Miętowe łabędzie. Czerwony tygrys (cz. 2, rozdział 7) ❤️

__________

 

Alex

 

Arthur zarządził. Mamy stać na straży w wyznaczonych miejscach, żeby pilnować, czy nikt nie zbliży się do Alice i Camille. Ja jako osoba towarzysząca Alice muszę się kręcić po przyjęciu razem z nią. Reszta Zgrai jest z ogromną dokładnością Alfy rozmieszczona po budynku. Koby ,,obstawia” schody. Jego misją jest to, żeby nikt podejrzany nie wszedł na górę i nie miał dostępu do pokoi. Cruz obserwuje całą sale balową z balkonu u góry, na który dotarł jako ptak. Musi być czujny i obserwować przybyłych. Arthur i Eddy stróżują w lobby. Mają najwięcej roboty. Patrzą kto wchodzi i wychodzi przez drzwi, oglądają osoby wewnątrz, szukają podejrzanego zachowania gości… I dużo więcej. A ja z Alice tylko wleczemy się znudzeni od stołu, do stołu. Jedzenie jest obrzydliwe. Nie wiemy po co to przyjęcie jest w ogóle zorganizowane… Znaczy wiemy, że niby na cześć Alice. Że niby jej rodzice chcą się z nią pogodzić… Ale Alice twierdzi inaczej. Myśli, że chcą ją do czegoś wykorzystać i obstawia w tej sprawie przy swoim.

Siedzimy na fotelach znalezionych gdzieś w kącie lobby. Czuję się, jakbyśmy na coś czekali. Nagle coś mi się przypomina.

- Alice, co było w tej paczce, którą dostałaś od rodziców? - pytam.

- Wyglądało jak album ze zdjęciami, więc myślę, że to było to. - odpowiada.

- Co miało by być w takim albumie?

- Pewnie zdjęcia z dzieciństwa. Chcieli mi pokazać, jak bardzo za mną tęsknią i takie pierdoły, które i tak nie są prawdą.

- Hm, tak myślisz?

- Tak.

W tym właśnie momencie rozlega się pisk z - dopiero teraz je zauważam - ogromnych głośników. Po tym okropnym dźwięku ktoś zaczyna mówić:

- Dzień dobry państwu, chcielibyśmy zaprosić Alice, naszą córkę, aby podeszła na górę schodów. Za chwilę chcemy ciebie tam widzieć, Allie! Zaraz państwo zobaczą, co pragniemy zrobić. - i cisza. Alice na tą wiadomość robi wielkie oczy. Po chwili szepcze:

- Alex, choć tam ze mną. Weź Cami na ręce i zaczekajcie zaraz pod schodami. Jak skończę, i do was podejdę, to szybko wyjdziemy. Ok?

- Z hotelu na zewnątrz? - upewniam się.

- Tak, nie martw się, wszystko załatwiłam i obmyśliłam. Ty jesteś odpowiedzialny za zdrowie i bezpieczeństwo Camille, więc rób co mówię.

- Dobrze. Mimi, choć musimy iść. - biorę ją na ręce. Przepychamy się w stronę schodów i zostawiamy Alice zaraz przy pierwszym z nich. Widzę, że szepnęła coś jeszcze do Koby’ego, a ten zmienił się w motyla i kieruje się do góry, a potem na korytarz prowadzący do naszych pokoi.

CO SIĘ DZIEJĘ!

Alice rozglądając się niespokojnie wchodzi na sam szczyt ogromnych stopni. Sprawia wrażenie, jakby wiedziała, że zaraz stanie się coś złego i była na to przygotowana. Prostuje się i rzuca na nas jeszcze krótkie spojrzenie. W tej chwili zza rogu korytarza, tego naprzeciwko prowadzącego do naszych pokoi, wychodzi Justin. Alice wygląda jakby go nie widziała, ale ja z niewiadomej przyczyny wiem, że tylko udaje… Po co? Alice, co się dzieję? - pytam ją w duchu. Nagle Justin rzuca się na Alice, parę osób patrzących na moją siostrę wyrywa z siebie okrzyk przerażenia. Ja wstrzymuję oddech i odwracam się tak, żebym ja widział co się dzieję, ale Cami nie. Alice szybko zmienia się w ptaka… Kruka. Robi to dosłownie sekundę przed tym, jak Justin ląduje w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Zaraz obok niej pojawiają się inne kruki i Koby z jakimś plecakiem i torbą. Zbiega po schodach z prędkością, której nie dowierzam. Ptaki w tym czasie zamieniają się w wilki i rzucają się wściekle na Justina. Ten, czytając im w myślach przewiduje każdy ruch. Po chwili jasnozłoty wilk zamienia się z powrotem w ptaka i zlatuje na dół. Porywa jakiejś kobiecie długi szal przewieszony na ramionach i wzlatuje w górę do wilków i Justina, który już powoli gubi się w tym, które myśli są czyje. Tak przynajmniej to wygląda. Eddy u szczytu schodów zmienia się w człowieka i obwiązuje szalem ręce zajętego wilkami Justina. Obwiązany zaczyna się motać i z nadgarstków zaczyna cieknąć mu krew. Czyli Eddie zacisnął węzeł mocniej, niż przypuszczałem - szal najwidoczniej ma ostrawe krawędzie i wżyna się w skórę, która u Dzieci Wiatru jest łagodniejsza i delikatniejsza. Justin jest w pułapce, bo nie może się zmienić w wiatr, gdy czuje ból. A teraz najwyraźniej czuje. Powoli z wilków wszyscy przeskakują znów w ludzi. Alice szybko podbiega do mnie i Cami, a w tym samym czasie chłopaki zbierają z podłogi Justina i wynoszą go do - tak przynajmniej myślę - któregoś z pokoi.

- Alice… - zaczynam. Teraz się orientuję, że przez praktycznie cały czas wstrzymywałem oddech, więc ciężko oddycham. - Co to…? Co to miało…? Miało być…? - jąkam się.

- Później ci wytłumaczę… Alex, wychodzimy. Cami nie może stać się krzywda. Już, choć. - ciągnie mnie za wolną rękę.

- A chłopaki? - sprzeciwiam się.

- A mój plan?

- Nie znam go.

- Trudno, życie. Dowiesz się potem, już ci mówiłam. - irytuje się.

- Alice, co się z nimi stanie? - robię się stanowczy.

- Ogarną tego… Justina… i do nas dotrą.

- A goście?

- Wymazałam im z pamięci tą scenę. CHOĆ MUSIMY IŚĆ! - krzyczy.

- Ok, już. - teraz biegnę razem z nią.

W mojej głowie krąży teraz parę pytań.

CO SIĘ WŁAŚNIE DZIEJE!? GDZIE UCIEKAMY!? PRZED CZYM UCIEKAMY!? CO ZGRAJA ZROBIŁA Z JUSTINEM!?

I to by było na tyle z tego, co jestem w stanie teraz pomyśleć. Próbuję się skupić, żeby nie upuścić Camille, bo gdy człowiek, który nie wie przed czym ucieka - a jednak to robi - i dodatkowo ma małe dziecko na rękach, nie do końca zawsze będzie mieć… Racjonalne myśli.

Wpadamy z hotelu rodziców Alice, ale się nie zatrzymujemy. Żeby w biegu Cami nie stała się krzywda, przyciskam sobie jej główkę do barku. Pomysł Alice, ten żeby nie ubierać sukienki, jest serio bardzo, bardzo dobry. W tenisówkach, spodniach i normalnym, bawełnianym T-shircie jest jej na sto procent wygodniej.

Przechodnie oglądają się za nami. Ci których któreś z nas niechcący potrąciło, krzyczą za nami oburzeni.

A JA NADAL NIE WIEM, PO CO UCIEKAM!

W końcu Alice zwalnia i jeszcze biegnąc wpada w jakąś boczną uliczkę… Dam sobie wszystkie moje kończyny poucinać, nie było jej tu wczoraj. No ale oczywiście kieruję się w tą samą stronę i zatrzymujemy się. Oby dwaj padamy wyczerpani na… Podłoże. Jakkolwiek można to nazwać. Dyszymy ze zmęczenia, nie wiem ile przebiegliśmy. Na pewno ponad kilometr.

Oddych… Próbuję oddychać spokojnie. Sadzam sobie Mimi na kolanach i opieram się o ścianę budynku za mną.

Do Cami musi dojść, co się wydarzyło. Do mnie też.

Jakieś trzy minuty później, ciężko oddychając, odpycham się od ściany i z trudem odwracam głowę w stronę Alice. Pytam:

- Alice… Co…? Co się stało?…

- Brawo, właśnie przeszliście przez portal! Jesteśmy w Londynie, witajcie w domu. Camille, choć. - wyciąga do niej ręce. - Przeżyła szok, tak jak mówił Arth. Nie odezwie się, póki jej umysł nie odzyska orientacji.

Po tych słowach zamykam oczy i znów opieram się o mur za mną.

To dlatego czuję się tak wyczerpany! Arthur nam kiedyś mówił coś… Że przechodzenie przez portale strasznie męczy człowieka, bo wymaga dużej aktywności i fizycznej, i psychicznej. Nagle coś sobie uświadamiam.

- A Zgraja?

- Dotrze tutaj, za chwi… - nie kończy, bo do uliczki wbiegają znikąd nasi bracia. Wszyscy padają na ziemie tak samo jak my.

Ciekawe jak bardzo komicznie to wygląda.

Mniej więcej dziesięć minut później, Alice wstaje i zaczyna coś nucić do Camille po francusku. Jednocześnie przeszukuje teren w poszukiwaniu… Nie, nie wiem czego ona szuka. W każdym razie w końcu to znajduje.

- Ha! Mam. - przerywa piosenkę.

- Co? - mruczy wymęczony Cruz.

- Plecak i torbę, które Koby miał zabrać ze sobą. Są w nich dokumenty, pieniądze, dla każdego z nas komplet ubrań na zmianę i nasze komórki. Plus, Koby miał zabrać jakiś koc dla Cami i jej przytulankę, tego liska. Ta rzecz jest dla nas ważna. Słowem, wszystkie materialne rzeczy, które mogą być potrzebne. No bo wiesz, nadziei na cud nie spakujesz do plecaka. - sprawdza, czy w bagażach jest wszystko co potrzebne. Wydaje się, że tak.

- Nadziei na cud, powiadasz?… A po co nam ona? - pytam.

Alice sprawdza, czy Camille zasnęła do jej piosenki.

- Posłuchaj. Zacznijmy od tego, że zaraz po tym, jak tam dotarliśmy wiedziałam, że coś jest z Justinem nie tak. Coś mi w nim nie pasowało. A więc, w związku z powyższym, postanowiłam też trochę pobawić się w jasnowidza i sprawdzić co on takiego planuje. I wiesz, co się stało? Okazało się, że moi rodzice i biologiczne rodzeństwo zostało opętane. Zorganizowali ten bal pod przymusem kogoś z wielką mocą… Władzą. To miało nas tam zwabić. Wtedy, wysłany tam przez tego kogoś Justin miał nas zaatakować i porwać Camille. Dlatego dostałeś ją na ręce i kazałam ci być bardzo ostrożnym. Ten tajemniczy ktoś, który opętał rodziców i przysłał Justina teraz będzie nas pewnie szukać. Musimy się gdzieś ukryć, nie wiemy kim on jest.

- Ten ktoś musi znać sytuację w twojej rodzinie. - podsuwa Arthur, który już całkowicie stanął na nogi i teraz włącza się do konwersacji.

- Dokładnie tak. Ale… Moi rodzice znają dużo ludzi, wszyscy wiedzą jak wygląda nasza relacja i mogą podać takie info dalej, prawda?

- No, tak.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania