Poprzednie częściOstatni rocznik cz. 1

Ostatni rocznik cz. 2

Nie chciało mi się odpowiadać na każdy komentarz z osobna, więc pozwolę sobie odwołać się do wszystkich na samym wstępie. Opowiadanie pisałam kilkanaście miesięcy temu, do studiów mi daleko, więc w praktyce nie nawiążę do wydarzeń, które zostały opisane. Może faktycznie nie powinno się zagłębiać w wątki, o których pojęcie ma się minimalne, ale wiadomo, tematy tabu - najlepsze z najlepszych. ;-) Dlatego proszę o kapkę zrozumienia i od razu może ostrzegę, ha, że tych absurdów jeszcze trochę przybędzie. ;-)

 

- Rany gościa… - moja przyjaciółka wglądała komicznie. Usta były wypchane pączkiem, a intensywnie niebieskie oczy wwiercały się we mnie z przenikliwością. - To co, kiedy korki?

Po moim trupie – pomyślałam. Ten facet był epidemią dla moich biednych nerwów. Poprzedniej nocy nie mogłam zmrużyć oka, a przecież trzynaście lat skończyłam kawał czasu temu. W życiu nie byłam tak zafascynowana drugą osobą. Nigdy też nie zostałam potraktowana w równie ostentacyjny sposób. Te dwie kwestie się pokrywały, więc całe zajście jak najszybciej musiałam odesłać w niepamięć.

- Wychodzę zaraz na uczelnię, jeżeli dobrze pójdzie to w ogóle na niego nie trafię.

Zebrałam notatki, torebkę i ruszyłam w kierunku wyjścia.

- Żartujesz? – żachnęła się. – Wiesz ile osób prosiło go o konsultacje?

- Łącznie z Tobą? – rzuciłam szyderczo.

- Dokładnie. I wiecznie, kurwa, nie!

Nie mogłam się dłużej powstrzymywać, parsknęłam śmiechem. Widocznie moja przyjaciółka także miała słabość do profesorka. Próbowałam pokazać jej swoją obojętność, ale nie ustępowała:

- Może w tych górach świeże powietrze dotleni mu tą śliczną główkę. Albo wiewiórka wskoczy mu w gacie i będę robić za wybawcę… Cholera, albo może…

Padały różne hipotezy. Ruszyłam w kierunku drzwi, kiedy coś sobie uświadomiłam.

- Zaraz… To on też tam jedzie?!

- On, Michalska i Kosowski. Pojmujesz, Marta? Mają nas pilnować – parsknęła robiąc cudzysłów nad ostatnim słowem.

Musiałam się ekspresowo odizolować od wszystkich ludzi na świecie. Szczególnie od Sandry, która nie przestawała dukać o tym przeklętym kolesiu. Ten stan utrzymywał się od wczorajszego wykładu. Jej zdaniem całe zajście było co najmniej dziwne, a rzekome insynuacje profesorka miały być znakiem od Boga. Pomyślałam rozbawiona, że ta dziewczyna potrzebuje jakiegoś faceta.

 

Przemykałam z pośpiechem po korytarzach. Potrzebowałam porządnego burgera i hektolitry kawy. Jak na złość, jedyny automat w pobliżu okazał się być zepsuty, a wszystkie pozostałe wysłane do renomowacji.

- Piękna...

Ktoś zaszedł mnie od tyłu, zakrywając oczy startą papierów.

- Ty, ja, piątek, kino i kolacja ze śniadaniem – usłyszałam rozbawiony szept.

- Przestałbyś już żartować. - Prychnęłam śmiechem.

Problem był chyba w tym, że typcio nie żartował.

Wyswobodziłam się z objęć Michała i ruszyłam w stronę wyjścia. Z Michałem znałam się od niedawna, jest kuzynem Sandry. Mam wrażenie, że od zawsze traktowałam go jak dobrego kumpla, ale facet miał chyba przerost ambicji.

- Nie żartuję. Może w końcu się zgodzisz.

- Kino chętnie, ale może innym razem – nie sądziłam, abym miała się wywiązać z tej obietnicy, ale słowo "nie” rzadko docierało do tej dziwnie skonstruowanej jednostki.

- A Karpacz? – ciągnął. - Koronka spakowana?

Potrząsnęłam głową ze zrezygnowaniem. Byłby świetnym przyjacielem, gdyby tylko znalazł sobie kogoś i odpuścił wszystkie dwuznaczne teksty. Już miałam wychodzić z budynku, kiedy poczułam lekkie szarpnięcie za łokieć.

- Szukałem pani - przede mną jak na życzenie wyrósł profesorek – rzadko uganiam się za studentami, ale nie mam zamiaru marnować całego popołudnia, aż zaszczyci mnie pani swoją obecnością.

Ups. Czy ja poczułam ukłucie żalu? A jeżeli faktycznie zmienił dla mnie swój grafik? Jeszcze wczoraj sądziłam, że propozycja konsultacji była spontanicznym odruchem, teraz jednak wydawał się być naprawdę przejęty.

Spojrzałam na wykładowce. Z niechęcią lustrował mojego przyjaciela, którego nadal trzymałam pod ramię.

- Przepraszam – usłyszałam sarkastyczną nutę – zaraz ją oddam.

Chwile później byłam ciągnięta przez gostka od literatury brytyjskiej. Chryste, nawet nie wiedziałam jak ma na imię!

- Jedziesz na zjazd?

- Karpacz? – wydukałam niemądrze.

- Tak czy nie, Marta?

Chłodny ton i postawa obronna wywoływały we mnie coraz większą konsternację. Mogłabym przysiąc, że ten koleś elektryzował. Trochę jak te niemieckie słodycze, które po ugryzieniu strzelały w wypchanej po brzegi buzi.

- Tak – rzuciłam zbita z tropu.

- To dobrze – rozglądnął się, a jego wzrok zatrzymał się na Michale – w takim razie omówimy tą kwestię jutro. Uważaj na siebie.

Chwilę potem miejsce enigmatycznego nauczyciela zajął mój przyjaciel.

- Jezu, Marta. Co to miało, do cholery, znaczyć? – rzuciłam mu pytające spojrzenie. – Skąd znasz Skawińskiego?

- Kogo?

- Wojtek Skawiński, koleś od angielskiego. Znacie się?

Chwyciłam go pod ramię i ruszyłam w kierunku wyjścia. Powiedziałam Michałowi, że profesorek wrócił z zastępstwa i wykłada nam zajęcia.

- To dziwne – podsumował, ale nie rozwijał dalej tematu. – W takim razie do jutra, co?

Pożegnałam Michała, pomału mając wrażenie, że mózg mi się przegrzewa. Tliłam tylko nadzieję, że zbliżający się wyjazd rozjaśni kilka spraw. Kogo ja właściwie chciałam oszukać? Ostatnia doba okazała się być tak intensywna, że jedynie weekend w górach mógłby odświeżyć mi poglądy na kilka spraw. Nieco roztrzęsiona i podekscytowana ostatnią rozmową ruszyłam w kierunku mieszkania.

 

Niektórzy dorabiają się milionów w wieku 25 lat, inni zajmują kawalerkę, piętro niżej od największej furiatki w mieście. Pomijając fakt, że jest to stara, zgorzkniała zołza, która grozi strażą miejską za używanie gumowej wycieraczki, nie kokosowej (tak, tak - takie są lepsze dla planety), to w dodatku ma manię pytania o wszystkie możliwe pierdoły:

"o, idziesz już?”

"ojej, wróciłaś już? Spadło mi 5 groszy i chyba polecało pod wasze drzwi”

"to twój chłopak? Pamiętacie o gumkach? Chociaż nie wygląda mi na takiego, co to miałyby wprawę. Może wpaść i pogadać o tym z moim Ziutkiem”

Tym razem postanowiła odebrać moje rzeczy z pralni, jak na sąsiadkę przystało, i przynieść je prosto do mieszkania. Pech chciał, że ani mnie, ani Sandry nie było w środku, więc wszystkie rzeczy zostawiła pod drzwiami. Na pytanie "dlaczego?” odpowiedziała z całkowitą powagą, że Wrocław to nie Warszawa. Bladego pojęcia nie mam, o cholerę jej chodziło, ale historia kończy się tak, że wszystkie przygotowane na wyjazd ubrania zniknęły szybciej niż karniaki z facebooka. Sytuacja okazała się być kompletnie beznadziejna następnego dnia, dwie godziny przed odjazdem pociągu, kiedy zostałam bez zimowych ubrań – goła i wesoła. Moja współlokatorka była na tyle wyrozumiała, że oddała mi część swojej garderoby jesień – zima, drobniejsze pierdoły postanowiłam dokupić po drodze. Naturalnie, mój życiowy pech sprawił, że do pociągu wsiadłam dwie minuty przed odjazdem. Wszystkie przedziały okazał być się zajęte, więc pozostał mi ten z opiekunami całego towarzystwa. Tyle dobrego, że przez większość podróży dryfowali po korytarzu, dlatego miałam okazję pobyć sama. Przez półgodziny był potencjalny spokój – odplątałam słuchawki, skuliłam nogi, zamknęłam oczy i zapadłam w dziwną nostalgię. Po kwadransie poczułam dziwne ukłucie, otworzyłam oczy, a mój wzrok padł na napuszone, kruczoczarne włosy. Wojtek odłożył telefon, a na jego ustach zagościł lekko kpiący uśmiech.

- Niewyspana? – zapytał wstając z miejsca. Schował smartfon do kieszeni i usiadł obok mnie.

Odwrócił się tak, aby siedzieć dokładnie naprzeciwko mnie. Świadomość, że znajdowałam się z tym narcyzem sam na sam okazywała się być frustrująca. Jeszcze bardziej frustrujący był fakt, że miałam wielką ochotę pozbyć się jego wszystkich, wyidealizowanych warstw. Chciałam wiedzieć, jaki jest naprawdę, jak zachowuje się kiedy zrzuci maskę i postawi na autentyczność. Widziałam, że gra. Z resztą, świetnie mu to wychodziło, skoro tylko ja zdołałam to dostrzec. Potarłam powieki, położyłam głowę o oparcie, będąc teraz kilka centymetrów od jego twarzy. Postanowiłam, że spróbuję z nim pograć, wybadać, jak daleko sama zdołam się posunąć.

- Niezupełnie – przyznałam – raczej coraz bardziej pobudzona.

Zaintrygowany uniósł lekko brwi. Otworzył minimalnie usta, tworząc najbardziej szarmancki obraz, jaki w życiu widziałam.

- Z jakiś konkretnych powodów?

- Może ciśnienie. Jak byłam mała, ryczałam jak bóbr myśląc o górach, niech pan to sobie spróbuje wyobrazić – palnęłam.

- Wojtek – wyciągnął rękę, którą z wdzięcznością ujęłam. - Więc po cholerę tutaj siedzisz?

- Nie jadę sama, to chyba oczywiste.

- Oczywiste – powtórzył z kapryśnym uśmiechem – chłopak musi być w takim razie nieźle przekonujący.

- Chłopak?

- Ten, który się wczoraj ślinił – wyjaśnił.

- To dobry i ceniony przyjaciel! – zaprotestowałam. - Nie jestem z nikim.

Ostatnie zadanie wyrzuciłam z wyraźnym naciskiem. Nie pojmowałam, co go to do cholery obchodziło. Musiałam ochłonąć i dać profesorkowi do zrozumienia, że przekracza drobną granicę. Sama zaczęłam się coraz bardziej angażować w całą sytuację, dlatego potrzebowałam dystansu, pilnie. Sięgnęłam w górę po torbę, w której trzymałam książkę z Crossfire. Może gorący Gedeon Cross połata moje zszargane nerwy. Ku mojej konsternacji, Wojtek wydawał się być naprawdę zdziwiony. Brwi miał lekko zmarszczone tak, jak gdyby czegoś zupełnie nie rozumiał. Przekrzywił delikatnie głowę i wyrzucił z pełną powagą:

- Jesteś dziewicą?

Nie wiem kiedy, ruch okazał się być z szarpnięciem, a cała zawartość torebki poleciała mi prosto na głowę. Buforując ostatnie słowa, schyliłam się nerwowo, aby pozbierać rzeczy. Na moje cholerne szczęście zostałam powstrzymana przez doktorka, który z lekką zaborczością przyciągnął mnie niemal na swoje kolana. Poza ciągłym warkotem pociągu i gwizdami, które nasiliły się w moich uszach, kilka aspektów uległo zmianie. Przybrał postawę zdeterminowanego neandertalczyka, a jego oczy zrobiły się dziwnie grafitowe.

- Sypiasz z kimś? – ciągnął bez zająknięcia.

- Nie, ja…

- Wojtek! – jedno słowo sprawiło, że moja wyimaginowana otoczka zniknęła szybciej niż milka z toffi. W drzwiach przedziału stanął Kosowski, marszcząc czoło – Chciałem cię wyrwać na kawę, ale widzę, że jesteś zajęty.

W ciągu tych kilku koszmarnych sekund przyczyna mojej ostatniej bezsenności zdążyła się wyprostować i założyć maskę, która, jak widać, chroniła go przed wszystkimi kolorami tego świata.

- Nic się nie stało – zaprzeczył bez zająknięcia – i tak miałem do ciebie iść.

Klasnął entuzjastycznie w dłonie i wstał z miejsca. Ostatkiem świadomości zorientowałam się, że podniósł wszystkie zguby – łącznie z Crossem. Powieść, w której głównym tematem była elektryczność i wzajemne wpływy bohaterów, okazała się być w tamtej chwili ostatnią rzeczą, z którą chciałabym mieć do czynienia. Naprawdę miałam nadzieję, że zostanie – oleje całą otoczkę i chociaż przez kilka kolejnych minut będę miała okazję widzieć go rozluźnionego i spontanicznego, jak przed momentem. Moje modły okazały się być jednak fiaskiem, ponieważ Wojtek, jak gdyby nigdy nic, zostawił mnie samą z milionami myśli i burzą hormonów.

Postanowiłam, że zamknę oczy i zapomnę o tym całym bagażu. Jedyne, z czego mogłam się wtedy cieszyć, był brak obecności Michalskiej. Babka była tak bezkonkurencyjnie nudna, że w najlepszym wypadku nawijałaby ze mną na temat rozwijającej się sytuacji gospodarczej i PKB Bliskiego Wschodu.

 

- Halo, maleńka – obudził mnie cichy, rozbawiony bełkot – tu linia Mango, wygrała pani wieczór z największym alwaro dolnośląskiego.

- Michał! – warknęłam.

Jego głośny śmiech sprawił, że miałam ogromną ochotę rozbić mu na głowie coś dużego i potencjalnie ciężkiego.

- Wstawaj – ponaglał – zaraz wysiadamy, a mi się zaczyna nudzić w pojedynkę.

Stopniowo wracałam do rzeczywistości. Za oknem było sympatycznie biało, a z nieba prószył delikatny śnieg. Idealnie – pomyślałam – pogoda współgrała z moim marnym samopoczuciem. W przedziale nie było nikogo oprócz Michała, który zdążył już uprzątnąć mój bagaż. Spojrzałam w górę, same pustki.

- Skawiński kazał mi cię nie budzić, mówił, że gorzej się poczułaś – wyjaśnij, odpowiadając na moje niewypowiedziane pytanie.

Jezu, musiał tu być kiedy spałam. Co z tego, że ma mnie za cnotkę skoro widział jak śpię! Mama zawsze mówiła, że się ślinię, co byłoby po prostu zajebistą opcją w tym wypadku.

Michał podał rękę i pomógł mi wstać. Zarzucił na plecy torbę, zabrał moją kurtkę i pociągnął w stronę wyjścia. Jak mogłam się oczywiście spodziewać – Wojtka nigdzie nie było, chociaż zatłoczony korytarz nie dawał najlepszych możliwości lustrowania. Postanowiłam wrócić do świata żywych i przecierpieć te dwa dni z głową uniesioną ku górze. Skoro był takim szanowanym doktorkiem, nie mógł pozwolić sobie na podobne teatrzyki z innymi naiwnymi. Przekonało mnie to tylko w tym, że albo jest dupkiem i liczy na mój tyłek, albo próbuje urozmaicić sobie życiorys, albo – ewentualnie – leci na Michała i próbował wybadać drogę do celu.

Po krótkim przystanku ruszyliśmy pieszo do schroniska – w końcu komunikacja miejska XXI wieku jest przywilejem szlacheckim i byle kto do obsiuranego automobila nie wsiądzie. Profesorek zginął równie szybko jak się pojawił. Mogłam zgadywać, że zabawiał się z grupką śliniących się lal, kiedy sama byłam w totalnej rozsypce. Nie próbowałam się nawet odwracać, nie chciałam tego sprawdzać. Ale nie byłam zła – ja byłam wkurwiona. Tym, że zachował się w tak prostacki i egoistyczny sposób, tym, że zostawił mnie samą, i tym, że byłam zazdrosna o faceta, którego znałam właściwie od pięciu minut.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania