Poprzednie częściOstatni rocznik cz. 1

Ostatni rocznik cz. 3

Wieczór przebiegł się bez żadnych zbędnych rewelacji. Część osób postanowiła zostać w schronisku, inni wybrali się do miasta. Druga opcja okazała się być naprawdę niekorzystna dla dziewczyn, bo większość z nich wróciła z przymrożonymi doczepkami.

Byłam dziwnie zdruzgotana. Chciałam z kimś porozmawiać, zasięgnąć bezstronnej opinii odnośnie Wojtka, ale nie miałam większych możliwości. Sandra postanowiła korzystać z dni urlopu, ja zostałam w pokoju. Pomimo początkowych protestów, porzuciła wyrzuty sumienia i dołączyła do imprezy, w której uczestniczyła większa część przybyłych.

Nie miałam ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Chciałam w spokoju pomyśleć i błagać niebiosa o szybki powrót do domu. Miałam przeczucie, że moja farsa dopiero się rozpoczyna.

 

Następnego dnia wstałam nieco po szóstej. Sandra chrapała ze zdwojoną siłą, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że zabawa była naprawdę udana. Uprzątnęłam rzeczy, wyszłam do łazienki, aby wykreować się na cywilizowanego człowieka i przykucnęłam przy łóżku przyjaciółki. Chciałam, żeby przed wyjściem zjadła porządne śniadanie, a gdyby nie moja ingerencja, przespałaby całe południe. Jak się z resztą spodziewałam, moja nieprzemyślana troska zmierzyła się z wiązanką przekleństw i niecenzuralnych określeń z ust niewyspanej współlokatorki.

Całą grupą mieliśmy wybrać się w góry – pełni sił i zapału. W każdym razie, taki był plan – nie jestem pewna czy skacowane wyrostki wchodziły w skład pakietu.

Ubrana od góry do dołu, ruszyłam za znajomymi. Nie przeszkadzało mi to, że zrezygnowali z jakiejkolwiek chęci konwersacji ze mną. W sumie, nie dziwię się – musiałam być mocno humorzasta. Jedynym pocieszeniem w tamtej chwili okazały się być ukradkowe spojrzenia Wojtka. A właściwie jedno – to, kiedy o mało co nie zginęłam potykając się o jakiś cholerny korzeń. Bohater z bożej łaski, mógłby mnie przynajmniej złapać, jak na Adonisa przystało. Ale nie – z totalnym lekceważeniem i papierosem w ręce kroczył ciągnąc za sobą wianek śliniących się smarkatych. Chciało mi się rzygać, naprawdę. I najchętniej bym to zrobiła w jakimś niewinnym, dostojnie wyglądającym krzaczku, gdyby nie Michał, który starał się dotrzymywać mi towarzystwa. Jakoś sto metrów przed celem wyprawy uznałam, że muszę się jakoś odciąć od jego nadgorliwości. Nie chcę być niedelikatna, ale był w tamtej sytuacji wrzodem na tyłku. Naturalnie, jak na moją imponującą inteligencję przystało, powiedziałam, że muszę siku. Znalazłam odpowiednie miejsce i – co będę poetycko nad tym rozmyślać - po prostu zdecydowałam się na słowiański przykuc. Zrobiłam jeszcze parę głębszych oddechów i postanowiłam wrócić do grupy. Nie mogli się daleko oddalić, ale nie chciałam ich przecież zgubić. Jestem pewna, że nie wytrzymałabym pięciu minut z myślą o nadchodzącej nocy, sąsiadując ze stadem niedźwiedzi, wilków i zielonych robali. Nie mówiąc już o tym, że najpewniej zamarzłabym na kostkę w ciągu pierwszej godziny.

- Faktycznie macie flegmatycznie ruchy przy siusianiu – rozbawiony bełkot wprawił mnie w takie zaskoczenie, że cudem nie runęłam twarzą w zaspę.

Podniosłam głowę, a mój wzrok zatrzymał się na twarzy Wojtka, który z nieodgadnionym wyrazem opierał się o najbliższy konar drzewa. Odepchnął się nogą i nieśpiesznie ruszył w moim kierunku. Staną naprzeciw rzucając podejrzanie cichym tonem:

- Ceniony przyjaciel?

Początkowo nie wiedziałam, co właściwie ma na myśli, aż w końcu mnie oświeciło. Chryste, czy on naprawdę nie mógł odpuścić tematu Michała? Zebrałam ostatki dumy i wysoko podniesioną głową ruszyłam w kierunku upatrzonego szlaku.

- Marta… - pełną gracji i dostojności scenerię psuła jedynie wizja podążającego za mną, rozwścieczonego trolla. - Pogadamy. Teraz.

Jak na zawołanie, stanęłam jak wryta. Nie miało to jednak nic wspólnego z rozdrażnionym facetem, raczej z dziwnym uczuciem kłębiącym się w dolnej partii moich ubrań.

Wojtek przystopował widząc moją skonsternowaną minę.

- Co się stało?

- Mam coś… - byłam pewna, że moje policzki zrobiły się szkarłatne, a zaciśnięte kurczowo nogi mogłyby mi za minutę odpaść.

- Coś? Coś ci jest? – z lekkim przejęciem przystanął krok bliżej tak, że miałam okazję widzieć rozbawienie malującej się na jego twarzy – heej - ponaglał.

- Mam coś w majtkach – jękłam żałośnie.

Jezu, czy ja naprawdę nie mogłam wysiusiać się w normalny sposób? Nie dość, że było cholernie zimno i odpadały mi wszystkie dziesiątki palców, na dodatek jakieś podejrzanie ruchliwe stworzenie postanowiło pozwiedzać mój tyłek. Jakby tego było mało, miałam na sobie feralne majki z koronką! Włożyłam je tylko dlatego, że były na wierzchu walizki – nie chciałam grzebać po spodzie, bo hasał wprawiłby Sandrę w konkretną kurwicę.

- Jak to – powtórzył prychając – w majtkach?

- Musiało mi coś wejść kiedy… kiedy robiłam siuku – sprostowałam z żałosnym jęknięciem.

Czekałam tylko na moment, w którym będę mogła pogratulować sobie rekordu Guinnesa w byciu największą kretynką na kuli ziemskiej. Na dodatek mój zmieszany towarzysz nie wytrzymał i zaczął zanosić się śmiechem. Wkurzał mnie, był przemądrzałym, egocentrycznym mitomanem, nie potrzebowałam go do szczęścia! Warknęłam i gwałtownym szarpnięciem wyswobodziłam się z jego łap. Pomyślałam, że poradzę sobie sama, nawet jeżeli w moich majtkach miałaby siedzieć mała ankonda.

- Okej, przepraszam – skapitulował, chociaż widziałam, że nadal chce mu się wyć – musimy to wyjąć – powiedział, wymownie wskazując na moje krocze. Widząc moją zszokowaną minę, postanowił obrać inny rodzaj taktyki – to może być zwykła igła, a może jakiś rozdrażnione zwierzątko, któremu niegrzecznie przerwałaś zimowy letarg.

Koleś się ze mnie perfidnie śmiał, a ja nie mogłam się ruszyć ani na krok. Stałam jak sparaliżowana, przetwarzając jego ostatnie słowa. A co jeśli miał racje? Nie zorientowałam się nawet, że zdołał się nieznacznie zbliżyć. Stał teraz dosłownie milimetry ode mnie, a jego ręka powędrowała do mojego rozporka.

- Nic nie powinno się stać, o ile zaczniesz oddychać – usłyszałam przy uchu.

Z trudem wypuściłam powietrze i spojrzałam w dół. Co za absurdalna sytuacja! Gówniana, irracjonalna, kurewsko sfiksowana! Nigdy nie byłam ekspertem w przeklinaniu, ale w tamtym momencie miałam ochotę wykrzyczeć wszystkie inwektywy świata.

Jak na złość, cała sytuacja zaczęła na mnie działać, albo raczej na moje dziwnie skonstruowane libido. Jezu, to chore. Jego zimne dłonie zwinnie przedostały się pod gumkę majtek, tak, że miał świetny widok na koronkę. Usłyszałam jak wciągnął głośno powietrze. Włożył palec pod gumkę bielizny, a ja miałam wrażenie, że zaraz, kurwa, zacznę mu sapać prosto na nos. Dosłownie. Leniwym gestem ruszył w dół, ciągle nie podnosząc wzroku. Sama stałam jak sparaliżowana – nieskłonna do żadnych ruchów ani wydukania jednego, prostego zdania, które mogłoby to przerwać. To było chore, autentycznie. Miałam ochotę się wiercić, błagać, by pod żadnym pozorem nie przestawał, ale wszystkie moje zmysły odmówiły współpracy. Mogłam jedynie stać i obserwować idealne, nieco rozchylone usta i poszerzone źrenice. Już miałam zaprotestować, kiedy jego ręka, swobodnie badająca najintymniejsze zakamarki mojego ciała, znalazła się na moją głową, trzymając niezidentyfikowany, brązowawy obiekt. Obrzydlistwo! Jak pomyślałam, tak zrobiłam i chwilę później przez całe moje ciało przeszły nieprzyjemne drgawki.

- Hej, mała – szarpnięciem przyciągnął mnie milimetry od swojej twarzy – już, koniec. Nie ma nic.

Aby zachować równowagę wczepiłam się trzęsącymi dłońmi w jego kurtkę, znajdując się jeszcze bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Czułam każdy zapach, każdy oddech, a zamiast strzelić go w twarz, stałam i dygotałam jak ostatnia oferma. Podniosłam wzrok, natychmiast tego żałując. Grafitowe oczy wwiercały się we mnie, a rozchylone usta dokładnie mówiły, że to dopiero początek całej przygody. Nagle poczułam szarpnięcie z tyłu głowy, a jego ciepłe usta opadły na moje. Pchnął mnie do tyłu i przycisnął do najbliższego konara drzewa. Z ręką na sercu - nigdy w życiu żaden osobnik nie doprowadził mnie do takiej gorączki. Rekord Guineessa w kretynizmie gwarantowany, mogłam sobie pogratulować. Odrzuciłam wszystkie myśli i oddałam się chwili, która okazała się być zdecydowanie za krótka. Nagle, odsunął się jak oparzony i zrobił kilka szybkich kroków w tył.

- Kurwa! – warknął przeczesując nerwowo włosy.

Stałam rozdygotana i podekscytowana niedawną sytuacją. Wkurzał mnie, chciałam więcej! Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na Wojtka, który z miną godną Oscara odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drogi. Zostawił mnie skonsternowaną i pobudzoną jak nigdy przedtem – jednym, durnym pocałunkiem. Zerwałam się i chwiejnym krokiem pomaszerowałam w jego stronę, co okazało się być dość trudne, biorąc pod uwagę niedawne zajście. On jednak, stawiając na całkowitą ignorancję, pomaszerował prosto przed siebie.

- Masz dziewczynę? – zagaiłam próbując zwrócić jego uwagę – to o to tutaj chodzi?

Prychnął i wskazał na mnie lekceważąco.

- Dziewczynę? – powtórzył z niedowierzaniem . - Myślisz, że pakowałbym się w takie gówno mając dziewczynę? – dodał z wyraźnym naciskiem na ostatnie słowo, zupełnie tak, jakby było nadzwyczaj zabawne.

Nie rozumiałam tego. Kompletnie. Co więcej, strzępki ekscytacji zniknęły wraz z jego ostatnim zdaniem. "Gówno"? Czy ten człowiek kompletnie zwariował? Nagle, całkowicie zrozumiale, przeszył mnie gniew. Może powodem było to, że marzłam trzecią godzinę na śniegu, a moje ciało zaczęło nieźle protestować. W dodatku obiekt moich ostatnich westchnień i nieprzespanych nocy żwawo maszerował przed siebie, ani na moment na mnie nie spoglądając. Czy on w ogóle wiedział gdzie właściwie idzie? W pobliżu nie było żadnego żywego ducha, stopniowo się ściemniało, a śnieg przybrał na intensywności. Uświadomiłam sobie, że doszliśmy do rozgałęzienia, w przy którym zostawiłam znajomych z powodu feralnej przerwy na siku.

- Powinniśmy…

- Dziesięć minut i będziemy w ośrodku - przerwał.

Nieudolnie próbowałam wyjaśnić, że obrał złą taktykę i trasa, którą ja zaproponowałam będzie co najmniej dwa razy krótsza. Jak na egocentryka przystało, odwrócił się, rzucił coś pod nosem i zignorował moje słowa. Chryste, co ja mu właściwie zrobiłam? Patrząc jak oddala się bez jakiegokolwiek zainteresowania, poczułam totalne znudzenie. Szarpnęłam torbę i podreptałam w przeciwnym kierunku.

- Marta! – usłyszałam rozdrażniony ton, który na moje nieszczęście przysiało echo.

Ignorując ostrzeżenie w jego głosie, skrzyżowałam ręce, ruszyłam przed siebie i rzuciłam na pożegnanie:

- Goń się dupku!

Sekundę później poczułam szarpnięcie. Był zdyszany i niebywale uroczo wkurwiony. Ten widok będzie nawiedzał mnie do końca życia

– Ośrodek – recytował z zaciśniętymi zębami, jakby rozmawiał z małym dzieckiem – w tamtą stronę!

Wskazał palcem za siebie, ale ja nie ustępowałam.

- Który raz tu jesteś? – warknęłam będąc naiwnie pewna, że moja kobieca intuicja mnie nie zawiedzie.

- Co to ma do rzeczy?

Uśmiechnęłam się z wyższością, wiedząc, że jestem na wygranej pozycji.

- Idę tędy – nie odpuszczałam – albo z tobą, albo sama.

Odwróciłam się i ruszyłam po górę. Mój starszy znajomy odpuścił i rozsądnie niczego nie komentował. Wyrzucił jedynie pod nosem wiązankę przekleństw i bez protestu znalazł się tuż obok. Śnieg zdążył się już na dobre rozpadać i musiałam się nieźle wysilić, żeby cokolwiek zobaczyć.

- To jest twój cel, uparty dzieciaku? – krzyknął, chociaż i tak ledwo go zrozumiałam.

Przed nami wyrosła mizerna chatka, będąca jedynym śladem ludzkości w okolicy. Faktycznie, miał rację, jeżeli chodzi o drogę. Mimo wszystko, byłam z siebie zadowolona – nie mówiąc już, że rozpierała mnie irracjonalna duma.

Z zewnątrz niewiele dało się wyczytać – nic dziwnego, była cała ośnieżona. Za to środek był istnym rajem dla turystów i zapalonych obozowiczów. Była zdecydowanie większa, niż spodziewałam się po pierwszym rzucie oka. Ściany wyłożone były czerwoną cegłą, blat i stoły były z ciemnego drewna, a za całkowitą charyzmę odpowiadały dywany ze skóry niedźwiedzia. Przez długą chwilę byłam w raju, aż nagle ostudził mnie zimny ton Wojtka:

- Znajdź coś wolnego. Zapytam o telefon, może mają coś, z czego da się zadzwonić.

- Na cuda bym nie liczyła – rzuciłam zjadliwie, a moją nagrodą stało się rozgorączkowane spojrzenie. Chyba chciał coś dodać, ale postawiłam na ignorancję, wpędzając go tym w jeszcze większe zdumienie.

Z trudem przecisnęłam się przez tłum rozświergotanych turystów i zajęłam miejsce przy jedynym wolnym stoliku. Znajdował się zaraz obok okna, dlatego miałam świetny widok na krajobraz. Właściwie, nie wiele mogłam zobaczyć. Rozpadało się na dobre, pomyślałam, że jeżeli spędzimy tu chociażby godzinę, w takim tempie zasypie nas po szyje. Spojrzałam w kierunku baru. Wojtek z zaangażowaniem próbował wytłumaczyć coś kelnerce, ale ta zaśmiała się i uraczyła go dwoma kubkami gorącego napoju. Zrezygnowany pokręcił głową i wbił we mnie złowróżbne spojrzenie. Podskoczyłam na krześle wiedząc, że nic dobrego mnie teraz nie czeka, ale po co ukrywać, byłam gotowa zabić za porcję gorącej czekolady. Parującej dawki, która jak na życzenie pojawiła się przed moimi oczami. A raczej dwie. Podał mi jedną, usadowił się naprzeciwko i westchnął zrezygnowany.

- Pij. Musimy porozmawiać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania