Poprzednie częściOstatni rocznik cz. 1

Ostatni rocznik cz. 8

Spojrzałem na ekran telefonu. Nie próbowałem już nawet ukryć uśmiechu. Było późne popołudnie, a dopiero godzinę wcześniej skończyłem opracowywać papierkowy stos, który powinienem złożyć Tomkowi z samego rana. Rodzice zabiliby mnie, gdybym olał tą kolację, dlatego przywlokłem tyłek, zmagając się z niedzielnymi korkami. Będą mi za to dziękować, sam tego dopilnuję.

Siedziałem kolejną minutę w samochodzie, który zaparkowałem przed domem moich staruszków. Powinienem eskortować się do środka, ale Marta pozostawała nieubłagana. Wspominała wcześniej, że zamierza się wyłączyć podczas długiej kąpieli, ale skąd, do jasnej cholery, miałem wiedzieć, że wyśle mi zdjęcia prosto z wanny? Nie żebym narzekał. Absolutnie.

Zerknąłem na SMS-a. Na ekranie widniała jej długa nóżka – otulona kroplami wody i pokryta śnieżnobiałą pianą.

"Mam puste miejsce po drugiej stronie. Niezła alternatywa?”

Kurwa. Wyszedłem z samochodu, trzaśnięciem zamykając drzwi. Ukradkiem poprawiłem spodnie, chociaż niewiele to dało. Skrzywiłem się. Jak tak dalej pójdzie, spuszczę się pod stołem własnych rodziców. Każdy dotyk i myśl o tej kobiecie sprawiał, że czułem się coraz bardziej gównianie. Świetnie się bawiła, szkoda, że moim kosztem.

Alternatywa świetna, mogła być pewna, że na pewno ją wykorzystam. Otarłem ręką czoło, czując, jak zbierają się na nim coraz to nowsze strużki potu. Oblizałem usta i w ekspresowym tempie wystukałem odpowiedź.

- Znowu ten sexting? – usłyszałem śmiech Fabiana.

Zaszedł mnie od tyłu, wymierzając silny cios między łopatki. Wrzuciłem telefon do kieszeni i próbowałem przywrócić największą nonszalancję, na jaką tylko było mnie stać.

- Może – przyznałem. – Już nie.

Parsknął. Ruszyłem w kierunku wejścia, słysząc za sobą kroki brata.

- Na twoim miejscu bym się ogarnął, młody – rzucił, magicznym sposobem znajdując się centymetry obok. Wciągnąłem z irytacją powietrze. Jezu, był przecież tylko o dwa lata starszy. – Mama zna cię na wylot. Po minucie wybada, że coś jest na rzeczy.

- Niby dlaczego?

- Bo zachowujesz się jak cipa! – wrzasnął, nie kryjąc rozbawienia.

Zacisnąłem mocnej pięści, licząc kolejno do dziesięciu. Dom wariatów, przysięgam – niezrównoważonych psychicznie. Zatrzymałem się przed drzwiami, czekając na Michała. Kiedy już do mnie dołączył, zapytałem cicho:

- A ty? Co o niej sądzisz?

Podrapał się do głowie, myśląc nad odpowiedzią. Posłał mi szeroki uśmiech.

- Rzekłbym waćpanie, że wasza łania, jest do schrupania!

Przewróciłem oczami, chcąc wyrecytować kolejną wiązankę przekleństw, ale na drodze stanęła mi mama. Otworzyła szeroko drzwi, lustrując kolejno mnie – czerwonego ze złości i Fabiana, który łapał się za brzuch. Pokręciłem z politowaniem głową, obserwując jej pytające spojrzenie.

- Dom wariatów – warknąłem pod nosem, wymijając zdumioną kobietę i wchodząc do środka.

W kuchni znalazłem tatę. Posłałem mu szybkie "cześć” i ruszyłem po wodę. Czułem, jak telefon wypala mi dziurę w kiszeni. Zrobiłem duży łyk. Wybrali najgorszy, naprawdę najgorszy moment na rodzinne pogaduszki. Przeniosłem wzrok na drzwi do jadalni. Zabrałem szklankę i ruszyłem w tamtym kierunku. Słyszałem strzępki rozmów -

Fabian, Paulina, rodzice… Brakowało tylko…

- TAAK! – wrzasnęła, rzucając mi się na szyję. Jej postawa diametralne uległa zmianie, kiedy zobaczyła konsternację malującą się na mojej twarzy. Złapała mnie za uszy. – Wszystko w porządku?

Przewróciłem oczami, całując siostrę w czoło.

- Cześć Majka.

Po chwili dołączyli do nas rodzice i Fabian z Pauliną. Obejmował jej talię, szepcząc tak sprośne słowa, że zbierało mi się na wymioty. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Zachowywali się jak gimnazjaliści, mimo tego, że w rzeczywistości ta parka była już pięć lat po ślubie. Kobieta wyrwała się z ucisku mojego braciszka i podeszła, wysyłając w moją stronę szeroki uśmiech. Pocałowała mnie w policzek, szepcząc złowróżbnie:

- Uważałabym na nogi.

Przez chwilę buforowałem jej słowa, aż w końcu dobiegł mnie piskliwy głosik, który wczepił się palcami w moje portki. Na wysokości kolan, w gigantycznej pieluszce i z oślinionym sweterkiem przysiadł mój kilkunastomiesięczny bratanek. Jeżeli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy można zostać jednocześnie osmaranym i ufajdanym w dziecięcą kupkę, odpowiedź brzmi tak. Jasne, że można. Polecam tego malucha.

Michał, jakby czytając mi w myślach, podszedł i zwinął chłopaka spod moich nóg. Nie chciałem być niegrzeczny, ale dzieci to naprawdę nie moja bajka, a on dobrze o tym widział. Kto z własnej nieprzymusowej woli wciąga się w wir dziecięcych wymiocin, kleksów i sików? Nie wspominając już o wiecznie niezamykającej się jadaczce.

Przez całą kolację mama próbowała wydusić ze mnie chociażby te kilka słów. Odpowiadałem grzecznie i zdawkowo, ale nie chciało mi się rozwijać tematów. Chryste, zrobiło się z niej nieźle nieustępliwe babsko. Podłubałem widelcem w sałatce, po raz kolejny odkładając go na serwetkę. Kobieta oparła się ciężko o krzesło i popatrzyła na mnie z politowaniem.

- No więc – zagadnęła. – Jak jej na imię?

Uniosłem głowę. Na twarzach rodziców pojawiły się tak żałosne uśmiechy, że prawie zwróciłem ten kawałek króliczej sałaty, którą połknąłem minutę wcześniej.

- Nie rozumiem.

Nie dawała za wygraną.

- Błagam, synu. Jestem stara, ale jeszcze nie ślepa.

Otworzyłem szeroko oczy, próbując zrozumieć cokolwiek z tego bełkotu. W końcu oprzytomniałem. Z mordem malującym się na twarzy odwróciłem głowę w stronę Fabiana, który uniósł jedynie ręce w geście poddania. Mama szybko podchwyciła moje spojrzenie.

- Wiedziałeś?! – zwróciła się do Fabiana.

Ten jedynie posłał jej lekceważący uśmiech i wrócił do maltretowania kotleta. Wstałem z miejsca.

- Będę się zbierał.

Po tych słowach ruszyłem w stronę kuchni, wstawiłem talerz do zmywarki i odwróciłem się na pięcie. W przejściu stanęli rodzice, determinacja biła od nich na kilometr. Mało nie ryknąłem śmiechem. Ich zapał uświadomił mi jednie, że nie wyjdę z tego domu bez przesłuchania. Oparłem się łokciami o kuchenny blat.

- Słucham.

Mama od razu ożyła. Wyciągnęła do góry kciuka.

- Po pierwsze. To coś poważnego, prawda?

Nadzieja w jej głosie sprawiła, że poczułem dziwny skurcz w dole brzucha. Spuściłem głowę, zastanawiając się, jak daleko mógłbym się posunąć. Wróciłem do pozycji pionowej, przeczesując nerwowo włosy.

- To trochę bardziej skomplikowane, niż możecie przypuszczać – wyznałem zgodnie z prawdą.

- Pracuje?

- Pracuje – przyznałem. Przerwałem kolejną lawinę pytań, dodając: - Pracuje i studiuje. Nadal.

Mama stanęła w pół kroku, marszcząc nos.

- Związałeś się ze studentką?

Przytaknąłem.

- Swoją studentką.

To nie było pytanie. Przez chwilę obserwowałem miriady emocji, przemykających przez twarz mojej rodzicielki. Po kilku sekundach jęknęła żałośnie.

- Po prostu tego nie rozumiem! Powinieneś być bardziej racjonalny, w końcu jesteś moim synem i... - spojrzała wymownie na tatę, który z precyzją pozbywał się okruchów z kilkucentrymtrowej brody. – No, w każdym razie przede wszystkim moim.

Mówiła to z taką lekkością, że z niedowierzaniem przetarłem oczy. Spodziewałem się trzeciej wojny światowej, a tym czasem…

- No tak – wtrącił tata, który po ostatnich słowach postanowił wrócić do świata żywych. Machał rękoma w dość nienaturalny sposób. – Zapomniałem, że wiatropylność taka w modzie i sama się zapłodniłaś!

Kobieta zignorowała gadkę małżonka, nieudolnie próbując zahamować uśmiech. Stanęła kilka centymetrów ode mnie. Pokiwała głową. Zrzuciła paproch z mojej koszulki, próbując ubrać swoje myśli w słowa.

- W takim razie chciałabym ją poznać.

Zabrałem klucze i kurtkę, kierując się w stronę wyjścia. Trzymając rękę na klamce, dobiegł mnie lekko schrypnięty głos. To był tata. Ten sam facet, który zazwyczaj trzymał buzię zamkniętą na cztery spusty – chyba że, naturalnie, chodziło o jedzenie lub nożną.

- Wiesz co robisz? – zapytał.

Nie miałem ani cienia wątpliwości. Odwróciłem się w jego stronę i wyrecytowałem zgodnie z prawdą:

- Jak nigdy przedtem.

 

Kiedy stanąłem przed drzwiami Marty, było grubo po dwudziestej drugiej. Oparłem się o framugę, wciskając dzwonek. Mimowolnie ziewnąłem, przecierając załzawione oczy. Spojrzałem w dół, a mój wzrok chwycił parę bosych stóp. Podniosłem głowę.

- Jesteś śpiący – wydukała, a w jej głosie można było usłyszeć cień wyrzutów sumienia.

Miała na sobie biały, jedwabny szlafrok, włosy przyozdobiła niechlujnym upięciem. Przełknąłem niezdarnie ślinę, prostując się. Zrobiłem krok w jej stronę, składając na jej ustach długi pocałunek. Złapała mnie za włosy, nadal obserwując z przytłaczającą troską.

- Jakoś temu zaradzimy – rzuciłem figlarnie.

W odpowiedzi dostałem jeden z najszczerszych uśmiechów, jaki kiedykolwiek mi posłała. Była cholernym schronieniem, nirwaną, miejscem, o którym fantazjuje się 24/7. A co najgorsze, w tak szybkim czasie stawała się centrum wszystkiego. Szczególnie w takim momencie – kiedy pełna skruchy i zażenowania wtulała mi się w szyję. Kogo właściwie chciałem oszukać? Dziewczyna budziła we mnie tak silny instynkt opiekuńczy, że zaczęło mnie to mocno przerażać.

- Kolacja się udała? – wyrwała mnie z transu.

Pociągnąłem leniwie za pasek szlafroka, na co pisnęła z udawaną odrazą. Zaśmiałem się. Przyciągnąłem ją bliżej, kompletnie nie wiedząc, jak zareaguje na moje słowa.

- Moi rodzice zaprosili nas na obiad w przyszły weekend.

Otworzyła szeroko oczy.

- NAS?

Potwierdziłem skinięciem głosy, streszczając pokrótce rozmowę z mamą. Po kilku minutach protestu zrozumiała, że nie odpuszczę tego tematu. Westchnęła, biorąc się za ściąganie mojej bluzy.

- Niech będzie – skapitulowała. – Nie chcę już o tym rozmawiać, miałam inne plany.

Jej skwaszona mina zaprowadziła mnie na skraj. Klepnęła mnie w tyłek, siląc się na zniesmaczenie.

- To nie jest zabawne – zaburczała, ale powaga w tak idiotycznej sytuacji była okropnie ciężka do zachowania.

Przygwoździłem Martę do blatu, wtulając nos w jej włosy. Pachniała tak dobrze, że mógłbym ślęczeć w tej pozycji przez resztę dni. Przejechałem ręką w górę jej uda, zatrzymując się na najbardziej apetycznej pupie, jaką w życiu dane było mi spotkać. Odkryłem kawałek tej jedwabnej szmatki, upewniając się, że jest to jedyny skrawek, który na siebie narzuciła. Uniosłem głowę. Patrzyła na mnie z figlarnym wyrazem twarzy, zarumieniona i całkowicie pozbawiona możliwości ruchu. Odsunąłem się na kilka centymetrów. Skorzystała z tego udogodnienia, nakierowując moją rękę na złączenie swoich ud. Jęknąłem, czując jak gorąca i miękka była.

- Ja pierdole – mruknąłem, błyskając elokwencją.

Zachichotała, dobierając mi się do ucha. Czy istniało coś równie podbudowującego męskie ego? Cokolwiek ze mną robiła, modliłem się, aby nie przestawała

- Sandra jest?

- U Michała.

Dobra odpowiedź. Jakby nie mogła powiedzieć tego kwadrans temu. Pociągnąłem ją w stronę drzwi. Z każdym kolejnym krokiem sama próbowała przejąć inicjatywę. Koszulka poleciała w róg sypialni. Poczułem, jak zaczyna skubać moją szyję. Uśmiechnąłem się. Była odrobinę naiwna, myśląc, że osiągnie w tym związku całkowite równouprawnienie. Skopałem niezdarnie buty i odpychając ją, rzuciłem nas na materac.

Wbiła się tyłkiem z poduszkę. Uniosłem ją bez większego trudu, sadowiąc się między udami. Nie odrywając od niej oczu, zacząłem rozpinać pasek. Od kilku dobrych godzin byłem tak nakręcony, że mógłbym ją wziąć nawet na ścianie. Zachichotała, widząc mój entuzjazm. Chryste, byłem pewien, że sąsiedzi nas znienawidzą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania