Poprzednie częściOstatni rocznik cz. 1

Ostatni rocznik cz. 11

Przysypiałam, kiedy do świata żywych przywrócił mnie dźwięk smsa.

"To może pizza?”

Zaśmiałam się, chowając głowę w poduszkę. Receptą na wszelkie dolegliwości według Wojtka było żarcie. Zawalisz kolokwium – zamów margaritę, migrena – zamów meksykańską, skiśnięte mleko – wegetariańska! Jakby czytając mi w myślach, przysłał kolejną wiadomość.

"Podwójny ser ;)”

"Bez towarzystwa nie będzie mi smakować”

Przetarłam załzawione oczy, odsyłając mu odpowiedź. Może to wcale nie był taki głupi pomysł? Spojrzałam na zegarek, który kilka minut wcześniej wybił pierwszą nad ranem.

Fakt faktem, byłam trochę głodna, ale wizja bańki kalorii o tak później porze nie należała do najprzyjemniejszych. Z drugiej strony…

Odblokowałam ekran, ale nie dostałam w odpowiedzi żadnej pseudoracjonalnej riposty. Było późno, Wojtek pewnie przysnął i nieświadomie wbijał się właśnie twarzą w kanciaste obramowanie smartfona. Otworzyłam spis kontaktów i wybrałam numer do jedynej sprawdzonej pizzerii, która znała pojęcie grubego, puszystego i niezjaranego jednocześnie ciasta. Postawiłam na wiejską z dodatkiem sosu meksykańskiego - czosnkowy siedział w moich kubkach smakowych jeszcze przez cały dzień na przód. Ohyda.

Odrzuciłam kołdrę i wyłowiłam z torby portfel. Czmychnęłam na palcach do kuchni, skąd zabrałam butelkę mineralnej i jeden z moich ulubionych kubków. Zaniosłam wszystko do sypialni, nie chcąc obudzić Sandry. Chwyciłam jeszcze telefon, ale nie znalazłam w nim ani jednej nowej wiadomości. Wypuściłam ciężko powietrze, pocierając kciukiem kiełkującą iskrę na wysokości lewej piesi, skąd promieniowało dziwnie bolesne uczucie. Zbliżał się początek maja, obrona magistra coraz bliżej, nie mówiąc już o końcu studiów. Miałam pracę, wsparcie rodziny, sprawy na uczelni dopięte na ostatni guzik. A mimo to, ostatnie miesiące zamiast być jedynymi z najlepszych, sprawiły, że chodziłam zdołowana i pełna stresu. Z ust Wojtka nie padła ani jedna deklaracja, żadne plany ani słowa, które odpowiedziałby na moje pytanie – "co dalej?”. Nie chciałam naciskać, ale cała sytuacja mi ciążyła. Kosowski stracił do mnie zaufanie i chociaż próbował zachowywać się w pełni naturalnie, widziałam, że miał do nas żal. Poza tym zaobserwowałam te wydawałoby się drobne aspekty w kontaktach z pozostałymi osobami z grupy. Zmienili się, rzucali ukradkowe spojrzenia, a mnie cała ta sytuacja zaczęła zastanawiać. Nigdy nie spoufalaliśmy się z Wojtkiem na terenie szkoły ani podczas zajęć. Wiedziałam, że nasza relacja jest ogromnie toksyczna, ale najgorszy był fakt, że nie chciałam tego zmieniać. Nie chciałam słyszeć, co będzie w czerwcu, co stanie się po obronie. Przez chwilę wystarczał mi sam seks i cały pakiet, który wchodził z nim w gratisie. Potem zaczęłam się angażować i zrozumiałam, w jakie bagno wdepnęłam. Pierwszy raz w życiu się zakochałam.

 

Usłyszałam w słuchawce piskliwy głosik, którego właściciel mógł liczyć sobie co najwyżej 19 lat. Delikwent poinformowałam mnie, że jest dwie ulice dalej i za kilka minut pojawi się przed drzwiami. Poinstruowałam go jedynie, aby zapukał, inaczej Sandra nakopałaby mi do tyłka, słysząc ujadanie dzwonka w środku nocy.

Chwyciłam do ręki wyliczone pieniądze i ruszyłam w kierunku wejścia, skąd dochodziło delikatne stukanie. Zapaliłam światło i przekręciłam zamek. Mój wzrok zatrzymał się na kruczoczarnych włosach, wynurzających się zza półmetrowego pudła z bombą kaloryczną w środku.

- Co tu robisz? – nie potrafiłam ukryć uśmiechu.

Zrzucił niechlujnie buty, zamknął za sobą drzwi i mijając moją drobną posturę, ruszył w kierunku kuchni.

- No tak – chrząknęłam, dreptając kilka centymetrów dalej – czuj się jak u siebie.

Podkurczyłam palce u stóp, słysząc jego gardłowy śmiech. Odłożył pudełko na stół, odwracając się w moją stronę.

- Co się stało z gostkiem od pizzy?

Zrzucił kurtkę i podszedł kilka kroków, kładąc ręce na moich biodrach. Cmoknął mnie leniwie w sam czubek głowy, a ja mogłam jedynie stać jak ta oferma i schować nos w jego koszulkę.

- Spotkałem go przed blokiem – podniosłam wzrok, a on wzruszył ramionami, parskając: - Dostał w łapę.

Zaśmiałam się, nurkując pod jego ramieniem. Zgarnęłam dwa talerze, obładowałam go pokrojonymi kawałkami i już chwilę później leżeliśmy wtuleni w mojej sypialni, pożerając bonusową kolację, albo naprawdę wczesne śniadanie – co kto woli.

- Mogłem się dzisiaj szybciej wyrobić – strzepał okruchy z koca, skupiając z powrotem całą uwagę na mnie – przepraszam.

- Daj spokój – machnęłam lekceważąco ręką, wgryzając się w kolejny kawałek pizzy. W takich momentach dziękowałam mocom boskim za mój zajebisty metabolizm – jadłam za pięciu, a i tak wyglądałam jak zawodowa anoreksja.

– Ten tydzień był beznadziejny. - Westchnął, chowając nos w moich włosach.

Leżałam między nogami Wojtka, oparta o jego tors, próbując wcisnąć w siebie ostatki obładowanego serem trójkąta.

- Był – potwierdził. Podniósł rękę, zakładając mi kosmyk za ucho. – Nie pozwól mi tego spieprzyć, maluchu.

Znieruchomiałam z otwartą buzią. Odłożyłam pizzę, odwracając się w jego stronę.

- Czuję, że coś się zmienia – ciągnął. – Powiedz, że nie mam się o co martwić.

Nie miał, przynajmniej nie z mojej strony.

Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, w a on odpowiedzi chwycił mnie za rękę, przyciągając do swoich ust. Czułam jego oddech na brodzie, kiedy ostudziło nas nieśmiałe pukanie do drzwi.

- Mogę?

Chrząknięcie Sandry wprawiło mnie w lekkie osłupienie, do tego stopnia, że inicjatywę przejąć musiał Wojtek.

- Wchodź – machnął ręką.

Odłożyłam pudełko na podłogę, jednocześnie korzystając z okazji, aby ułożyć się po jednej stronie łóżka. Przy okazji zerknęłam na zegarek, który kilka minut wcześniej dobił drugą nad ranem. Sandra stanęła metr od nas, przeczesując z zażenowania swoje blond fale.

- Nie mogę spać – rzuciła po prostu.

Wojtek objął mnie ramieniem, posyłając jej szeroki uśmiech. Ze zdumieniem obserwowałam jego zachowanie. On, Sandra i nić sympatii to jak słodki barbecure do cheeseburgera – złe połączenie.

Odrzucił kawałek kołdry po wolnej stronie łóżka. Moja przyjaciółka posłała nam tylko figlarne spojrzenie i już kilka sekund później pełzła w stronę Wojtka. Położyła głowę na jego piersi, dokładnie tak jak ja, a on objął nas obie jeszcze mocniej. Zdążyłam zgasić lampkę, kiedy dobiegł mnie słaby głos Sandry.

- Przepraszam – westchnęła. Poczułam, jak Wojtek się spina. Ciągnęła dalej: - Przepraszam, że byłam dla was jak wrzód na tyłku. Macie moje błogosławieństwo. Ale jak jeden włos ze łba zgubi, to ci jaja wykręcę, rozumiesz?

Podniosła głowę, lustrując Wojtka, którego malujące się na twarzy zdumienie było wręcz namacalne. Podniósł do góry dwa place, posyłając jej uspokajający uśmiech. Przewróciła jedynie oczami, z powrotem sadowiąc się w jego ramionach.

- Sprzątaj po sobie łazienkę i nie dotykaj swojej szczoteczki moją.

- Spoko – rzucił po prostu. - Coś jeszcze?

Z całkowitą powagą studiowała jego słowa. Nie podnosząc głowy, dodała cichszym głosem:

- Mógłbyś też uprzedzać, kiedy znowu weźmie cię w nocy na maraton.

Poczułam jak się szczerzy. Tym razem to ja nie wytrzymałam – zakryłam ręką usta, wybuchając śmiechem.

 

Z samego rana obudził mnie łomot w drzwi. Wojtek jęknął w proteście, zgarniając mnie pod swoje, nie da się ukryć, kilkanaście kilogramów cięższe ciało. Syknęłam, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Znając jego tryb życia, siódma rano dla niego to etap, w którym z jednej połowy snu przeskakujemy na drugą.

Wygrzebałam się z łóżka, lustrując dodatkowo syf, który zdążył się narobić dookoła. Brakowało jeszcze pustych butelek po piwie i byłby obraz rodem z jakiejś meliny. Wojtek przewrócił się na brzuch, zarzucając kołdrę na głowę. W tej samej pozycji kilka centymetrów dalej spała Sandra, z tą różnicą, że powietrze z nosa wypuszczała prosto do materaca, myszkując dodatkowo z poduszką na głowie.

Nałożyłam na nogi dresy i doczołgałam się do drzwi. Otworzyłam je, a że nie zdążyłam przyzwyczaić jeszcze oczu do porannego światła, starałam się przynajmniej nasłuchiwać głosów. A to był błąd.

- Martuś! – to jedno piśnięcie sprawiło, że rozbudziły się wszystkie krwinki w moim zjechanym ciele.

Przetarłam oczy, wygrzebując się z objęć kobiety.

- Co wy tutaj robicie, mamo?

Prychnęła, oddalając od siebie to pytanie. Wciągnęła tatę do środka, odwieszając swój kremowy płaszcz na jeden z haków. Normalnie skakałabym z radości, gdyby nie fakt, że przywiało do kompletu jeszcze jedną osobę.

- Coś się stało, Michał? – zapytałam, minimalnie wpuszczając go do salonu.

Boże… To się nie mogło dziać.

- Zobaczyłem twoich rodziców pod klatką – machnął lekceważąco ręką. Uśmiechnął się złośliwie, lustrując pomieszczenie. – A że dawno u was nie byłem, postanowiłem wpaść.

Wpaść do nas, sam z siebie – coś mi nie pasowało.

Rozłożył szeroko ręce, zgarniając mnie do uścisku.

- Doprawdy. Rozkoszne – mój tato uśmiechnął się serdecznie, widząc naszą kiczowatą otoczkę. Poznali Michała dobre kilka miesięcy temu i chyba skrycie liczyli na coś więcej niż czyste koleżeństwo. Tata chrząknął, wracając do tematu. - Przywieźliśmy zakupy.

Mój staruszek rozłożył siatki na stole, nie zwracając uwagi na mamę, która lustrowała właśnie kuchnię.

- Przydałoby się kurze zmieć. Porządnie – zaznaczyła, chrząkając. – W komodzie w łazience powinnaś mieć jeszcze mleczko, zrób to dzisiaj. Mogłabyś też począć coś z tą lodówką, ten ser zacznie chodzić, jak tak dalej pójdzie! – żachnęła się, wracając do śledztwa. Ku mojemu przerażeniu, ruszyła w kierunku sypialni. – Zobaczymy, jaki bałagan został w szafach. Bawełna i satyna muszą wisieć na wieszakach. Obowiązkowo.

- Mamo – chwyciłam ją za łokieć w tym samym momencie, w którym pchnęła drzwi do mojego pokoju.

- Ojej.

Teatralnym gestem zasłoniła ręką usta, mrugając kilkakrotnie. Sandra podskoczyła na łóżku, odwracając głowę w naszą stronę.

- Witam! – zaświergotała, ledwo łapiąc ostrość.

Wojtek nie obrzucił nas ani jednym spojrzeniem, skupił wzrok na poduszce. Mruczał coś pod nosem, jakby docierał do niego właśnie obraz całego zajścia. Przypuszczam, że recytował właśnie solidną wiązankę przekleństw. Niezłe pierwsze wrażenie, nie ma co.

- Sandra – moja mama kiwnęła głową, posyłając w jej stronę nerwowy uśmiech. – Nie przeszkadzajmy twoim przyjaciołom – szarpnęła mnie za rękę, zatrzaskując za sobą drzwi.

Pociągnęła mnie w stronę kuchni, gdzie pozostała dwójka intruzów zdążyła się na dobre zadomowić. Michał siedział ze szklanką coli, a tata świdrował mi lodówkę.

- Mogłaś mnie uprzedzić, że masz gościa – syknęła.

Spojrzałam na nią z politowaniem, czując jak łomocze mi serce.

- Gościa? – Michał poderwał się z sofy. – Jakiego gościa?

Coraz piękniej. Chciało mi się wyć, a jednocześnie wydrapać mu te zawisne oczka. Nie wierzę, że pojawił się u nas całkiem przypadkiem z myślą o herbatce.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową, nie potrafiąc wydukać ani jednego słowa. I właśnie wtedy nastąpił moment kulminacyjny. Poczułam gorącą dłoń nad tyłkiem i tą charakterystyczną chrypę, przez którą w tamtym momencie prawie dostałam postoju krwiobiegu. Spojrzałam na Wojtka, który zignorował wszystkich – ode mnie, po Michała, kończąc na Sandrze, która tak samo jak on – pojawiła się, nie mam cholernego pojęcia kiedy.

- Nie najlepszy początek, przyznam bez bicia. – Chrząknął z uśmiechem, skupiając na sobie uwagę taty. Podali sobie ręce. – Wojtek Skawiński.

Tata zlustrował go zdecydowanie zbyt długo, wymieniając uprzejmości. Z mamą nie było tak łatwo, nawet nie próbowała ukrywać niezadowolenia.

- Michaś – świergot mamy sprawił, że dostałam gęsiej skórki w miejscach, o których nie warto się rozpisywać.

Popatrzyłam na niego z politowaniem.

- E tam – machnął ręką w stronę Wojtka. – My się już znamy.

W tej samej chwili mamie zapaliła się czerwona lampka i zaczęła cały wywiad zwiadowczy. Nawet nie skupiałam się na pytaniach. Byłam prawie pewna, że jak wszystko wyjdzie, to mnie posiekają w kostkę.

- Nie musisz tego robić – spojrzałam na Wojtka z politowaniem.

- Muszę.

Jęknęłam. Nie chciałam tego przedstawienia.

- Dlaczego?

Chwycił mnie za łokieć, sycząc do ucha:

- Bo cię kocham, idiotko.

- Dobra, dość! – tata klasnął entuzjastycznie w ręce, przerywając wszelkie debaty. – Nie przeszkadzamy wam, wpadniemy później.

Stałam jak słup.

Czy on właśnie…?

Sandra coś dukała, Wojtek rzucił jakimś żartem, a ja – w przeciwieństwie do taty – nie rozumiałam ani jednego słowa. Stałam jak ofiara losu i buforowałam to, co powiedział przed sekundą.

Czy on właśnie…?

Z letargu wyrwał mnie głos mamy.

- Wytłumaczysz mi tą sytuację później. – Przejechała ręką po koszulce, zgarniając zagubionego włosa. – Czekam na telefon.

Zabrała torbę, płaszcz, po drodze gromiąc wzrokiem tatę. Ten jedynie zdążył ponieść bezradnie ręce i chwilę potem usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.

Spojrzałam na salon. Po jednej stronie stał Michał, Sandra odhaczała już drugi kilometr schadzki w tą i z powrotem, a Wojtek przysunął się w moją stronę.

- Więc?

Zniecierpliwione prychnięcie Michała sprawiło, że Wojtek zerwał się kilka kroków w przód.

- W co ty grasz? – warknął.

Powstrzymałam go za łokieć, co najwidoczniej rozdrażniło Michała jeszcze bardziej.

- Na pewno nie robię ze swojej studentki prywatnej dziwki! – syknął.

Wszystko działo się tak szybko, że nie miałam szans na jakąkolwiek reakcję. Wojtek w jednej sekundzie stał przy mnie, a w drugiej przyciskał już Michała do zimnej ściany. Podniósł go za kołnierz koszuli, unosząc nad wysokość swojej twarzy.

- Jeszcze jedno słowo, a wsadzę ci nogi do dupy. Rozumiesz?

- Proszę… - na te jedno słowo oboje podnieśli na nas wzrok. Sandra patrzyła na Wojtka błagalnym wzrokiem, a jemu nie pozostało nic innego, jak oderwać się od Michała. Upadł na ziemię, opierając się o ścianę i dysząc z niemałym trudem. Mimo wszystko, nie pozbył się złośliwego uśmiechu z twarzy.

Wojtek zgarnął jego rzeczy, rzucając mu centralnie pod nogi.

- Przepraszasz i wypierdalasz, czy wypierdalasz od razu?

Spojrzałam na Michała, który z krzywym uśmiechem podniósł się z miejsca i ruszył w kierunku wyjścia. Zanim jednak zamknął za sobą drzwi, odwrócił się w moją stronę, wzruszając ramionami:

- Spieprzysz sobie życie na własne życzenie, Marta.

Nie zdążyłam nawet niczego powiedzieć, kiedy Wojtek zatrzasnął za nim drzwi. Widziałam teraz czystą furię w jego oczach i zastanawiałam się, gdzie się podział koleś, który jeszcze kilka tygodni temu machał mi przez nosem zasadami etyki.

- Jak się czujesz? – szepnęłam.

- Z tym, że moi teściowie myślą, że zaliczyłem trójkącik w łóżku ich córki, czy z tym, że twój przyjaciel jest sukinsynem?

Podeszłam do niego, opierając czoło o jego obojczyk.

- Twoi teściowie… - powtórzyłam, uśmiechając się minimalnie. Spojrzałam w górę, obserwując figlarny błysk, który stopniowo wracał na swoje miejsce. – Myślę, że trzeba was sobie w końcu przedstawić. Tak, jak należy.

 

/zostaw komentarz plox/

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Kociara 24.04.2016
    Super opowiadanie :) jestem ciekawa reakcji rodziców Marty :D 5
  • Endajs 24.04.2016
    Dziękuję za komentarz! 8)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania