Miętowe łabędzie. Czerwony tygrys (cz. 2, rozdział 1) ❤️
Miętowe łabędzie
Czerwony tygrys
Dla wszystkich osób, które
jeszcze nie wiedzą, jaką siłę
i niezależność w sobie skrywają - tak jak Alice.
__________
Alex
- Eddy, choć tu! - wołam stojąc przy aneksie kuchennym w mojej małej kawalerce. Zgraja zamiast ,,tydzień maksimum” została dłużej i siedzą w Londynie już prawie trzeci tydzień. To oznacza również, że już prawie trzy tygodnie mieszkam z Eddiem.
- Co znowu? - pyta Eddie wchodząc do pomieszczenia w którym stoję. Połączenie salonu z kuchnią.
- Co robią te dwie skarpetki w pralce? Same dwie skarpetki. - mówię spokojnie wskazując na pralkę umieszczoną pod blatem.
- Były brudne… - zaczyna, ale mu przerywam.
- Eddie, marnujesz wodę. Bardzo marnujesz. Jak to ma niby działać, co? Wiesz ile ja za to zapłacę!?
Eddy zamiast odpowiedzieć unosi nieznacznie brew i posyła mi pytające spojrzenie.
- Nie możesz tak robić. Boże, jak Alice daje radę z małym dzieckiem pod jednym dachem? - szepczę.
- Camille jest po prostu za mała na pranie skarpet. - Podsuwa Eddie.
- No tak, przecież! Eddy, jak ty na to wpadłeś!? Nie wiedziałem, że mieszkanie z młodszym bratem może być tak denerwujące…
- Zawsze mogłem iść mieszkać do twojej babci, która ma tak wrednego kota, że nie da się z nim żyć!
- Yhm, mojej babki, która ma wrednego kota, ale wyprowadza na spacer obce psy! - odcinam się.
- Co wy macie do Mimi, chłopaki? - pyta Alice wchodząc do pokoju.
Otwieram oczy ze zdziwienia.
- Jak…?
- Ja mam swoje sposoby, Alex, naprawdę. - Przerywa mi. - Przestańcie się kłócić, bo to jest jak słuchanie zdań wyrwanych z kontekstu! Czy ktoś was nauczył kiedyś jak się porządnie sprzeczać? Nie, nie odpowiadaj, Eddy, widać, że nie. - dodaje, widząc, że Eddie otwiera usta.
- Ej, ale serio, pranie tylko i wyłącznie dwóch skarpet nie jest mądre! - Upieram się przy swoim.
- Tak samo jak porównywanie siedemnastoletniego wampira do trzyletniej francuski! Poza tym, to jest nawet zabawne, Eddie - Alice odbija piłeczkę.
- Może nam zamiast tego powiesz, jak weszłaś do środka, co Alice? - Eddie próbuje zbić ją z pantałyku.
- Magia, Eddy, magia. - widać, że była przygotowane na to pytanie. Tylko, że ta odpowiedź ma dosłowne znaczenie. Zaczarowała zamknięte na kluczyk drzwi.
- No tak. - odburkuje Eddy. W tym momencie Alice się uśmiecha.
- Eddie, jak się z kimś zaczniesz kłócić, to nie przestawaj tak szybko. Jestem też bardzo ciekawa co tak na was zadziałało, że gdy weszłam, to od razu nabraliście odwagi do sprzeczki, co? - zagaduje. - A teraz skończmy tą gadkę, bo jest totalnie pozbawiona sensu. Przyszłam tu tak naprawdę po to, żeby wam coś pokazać. - Oznajmia.
- Co takiego? - dopytuje Eddie.
- Popatrzcie. - szepczę i powietrze wokoło nas zaczyna powoli wibrować. Nagle wibracje ustają, a Alice staje się niewidzialna. Nie można jej dostrzec.
- Ha! - woła nagle zza pleców Eddiego, a ten aż podskakuje. Chwyta się za serce i przytrzymuje blatu. - Alice, to było okropne! - krzyczy, gdy odzyskuje powolny oddech.
- Tak, ale nic ci się nie stało.
- Prawie…
- Przecież jesteście nieśmiertelni, nie mogłam nic ci zrobić. - Przerywa mu i zaczyna powoli odzyskiwać kolor. Po chwili znowu wygląda jak przed chwilą.
- Alice, jakie rzeczy już udało ci się wyczarować? - pytam, bo to pytanie męczy mnie od jakiegoś czasu.
- Oj, dużo tego. Koszyk z malinami, kanapkę, pluszowego słonia, pięć koców, szczotkę do włosów, scyzoryk i z miliony małych orzeszków ziemnych.
- Małych orzeszków ziemnych? - nie dowierza Eddy.
- Na nich ćwiczyłam. - wyjaśnia. - A jeśli chodzi o umiejętności, czy jak chcecie to nazwać, to były takie: czytanie w myślach, latanie, utworzyłam niewidzialną ścianę blokującą dojście do mnie, a raz byłam bardzo szybka. I to tyle.
Nagle do pomieszczenia wchodzi Arthur, co dziwi nas wszystkich. Arth przewraca oczami.
- Drzwi były wyłamane z zawiasów. - Na te słowa Alice robi większe oczy i przeciera dłonią czoło. - Ale nie skomentuję. Jestem tu właściwie z polecenia Jo. Uparła się, że mam cię ostrzec, Alice , a ja już z doświadczenia wiem, że z tą kobietą lepiej się nie wykłócać.
- Przed czym masz mnie ostrzec? - dopytuje Alice.
- Podobno przyszła jakaś paczka do ciebie, ale za nim powiem ci od kogo jest ma cię przygotować na to psychicznie. Ok, jesteś gotowa?
- Eee… Chyba? - odpiera niepewnie Alice.
- Dostałaś paczkę od niejakich państwa Durant – wypala Arthur – i masz przyjść, żeby ją otworzyć, bo jest podejrzanie ciężka.
Alice robi parę kroków do tyłu, opiera się o ścianę i zjeżdża w dół. Siedzi teraz na podłodze oparta o nią i wpatrzona w nicość. Widać, że ciężko jej się przy tym oddycha.
Podchodzę i kucam obok niej.
- Alice, wszystko w porządku? - Pytam ostrożnie. Odpowiada mi dopiero dobre pięć minut później:
- Dostałam paczkę od rodziców. - szepcze cichutko.
Otwieram oczy ze zdziwienia i powoli wstaję. No tak, Durant!
- No, no, no… W końcu im się przypomniało o istnieniu córki! - prawie krzyczę.
- Alex, uspokój się. Może… Może to jakaś pomyłka… - próbuje mnie uspokoić Eddie, ale coś mu się nie udaje!
- Nie, to nie pomyłka. - szepcze Alice, wstaje i wychodzi. Podrywam się z miejsca i idę za nią.
Komentarze (4)
Jak odpowiadasz na jakiś komentarz to kliknij "odpowiedz" pod nim: autor wpisu widzi wtedy, że ktoś odpowiedział.
Wrzuć cz.1 pod tym nikiem:)
Proszę bardzo :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania