Wirus - Epilog, część 1.
Moje zakrwawione palce, drżały teraz, jakby niepewne kolejnego ruchu. Zlepiony kosmyk brązowych włosów opadł bezwładnie na policzek. Mała smuga krwi, toczyła się po mojej szyi zostawiając za sobą ślad. Z rozciętej wargi ulatywały pojedyncze krople uderzające o struny.
A ja grałam. Powoli, zastanawiając się nad każdą nutą. Rozmyślałam spokojnie, jakbym miała przed sobą wiele czasu. Nie myślałam wtedy wyłącznie o grze. Myślałam o całym moim życiu. Tak bardzo starałam się rozegrać je jak najlepiej i co mi z tego? Śmierć, ból, krzyk, płacz ... to jedyne co mogę wspominać. Jednak chyba w takim świecie, nie dało się inaczej. W świecie zimnym, bez uczuć, niebezpiecznym na każdym kroku. W świecie zrujnowanym, bez nadziei. I ja taka właśnie byłam - zrujnowana, bez nadziei. Zdawało mi się, że mogę jakoś temu zapobiec, że mogę zostać bohaterką. Kimś, kto pomoże innym. Byłam głupia, jednak przejrzałam wreszcie. Szkoda, że teraz było już za późno.
Zakaszlałam cicho. Skupiłam się znów na instrumencie.
Drżenie rąk wcale mi nie pomagało. Grube, naprężone struny ciężko uginały się pod ruchem moich palców. Mimo to, grałam.
"Skrzywdziłem się dziś
By sprawdzić, czy czuję" - śpiewałam ledwie słyszalnie.
Im więcej czasu mijało tym głośniej słyszałam kroki tych ludzi.
-Suka jest gdzieś w środku! Szukać! - krzyknął jeden. Uśmiechnęłam się do samej siebie. Nierozsądnie było krzyczeć. Minęło tyle czasu, a nadal nie wszyscy się nauczyli. Choć faktycznie, trudno przywyknąć do takiego życia. Myślałam, że mogę być kimś kto naprowadzi innych, to był mój cel. Wielu poświęciło za mnie życie. Kochani przyjaciele ... przepraszam za to wszystko. Przepraszam, że nie mogłam pomóc. Przepraszam, że nie podołałam. Sama jednak świata nie zmienię, a do tego ... mój czas minął. Na dobre.
"Skupiam się na bólu
Jedynej, prawdziwej rzeczy"
Faktycznie. Ból towarzyszył mi przez cały czas. Krew sącząca się z ust, siniaki na całym ciele. Cóż, dziwię się, że i tak dałam radę przez tak długo. Teraz już opadłam z sił, tego było za wiele. Nie chciałam już uciekać. Nie chciałam znowu, dzień po dniu walczyć o życie. Poza tym ... nie musiałam.
Po krzyku mężczyzny, usłyszałam skowyt zarażonych z zewnątrz, na tyłach budynku.
-Co to było? - spytał któryś z nich. A jak myślisz, powiedziałam szeptem.
-Kurwa mać, strzelać! - wrzasnął drugi. Słyszałam kroki chorych, biegli z wielkim impetem na tę grupkę.
"Igła drąży dziurę
Stare, tak znajome uczucie"
Zaczęli strzelać w zarażonych. Moje uderzenia o struny zgrały się idealnie z dźwiękiem wystrzałów. Potem słychać było krzyk, rozrywanych mężczyzn. Wiele bluzg, wiele krzyku, wiele krwi.
Przesunęłam palce zręcznie wzdłuż gryfu, układając je w inny chwyt. Szarpnęłam delikatnie struną. Zrobiło mi się momentalnie zimno, poczułam jak zbladłam. Coraz bliżej. Cóż, i mnie kiedyś to musiało spotkać. Po co tyle to ukrywałam? Mogłam uniknąć wiele cierpienia, mojego i innych. Ale przecież trzymało mnie dłużej niż resztę, miałam nadzieję, że może jestem odporna. Skąd wzięłam tę nadzieję? Sama nie wiem.
Światło księżyca przedarło się przez poszarpane zasłony dotykając moich oczu. Przekrwionych, zmęczonych oczu, niegdyś podobno pięknych, które pamiętały. Pamiętały każdy szczęśliwy dzień, których nie było wiele. Księżyc właśnie, kojarzył mi się z takim dniem. Leżałam którejś nocy na otwartej przestrzeni z Samanthą.
Oh, Sam ... Tak bardzo cię przepraszam. Miałam nadzieję, że choć Ty nie ucierpisz przeze mnie. Tyle głupich decyzji, tyle złych słów ...
Widzę Twoje rude loki w których skrywałam zapłakaną twarz. Widzę błyszczące oczy, których błękit zawsze mnie pochłaniał. Czuję Twój delikatny dotyk, dłonie, które zawsze miały mnie w opiece. Ramiona, które obejmowały mnie być może za rzadko. Uśmiech, który zarezerwowany był tylko dla mnie. Wiele razy powtarzałaś, że już tylko ja potrafię go wywołać.
Czuję Twoje usta. Całowałaś delikatnie, bez względu czy się postarałam, czy wyglądałam okropnie. Całowałaś z prawdziwym uczuciem, darzyłaś mnie nim tak jak ja Ciebie.
Kochałam Cię, Samantho.
Kocham Cię.
"Próbuję o tym zapomnieć
Ale pamiętam wszystko"
Po moim policzku spłynęła łza, wymieszana z krwią. Krew i łzy, te dwa płyny towarzyszyły przez całą moją wędrówkę. Były u jej początku, narastały w środku, po to by skurczyć się na końcu. Jedna łza ... Miałam ochotę wyć, rozpaczać. Byłam zła na siebie, że stać mnie tylko na jedną łzę. Pieprzona, bezuczuciowa szmata. Zadufana w sobie, dumna idiotka, która nie potrafi rozpłakać się nad tym, co zrobiła.
Zarażeni wygrali, sądząc po tym, iż nie słyszałam już strzałów. Zatrzymałam na chwilę dłonie na gitarze i obróciłam wzrok. Pistolet leżał na stoliku obok naładowany, dokładnie sprawdziłam. Pomyślałam, że chorzy zaraz tu dotrą. Zdążę, albo i nie. Kogo to już obchodziło? Skoro nie mnie, nie ma takiej osoby. Skończę tak, jak na to zasługuję. Cieszy mnie, że wreszcie miałam wybór, nawet jeśli chodzi o śmierć. Zawsze coś.
"Czym się stałem, mój najsłodszy przyjacielu?
Każdy kogo znałem, zawsze odchodzi"
Obok broni leżało zdjęcie. Spojrzałam na nie wprawiając struny delikatnie w ruch. Szerszy uśmiech kosztował mnie ból, spowodowany wydobywającą się z ust krwią. Ścisnęłam gryf mocniej.
A kim ja się stałam? Czy rzeczywiście kiedyś byłam inna? Tak mi mówili, twierdzili, że się zmieniłam, ale ja tego nie czułam. Pewnie ... pewnie zawsze taka byłam ale jakoś to maskowałam. Skutecznie, do czasu.
Marlene, tak bardzo mi przykro. To właśnie przez to, że się zmieniłam, albo i nie. Nie wiem, kurwa. Spieprzyłam to najgorzej jak mogłam. Obyś mi wybaczyła, choć wiem, że to niezwykle ciężkie. Starałam się, naprawdę. Bardzo zależało mi na tym, żeby to naprawić, ale ... ale ja to ja.
Nic się nie zmieniłam. Do takiego wniosku doszłam.
"Mogłaś mieć to wszystko
Moja opustoszała kraino"
Odłożyłam instrument, słysząc, jak drzwi powoli puszczają z zawiasów pod wpływem uderzeń chorych. Ich krzyk znowu się zdwoił. Podniosłam się z krzesła z trudem i bólem oczywiście, mimowolnie zamykając oczy i jęcząc cicho. Niesamowicie ciężko westchnęłam, czując dyskomfort wszędzie. Dodatkowo, kropelki potu zroszyły moje czoło, co nie było dobrym znakiem. Wzięłam do ręki pistolet i obejrzałam go. Jeszcze lśnił, gdzieniegdzie tylko zlepiony krwią, spisywał się jednak idealnie. Odłożyłam go ponownie na stolik, po czym założyłam brudny, czarny plecak. Z trudem podniosłam srebrny, długi nóż, który spadł wcześniej. Korzystałam z niego wiele razy, nigdy jednak nie zapomniałam wyczyścić. Literka "S" na rękojeści mi o tym przypominała.
Usłyszałam, jak drzwi puściły. Zbliżali się szybko, czując moją krew. Wzięłam raz jeszcze zdjęcie do dłoni, spojrzałam niepewnie i włożyłam zgięte do kieszeni. Mój oddech przyspieszył momentalnie, serde waliło jak opętane. Pistolet ponownie znalazł się w mojej prawej ręce.
"Zawiodę cię.
Sprawię ci ból" - wybąkałam jeszcze cicho, bez gitary.
Wielu zawiodłam. Jeszcze więcej sprawiłam im bólu.
Przepraszam was wszystkich.
Komentarze (24)
Kurcze, świetny epilog naprawdę mi się podoba. Bardzo dobry pomysł z graniem na gitarze i śpiewem. Nadało to naprawdę intrygującego klimatu. Epilog wyszedł naprawdę dobrze, więc tym bardziej jestem ciekaw nowej wersji 'Wirusa". Jeśli będzie tak samo dobry jak epilog, to już się nie mogę doczekać.
Pozdrawiam :).
Sam bałbym się użyć epilogu czy prologu, bo to wyjątkowo niebezpieczna opcja. Dobrze użyte są genialną opcją. Zepsute (a oba bardzo łatwo zepsuć) – kompletną porażką i strzałem w kolano. Sam bałbym się póki co użyć jednego czy drugiego (już nie mówiąc o zaczynaniu epilogiem), a jestem pewien, że na poważnie piszę dużo dłużej od Ciebie.
Na początek sugerowałbym Ci jednak porządnie opanować pisanie fabuły z płynnym przejściem początek koniec. Bez skoków.
Jeśli już upierasz się przy tym karkołomnym zabiegu, jaki wybrałeś, zastanów się dobrze kilka razy, co u Ciebie naprawdę jest tym epilogiem. Bo z tego, co piszesz będzie nim to, co nazywasz jego drugą częścią.
Nie chcę też za dużo zdradzać, byłoby to głupim spoilerem ;)
Myślę, że nie będziesz zawiedziony, tak szczerze.
Jak zacząć epilogiem taką fabułę? Momentem, kiedy jej przyjaciel widzi ją z pętlą na szyi i ją ratuje? Nie.
Momentem niedługo po uratowaniu? Też nie.
No to czym? Ano sceną w stylu – nastoletnia córka (z tamtej pamiętnej ciąży), powiedzmy kończąca gimnazjum/zaczynająca liceum, wraca ze szkoły. Jej najlepszy przyjaciel i wymarzony chłopak spytał ją godzinę wcześniej w szkole, czy chce z nim być. Dziewczyna wchodzi do domu i prosi matkę o poważną rozmowę. No i wyskakuje z pytaniem "mamo, jak to było jak poznałaś tatę?"
Lepiej będzie z tego miejsca przeskoczyć do początku głównej fabuły, a to, co nazywasz drugą częścią prologu dać jako zwykły początek drugiego tomu. Przynajmniej takie moje zdanie po tym, co napisałeś w komentarzu, poprostu teraz ten epilog kompletnie nie widzi mi się jako epilog. Może zmienię zdanie po przeczytaniu tej drugiej części.
Zmienisz zdanie, zrobiłbyś to teraz, gdybyś wiedział jak umiejscowiona jest akcja epilogu ale tak jak mówiłem nie chcę spoilerować :D
Dość gdybania!
Może i jednak Ty masz rację :)
I to się nazywa klimatyczne wprowadzenie do opowieści
Można krytykować że od "epilogu" - ale i tak moja główna seria "Demon" również się rozpoaczyna
Odpowiednie tempo, odpowiedni klimat, fajne zgranie myśli, dialogu i słów piosenki
Ewentualnie popracować nad ich ułożeniem i rozdzieleniem - jedyna uwaga z mojej strony.
5
Pozdrawiam
Ps. Nie ma to jak brzękać Nine Inch Nails w swojej ostatniej godzinie życia...
Ps. Pisząc tekst kawałka "Hurt" miałem na myśli wersję Johnnego Casha, bo nawet nie wiedziałem, że to cover i dopiero później się dowiedziałem :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania