Poprzednie częściStrażniczka nieumarłych / 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Strażniczka nieumarłych / 19

– Oszalałeś! Skończysz jak Smirt! Wchodzisz w układy z kimś, kto cię tutaj trzyma wbrew twojej woli. To niedorzeczność.

– Zmień ton i zachowaj uwagi dla siebie – wycedził Demof. – Mam dość takiego życia. Chcę wrócić do domu. Męczy mnie ciągłe przestrzeganie zasad. Jestem nikim. Marnym pyłem na tle całości. Tęsknię za armią, braćmi… Myślisz, że jak podkulę ogon, coś tym osiągnę? Otóż nie. Muszę przystać do najsilniejszych i pomóc w słusznej sprawie. Wutern powstał, a ja mam parę grzechów na sumieniu.

Nie wiedział, jak tego dokonał, chociaż postawił na nogi wszystkich zwiadowców.

Wstał z tronu i uderzył pięścią w pomarańczowy kamień. Bogini podskoczyła – skrzydła przywarły do ciała. Nie chciała go bardziej prowokować, dlatego aluzje o jego wariactwie, zachowała dla siebie. Nie była jednak świadoma, że on o wszystkim wie. Prześwietlił ją jak pająk pajęczynę i odkrył, która drży.

– Odchodzę – oświadczyła.

– Proszę bardzo – prychnął. – Pamiętaj jednak, że droga powrotna nie istnieje. Możesz skryć lęk w dziurze, ale kiedy będzie po wszystkim, nie proś o nic. Opuszczając podziemia, wybierasz ścieżkę, która będzie dla ciebie przekleństwem.

Była przerażona i jedyne, co się obecnie liczyło, to zabrać synów i przeżyć. Nie poznawała brata i nie chciała już dużej tkwić u jego boku. Miała zgoła inne zdanie. Od dawna zamiarowała opuścić Merlognię i skorzystać z propozycji Juniga. Jakiś czas temu zawezwał ją do siebie i bez zbędnego kluczenia, przedstawił wizję końca Demofa. Nie ujawnił szczegółów, ale ona wiedziała, że Wutern prędzej czy później odkryje, co tak naprawdę zaszło na złotej chmurze. Otrzymała propozycję schronienia i postanowiła z niej skorzystać.

– Popełniasz błąd, jednak nie będę cię od tego odwodziła. Skoro postanowiłeś.

– Nawet bym ci na to nie pozwolił – rzucił.

Był podminowany i widać było, że siostra działa mu na nerwy. Zauważyła to i nie zwlekając, opuściła pieczarę.

Demon nienawidził takich sytuacji. Jedyna osoba, która była z nim na dobre i złe, ogłosiła kapitulację. Stracił wiarę w siebie. Powróciły cienie dołujące przemyślenia i powrót do słabego siebie. Całe dzieciństwo i młodość słyszał, że musi być twardy. Szukać sprzymierzeńców mądrzejszych od siebie, aby mógł brać garściami to, co oni za niego zrobią. Dążył tą ścieżką i osiągnął wiele, jednak nadal nie był usatysfakcjonowany. Czegoś mu brakowało. Zagubił siebie w splocie wici. Zanim naprostował jedne, drugie tworzyły labirynty, nie wskazując celu.

Sachmet poszła za głosem serca, on nie musiał – nie miał go. Pękło dawno temu i tak pozostało. Krążył wokół kamienia i wzdychał. Miał myśl, ale nie był co do niej przekonany. Jednak nie cierpiał samotności, więc postanowił zaryzykować.

– Strażnik!

Zatrzeszczało, zawyło – psia głowa wylazła z wrót.

– Przynieś klucz do lochu i nie wpuszczaj nikogo na korytarz.

Po chwili już go miał i ściskał mocno w dłoni.

Wyszedł z kwatery i ruszył na wschód. Pajęczyny falowały, cienie na ścianach dotrzymywały kroku i wyciągały ramiona, próbując dotknąć. Nie zwracał na nie uwagi, co było dziwne, bo wcześniej nie dopuszczał do takich sytuacji. Zawsze pokazywał, gdzie ich miejsce i hamował spoufalanie. Ich dotyk mroził mięśnie i zwężał żyły. Nie były zdolne do uśmiercenia, jednak i tak nie lubił, kiedy go obłapiały.

Parł naprzód, zarzucając połami płaszcza. Nerwy dawały o sobie znać. Kawałek dalej przystanął i wsparł plecy o zimną powierzchnię.

– Nie mogę – wydukał. – Co ja robię? Przecież ona mnie rozszarpie zaraz po tym, jak otworzy oczy. Zbyt dużo wody upłynęło, aby to rozgrzebywać. Poszukam innego towarzystwa.

Zawrócił.

Usiadł na tronie i pochwycił kiść winogron. Odgryzał kuleczki, a pestkami pluł przed siebie. Sięgnął po kielich i wlał zawartość do gardła. Zmuszony był pić w pojedynkę. Potrzebował tego. Podrapał polik skrzydłem, po czym napełnił czarkę trunkiem i tak parę razy.

– Panie. – Bestia w drzwiach potrzepała uszami. – Najstarszy z chmur do ciebie.

– Wpuść – wycharczał.

Ałtul wkroczył do pomieszczenia z tęgą miną. Otrzepał pył z peleryny i powiódł wzrokiem dookoła. Demof nalał napitku i podał przybyłemu – odmówił; więc sam wypił.

– Jeszcze chwila i wszedłbym z drzwiami – prychnął najstarszy. – Co za uparty kundel. Z drugiej strony to dobrze, że dba o żywiciela. Mój, jak zaczął przysypiać, skończył w wąwozie. Teraz przepuszcza ryby i rozmawia ze ścianami.

Bukłak był pusty, więc demon wstał i ruszył w stronę niszy. Pochwycił gruby antałek i wrócił na miejsce.

– Zalewasz smutki?

– Sachmet stchórzyła – oświadczył Demof oschle.

– Jej wola – zaczął. – Widziałem Wuterna. Odnalazł córkę i kompletuje sprzymierzeńców. Najbardziej martwi mnie fakt, że moi dwaj synowie do niego przystali. Helint nie zdążył. Podważył moje kompetencje, więc go ukarałem, jednak zapewne nie na długo. Rewint jest za nim i mogę sobie dać dłoń odciąć, że uwolni go z Surwi. Kapłanki się zarzekały, że nikt nie ma do nich wstępu, jednak nie brzmiały przekonująco.

– Dlaczego nie wtrąciłeś Wuterna na powrót do piekła?

– Sam?! – zagrzmiał. – Widziałem, co Werkmun potrafi i nie ukrywam, robi wrażenie. Rewint już zmienił pogodę. Rozpętał burzę z piorunami. Zresztą, wiesz, że nie podniosę na nich ręki, dlatego potrzebuję kogoś, takiego jak ty, kto nie ma skrupułów. Pomożesz mi zgładzić Wuterna i tych, co do niego przystaną.

To nie było pytanie, tylko nakaz.

Powietrze zgęstniało. Demof zaczynał mieć wątpliwości. Skoro Ałtul nie podjął walki, musi być coś jeszcze. Zawsze zawzięty, bezwzględny i despotyczny pan włości, odpuścił.

– Mów, bo widzę, że to jeszcze nie wszystko.

– Rudowłosa dziewka… nie będę w stanie jej zgładzić. Jest chodzącą kopią Aquny.

Demof wybuchnął śmiechem. Nie ze względu, że wino zaczęło szumieć. Miał przed sobą kolejnego, który słuchał podszeptów serca. Z takim nastawieniem nie warto nawet próbować działać.

– Trujesz mi tyłek, obiecujesz cuda, a teraz przychodzisz z takimi rewelacjami. – Wstał. – Mogę być katem, skoro wymiękasz. Jednak musisz dać mi wolną rękę i nie powstrzymywać, kiedy nad nimi stanę i wyssę życie. Nie wrócę do Łapacza i jeśli masz jakieś obiekcje, to żegnam.

Wlał do gardła napitku prosto z butli.

Przybyszem zatelepało. Zagryzł usta i wydął policzki. Demon był świadom, że z niego czyta, jednak nie potrafił odgonić prześmiewczych myśli. Miał tak, odkąd pamiętał. Potrafił wyśmiewać wszystko, a sfera uczuciowa była jego ulubioną.

– Nie pozwalaj sobie! – huknął Ałtul.

Demof wypuścił bukłak – popękał na twardej powierzchni. Zgiął ciało wpół i pochwycił za łydkę. Miał łzy w oczach, a zadarta peleryna odsłoniła znamię, które zajęło już całą kończynę i wędrowało w kierunku bioder. Zaczął wbijać pazury, chcąc wydrapać to, co tak mocno paliło. Nie osiągnął nic, poza ranami i strużkami krwi, które oblepiały rzadką sierść.

– Zaczynam tracić cierpliwość! Za słabo cię naznaczyłem. Jak śmiesz ze mnie drwić?! Skoro rozważasz opcję odmowną, od razu odeślę cię tam, gdzie twoje miejsce. Sutter mi…

– Przestań – wycharczał. – Zrobię wszystko, tylko cofnij urok.

Niechętnie, ale posłuchał. Najistotniejsze było to, iż byli dogadani.

– Powiadom Jundę, aby zaczął działać i polej.

Czas przywołać pozostałych, nad którymi górował.

***

 

Kiedy Ałtul powracał na nieboskłon, Junda krążył korytarzami i wyczekiwał okazji. Dotarcie do krypty było trudne, bo co rusz ktoś tą trasą przechodził, jednak cierpliwość popłaciła i nareszcie mógł stanąć przed wrotami.

Pierścień, który tkwił na palcu, zaświecił na czerwono. Był blisko najstarszego, a blask miał go ostrzec przed podążaniem dalej. Wampir jednak nie zamierzał robić kroku w tył. Był przygotowany na wszystko i nie pozwoli, aby kawałek żelastwa zaprzepaścił tak długo planowane przedsięwzięcie.

Wytarł nos w rękaw i sięgnął za pazuchę. Wyjął bagnet, przyłożył dłoń do ściany i zacisnął szczękę – palec spadł, krew trysnęła. Przycisnął kikut do brzucha, zdrową ręką namacał zwisający na biodrach materiał i owinął skaleczenie. Wyszczerzył zęby i odkopnął przeklęty sygnet – nie świecił.

Zapukał.

Napisy na drzwiach zmieniły szyk, informując: „Nie przyjmuję nikogo, odejdź”.

Ułożył odpowiedź: „Junga, otwórz”.

„Cel wizyty”?

„Samotność”.

Zielony nalot rozsunął zarys na boki, odsłaniając łączenie. Wrota zaskrzypiały, kurz wzleciał w powietrze. Oczekujący zakasłał, oglądając się co rusz za siebie.

Stanęły otworem, wypuszczając stęchłe i wilgotne powietrze.

Przychodził tutaj od uśpienia brata. Zdobył zaufanie Harmi bez większego wysiłku. Wysłuchiwał żali, pocieszał i dotrzymywał towarzystwa. Poza Marmo i posłańcami był jedynym, którego do siebie wpuszczała.

– Witaj.

Usiadł obok na drewnianym stołku i patrzył, jak wampirzyca dzieli porcje krwi. Zanurzała wielką chochlę w glinianym baniaku i rozlewała do stojących na stole naczyń. Kiedy nastanie gong, słudzy odbiorą racje i rozdadzą wszystkim tutaj zamieszkującym. Jeden posiłek dziennie, mniej więcej w połowie dnia. Nie mógł lepiej trafić. Po uczcie wszystkie wampiry przejdą do wschodniego skrzydła i będą odreagowywać. Uzupełnienie krwi napędzało organizmy i wytwarzało pokłady energii, którą musiały spalić.

– Chcesz teraz?

– Daj – burknął.

Pochwycił za gliniane naczynie i wypił jednym haustem. Oblizał pozostałość z warg i oddał czarkę. Ciało pulsowało, żyły rozprowadzały życiodajny eliksir, serce przyspieszyło, a oczy zaszły mgłą. Poczuł błogość, nagły przypływ sił. Zaczął krążyć dookoła zamaszystym krokiem i lawirować pomiędzy meblami. Niebawem wszystko ustanie, krew przestanie wrzeć…

Po kilkunastu okrążeniach przystanął.

Wampirzyca zerknęła na towarzysza i wskazała na taborek. Nie lubiła, kiedy inne wampiry były blisko, jednak od Jundy biło coś, co ją do niego przekonało. Długie rozmowy utwierdziły ją w przekonaniu, że większość postrzega go złymi kategoriami. Dla nich był żądnym władzy i niebezpiecznym pasożytem, dla niej nieszczęśliwcem, którego oszukano.

Osobiście, kiedy zasiadała w radzie, była przeciwna, aby Akilla został królem… jednak tylko ona.

– Niebawem wymarsz. Quint zamiaruje poprowadzić ludzi na zachodnie obszary, gdzie nie ma zarazy. Ciekawi mnie, jak to będzie? Chciałbym tam być i zobaczyć porażkę na własne oczy.

– Zakładasz, że żniwa pod jego komendą wypadną słabo?

Nie wierzyła w nowego króla. Podczas obrządku usypiania, obserwowała go z ukrycia i nie widziała w nim przywódcy.

– Tak – burknął. – Przyniesiesz tę księgę, o której ostatnio wspominałaś. Mam ochotę poczytać w języku Dernu. Nikt go już tutaj nie używa, a szkoda, bo jest przepiękny.

Wstała i podeszła do niszy. Z zalegających na niej tomiszczy, wygrzebała cienką, ciemną księgę i zaczęła wertować.

– Lubię ten odgłos, kiedy karty łopoczą jak skrzydła ptaka.

Uśmiechnął się pod nosem i zatopił wzrok w zniszczonej oprawie, która spoczęła na stole.

Otworzył w połowie i jeździł paznokciem po wyblakłych literkach. Wiedział, czego szukać, ponieważ upatrzył sobie to zaklęcie już jakiś czas temu. Spędzał dużo czasu w bibliotece i szlifował wymowę, aby przypadkiem nie przekręcić, bo nie wiadomo, co po czymś takim może zawisnąć nad głową. Wampiry nie korzystały z czarów – nie były im do niczego potrzebne, jednak Jundzie ciągle było mało posiadanych mocy i pragnął posiąść coś nowego.

– Tylko nie próbuj używać tych zapomnianych i nie do końca sprawdzonych zaklęć. Ponoć spisał je opój, który ledwie widział na oczy, a słuch również miał słaby. Ta, co leży w składnicy i z którą jesteś zapoznany, nie jest identyczna. Tutaj masz oryginał, spisany krwią przegranych.

– Czuję.

Harmi skończyła porcjować i zaczęła przekładać kubki na długie deski z masą otworów. Idealnie wypełniały ubytki, a nóżki, na których była wsparta konstrukcja, trzeszczały od ciężaru. Po chwili przywołała do siebie odbiorców – wynieśli poczęstunek w mgnieniu oka.

Wróciła do tematu Quinta, ale towarzysz jej nie słuchał – czytał.

Ostatnie poprawki – idealny akcent.

– Irren urrid herett huul zollg – wyszeptał wyraźnie.

– Co ty…

Siwe włosy oplotły szyję, głos utkwił w gardle, ręce poszły do góry, a szczupłe ciało staruszki pofrunęło w kierunku ściany. Grymas rozczarowania ściągnął rysy, plecy przywarły do gliny. Cisza, nawet oddechy spowolniły. Junda podszedł, pogładził ją po zapadniętym poliku i przemówił:

– Sztylet, który rozcina skórę na grdyce, nie pozostawił mi wyboru. Niebawem cię przywrócą, a teraz, wybacz. – Odwrócił wzrok. – Suuhd futty.

Niewidzialna siła wbiła staruszkę w ścianę. Kamienie zaczęły drgać, wypluwając suchy piach. Znikała powoli, przysypywana pyłem. Oczy miała otwarte i patrzyła na plecy oprawcy. Zrozumiała, że zaufała nie temu, co trzeba. Cały czas grał i tylko czekał, aby straciła czujność.

Piach opadł, wypuszczając sztywne ciało. Była zimna, ale nie martwa.

– Nie rób tego – dobiegło nie wiadomo skąd.

– Muszę – odparł.

Była w ścianie. Siwa błyszcząca srebrem poświata krążyła między kamieniami. Wzrok z przerażeniem patrzył na sarkofag leżący w narożu pomieszczenia.

– Ona jest potworem! Zabije cię, zanim zdołasz oddać pokłon. Słyszałam jej myśli. Nie wskrzeszaj jej, błagam!

Podszedł do trumny i przejechał palcami po zimnej powierzchni.

– Otwórz półkę z krwią.

– Nie!

Zawyła – kamienie zaczęły na nią napierać, miażdżyć.

– Otwieraj!

– Zaniechaj. Nie wiesz, co czynisz. Junda!!!

Nie odpowiedział. Ciało staruszki leżące na piachu zaczęło pokrywać odzienie czerwienią. Wiedziała, co to oznacza. Kiedy krew wycieknie, umrze i nic tego nie cofnie.

– Nie przeciągaj. Czas ucieka – prychnął.

Walczyła z samą sobą. Wciśnięta pomiędzy głazy, kiwała głową i przeszywała wampira błagającym spojrzeniem. Rozdarta wewnętrznie, poszukiwała wyjścia. Życie za zagładę. Cierpienie za chwilę słabości. Jak mogła nie zauważyć, że ma przed sobą gracza, który ustawiał pionki na nieodpowiednich polach.

– No, już!

Junda potrzebował jej bardziej niż kiedykolwiek. Nie potrafił zburzyć ściany i sięgnąć po dzban, który korcił. Przywoływanie wyroczni również było poza jego kompetencjami. Ona mogła. Była do tego upoważniona w razie jakby starszyzna zaniemogła albo straciła życie.

Nie słyszał własnych myśli, tylko nieustający przekaz: „Zginiesz. Wyjdź i wymaż ten zamysł z pamięci”.

– Przestań! – Dłonie wylądowały na skroniach. – Otwierasz, czy nie?!

– Nie.

Uniósł ciało wampirzycy do góry, wystawił kły i sięgnął szyi. Nie planował tego, ale nie dawała mu wyboru. Przymknął oczy – nie chciał widzieć, jak jej dusza ginie w oczach.

– Zrobię to – głos był słaby i drżący.

Cofnął kły, jednak nie wypuścił ciała z uścisku. Zawsze osiągał cel i kruszył mury.

– Akunt gun zeer fuk – wydukała z wyczuwalną obawą.

Poza ciałem mogła jedynie przywoływać i spełniać nakazy… nic, aby zaszkodzić.

Materiał osłaniający niedostępną część pomieszczenia zafalował. Wyszła zza niego biała poświata i stanęła przy ścianie – Junda stał kawałek dalej. Z oka przybyłej wystrzelił niebieski promień, wielki kamień spadł na piach, odsłaniając zaciemnioną niszę. Wyskoczył z niej srebrny, owalny przedmiot i spoczął na stole. Istota zrobiła zwrot i spojrzała na Jundę.

„Korzystaj mądrze”, usłyszał w głowie. Wyrocznia stopiła spoiwo okalające wieko kamiennego sarkofagu i zniknęła za kotarą.

Pokrywa wzleciała w powietrze i runęła kawałek przed jego stopami. Osłonił oczy i nos. Pył był gęsty, drażnił drogi oddechowe, a para ulatująca z wnętrza ograniczała widoczność. Temperatura spadła, aż dostał gęsiej skórki.

Wampir wypuścił ciało Harmi i spojrzał na ścianę. Wyraz twarzy, jaki temu towarzyszył, można było śmiało określić obłędem pożądania.

– Gdzie trzymasz lejek? – zagadnął.

– Ostatnia półka, na samym dole.

Znalazł natychmiast. Podszedł do trumny i wcisnął go w uchylone usta śpiącej, zasuszonej wampirzycy. Wziął ze stołu puchar – aromat zniewalał; przewrócił oczyma i oblizał wargi. Wlał do lejka i odstąpił. Zanurzył palec w resztkach i przybliżył do warg.

– Junda, nie rób tego! – Usłyszał. – Zmiany, jakie zajdą będą nieodwracalne. Zastanów się, czy naprawdę tego chcesz? Krew cię wypaczy, znikniesz na rzecz czegoś, co może nie być przyjemne.

– Zamilcz! Jeśli dzięki temu będę silniejszy od brata, zaryzykuję i nareszcie poślę go tam, gdzie jego miejsce.

Nastała głusza. Junda posmakował krwi. Nie zdążył zaczerpnąć tchu, kiedy czarka wypadła z dłoni, a on runął na ziemię bez oznak życia.

– Dureń! – doleciało ze ściany.

Para była już tak gęsta, że nie pozwalała na obserwację. Staruszka słyszała jedynie siebie. Nic się nie działo. Jednak to, co następowało, trwało i nie było wyczuwalne, słyszalne, ani widzialne. Grube ścianki sarkofagu tłumiły drżenia, odgłosy rosnących mięśni, wrzenie krwi, wygładzanie skóry i wszelakie odruchy życia.

Chwile kompletnej ciszy i natłoku myśli.

Nagle po grocie rozszedł się odgłos westchnięć, cichego mruczenia i drapania w kamień. Nadciągało nieodgadnione.

Kirlu otworzyła oczy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania