Miętowe łabędzie. Czerwony tygrys (cz. 2, rozdział 2) ❤️

__________

 

Alice

 

Wparowuję do mieszkania i od razu kieruję się do salonu. Jo siedzi na kanapie i trzyma na kolanach dużą paczkę. Wpatruje się w nią.

- Jo. - mówię cicho.

- Tak, wysłałam Arthura, żeby ci powiedział.

- Nie pomógł. - informuję.

- Ok… Otworzysz? - sięgam po paczkę. - Tylko uważaj, ciężka.

Po tych słowach do pokoju, w którym siedzimy wbiega Alex. Patrzy na mnie i jedną ręką pociera skroń.

- Boże, Alice, ależ ty mnie przestraszyłaś.

Hm, ciekawe, czy gdybym właśnie nie stawała się jego siostrą też by się tak wystraszył.

- Sorry, Alex. - mówię tylko i zaczynam otwierać paczkę. Paczkę… Nie, to jest raczej karton po butach obklejony taśmą klejącą. Yhm, szacunek – myślę sarkastycznie.

Potrząsam pudełkiem.

- Kurczę, takie ciężkie może być tylko jedno - zaczynam. - Ich, tak zwana ,,duma”.

Jo się nie odzywa, tylko patrzy znacząco na pudełko. Otwieram je więc i moim oczom ukazuje się duży album na zdjęcia, a na nim wita mnie kartka, chyba list. Biorę go do ręki i czytam:

 

Droga Alice!

Witamy Cię serdecznie z Nowego Jorku. Mamy nadzieję,

że tam, gdzie się podziewasz jest Ci tak samo dobrze jak

nam. Myślimy, że przejdziemy od razu do rzeczy; jako

Twoja najbliższa rodzina, chcemy prosić się o wybaczenie

i pragniemy zaprosić Cię na przyjęcie organizowane na

Twoją cześć. Żywimy nadzieję, że damy radę się ze sobą

pogodzić. Co o tym myślisz, córeczko? Bardzo pragniemy się

z Tobą pogodzić i wyjaśnić sprawę Camille. Ona nie może

spadać Ci na głowę. Przyjedź z nią pod wskazany niżej

adres. Dogadamy się co i jak. Przypominamy, że na przyjęciu

jest potrzebna osoba towarzysząca, a w Twoim przypadku

Camille się nie liczy (:

 

Pozdrowienia, Twoi kochani rodzice

 

PS. Donna i Phil dołączają się do prośby,

ponieważ tak jak my – bardzo żałują

swojego okropnego postępku

 

PS2. Adres: Brooklyn, 5th Ave, a budynek ma

numer 104

 

- Co Proszę?

- Alice, co tam jest napisane? - pyta Alex. Zamiast mu odpowiedzieć wstaję z sofy i drę kartkę na pół, krzycząc:

- Ja wam dam ,,najbliższa rodzina”! Ja wam pokażę córeczkę! Nieudacznicy! - drę się.

- Alice? - Jo próbuje do mnie podejść i chwycić za ramię, ale jej się wyrywam.

- Twoi kochani rodzice! Nie no, kto by się spodziewał! Nie będzie żadnego przyjęcia na moją cześć! Nie ma mowy! Cami zostaje ze mną, nigdzie nie jedziemy! Nie dam im zniszczyć Mimi! - ignoruję przyjaciółkę i dalej się wydzieram. Złość buzuję we mnie jak woda w czajniku. Tak, bardzo trafne porównanie.

Tym razem próbuje Alex:

- Hej, Alice, spokojnie… Powiedz nam o co chodzi. - tłumaczy mi łagodnie.

- Chcesz wiedzieć o co chodzi! Milutcy państwo Durant, wraz ze swoimi cudownymi dziećmi, przypomnieli sobie o mojej skromnej osobie! Tak, przypomnieli, też się zdziwiłam. A wiesz po co sobie przypomnieli? Wyprawiają przyjęcie na moją cześć. Mam przyjechać z osobą towarzyszącą i Camille! Chcą wykorzystać Cami! I przy okazji sprawdzić jak sobie żyję, oraz jak mi tu dokopać. Rozumiesz? Ale nie. NIE! Ja się nie dam tak łatwo! Nigdzie. Nie. Jadę. NIGDZIE!

- Jesteś pewna? - pyta ostrożnie.

- TAK JESTEM PEWNA, ŻE CHCĄ MNIE WYKORZYSTAĆ I ZDOBYĆ CAMILLE! - wydzieram się na niego z oczami pełnymi wściekłości.

- Zdobyć Camille, powiadasz. - powtarza po mnie Jo, bo Alexa zamurowało. - A ja myślę, że sobie o tobie przypomnieli i chcą się z tobą zobaczyć, żeby sprawdzić jak sobie radzisz i czy potrzebna jest ci… obecność Camille. A może za tobą tęsknią… - urywa, po obdarowuję ją najbardziej morderczym spojrzeniem na jaki mnie stać.

- Nie tęsknią. Robią to, bo przyniesie im to korzyści. Jeszcze nie wiem jakie, ale przyniesie. - mówię cicho.

- Ale, Alice. Może… Może Jo ma racje…? - Alexowi też posyłam spojrzenie mordercy, więc również przerywa w pół zdania.

- Nie. Nie ma. - warczę i szybkim krokiem wychodzę z mojego mieszkania w Starych Kamienicach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania