Autobiografia, rozdział: Uliczny wojownik cz.1
„Wpierdol od niewpierdolu dzieli chyba najcieńsza granica. To być może ta sama, która dzieli największe dobro od największego zła.”
„Filozofia przetrwania” Uliczny Wojownik
Dostałem w życiu wpierdol kilka razy – już w podstawówce ósmoklasista rzucił mną o ławkę, gdy ja byłem w klasie czwartej – to był Grabol – postrach osiedla. Doskonale wiedzieliśmy wówczas z Czangiem – moim wietnamskim kolegą z klasy, że Grabol znajdował się, zapewne w wyniku nastraszenia jakiejś nauczycielki lub samej dyrektorki szkoły, w gronie tzw. „Dyżurnych”, czyli osób z małą gumową czerwoną tarczą z napisem „DYŻURNY”, która to tarcza upoważniała do opierdalania biegających po szkole alumnów arkanów cwaniactwa i fejmu oraz sadzania ich na ławce. Podczas gonitwy za Czangiem byłem przygotowany najprawdopodobniej na wszystko oprócz widoku wściekłej mordy Grabola, który to widok sprawił, że katatonia i słup soli. Pamiętam ten lot do dzisiaj. Leciałem długo, próbując przyjąć odpowiednio glamrapową pozę do jebnięcia o drewniany mebel – udało się – trochę obiłem plery, ale nie popłakałem się. Zacząłem za to wrzeszczeć, że co to ma być, że nauczyciele, dyrektorka, ale już po chwili zakumałem, że nikogo to nie obchodzi i najprawdopodobniej nigdy nie zacznie.
Cztery lata później jako „DYŻURNY” miałem inną taktykę temperowania młodszych cwaniaków – zwracałem im grzecznie uwagę, a na ich lamenty i krzyki, że „jakim prawem, że nie jestem dyżurnym, że o co mi chodzi” odpowiadałem: „Spójrz na mojego lewego buta.”, po czym podwijałem nogawkę spodni tak, żeby widać było moją odznakę przyczepioną do sznurówki.
Zawsze lubiłem taktyki szpiegowskie i lubię je do dziś.
„Nie chcę się przechwalać dyplomem z espionażu,
lecz gdy wyglądam na mądrego, to dla kamuflażu.”
Zdarzają się jednak sytuacje, gdy o rzemiośle się zapomina, a przyjaźń niejedno ma imię.
Kiedyś w sylwestra już chyba po studiach pojechałem do Cieszyna spotkać się z ekipą znajomych. Po północy na rynku zaczęliśmy kopać z moim byłym współlokatorem Wojtkiem tekturkę – pewnie przez sentyment do kilku akcji wypadowych, które odbyliśmy w poszukiwaniu nocnych lokali, tłukąc gałą po autach i kamienicach po grubo po zapadnięciu zmroku. Jakiemuś małolatowi się to nie spodobało, więc rzucił do kogoś przez słuchawkę tekst, że znalazł właśnie kandydatów na wpierdol, po czym ruszył w stronę Wojtka, choć ja stałem bliżej i tego jego telefonicznego niusa usłyszałem. Podszedłem do niego z pytaniem: „Czy jest problem?”, bo wydało mi się niebywale intrygujące, że koleś przypominający posturą źdźbło trawy podbija z taką gadką na ustach. Zanim zorientowałem się, że jesteśmy w kombacie, około dwunastu gówniarzy machało już w naszą stronę pięściami, a do akcji włączyli się moi znajomi – chyba dwójka dobrze już nietrzeźwych kumpli i ze cztery znajome, które atakowały tak, że nie wiada było, czy są pijane, czy po prostu mają jeszcze bardziej zielone pojęcie o napierdalaniu pięścią w mordę i życiu ulicy niż ja. W związku z tym, że jedynym ciosem jaki zadałem, pukając o czoło dziesiecioletniego grubasa ciosem prostym, wyprowadzonym z odległości metra w pozycji odchylenia nad tłumem kotłujących się, efekt kombatu był do przewidzenia – kiedy wkroczyła straż miejska miałem rozcięty łuk brwiowy i ogólnie chciało mi się chlać, a nie akrobatykę turystyczną odprawiać. Odmówiłem propozycji udania się do karetki, a strażnicy ku mojemu ogromnemu zdziwieniu zaczęli odchodzić z miejsca zdarzenia. Wtedy szybko podszedł do mnie Wojtek, informując, że sprawdził wytrzymałość szklanej butelki 12-latkowi na łbie, bo gnojek podjudzał. Uśmiechnąłem się pewnie kadawerycznie, bo czułem już wówczas, że czeka nas nieunikniona runda druga.
-Uderzyłeś mojego kolegę butelką. - powiedział inicjator całego zajścia do mnie, nie do Wojtka.
-Co Ty pierdolisz? - zdążyłem zaoponować, zanim poszedł pierwszy sierp autorstwa jego starszego znacznie ziomka. To był jedyny cios, który udało mi się zablokować, dalszych blokować nie było czasu, ani sensu. To, co mi się udało, to stanąć blisko elewacji budynku twarzą do niej i wypłacić kopa w brzuch też na oko jakiemuś dwunastolatkowi, który wpadł chyba na wizytkę zobaczyć jak się trzymam. Reszta napierdalała mnie po głowie od tyłu, trzymając za kurtkę. Ale byłem skulony, a oni o tłuczeniu po łbie wiedzieli chyba tyle, co ja o możliwości ucieczki po wypiciu butelki wódki.
Zastanawiałem się wówczas, czy utrata przytomności jest dobrym w tej sytuacji rozwiązaniem.
Kiedy straż wkroczyła po raz drugi nie oponowałem – poszedłem do karetki z mordą zalaną krwią.
-Miał Pan szczęście. - powiedział lekarz. - mieliśmy tu dzisiaj takiego, co dostał parę razy po ryju bejzbolem. Miałem inne zdanie na ten temat, ponieważ nie wierzyłem w szczęście, a w umiejętności jak najbardziej, ale nie chciało mi się dyskutować. Sprawców oczywiście nie zatrzymano, ponieważ Polska. Gdy wróciłem na imprezę w progu przywitała mnie „moja” już wówczas była, która mignęła mi gdzieś podczas zwarcia z młodzieżą, gdy szorowała kolanami bruk, że „PATRZ CO MI PRZEZ CIEBIE ZROBILI? SPODNIE SE UBRUDZIŁAM!!!!” Spojrzałem na nią z uśmiechem pełnym obawy, że zaraz jebnę jej pięścią w mordę, albo złapię za durny ryj i miotnę nią jak młotem o jakąś niewinną, dumnie przetrwałą w ziemi okres świąt choinkę.
Ale nie miotnąłem.
Ponieważ Polska.
Komentarze (12)
Pozdrawiam.
Łuk brwiowy drobnostka, tylko ta lejąca się krew robi robotę. Miałeś szczęście dlatego, że lubisz taktyki szpiegowskie. :))
Jest styl, jest forma i jest przekaz - wszystko na odpowiednim poziomie i w całkiem fajnym stylu
Tu się należy 5
Szczerze - po pierwszym tekście to się spodziewałem najgorszego, a tu miła niespodzianka.
Pozdrawiam
Kapelusznik
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania