Poprzednie częściOstatni rocznik cz. 1

Ostatni rocznik cz. 9

Ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie. Wyglądałam… inaczej. Bardziej pobudzona, podekscytowana i niecierpliwa. Miałam wypieki na policzkach, świetliki w oczach, a z każdą kolejną sekundą moje ciało dygotało ze zdwojoną siłą. Odblokowałam telefon. Za dziesięć minut zaczynaliśmy, a ja tkwiłam w toalecie jak ostatnia oferma. Chwyciłam torbę i już miałam się odwrócić, kiedy drzwi zostały otwarte za sprawą silnego, pełnego pewności siebie pchnięcia.

- Tutaj jesteś! – Sandra znalazła się nagle znacznie bliżej, niż tego chciałam. Zmarszczyła brwi, lustrując mnie od dołu do góry. – Jesteś zarumieniona.

- Pewnie grypa – rzuciłam wymijająco, łapiąc przyjaciółkę za rękę. – Chodź, nie chcę wejść ostatnia.

- Racja – zachichotała. – Wyczerpałaś już u niego limit wielkich wejść, prawda?

Skrzywiłam się, słysząc, jak nawiązuje do naszego pierwszego spotkania z Wojtkiem. Jezu, nawet po takim czasie mogłabym zapaść się pod ziemię. Byłam wtedy tak rozkojarzona, że wparowałam mu na środek auli, dobrych kilkanaście minut po rozpoczęciu wykładu. Chyba wolałabym usłyszeć porządny opieprz, ale on uznał całe zajście za niezwykle komiczne, mało nie ryknął mi śmiechem w twarz. Boże, musiałam wyglądać naprawdę beznadziejnie, skoro zareagował w tak niedyskretny sposób.

- Hej, odleciałaś – szturchnęła mnie w ramię.

Podniosłam głowę. Magicznym sposobem znalazłyśmy się kilka metrów od sali. Było tłoczno, każdy rozmawiał, niektórzy próbowali się wzajemnie przekrzyczeć, co skutkowało naruszeniem bębenków. Nic przyjemnego. Odetchnęłam z ulgą, widząc, jak kolejne osoby wchodzą do środka. Ściągnęłam skórę i zginając łokieć, przerzuciłam ją przez ramię. Strzepałam jeszcze niewidoczne paprochy ze spódnicy i ruszyłam za innymi. Nie miałam pojęcia, skąd wziął się ten irracjonalny stres. Była połowa marca, tygodnie leciały, a ja nadal nie potrafiłam przystawać się do zmian. O ile całą tą sfiksowaną sytuację można nazwać zmianą w moim życiu. Od ostatnich incydentów, kiedy nasz dziwny układ nabrał rozmachu, nie byłam na ani jednym wykładzie Wojtka. Miałam sporo zaległości, spotkań z promotorem i innych studenckich powinności, za które postanowiłam zabrać się na jego godzinach. Może dlatego, że sam przedmiot miałam w małym paluszku. Ewentualnie mogłabym postawić na lęk. Druga opcja wydała się bardziej wiarygodna – cholernie bałam się tych lekcji, byłam pewna, że dyskrecja, na jaką się umówiliśmy, całkowicie się spieprzy. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Gdyby jeszcze dwa miesiące wcześniej ktoś powiedział mi, że wdam się w romans z własnym wykładowcą, popuściłabym porcję ze śmiechu. Ja? Niemożliwe. Każda, ale nie ja.

Rozejrzałam się po sali, utwierdzając się w przekonaniu, że Wojtek jeszcze nie przyszedł. Słychać było strzępki rozmów, śmiechy, dzięki czemu mogłam się w spokoju przyjrzeć całej grupie. Łatwo przywiązywałam się do ludzi. Minęło raptem pół roku, a większość z nich stała się dla mnie jak rodzina. W dużym stopniu patologiczna, ale jednak rodzina. Jasne, że były wyjątki. Nawet na studiach człowiek spotyka osoby, na widok których automatycznie włączają się kurwiki w oczach. Przykładem była chociażby Dakota. Tlenione blond włosy, kilogramowe, skórzane wdzianko i tak prostacki sposób wypowiedzi, że niejednokrotnie traciłam wiarę w homo sapiens. Homo – możliwe, ale "sapiens” w jej wykonaniu nie było najskuteczniejsze.

Dalej – Alan. Przeniosłam spojrzenie na drugą stronę pomieszczenia, gdzie kościsty chłopaczek próbował zaimponować jednej z dziewczyn swoim irytującym barytonem. Miał lekkiego garba, nos w piegach i nie więcej niż sześćdziesiąt pięć kilogramów. Mimo tego, że momentami przypominał mi kurę – sam uważał się za niezwykle charyzmatycznego gościa, który jest jednocześnie obiektem westchnięć 3/4 płci pięknych z roku. Zawsze się zastanawiałam, czy przypadkiem nie bierze jakiś prochów. Bo jakim cudem można być tak odizolowanym od bolącej rzeczywistości?

Wyciągnęłam z torby teczkę, rzuciłam ją na kolana i oparłam głowę o siedzenie. Przymknęłam ze znużenia oczy, chcąc chociaż na chwilę uwolnić się od wszystkich krzykliwych dialogów, toczących się z każdej z czterech stron. Nagle, jak na życzenie, zapadła grobowa cisza. Zaalarmowana podniosłam głowę, a mój wzrok padł prosto na głębinowy błękit oczu Wojtka. Jeżeli nie zejdę przed końcem tego wykładu, stanie się cud nad cudami. Złapał moje spojrzenie, ale sekundę później ruszył w przeciwnym kierunku. Mimo ignorancji i chłodu, jakim zdążył mnie obrzucić, wiedziałam, że nie pozostaje całkowicie obojętny. Możliwe, że stało się to za sprawą nowego nabytku z Calzedonii, który idealnie wpasował mi się w spódnicę i botki. Uśmiechnęłam się w duchu – całkiem możliwe. Miałam na sobie czarne podkolanówki, które, mimo zapewnień ekspedientki, były tak cholernie cienkie, że – przysięgłam na bóstwa – pierwszy i ostatni raz je włożyłam. Zwłaszcza w taką pogodę.

Ze świata pełnego niebieskich migdałów wyrwał mnie głos Wojtka:

- Okej, dzień dobry – zaczął. – Dzisiaj spuszczamy trochę tempo i przerabiamy największy bezsens, na jaki mógł wpaść odpowiedzialny za grafik.

Uśmiechnął się złośliwie, widząc okrzyki niezadowolenia, które mimowolnie wydała z siebie większość grupy. Oparł się o biurko, co raczej nieświadomie weszło mu w nawyk, i odczekał kilka sekund.

- Historia języka angielskiego jest niezwykle fascynującym zjawiskiem, a wasze życie zmieni się po tej lekcji na lepsze. Więc łaskawie przestańcie zmieniać się w gderające mohery, jasne? – Sala ucichła, więc Wojtek ciągnął dalej: - Kto mi powie coś o Szekspirze?

Niby banalne, a jednak nie wpadła mi do głowy nawet data urodzin. Ja nie podołałam, ale większość wyrywała się już do odpowiedzi. Jakimś dziwnym trafem, szczególnie damska rzesza grupy. Chciało mi się śmiać.

- Poeta, dramaturg. Autor kronik, komedii, tragedii i 36 sztuk.

Wojtek przejechał dłonią po twarzy, skupiając się na dziewczynie.

- Dobrze, Dakota. – Dziewczyna błysnęła śnieżnobiałymi zębami, nie ukrywając nawet irracjonalnej dumy. Jej połechtane ego ucichło, kiedy dodał: - Może ktoś teraz zadziwi mnie faktem, którego nie znajdę na Bezużytecznej?

Głosy się uspokoiły, nikt nie chciał pójść na pierwszy ogień. Widząc postawę studentów, wsunął kciuki w kieszenie spodni i podszedł do rzutnika.

- Mówimy dzisiaj o zapożyczeniach z łaciny i języka niemieckiego, czyli o samym języku staroangielskim.

- Anglosaski inaczej, oczywiste – piskliwy świergot Dakoty sprawił, że zacisnęłam z irytacji palce u stóp. Nie byłam pewna, czy pod koniec wykładu moje botki będą w stanie nienaruszonym.

- Nie wydaje mi się, żebym prosił o jakiekolwiek komentarze – upomniał ją, nie zmieniając nawet pozycji. – A jeżeli nie proszę, nie chce ich słuchać.

Zerknęłam na Dakotę. Jej podminowanie było namacalne. Poznałam właśnie kolejny typ płci pięknej, której, broń Boże, nie zwraca się uwagi. Michał nachylił się do mojego ucha.

- Profesorek nie w sosie – szepnął.

Odwróciłam się w jego stronę, zatrzymując wzrok na dłoni, którą czystym przypadkiem oparł o moje siedzenie. Westchnęłam zrezygnowana. Muszę mu to przyznać, strasznie zdeterminowany z niego facet.

Wojtek odpalił leniwym gestem rzutnik, który chwilę później posłał na tablicę białą smugę światła. Uruchomił prezentację i usiadł za biurkiem. Wyciągnął z biurka wskaźnik i notatki, ale zamiast wstać, usadowił się na fotelu tyłem do nas.

- Szekspir dokonał kilku zmian w tym zakresie. Kto już wie, o czym konkretnie mowa?

Kilka osób podniosło ręce, ale skupienie na samych odpowiedziach wydało się być dla mnie zdecydowanie zbyt skomplikowanym zadaniem. Poczułam wibracje przy ciele. Ciągle trzymałam torbę na kolanach, dlatego bez problemu wyłowiłam z niej telefon. Odblokowałam ekran, klikając na ikonę wiadomości.

"Jak trudno wydukać, żeby zabrał cholerne łapy?”

Serce stanęło mi na krótką chwilę. Musiałam mieć naprawdę dziwny wyraz twarzy, bo z prędkością błyskawicy przyciągnęłam uwagę Michała.

- Źle się czujesz?

- Wszystko okej – zapewniłam.

Spojrzałam na Wojtka. Stał kilka metrów od Alana, wydawałoby się, że całkowicie pochłonięty tematem – całkowicie obojętny na moją obecność. Alan podniósł rękę.

- Opuść rękę – warknął, odwracając się do nas plecami. – Szekspir wzbogacił współczesny język angielski o 1600 słów. Dla porównania – codzienna mowa liczy sobie może z 2000.

Jakim cudem zdążył napisać tego SMSa siedząc przy biurku? Uśmiechnęłam się do Michała i pod pretekstem odstawienia torby, strzepałam jego ramię z oparcia.

Położyłam głowę na tył fotela i zebrałam całą wewnętrzną samokontrolę, aby przeżyć ostatnie piętnaście minut wykładu. Jeny, byłam beznadziejna, a moje samopoczucie sięgnęło dna. Jedne pocieszenie stanowił fakt, że kończyliśmy na dziś zajęcia.

 

Wrzuciłam do teczki kilka wolnolatających kartek i ruszyłam w dół auli. Uwielbiałam takie materiały, ale tamten dzień zdecydowanie nie należał udanych. Przed wyjściem dołączyłam do Sandry i Michała, czyli dream team, który przez całą drogę korytarzem debatował wyłącznie o jedzeniu. Rozejrzałam się. Piętro było praktycznie puste, przed nami krzątało się kilka osób z rocznika - kierowali się prosto do wyjścia. Byliśmy chyba ostatnią grupą, która miała dziś jakiekolwiek zajęcia.

Poczułam silne szarpnięcie i dłoń zakrywającą moje usta.

- Chcesz żebym skonał? – syknął mi do ucha.

Gorący oddech na szyi sprawił, że na moją skórę wypełzły pierwsze krople potu. Czułam bijące od niego ciepło i mięśnie oplatające moją talię.

- Dokąd idziemy? – wydukałam autentycznie skonsternowana. Prowadził mnie w stronę toalet.

- Ufasz mi? – przystanął, chwytając mnie za ramiona.

Jak nikomu innemu.

Przytaknęłam nieśmiało głową. Widząc moją reakcję, złapał mnie za rękę i z hukiem otworzył najbliższe drzwi do kabiny.

- Zwariowałeś?! – wrzasnęłam, czując jego wargi na uchu.

Przycisnął mnie do drewnianej ściany, na co konstrukcja zaprotestowała głośnym skrzypnięciem. Odsunął się na kilka centymetrów, taksując mnie wzrokiem. Złapał za rąbek koszulki i leniwym gestem podciągnął ją ku górze, zatrzymując się na piersiach. Próbowałam pozbyć się suchości w ustach, ale widok jego roziskrzonych oczu i wilgotnego czoła skutecznie mi to uniemożliwiał.

- Jak byś się poczuła, gdybym ci powiedział, że w tym stroju chciałby cię mieć każdy facet w kraju?

- Właśnie się na tym zastanawiam.

Uśmiechnął się, chwytając moją twarz w obie ręce. Jego usta wylądowały na moich, a ciało przymiażdżyło skromną posturę do zamkniętych drzwi. Włożył mi ręce pod spódnicę, unosząc mój tyłek na wysokość swojego krocza. Sięgnął do tylnej kieszeni, wyławiając prezerwatywę. Otrząsnęłam się w jednej nanosekundzie. Fakt gdzie właściwie jesteśmy, co zamierzamy zrobić i w jakich okolicznościach, przyprawiał mnie o palpitacje serca.

- Nie możemy – dukałam, ale te słowa były tak nieszczere, że wyczuł nutę fałszerstwa, zanim zdążyłam w ogóle otworzyć usta.

Westchnął, przejeżdżając kciukiem po mojej wardze.

- Nie mów, że przychodzisz w tej kusej szmatce na każde zajęcia – posłał mi szyderczy uśmiech. - Jeżeli jestem wyjątkiem, zajebiście ci dziękuję.

Gdybym znajdowała się w bardziej dogodnej pozycji – nie wisząc nogami nad klamką do męskiej kabiny – najpewniej zdzieliłabym mu rolką toaletowego w łeb. Mój strój naprawdę był w granicach dopuszczalności, więc o co właściwe chodziło?

- Jestem w spódnicy! – żachnęłam się.

Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- A za niecałe trzydzieści sekund ją z ciebie zdejmę.

Napędzona nagłym impulsem, chwyciłam go za szyję, przybliżając do siebie jego usta. Nie przejmowałam się otoczką, etyką, czy innymi błahostkami. Subtelnie rzecz ujmując – miałam to wszystko w dupie.

Usłyszałam jedynie charakterystyczny dźwięk suwaka, a chwilę później przenosił mnie już kilka kroków w stronę bram do raju. Bram do raju, którym było połączenie rąk, włosów, języków. Inny świat, który był dla mnie całkowitą nowością.

Próbowałam skoncentrować się na jednym punkcie, ale w pewnym momencie obraz całkowicie się rozmazał. Usłyszałam jedynie jego gardłowy głos przy samym uchu, który bezskutecznie próbował przywołać mnie na ziemię:

- Wracaj do mnie, malutka. Dokąd się wybierasz? Chodź do mnie. Chodź do mnie, bo wyniosę cię na korytarz i zrobię wszystko, żeby twoje krzyki usłyszał cały budynek.

Przeszyta atakiem paniki, skupiłam całą wewnętrzną samokontrolę i podniosłam na niego załzawione spojrzenie. Szepnął coś, czego nie byłam w stanie zarejestrować i posłał mnie na najwyższe z najwyższych sfer przyjemności. Musiał zakryć mi ręką usta. Wciągnęłam nerwowo powietrze przez nos, zaciskając uda na jego biodrach.

Nie mam bladego pojęcia ile czasu minęło. Sekundy, minuty, może wisiałam tam cholerny kwadrans. Gdy w końcu otworzyłam oczy, wpatrywały się we mnie dwa błękitne punkty.

- Jesteś tu? – szepnął, posyłając mi rozbawione spojrzenie.

Pokiwałam głową, bo nadal nie było mnie stać na sklecenie jednego, krótkiego zdania. Wycofał się, zapinając spodnie. Widząc, że nadal znajduję się na granicy omdlenia, owinął sobie mojego biodra odrobinę ciaśniej wokół bioder. Ta wisząca pozycja po paru dobrych minutach sprawia, że człowiek zaczyna odczuwać niezłe boleści.

Przysunął usta do moich i już miał coś powiedzieć, kiedy dobiegł nas głos kilka metrów dalej.

- Pomiar opóźnień? Nie. Nie wiem. Nie sądzę. – Mężczyzna wszedł do łazienki, włączył wodę w umywalce i ciągle żwawo rozmawiał przed telefon.

Spojrzałam na Wojtka. Stał nieruchomo, trzymając mnie owiniętą wokół bioder, patrząc szeroko otwartymi oczami. Boże, znałam ten głos – to Kosowski. Zakryłam usta, aby nie wydobyć z ust żałosnego jęku. Jeżeli jeszcze pół minuty temu ledwo kontaktowałam, odzyskałam w tamtym momencie całkowitą świadomość. Wojtek wciągnął nerwowo powietrze. Oboje wiedzieliśmy - wiedzieliśmy, że mamy nieźle przesrane, zważywszy na fakt, że kilka metrów dalej stał sam rektor uczelni.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania