścia. W końcu zajęłam mu więcej czasu, niż sama mogłam się spodziewać. Złapałam w locie kurtkę i odwróciłam się w celu wydukania kilku przeprosinowych słów. W jednej sekundzie jego ręce znalazły się na wysokości mojej głowy, a ciało zostało przygwożdżone do ściany.

- Powiedz mi tylko, że mam sobie odpuścić. Zrobię to – syknął.

Miałam wrażenie, że nie słychać niczego poza moimi nieregularnymi uderzeniami serca. Centrum stanowiła jego twarz, roziskrzone oczy i lekko uchylone usta, które czekały na pozwolenie.

- Etyka zawodowa? – szepnęłam, nawiązując do jego niedawno wypowiedzianych słów.

Zmarszczył nerwowo nos. Nie tego się spodziewał, ale jego ciało nadal nie dawało mi możliwości ruchu ani na centymetr.

- Dobranoc? – zapytał. – Żegnamy się, tak?

Kiwnęłam głową na znak protestu, dając mu tym samym zielone światło. Odrzucił kurtkę i przeniósł ręce ze ściany na moją twarz. Ten jeden pocałunek już na samym starcie przebijał wszystkie poprzednie, w których miałam miłą, lub mniej miłą, okazję uczestniczyć. Poczułam ręce błądzące po każdym zakamarku. Ale zupełnie skończona byłam w momencie, kiedy nacisnął kontakt, a naszą dwójkę spowiła całkowita ciemność. Wiedziałam już, że moje odwiedziny musiały mieć znacznie głębiej zakorzeniony powód, niż sama sądziłam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania