Miętowe łabędzie. Czerwony tygrys (cz. 2, rozdział 6) ❤️
__________
Alice
Bal.
Przyjęcie.
Uroczystość.
Suknie… Brr…
Przystawki… Brr.
Siedzę na łóżku w moim pokoju, który zajmuję razem z Camille i patrzę na walizkę przed sobą. Niby mam sukienkę na ten dzisiejszy bal… Ale jej nie ubiorę. Cami też nie. Może i będę dla niej złym przykładem, ale co mi tam. Nie ubiorę na ten bal sukienki, nieee… Żadnej kiecki. Wychowałam się w sukienkach i teraz, żeby pokazać mojej biologicznej rodzinie, jak bardzo tego nienawidziłam i jak bardzo jestem teraz niezależna, pójdę na te przyjęcie w dżinsach i T-shircie. Ewentualnie wezmę jakąś bluzę, żeby mi było ciepło.
Wstaję z łóżka i podchodzę do walizki. Wyjmuję stamtąd jasnoniebieski dżinsy, czarny T-shirt i jasną, luźną, rozpinaną bluzę. Ubieram je. Do tego dochodzą czarne trampki i biała czapka z daszkiem odwrócona tyłem do przodu. Włosy zostawiam rozpuszczone.
- Cami! - wołam. - Choć, musimy się ubrać!
- J'y vais! - odkrzykuję. To znaczy ,,idę”. W czasie, gdy do mnie dochodzi, ja wyjmuję z dla niej walizki żółtą bluzeczkę w kwiatki, ciemne leginsy i zapinaną bluzę. Tak, jak zawsze chodzi ubrana do przedszkola.
Mimi w końcu do mnie dociera i ubieramy się. Robię z jej jasnych włosów koński ogon.
Słyszę pukanie do drzwi. Podchodzę i otwieram. Za progiem stoi Eddie i Alex. Oby dwaj są ubrani w elegancie koszule i spodnie.
- Za pięć minut wychodzimy, a ty się jeszcze nie ubrałaś? - pyta Eddy.
- Jestem ubrana, idę tak. - odpowiadam hardo. - Camille, choć! Idziemy. - mówię do najmłodszej członkini naszej wycieczki.
- Eddie! - woła Cami i podbiega do Eddy’ego.
- Hej, Cami. - wita się Eddie. Odwracam się w stronę Alexa.
- A gdzie reszta? - pytam.
- Już poszli. - wyjaśnia. - Chcą mieć w czwórkę oko na wszystkich gości.
- Wszyscy będziemy uważni. Nie tylko ich czwórka. Ale rozumiem, że Arthur myślał inaczej.
- Yhm. - przytakuje Eddy.
- Dobra, chodźmy. - mówię, rozglądając się nerwowo. Zżera mnie stres.
***
Jak tu jest dużo ludzi. Schodzimy po schodach do lobby, jeszcze nie doszliśmy do sali, w której bal ma się odbyć, a już zalewa nas fala amerykanów. Jest tak ciasno, że Eddie wziął Mimi na ręce.
Dochodzimy do sali balowej i odszukujemy resztę Zgrai. Podchodzimy do nich.
- Arth, znalazłeś coś podejrzanego? - pytam.
- Jest tutaj Justin. - odpowiada mi cicho, ale Eddy i tak spuszcza głowę. Nie chce pokazać, że sprawia mu to ból. - A poza tym nic.
- Ok, a gdzie można się uwolnić od tłumu? - dopytuje Alex.
- W łazience, na korytarzach prowadzących do pokoi i w samych pokojach.
- Czyli dół cały zapełniony. - dopełnia Cruz.
- Mam rozumieć, że nie ma tu miejsca na spokojną rozmowę? - mówi z zażenowaniem Alex.
- Tak, podobno są niezapraszani goście. - dodaje Zavier.
- Tacy jak my? - pyta Eddy.
- Tak.
- Świetnie. I to ma być przyjęcie na moją cześć?
- Tak. - powtarza Zavier.
- Genialnie. Serio, wspaniale. - sarkazm moich słów można wyczuć w powietrzu, a ja czuję na podniebieniu smak strachu.
- Alice, trzymaj się blisko, tak, żeby jeden z nas zawsze był blisko, ok? - prosi Arthur. - Wiesz o kim mówił wczoraj Justin. Musimy być ostrożni, no bo ci jeśli ma rację? - specjalnie nie używa słowa ,,Tygryssy”. Jest z nami Cami i mnóstwo innych ludzi kręci się wokoło.
W tym momencie ktoś zza moich pleców mówi:
- Allie, jesteś nam potrzebna! - szczebiocze Donna z daleka.
- Słucham? Nie znam żadnej Allie. - irytuję się.
Wzdycha.
- Dobrze. Alice, jesteś nam potrzebna.
Uśmiecham się z zadowoleniem.
- Do czego? - obracam się i idę w jej stronę. Na mój widok robi jeszcze większe oczy, niż ma naturalnie. Sama ma przecież na sobie obcisłą różową sukienkę do łydek.
- Chciałam powiedzieć, że do wystąpienia przed publicznością, ale wydaje mi się, że… W tym stroju chyba raczej sobie odpuścimy.
- Wystąpienia przed publicznością, powiadasz?… A co jest nie tak w moim stroju?
- Że jest nieodpowiedni. - tłumaczy. - Powinnaś mieć suknię. A nie… Strój…
- Normalnego człowieka. - kończę pochylając się trochę i patrząc ostrym wzrokiem w jej sztucznie brązowe oczy. W rzeczywistości są nijakie, szare, a Donna się ich wstydzi. Jak? Nie wiem. - Wiesz gdzie mieszkamy z Jo i Cami? - pytam, prostując się.
- Nie wiem. I nie wiem kto to jest Jo.
- Moja przyjaciółka i jednocześnie matka.
- Jo! - krzyczy Mimi. Obracam się tyłem do Donny i biorę Camille od Eddiego. Kiwam ręką na Zgraję i idziemy w stronę stołów. Cami musi coś zjeść, bo śniadanie miała liche. No cóż, bywa. Słyszę jeszcze, jak Donna prycha za mną z oburzeniem. Ignoruję to.
Komentarze (11)
"Choć, musimy się ubrać! " - jesteś pewna, że "choć" to odpowiednie słowo?
Nic nie lepiej...
Tak napisałeś w naszej ostatniej, jakże ciekawej konwersacji.
Żyję w czasach, w których już nawet dwunastolatka nie może liczyć na słowa wsparcia od innych ludzi. No cóż, jak to napisałeś?... ,,Znowu wygrałem. Jestem idealny.". Tak, żeby nie było, to z Twojej publikacji. Jesteś pewien, że słowo ,,idealny" to odpowiednie słowo?
pokazania Ci, gdzie robisz błędy, tak żebyś więcej ich nie popełniała i nie narobiła sobie wstydu.
Autor uczy się cały czas, doskonali się, by być coraz lepszy. Powinien wiedzieć, że nigdy
nie jest wystarczający.
Przejdę do wskazanych wyżej błędów, żeby pokazać Ci o co chodzi:
"Wyjmuję stamtąd jasnoniebieski dżinsy, czarny T-shirt i jasną, luźną, rozpinaną bluzę. Ubieram je. " - a w co je ubiera, jeśli można wiedzieć? - pytanie jest zasadne, bo to nie brzmi dobrze.
Zobacz czy nie lepiej by brzmiało "zakładam je na siebie"?
"Choć, musimy się ubrać! " - jesteś pewna, że "choć" to odpowiednie słowo?
Wstawię Ci poniżej dwa zdania, może wtedy zrozumiesz o co chodzi.
CHOĆaż pada deszcz, wyjdę do ogrodu.
i drugie
CHODŹmy zobaczyć spadające gwiazdy.
Mam nadzieję, że zrozumiesz i buta zamieni się w chęć do nauki, bo jeszcze wiele przed tobą.
Powodzenia
Tak, rozumiem błędy, które mi wytknął. Dziękuje Ci - chodziło o to, że ludzie mają dwa sposoby na pokazywanie błędów. Albo je wytykają, albo pokazują. Ty pokazałaś :)
osobą, ale słuchaj się go, bo ma o tym duże pojęcie.
Do boju : )
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania